3 lipca 2012

Rozdział XLIX: Od dziś


Już wiem, że od dziś
Chcę dzielić z tobą wszystkie moje sny
Zasypiać i budzić się przy Tobie

Już wiem, że od dziś
Chcę dzielić z tobą wszystkie moje sny
Zasypiać i budzić się przy Tobie
Do końca swoich dni


Kilka tygodni po wydarzeniach z ostatniego rozdziału


James gwałtownie wstał, uderzając głową o półkę na bagaże. Zaklął cicho, na powrót opadając na siedzenie. Rozmasował bolące miejsce i spróbował, choć przez chwilę, nie narzekać na otaczający go świat, co było nie lada wyczynem.
W końcu właśnie spędził ponad tydzień w otoczeniu swojej rodziny, która, chociaż niewątpliwie kochająca i troskliwa, była również równie mocno męcząca i pełna pytań. Miał już dosyć niewinnych pytań babci, czy chce jeszcze sernika, jakby to proste pytanie miało zamaskować troskę wyzierającą się z jej brązowych pełnych troski oczu. Dziadek ograniczył się jedynie do klepania do po ramieniu, a wujek Ron kilka razy mruknął znacząco, jakby chciał zbagatelizować jego kłopoty, z kolei Louis tylko śmiał się, kryjąc rozbawienie kaszlem. Chociaż jego romans z Kendall wyszedł na jaw już dobre kilka tygodni temu w Norze miał wrażenie, że sprawa wciąż jest aktualna. Chyba dlatego po raz pierwszy unikał towarzystwa kuzynów, śmiechu Bree i Doris czy rozmów z Teddy'm o qudditchu. Wszystko to nagle wydawało mu się dziwnie błahe i nierealne.
Z kolei teraz w pociągu musiał cały czas słuchać narzekań Ryana na temat jego nędznego życia i kłopotów, z którymi musiał się zmagać. Fairchild ostatnimi czasy jedynie użalał się nad sobą i zmuszał przyjaciół do wysłuchiwania wywodów na temat żałości życia. Narzekał na rodziców, dziewczyny, które, jak Candy, nie chciały dać mu spokoju i te, które wręcz przeciwnie - jak Marissa, nawet nie raczyły się z nim przywitać. Nie wspominał natomiast nawet słowem o Carmelli. Świat w odczuciu Ryana Fairchilda był do bani i raczył powiadomić o tym każdego, kto spędził z nim chociaż pięć minut.
Inaczej zachowywał się Easy. Od kiedy ostatecznie odrzuciła go Chelsea, pogrążył się w jakimś dziwnym amoku. Niewiele się odzywał, jeszcze mniej jadł, schudł i patrzył na wszystko nieprzytomnymi oczami, chociaż to ostatnie mogło być akurat efektem nowego zioła, które kupił w Hogsmeade podczas ostatniego wypadu. James pewnie zacząłby się martwić o niego, gdyby nie czuł nieodpartego wrażenia, że Easy zwyczajnie potrzebuje samotności, a nie natarczywych pytań przyjaciół.
Zachowanie Albusa również można było uznać za co najmniej dziwne i niepokojące. Latał coraz wyżej, patrzył coraz bardziej wściekle i zawzięcie przeglądał wszystkie kolorowe magazyny, jakie znalazł w domu, szukając zdjęć jasnowłosej dziewczyny w objęciach umięśnionych brunetów. Gdy je znajdował, napawał się swym smutkiem. Jednak miał szczęście - lub pecha - bo dziewczyna wyjątkowo rzadko pojawiała się w kolumnach towarzyskich. James pewnie spróbowałby z nim porozmawiać, gdyby widział chociaż cień szansy na to, że Albus posłucha jego rady, jakkolwiek by ona brzmiała. Było odwrotnie, więc nawet nie próbował.
Rodzice zresztą zachowywali się równie dziwnie. Nie próbowali go umoralniać, krzyczeć czy płakać. Przywitali się z nim jak gdyby nigdy nic i rozmawiali o wszystkim, pomijając Kendall, której kwestię pomijali wymownym milczeniem. Mimo to zdawał sobie sprawę, że są zaniepokojeni. Swego rodzaju smutek odbijał się na twarzy matki, gdy zmuszała się do uśmiechu i znikał, gdy pozwalała sobie na chwilę śmiechu. Kilka razy chyba nawet chciała go o coś zapytać, może poradzić, ale za każdym razem ojciec delikatnie kładł jej rękę na ramieniu i patrząc na nią z prośbą w oczach. Ona tylko kiwała głową, wzdychając cicho.
Postawa Harry'ego była kolejną niepewną rzeczą, która go zaskoczyła. Ojciec nie próbował udawać, że wie więcej niż w rzeczywistości czy pokazywać mu dobrego przykładu. To chyba właśnie to skłoniło go do szczerej rozmowy z nim, w której pozbył się ostatnich wątpliwości. Patrząc w zielone oczy rodziciela, zdał sobie sprawę, że podjął słuszną decyzję, a serce dobrze mu podpowiadało. Mówił więc szczerze, a jego słowa zawierały jedynie prawdę, której nie starał się ukrywać. Ojciec słuchał w milczeniu, odchylając się w fotelu i obracając w palcach złote pióro
- Jesteś pewien? - zapytał, gdy James skończył, pochylając się w kierunku biurka. - Jesteś absolutnie pewien swojej decyzji? Zdajesz sobie sprawę, synu, że to coś ważniejszego niż nagły poryw chwili?
-  Jestem pewien, że postępuję słusznie. We wszystkim - podkreślił, siląc się na uśmiech. 
Harry zacisnął usta i po dłuższym namyśle, popatrzył na Jamesa. Jego twarz nie wyrażała niczego. Nie było w niej dezaprobaty, które zniweczyłaby kruche plany Jamesa, ale brakło również  budującego entuzjazmu popychającego wszystko do przodu. 
Chłopak przejechał dłonią po włosach, kilkakrotnie powtarzając ten gest. Miał ochotę coś powiedzieć, lecz nie bardzo wiedział co. Nie wytrzymując napięcia, wstał, podchodząc go okna. Oparł dłonie o parapet i popatrzył za okno.
Widok na podwórze częściowo zasłaniały rosnące drzewa, ale widział wyraźnie koleinę, którą zrobiła jego miotła, gdy miał dziesięć lat i uważał się za boga qudditcha. Uśmiechnął się do starej huśtawki, która stała na podwórzu Potterów od niepamiętnych czasów i pamiętała całe jego dzieciństwo. A w oddali dostrzegł zarys wzgórza, na które zapraszał swoje pierwsze dziewczyny i uczył się sztuki całowania. 
- To chyba już nie mam ci nic do powiedzenia. 
Odwrócił się, słysząc zdecydowany ton w ojcowskim głosie. Harry już nie siedział za biurkiem, lecz stał obok niego, a w kącikach jego ust błąkał się leciutki uśmiech. 
- Masz moje pełne poparcie.
James uśmiechnął się do tego wspomnienia. Ojciec przyjemnie go zaskoczył, okazując swoje poparcie. Nie raczył go kazaniami, wymówkami czy pobłażliwym traktowaniem. Słuchał go i chyba nawet cieszył się z powziętych przez syna decyzji. Tak więc James miał względny spokój - przynajmniej do czasu, gdy o wszystkim dowiedział się wujek Ron, który co prawda nie powiedział Ginny o zamiarach jej najstarszej latorośli, ale nie zamierzał wszystkiego zostawić. Aktywnie pomagał w swoim mniemaniu, co raz klepiąc Jamesa po plecach i mrucząc jakieś rady czy pytania na temat jego dojrzałości w kwestii podjętych decyzji. 
Pamiętał chwilę, w której ją podjął. Wałęsał się bez celu, odganiając niechętne myśli i ironicznie komentując wszystko. Nie miał ochoty na sernik babci, a nawet na mały meczyk qudditcha, który zwykle był najlepszą rzeczą na poprawę humoru. Wiedział, że to niczego nie zmieni, a on popełnił błąd, duży błąd. Nie musiał się jednak nad tym zastanawiać, bo doskonale znał odpowiedź. Spieprzył sprawę, swoją nieodpowiedzialnością, z którą zamierzał teraz raz na zawsze skończyć.
Był absolutnie pewien swojej decyzji, dziś jutro i już zawsze. Na zawsze.

***

Tyle się zmieniło.
Rozejrzała się wokół, przelotnym spojrzeniem obrzucając na wpół rozpakowaną walizkę, w której znajdowały się ubrania i książki. Rzuciła na łóżko trzymaną w dłoni książkę o magicznych roślinach  i z cichym westchnieniem opadła na łóżko, pogrążając się w rozmyślaniach. 
Zmiany nie powinny jej zaskoczyć, a jednak. Ciągle miała wrażenie, że coś jej umyka,  a los jest półtora kroku przed nią, decydując o wszystkim. To ją przytłaczało i przygniatało swym ciężarem, chociaż dzielnie próbowała podołać. Dzielnie uśmiechała się, grając dobrą minę do złej gry, nawet gdy miała ochotę płakać i krzyczeć. 
A metamorfozy dotyczyły chyba wszystkiego. Jej rodzinnego domu pomalowanego na jasnopomarańczowy kolor, którego w pierwszej chwili nie poznała. Stała przed nim przez chwilę, zastanawiając się, czy nie czegoś nie pomyliła. Rodzice również nie byli tacy sami. Nadal weseli, pełni pytań i troski, a jednak bardziej odlegli, nieco inni od obrazu stworzonego w jej głowie. Nie wspominając już o Evie, która ostatnio zrezygnowała z gry na fortepianie na rzecz skrzypiec i nie miała ochoty rozmawiać o swej muzyce, czy Belli zastanawiającej się nad zmianą kierunku studiów i wakacyjną pracą za granicą. 
Inne zmiany dotoczyły obowiązków szkolnych, którym ostatnio poświęcała cały swój wolny czas. Czytała pilnie wszystkie pozycje ze szkolnej biblioteki i chodziła na wszystkie zajęcia, lecz cały czas miała wrażenie, że to za mało i w końcu coś pójdzie nie tak, a cała nauka pójdzie na marne. Ta świadomość nie była motywująca, tylko wręcz przeciwnie - fatalnie oddziaływała na jej psychikę.
Zmiany upomniały się również o Jamesa, który tkwił niczym zadra w jej głowie, nie pozwalając o sobie, chociaż na chwilę, zapomnieć i znaleźć potrzebne ukojenie. Nie rozumiała tego. Powinna teraz chcieć o nim zapomnieć, udać, że nigdy nic się nie zdarzyło, a jednak nie potrafiła. Głupie serce nie słuchało rozumu i nie zamierzało zmienić właściciela. Należało do Jamesa i jemu było posłuszne. 
Ukryła twarz w dłoniach, próbując odegnać niewygodne wspomnienia. Zdarzenie w jego dormitorium wciąż powodowało rumieniec zawstydzenia na jej policzkach. Nic nie potoczyło się tak jak powinno. Wyznała wszystko, on próbował się tłumaczyć, a w efekcie? Głucha cisza. Pamiętała jego wyznania miłości, w które pewnie uwierzyłaby, gdyby nie jakiś dziwny cień strachu w jego oczach. To wystarczyło, aby powstały uśpione lęki przeszłości. 
Nie uwierzyła, zostawiając go samego, a jego twarz wciąż nawiedzała ją w snach. Zastanawiała się, czy nie popełniła błędu, gdy codziennie widywała go w Pokoju Wspólnym, w czasie posiłków albo podczas meczów qudditcha, na których machał do wszystkich. błyskając uśmiechem. Nieraz chciała mu wtedy coś powiedzieć, przybliżyć się, lecz nigdy jej się to nie udało. Zauważyła, że zawsze się wymykał, unikając kontaktu z nią. To bolało i dezorientowało cały jej świat. W końcu przestała próbować, obserwując go z daleka i zadowalając się znikomymi informacjami o nim płynącymi z plotek. 
Mogłaby pewnie spytać Rose o Jamesa i zastanawiała się nawet, czy tego dzisiaj nie zrobić, ale to już byłaby ostateczność. Chociaż uwielbiała Rose za jej rozum i dobre serce, kochała ją jak siostrę i mogły razem rozmawiać godzinami, wątpiła czy Weasley zrozumie zrozumie prawdziwą naturę tego pytania. Rudowłosa pomimo wielu swych zalet nie była empatyczną osobą. Na świat patrzyła pragmatycznie, starała się nie użalać nad sobą, a wczuwanie w sytuacje innych zupełnie do niej nie pasowało. Wszystko to jeszcze bardziej się zaostrzyło w ciągu ostatnich kilku tygodni. 
Dziewczyna schudła, zbladła, a wszelkie pytania zbywała machnięciem ręki i wzruszeniem ramion. Od rana do wieczora przesiadywała w bibliotece, przeglądając książki i wykonując notatki. Nie pozwalała sobie na odpoczynek, niekiedy zapominając nawet o posiłkach czy spotkaniach z przyjaciółmi. Jedyną reakcję powodowało wymienienie imienia Adamsa, na wspomnienie którego sztywniała i zaciskała usta. Serena próbowała z nią rozmawiać, lecz  nie przyniosło to rezultatów. Mogła tylko mieć nadzieję, że Święta Wielkanocne dobrze wpłynęły na przyjaciółkę i da sobie chwilę wytchnienia. .
Co z Jamesem?
Pytał rozum, gdy serce kazało jej odpuścić. Pamiętała, jak skończyło się to ostatnim razem. Widziała niepokój w brązowych oczach, znajome rozczochrane włosy i niepokój w wygięciu ust. Mówiła, że go kocha, a on tylko na nią popatrzył. Nie powiedział nic więcej. 
Wybiegła z jego dormitorium, próbując zapanować nad łzami, które utrudniały jej widoczność. Widziała jak przez mgłę. Nie pamiętała, jak dotarła na szkole błonia. Dopiero, gdy chłodne powietrze dostało się do jej płuc, poczuła, że znowu może myśleć, próbować wszystko poskładać, co zamierzała jak najszybciej uczynić.
Odwróciła się, zamierzając jak najszybciej wrócić do zamku, gdy zobaczyła idącego nieopodal chłopaka.
- Duncan! - zawołała. Ślizgon na chwilę zamarł, jakby walczył sam ze sobą, po czym odwrócił się. Popatrzył na nią ze słabym uśmiechem.
- Witaj, Sereno.
Krótkie powitanie sprawiło, że dziewczyna popatrzyła na niego uważniej. Od kilku tygodni wyraźnie jej unikał, ograniczając wspólnie spędzony czas do minimum. Zawsze patrzył gdzieś w bok, a na zadawane pytania odpowiadał skrótowo i lakonicznie.
Niekiedy miała wrażenie, że on chce jej coś powiedzieć. Patrzył wtedy ukradkiem, a na jego twarzy odbijało się wahanie. Pomogłaby mu, gdyby nie był kolejną osobą, wobec której cierpiała na przytłaczającą bezsilność. Nie wiedziała od czego zacząć, jak pocieszyć, doradzić, a zarazem nie pogłębić trosk przyjaciela. 
- Możemy porozmawiać? - zapytała, uważając, aby w jej głosie słychać było tylko serdeczną troskę. Gdy kiwnął głową, z trudem powstrzymała westchnienie ulgi. Podeszła do niego, dostosowując swój krok do jego tempa. Spacerowali przez chwilę w milczeniu, które przerwał głośny plusk; kilku Puchonów beztrosko rzucało kamyki do jeziora. Serena popatrzyła na nich przez chwilę, po czym przeniosła wzrok na Duncana.
- Coś się stało? 
- Nie, wszystko jest w porządku - odpowiedział szybko, beznamiętnym głosem, w którym brakowało jakichkolwiek uczuć.
- To w takim razie, dlaczego mnie unikasz? Dlaczego ciągle szukasz jakichś głupich wymówek? Dlaczego... Dlaczego przestajemy się przyjaźnić? - Łamiący się głos Gryfonki zwrócił uwagę Duncana. Nie mógł na to pozostać obojętny, chociaż wiedział, że powinien. Chciała na nią popatrzeć tylko przez krótką chwilę, lecz był już stracony. Przepadł z kretesem na widok delikatnej linii podbródek, karmelowych oczu, pełnych ust i uporu malującego się w tęczówkach, które niegdyś patrzyły na niego przychylnie. 
- Sereno, zrozum - zaczął mówić, chociaż sam nie bardzo jeszcze wiedział, co powinien jej powiedzieć. - Zrozum, że dla mnie to też jest bardzo trudne.
Westchnęła cicho, odwracając wzrok. On nie powinien widzieć rozczarowania malującego na jej twarzy. Miała nadzieję, że wszystko będzie inaczej, a może po prostu tak jak było? Chciała uniknąć zmian za wszelką cenę, ale jego oczy patrzyły wystarczająco wymownie, aby wiedziała, że to niemożliwe. 
Duncan się zmienił i wciąż coś do niej czuł. Musiała to zaakceptować, a nie próbować się odciąć. W końcu sama doskonale wiedziała, co destrukcyjne uczucie robi z człowiekiem. Nie powinna jego skazywać na to samo. Nie chciała być taką osobą.
Jednak zupełnie nie wiedziała, co więcej mogłaby zrobić. Powiedzieć, że nic się nie stało? Głupie słowa, przecież już jednak się stało. Że jej też na nim zależy? Tak, lecz inaczej niż on chciałby. Że chce być jego przyjaciółką? Pragnęła tego z całego serca, jednak zaczęła wątpić, czy możliwy jest ich powrót do ich wcześniejszej relacji.
- Rozumiem doskonale - powiedziała w końcu. Wiatr rozwiał jej włosy, które wesoło zatańczyły na wietrze. - Szkoda, że to się tak potoczyło.
- Ja też bardzo tego żałuję - odpowiedział, po czym zerknął na nią, zaniepokojony dziwnym tonem jej głosu. Nie brzmiała jak normalna Serena, z której emanował optymizm. Gdy dostrzegł łzy w oczach Gryfonki, natychmiast popsuł mu się humor.
Nie chciał jej zranić i było to jedną z tych rzeczy, których nie chciał zrobić nigdy. Powinien sprawić, że się śmieje, nie płacze. A jednak nie udało się. Zranić ją, kończąc ich przyjaźń. Nie bardzo jednak wiedział, co mógł na to poradzić. To było bolesne, owszem, ale konieczne.
Mógł mieć tylko nadzieję, że ona też to rozumie.
Zawahał się przez chwilę, po czym postanowił zlekceważyć rozsądek.
Wiedział, że to złe. Wiedział, że będzie żałował, ale co z tego?
Podszedł do niej, spojrzał w zaszklone oczy, które wyrażały zaskoczenie i delikatnie musnął jej usta. Szok na twarzy dziewczyny powiedział mu wszystko, więc nie ponowił pocałunku tylko mocno ją przytulił.
Nic nie powiedziała, wtulając się w jego ramię. Pachniał wodą, trawą i biblioteką. Zupełnie inaczej niż James, który niespodziewanie wkradł się do jej głowy. Nie mogła się oprzeć wrażenie, że to właśnie on powinien teraz mocno trzymać ją w ramionach i powiedzieć, że nigdy, przenigdy nie puści.
Jednak najwyraźniej los zdecydował inaczej, przemknęło jej przez głowę. Tkwiła w ramionach najlepszego przyjaciela, który się w niej zakochał, a ona nie potrafiła zdobyć się na wzajemność. Wtuliła się w niego mocniej, mówiąc cicho:
- Przepraszam.
Chwilę mu zajęło zanim zdał sobie sprawę, że wypowiedziane przez nią słowo nie było wytworem jego wyobraźni. Zbyt mocno skupił się na zapachu jej włosów, które dotykały jego twarzy. Czuł też delikatną mgiełkę jej oddechu na szyi, co skutecznie utrudniało mu myślenie.
- Za co?
- Jak to za co? Za to... że ja nie jestem... Że nie mogę cię... Dobrze wiesz, o czym mówię - wyjąkała z trudem.
Zaśmiał się gorzko.
- Sereno, za to akurat chyba nie możesz mnie przeprosić. Wiem, że twoje serce jest już zajęte i sam narobiłem sobie nadziei. Ty nigdy mi ich nie dawałaś i zawsze mówiłaś jedynie o przyjaźni.
Chciała krzyknąć, że to nieważne. Co z tego?
Nieważne przez kogo.
Tak czy siak, tamtego dnia straciła przyjaciela.

***

Ryan Fairchild czuł się bardziej nieszczęśliwy niż kiedykolwiek przedtem. Nic nie układało się po jego myśli, a otaczający go ludzi denerwowali go bardziej niż kiedykolwiek. Miał dosyć swoich rodziców, którzy delikatnymi pytaniami, próbowali go wybadać, aby później przedstawić mu, jak ich zdaniem będzie wyglądać jego przyszłość. Miał ochotę krzyknąć, powiedzieć, że jest już dorosły, lecz wiedział, że to nic nie da. Dla nich wizja pracy w rodzinnym interesie była najlepszą ofertą dla ukochanego jedynaka.  
- Musimy poważnie porozmawiać na ten temat. Sam rozumiesz, że taka ilość opuszczonych godzin, niepozaliczane przedmioty i niewystarczające umiejętności są poważnym problemem. To zagraża twojej przyszłości. Przykro mi, ale nie możemy teraz tak po prostu tego zostawić. 
Przelotne spotkanie Marissy na Pokątnej jeszcze bardziej spotęgowało jego rozgoryczenie życiem.Wciąż nie mógł uwierzyć, że tak po prostu go zignorowała, przechodząc na drugą stronę jak gdyby nigdy nic. Na Merlina, to było wprost nieprawdopodobne! Wątpił, czy przeżył większe upokorzenie niż wtedy, gdy krzyczał jej imię, a ona tylko przyspieszyła kroku, nie zaszczycając go nawet jednym, przelotnym spojrzeniem. 
- Rozumiem - mruknął cicho, próbując nie okazywać znudzenia. Popatrzył na podłogę, jednocześnie słuchając głosu profesora Longbottoma rozprawiającego się o konieczności nadrabiania zaległości z jego strony. 
Zupełnie inaczej zachowywała się Candy, która nie potrafiła go ignorować i cały czas dostarczała dowody swojej niesłabnącej sympatii. Mimo, że kilka razy prosił ją, aby przystopowała, a ona ochoczo kiwała głową, miał wrażenie, że nie bardzo rozumie, o co mu chodzi. Może miała rację? Może nigdy nie powinien dawać jej jakiejkolwiek nadziei?  Myśl ta nie była zbyt przyjemna i sprawiła, że poczuł dziwny ucisk w gardle. 
- Panie Fairchild, rozumie pan, o czym mówię?
O Carmelli już nawet nie myślał. Dobrze im było razem i pewnie trwałoby to dłużej, gdyby nie fakt, że Delongpre najwyraźniej nie wystarczał taki związek. Chciała czegoś więcej niż tylko kilku minut w schowku na miotły, szkolnych schodach czy posiadania chłopaka. Pragnęła stałości, jakiegoś zapewnienia, że chociaż to tylko szkolny związek istnieje jakiś zalążek szans na wspólną przyszłość. Przyszłość, której on nie widział. W jego wyobraźni była ona śnieżnobiałą kartą i jej zapisywania nie chciał rozpocząć zbyt wcześnie. Wolał poczekać. Pragnęli czegoś zupełnie innego, więc rozstanie było naturalną rzeczą. 
- Może to mieć kluczowe znaczenie dla pańskiej przyszłości
Jego przyszłość niewątpliwie się waliła, ale nie z powodu kilku niedostatecznych ocen, które miały być przeszkodzą w ukończeniu szkoły. Wiedział, że szybko je poprawi, ucząc się z jakąś Krukonką albo pyzatą Puchonką i wszystko powróci do normy zupełnie odwrotnie niż jego życie. 
- Mogę już iść? - zapytał w pewnym momencie profesora Longbottoma, który, powstrzymując gniewne prychnięcie, tylko kiwnął głową. Po twarzy chłopaka widział, że dalsza dyskusja jest zupełnie pozbawiona sensu. 
Chłopak wypadł z gabinetu opiekuna domu, pospiesznie narzucając torbę na ramię. Skierował się w stronę Pokoju Wspólnego, powoli zwalniając. W pewnym momencie przystanął zupełnie. Zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie ma ochoty wracać do wieży Gryfonów, a tym bardziej do swojego dormitorium.
Tam przesiadywał Easy snujący się niczym ćma lecąca do światła. Stał przy oknie albo opierał się o ścianę, nie przestając mówić. A opowiadał niezwykle długo i chętnie, nie zapominając o szczegółach. Głównym tematem jego monologów były oczywiście Rose i Chelsea, rudzielce o włosach jak ogień i duszach niczym dwa sople lodu. Ryan niekiedy miał wrażenie, że Easy specjalnie wyolbrzymia własny zawód miłosny, aby móc jeszcze bardziej użalać się nad sobą i to obarczać winą za brak natchnienia. 
O Jamesie wolał już w ogóle nie myśleć. Przyjaciela uznawał za straconego przez głupie wybory. Gdy Potter powiedział mu o swoich planach, tylko się roześmiał, myśląc, że to żart. Robił błąd, lecz przy jego uporze nikt i nic nie mogło go przed tym powstrzymać. Nowe wcielenie jego przyjaciela sprawiło, że Ryan patrzył na niego z większym dystansem, ale również i szacunkiem. W końcu nie każdy miał tyle siły, aby w życiu iść pod prąd, czyli robić odwrotnie do wszystkich innych. 
Zazwyczaj mógłby się spotkać z jakimś dalszym kolegą albą kilkoma chętnymi dziewczynami, którym wystarczyłoby samo jego towarzystwo, aby szeroko się uśmiechać i zalotnie mrugać. Jednak tak było kiedyś, a on miał nieodparte wrażenie, że to również się zmieniło, nie wyłączając jego samego. Przyjemności stały się męczące, a szukanie nowych rozrywek nie szło mu zbyt dobrze.
Odwrócił się, obierając nowy kierunek wędrówki, gdy ją zobaczył. Stała kilkanaście metrów dalej, lekko pochylona w kierunku parapetu. Widział tylko jej pośladki i większą część nóg, które szybko przypadły mu do gustu. Uśmiechnął się, po czym zrobił kilka kroków w jej kierunku.
Dziewczyna jednak nie odwróciła się. Nie wiedział, czy nie usłyszała jego kroków, czy też po prostu postanowiła go najzwyczajniej w świecie zignorować. Zaintrygowany przybliżył się jeszcze bliżej. Mógł teraz zobaczyć jej szczupłą sylwetkę, którą podkreślał szkolny strój i jasne włosy opadające na jej plecy i część twarzy.
- Chcesz czegoś? - zapytała czystym, dźwięcznym głosem o miłej barwie, w którym dało się usłyszeć ironię. Nie odwróciła się, przemawiając do niego. Nie zaszczyciła go nawet jednym spojrzeniem, co go zdziwiło i, o dziwo, nieco zabolało. Nigdy dotąd nie zależało mu na uwadze obcej dziewczyny. 
- Słucham? - Odwróciła się, odsłaniając swe oblicze. Mógł teraz dostrzec jej twarz. Cienkie brwi, głęboko osadzone oczy o szarym odcieniu. A może brązu? Tego nie był już pewien. Miała regularne rysy twarzy i nieco szpiczasty podbródek, który zwiastował upór.
Nagły błysk pamięci w jego głowie, sprawił, że uświadomił sobie, skąd właściwie ją zna.  Nie była obca, a przynajmniej nie aż tak bardzo jak pomyślał w chwili, gdy ją ujrzał.  Była na jego roku w Hufflepuff; domu, który często ignorował.
Za fakt uznawano, że w szkole liczyli się przede wszystkim Gryfoni, Ślizgoni i Krukoni, nieco zostawiając Puchonów w tyle. Tylko nieliczni z domu borsuka wybijali się towarzysko, a stojąca przed nim dziewczyna była tego przykładem. Kojarzył ją z kilku imprez, na którym zamienili słowo lub dwa. Nie pamiętał jej jednak z żadnej lekcji. Najpewniej siedziała w zupełnie innej części klasy, a może po prostu on nie zwrócił dotąd na nią uwagi?
To byłoby jednak dosyć dziwne, bo miała jasne włosy, co prawda nie aż tak płowe jak Marissa czy Carmella, aczkolwiek wystarczająco jasne, aby przyciągnąć jego wzrok. Sprawić, że miał ochotę zanurzyć w nich dłoń i sprawdzić ich gładkość.  Wyobrazić sobie, jak by się poczuł, czując je rozsypane wokół siebie na poranku. 
- Może przyda ci się towarzystwo? - zaproponował, zbywając jej pytaniem milczeniem i uśmiechając się szeroko. Zrobił krok w jej stronę. Teraz ich ramiona się stykały, co napawało go zadowoleniem.
- Nie rozumiem, dlaczego sądzisz, że przyda mi się towarzystwo - odpowiedziała, a w jej głosie słychać było lekką kpiną, która normalnie pewnie uraziłaby kruche ego Faichilda, lecz nie dzisiaj, nie tutaj, nie w chwili, gdy wreszcie znalazł sobie jakiś cel.
- Męska intuicja. 
Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie, słysząc jego słowa. Wyprostowała się, wyraźnie rozluźniając. 
- O większej głupocie to chyba jeszcze nie słyszałam. - Popatrzyła na niego śmiało. - Chyba nie wierzysz w coś takiego? 
- Dlaczego nie? - Wzruszyła ramionami, cały czas się uśmiechając i pochylając w jej kierunku. - Zresztą w świecie magii wszystko jest możliwe, czyż nie?
- Niezła sztuczka - powiedziała niespodziewanie, odpychając go. Odwróciła się plecami i odgarnęła włosy. - Naprawdę sądziłeś, że poderwiesz mnie takimi tekstami?
Gloria. Ma na imię Gloria. Przypomniał to sobie, patrząc na szczupłe plecy dziewczyny i niewiarygodnie długie nogi, które skutecznie rozpraszały jego myśli. 
- Wątpię, czy zadziała, ale nie szkodzi spróbować, Glorio.
- Subtelnie, to muszę przyznać. Przypomniałeś sobie jak mam na imię i postanowiłeś to wykorzystać. Gdybym była naiwniejsza pewnie uwierzyłabym, że chodzi ci właśnie o mnie, że naprawdę chcesz mnie poznać. Problem polega jednak na tym, że zwyczajnie nie wierzę.
- Może namówię cię do zmiany zdania? - Popatrzył na nią wymownie, koncentrując wzrok na jej ustach.
Dziewczyna zamyśliła się na chwilę. Na jej ustach pojawił się pełen przekory uśmiech i kiwnęła lekko głową.  Spojrzał na nią z niedowierzaniem, lecz szybko porzucił wątpliwości i zaczął działać.
Przycisnął ją do ściany, szukając jej ust. Naparł na jej ciało biodrami. Zacisnął dłonie wokół jej talii, gdy zaczął ją pocałował. Uczynił to mocno, szybko, a tym geście brakowało czułości, lecz Gloria nie narzekała. 
Z desperacją chwyciła się jego ust. Chciała uchwycić jak najwięcej okruchów uczucia, niepomna, że nic ich nie łączy. Pragnęła jedynie bliskości z drugim człowiekiem w tej jednej chwili, która mamiła się bardziej ciemnymi barwami niż kiedykolwiek wcześniej. 
Wplotła dłonie w jego włosy, przeczesując je placami. Pozwalała się całować, wabić. Kusił ją, a ona z ochotą się temu poddawała. Rozchyliła wargi, by po chwili pogłębić pocałunek i mruknąć jedno krótkie słowo.
Tak.
Niecierpliwie rozpiął kilka guzików jej bluzki, ale szybko tego zaprzestał. Wolał wsunąć dłonie pod delikatny materiał.Gładził skórę jej pleców, dotykał delikatnej linii talii, zarysu żeber, aby przesunąć dłoń wyżej i zacząć pieścić plecy dziewczyny, szybko przesuwając dłoń do przodu, gdy dziewczyna niespodziewanie uwolniła się z jego objęć. 
- Na dzisiaj wystarczy. - Popatrzył na nią z niezbyt inteligentną miną, która rozbawiła Glorię. Parsknęła śmiechem i przeczesała palcami swoje jasne włosy, odchodząc. - Do zobaczenia, Fairchild.

***
Czekał na nią już ponad godzinę.
Rozejrzał się po pustym pomieszczeniu, które w dzień tętniło życiem. Każdy przychodził, chociaż na chwilę, aby wymienić kilka słów czy z głośnym jękiem opaść na fotel. W nocy wyglądało zupełnie inaczej. Mniej przytulnie, bardziej mrocznie. Pokój wspólny już nie zachęcał do spędzenia tutaj czasu.
Jemu to jednak nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Miał warunki wprost idealne do rozmyślań, a tematów akurat miał sporo, chociaż o jednym wolałby nie myśleć. Czekająca go konfrontacja bynajmniej nie zapowiadała się zbyt przyjemnie.
Za to ze spokojem mógł zaplanować jutrzejsze spotkanie z profesorem Longbottomem, czy też jak kto woli - wujkiem Neville'm, na temat swoich wyników w nauce, ewentualnych zmian przedmiotów i perspektyw na przyszłość. Rutynowa rozmowa, a jednak James czuł, że na swój sposób ważne.
Popatrzył w stronę drzwi, słysząc hałas przed nimi i natychmiast poczuł szybsze bicie serca. Usłyszał wymawiane dziewczęcym głosem hasło i ciche kroki. W półmroku dostrzegł znajomą sylwetkę, której kontury rozmywały się. Bezszelestnie wstał i podszedł do niej.
- Serena.
Drgnęła, słysząc swoje imię. Dreszcz przebiegł po jej kręgosłupie. Odwróciła się, wpadając w ramiona chłopaka, o którym śniła. Jego ręce objęły jej ramiona, a orzechowe tęczówki zachwycały ją i wprawiały w oszołomienie.
- Skąd wiedziałeś, że będę tędy szła? - zapytała z zaskoczeniem.
On jednak tylko uśmiechnął się i dumnie wypiął pierś.
- To proste. Wiedziałem, że jesteś prefektem naczelnym, więc dowiedzenie się, które korytarze będziesz dzisiaj patrolować było błahostką.
- Serena...
- James... 
Zaczęli mówić jednocześnie, po czym zamilkli, wybuchając cichym, nerwowym śmiechem. Odwrócili się, unikając patrzenia na siebie w czym wcale nie pomagała niewielka odległość dzieląca ich twarze.
- Mów pierwsza - powiedział w końcu. Dziewczyna pokręciła jednak energicznie głową, a końcówki jej włosów, delikatnie połaskotały jego policzek. 
- Nie, ty mów pierwszy. Ja mogę poczekać - upierała się Serena.
Karmelowe oczy popatrzyły na niego uważnie, a on wciąż szukał w nich czegoś, co pomogłoby mu zebrać myśli, utwierdzić się w przekonaniu, że słusznie postępuje. Westchnął cicho i musnął dłonią jej włosy, policzek, usta, napawając się jedwabistością jej skóry. 
- Od czasu naszej ostatniej rozmowy wszystko dokładnie przemyślałem - mówił powoli, ostrożnie dobierając słowa. - Jednak zupełnie nie wiem, co powinien zrobić.Wiem, że cię kocham i nie, nie mogę.tego wyrazić inaczej. Może rzeczywiście niezbyt dobrze potrafię to pokazać, ale to nie zmienia mojej miłości. Kocham cię i tylko to się liczy, bo dla ciebie bije moje  serce - dodał, kładąc jej dłoń na swojej klatce piersiowej. - Wiem, że pewnie mi nie uwierzyć i chyba mogę za to winić tylko siebie, ale nie zamierzam zrezygnować. Będę walczyć, abyśmy byli razem.
- A może nie powinieneś - mruknęła, nie spuszczając z niego wzroku. Tak bardzo za nim tęskniła. Za każdym słowem, gestem i całą jego osobą. Mogła walczyć ze sobą, ale nigdy nie zdołała oszukać swojego serca, które teraz biło jak oszalałe. Czuła pulsowanie tętna w skroniach, drżenie rąk i radosną ekscytację.
- Nie jestem pewna, czy to coś zmienia między nami. Trochę trudno mi w nie uwierzyć. W końcu gdybyśmy chcieli... Gdybyś chciał, już dawno bylibyśmy razem.
- Myślisz, że tego nie chcę? - Spojrzał na nią z niedowierzaniem.- Naprawdę myślisz, że nie chcę, żebyśmy byli razem? 
- James, ja już sama nie wiem, czego ty właściwie chcesz. Mówisz, że mnie kochasz, a potem... A potem robisz coś, co zupełnie temu przeczy lub po prostu mnie ignorujesz. Patrzysz na mnie, nie widząc nic. Myślisz, że to dla mnie łatwe?
- Sereno...
- Może po prostu to skończmy? - wypaliła niespodziewanie, czerwieniąc się. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, co powiedziała i wstrzymała oddech. Chyba jednak wolałaby nie usłyszeć odpowiedzi.
- Jesteś tego pewna? A może lepiej... zaryzykować?
- Co masz na myśli? - zapytała, wiedząc, że obojętnie, co zaproponuje i tak zgodzi się na to zgodzi. Wszystko było lepsze od definitywnego końca.
- Daj mi tydzień, siedem cholernie krótkich dni dla nas. Będziemy liczyć się tylko my.
Zawahała się, ale widząc jego wyciągniętą dłoń już wiedziała. podejmie jedyną słuszną decyzję godną wychowanki domu Godryka Gryffindora.
Postawi wszystko na jedną kartę. 
I wyśmienicie się z tym czuła.
________________________
Dziękuję za wszystkie miłe komentarze i w ogóle pamięć o blogu, o którym mimo wszystko nie zapomniałam. Nie nie powinno pójść w tym kierunku, ale to już przeszłość. A, błędów pewnie jest masa, ale moje oczy nie potrafią już chyba większej ilości wypatrzyć i poprawić. 
Wprost nie chce mi się uwierzyć, że to już wakacje! Jeszcze przed chwilą niepewna swego losu wypatrywałam września... Jednak jeszcze większe niedowierzanie budzi we mnie fakt, że skończyło się Euro. Oglądałam każdy mecz i chyba będzie mi tego brakować. Cieszę się, że Hiszpania wczoraj wygrała. Na początku kibicowałam oczywiście Polakom, ale gdy odpadli moje serce należało już tylko do Casillasa, Fabregasa, Pique, Torresa i reszty. 

16 komentarzy:

  1. Witam, tutaj Nastrinola z Przeczytaj, a raczej z Legitur Magis, ponieważ zmieniłyśmy nazwę i jesteśmy teraz na blogspocie. W związku z tym, że jesteś w kolejce u Polly, która już bardzo długo się nie odzywa, MR/Doloris wyraziła chęć ocenienia Twojego bloga. Czy taka sytuacja Ci odpowiada? Prosiłabym o odpowiedz pod najnowszym postem na ocenialni.

    Pozdrawiam, Nastrinola http://legitur-magis.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Z przyjemnością zawiadamiam, iż Stowarzyszenie "Młode Pokolenie" ruszyło dziś na nowym portalu blogowym. Więcej informacji znajdziesz pod http://stowarzyszenie-mp.blogspot.com/
    Prosimy o jak najszybsze zapoznanie się z nowym postem. Dziękujemy za uwagę i życzymy miłych wakacji
    Stowarzyszenie MP

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam :) A wiec na poczatku chcialabym podziekowac za obszerny komentarz na moim blogu. Kazda rada jest dla mnie bardzo wazna ze wzgledu na to, ze dopiero co zaczelam moja przygode z pisaniem, a jak wiadomo zdrowa krytyka jest zawsze bardziej pouczająca niż ciągłe słodzenie...;) co do tego, co przeczytalam wyzej - podoba mi sie, co prawda powinnam zaczac od poczatku, by móc ocenić fabułę itd. ale ze wzgledu na brak czasu pozwolilam sobie umiescic ten komentarz czytajac tylko ten jeden rozdzial... Podoba mi sie jak opisujesz postacie, szczegolnie ich emocje, co sprawia, ze calosc przyjemnie sie czyta, a co najwazniejsze ciagle "chce sie wiecej" - przynajmniej tak jest w moim przypadku. Zaciekawiłaś mnie bardzo i na pewno jeszcze nie raz tutaj zajrzę:) Pozdrawiam i zapraszam ponownie - pannasheppard.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć, Psyche. ;)
    Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale od początku lipca nie miałam dostępu do komputera (kolonia). Nawet nie wyobrażasz sobie mojej radości, gdy przeczytałam powiadomienie o nowym rozdziale u Ciebie. Myślałam już, że skończyłaś z tą historią. Nie było Cię całe 4 miesiące! Czytając ten rozdział musiałam się na chwilę zatrzymywać, żeby skojarzyć pewne wydarzenia z poprzednich rozdziałów. Co do notki, to bardzo mi się podobała. Nie powiem, że piszesz piękne i bogate w wyszukane słownictwo opisy, bo o tym już zapewne doskonale wiesz. Powiem natomiast, że mam nadzieję, iż James nie zniszczy tego tygodnia, który będzie należał tylko do niego i Sereny. Za dużo przeszli, wycierpieli więcej niż powinni, ale przez to dużo się nauczyli. Dowiedzieli się, jak smakuje gorycz, rozczarowanie, zazdrość i tęsknota. Jeden powiedziałby, że to źle, że się rozstali, unikali itd., ponieważ pasują do siebie. Owszem, to prawda. Aczkolwiek według mnie ta przerwa dobrze im zrobiła. Mieli czas na przemyślenie swojego postanowienia i obmyślenie planu naprawy popełnionych błędów. Mam nadzieję, że drugi raz nie popełnią tych samych głupstw. :)
    PISZ DALEJ! :*
    I powiadamiaj mnie dalej o nowych rozdziałach, jeśli możesz. Niebawem zmienię adres Twojego bloga w linkach. Pozdrawiam! :*
    www.melodia-uczucia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak już pisałam na wywiaderze, twojego bloga przeczytałam całegow niespełna dwa, trzy dni śledząc każdy wyraz z zapartym tchem. Twoje opowiadanie jest wyjątkowe i oryginalne. Nigdzie indzije nie można napotkać się z takim ff potterowskim i jest to najlepszy blog o młodym pokoleniu i w ogóle jeden z najlepszyhc blogów jakie kiedykolwiek czytałam, a uwierz mi, że czytałam ff okropnie dużo. Twój styl jest taki lekki i przyjemny. Widać, że w swoich bohaterów wkładasz sporo serca. Każdy bohater nie jest jakoś odsuwany na bok. Na każdym się skupiasz i każdy jest przewspaniały. Choć młode pokolenie zupełnie różni się od ludzi z czasów Harry'ego, mnie to się podoba i podziwiam cię za tak wspaniały pomysł. Jednocześnie to tego opowiadania dużo życia wnoszą nie tylko Serena i James, którzy są niewątpliwie ciekawymi i wspaniałymi bohaterami, ale też Ryan. Stary, dobry Ryan kochający blondynki, który mimo iż zranił Marissę i czasem wydawał mi się draniem bez serca, to jest dopełnieniem tego opowiadania jak każdy inny bohater i wbrew wszystkiemu co robi złego, jest wspaniały. Jest jeszcze Easy- artysta i te jego fantastyczne teksty. Zwłaszcza o Rose, fantastyczne i prawdziwe teksty. Rose też jest wspaniała i ma nadzieję, ze da szansę Scorpiusowi choć z poczatku kibicowałam jej i Easy'emu. No i szaleńczo zakochana w Albusie Chelsea. Szkoda mi dziewczyny, ale cóż... Sądzę, że ona i Al nie za bardzo do siebie pasują. No i jak ja mogłam zapomnieć o kochanej Roxane!? Jak ona mi imponuje... Jaka kobieta nie marzyłaby o ślubie? Założeniu białej sukni? A jej wsytarczy po prosu miłość i to jest piękne, choć małżeństwo jest jednym z oznak miłości to ona wierzy w to, że nie musi nic udowadniać, przynajmniej ja tak to odczuwam.

    Przy okazji zapraszam na zwariowane-milosci-w-zakonie-feniksa.blogspot.com :) Mam nadzieję, że przeczytasz choć jedną notk i udzielisz kilku rad nowicjuszce w świecie blogerów :) A i mogłabyś mnie informować o nn? Z góry dzięki :*

    OdpowiedzUsuń
  6. No. Zajrzałam i bardzo mi się spodobało. Przeczytałam na razie tylko jeden rozdział, ale już wiem, że będę tu wpadać często. Zgadzam się z Kosią - Twoje opowiadanie jest oryginalne, a bohaterowie wspaniale wykreowani. Twojemu stylowi też nie mam nic do zarzucenia, a wręcz przeciwnie. Czytało się szybko, ciekawie i nie wyłapałam nawet śladu błędu.
    Po lekturze tego rozdziału zrozumiałam, że strasznie współczuję Serenie. Biedaczka, zakochał się w niej przyjaciel. Cieszę się, że dała szansę Jamesowi. Nie wiem dlaczego, ale mam do niego słabość i zawsze, gdy czytam o nowym pokoleniu jest moim ulubionym bohaterem.
    Na koniec chciałam Cię prosić, czy mogłabyś informować mnie na moim blogu o nowych notkach?
    Pozdrawiam i życzę dalszej weny :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Intuicyjnie weszłam na Twojego bloga na Onecie i co widze? Przeniesienie na blogspota. Wklepuje adres w wyszukiwarkę i siadam i czytam. Licze że o wszelkich nowościach u siebie mnie będziesz informować na gadu, które masz, a jeśli nie to podaję numer jeszcze raz 6206096. James chce odzyskać Serenę... Trochę walka z wiatrakami. Ale liczę, że ją wygra. Użalający się facet nad sobą jest lekko żałosny. Działa mi na nerwy. Facet to ma być facet a nie mazgaj. Ja rozumiem każdy może mieć chwile załamanie, ale nie trwające kilka tygodni... No bez kitu.
    Rose zginie kiedyś przez te książki. Trochę mi jej żal. Pozdrawiam, Lady Spark

    OdpowiedzUsuń
  8. Od dłuższego czasu śledzę BwH teraz przeniesionego co nie zmieni mojego zapału do czytania tego arcydzieła. Tak właśnie arcydzieła- zakochałam się w nim odkąd pierwszy raz wieszam na blog szablon, styl pisania, faktura fabuły, bohaterowie to wszystko uwiodło mnie i nie potrafię przestać :). 'Od dziś' - to coś świetnego cały ten rozdział trzymał mnie za serce i powodował mocne łezki w oczach.
    Choć jedno mnie zawiodło - Easy jedna z moich ulubionych postaci a stał się jakaś blada zrób coś z nim błagam :].
    Biedna Rose szkoda dziewczyny ale myślę że wyjdzie z tego silna jest ;))
    Fairchild biedny użalający się nad sobą kretyn przynajmniej w tej notce, czuję że Gloria go uporządkuje choć możliwe że się mylę ;]]
    Dzięki za miłą chwile przy czytaniu. Pozdrawiam wierna czytelniczka- Fabia M. ;>

    OdpowiedzUsuń
  9. Wiesz, że o mało nie spadłam z krzesła, gdy koło twojego avatara zobaczyłam „Psyche”?

    Na Brzydulę weszłam z czystej ciekawości, bo naprawdę w sieci jest uboga liczba ff w roli głównej z młodym pokoleniem, a zwłaszcza z Jamesem Potterem. Twoje opowiadanie zawiera w sobie wszystko to, co lubię.

    Życie codzienne uczniów, którzy tak nawiasem mówiąc są wspaniale dopracowani i miłosne intrygi.

    Nic, dodać, nic ująć, po prostu słodki miks. Strasznie podoba mi się ta Serena. Z jednej strony jest zwykłą dziewczyną, jedną z wielu w Hogwarcie, ale ma w sobie to coś.

    Nieco zaskoczył mnie dobór postaci. Czytając dział Bohaterów na onecie, nie byłam do nich przychylnie nastawiona, ale jednak teraz ich lubię, nawet Lily. A wiesz dlaczego? Bo każdy ma wyjątkowy charakter. Nie wiem, który pomysł zacząć wychwalać jako pierwszy.

    Czy stosunek Harry"ego do Jamesa, czy związek z Duncanem, czy nagłą miłość Rose oraz Scorpiusa.

    Podoba mi się wszystko, od A do Z.

    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  10. Jeżeli chodzi o rozdział to jestem zdecydowanie na TAK. Trochę ze mnie taka nispelniona romantyczka więc zachwycam się wszystkim gdzie kryją się głębsze uczucia, a w tym poscie jest ich sporo.
    James... Biedny chłopak, na całe szczęście ma cudownego, wyrozumialego ojca, który zawsze będzie go wspierać.
    Serena nie jest w łatwiejszej sytuacji. Zakochany Dunkun jedynie pogarsza sprawę (szkoda mi w sumie chłopaka).
    A Rayan? ten to ma sposoby na urozmaicanie sobie czasu. Gloria powinna dać mu kosza.
    Mam nadzieję, że między Jamesem a Sereną wszystko się ułoży. Uwielbiam tę parę, po prostu.
    Na tym zakoncze swój komentarz, z niecierpliwością wyczekując kolejnego rozdziału.
    Pozdrawiam ;)

    [siostra-harryego-pottera.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  11. Obserwowałam BwH, a przenosiny mnie nie zniechęciły. Styl masz przyjemny u lekki. Bardzo lubię Serenę i trzymam kciuki za Jamesa. Przepraszam, że tak krótko, ale tu, we Włoszech, jest straszny upał i nie mam kompletnie głowy do długich wypowiedzi.
    Zapraszam Cię także na mojego bloga o Remusie i Tonks --> http://www.remus-i-tonks.blogspot.com byłoby mi miło, gdybyś zaglądnęła.
    Pozdrawiam serdecznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Angel in black19 lipca 2012 12:20

    Twoja opowieść jest świetna, ale przez takie długie przerwy niemal zapominam, o czym... No nic, nie narzekam. Już w pewnym momencie myślałam, że James będzie się chciał ożenić z tą nauczycielką w imię honoru, czy coś. Za dużo Jane Austin... ;) W każdym bądź razie, zrozumiem, jeśli się przeniesiesz, onet był ostatnio dla blogosfery wielce okrutny... Ale darzę go sentymentem.
    Pozdrawiam
    myslenie-szkodzi.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  13. I love,I love:)Rozdział boski wręcz cudny.?Najbardziej podoba mi się końcówka i nie mogę się doczekać tych siedmiu dni ich razem.Gdy tak czytałam o tym,że podjął decyzje nie mogłam doczekać się o jaką chodzi.Żal mi Rose,że tak cierpi.Jeśli chodzi o przeprowadzkę na blogspota to uważam,że powinnaś to zrobić.Co za różnica czy onet czy blogspot najważniejsze jest byś ty mogła normalnie prowadzić bloga i bez problemu wstawiać notki. Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału,który mam nadzieje,że bedzie o wiele szybciej.

    OdpowiedzUsuń
  14. A widzisz? Jednak i ty się przeniosłaś. Onet ostatnio stał się tragiczny, bo niby wszystko działa, ale dużo opcji się nie wczytuje.
    A rozdział jest cudowny. Tylko tak mogę wyrazić mój zachwyt. Wreszcie, po ponad czterech miesiącach na BWH zawitała nowa notka i nie mogłam doczekać się przeczytania. A jak już przeczytałam, to byłam w szoku. A więc pan przystojniak Fairchild znalazł sobie nową ukochaną? Ja trzymam za nich kciuki. Zastanawiam się, ile osób myślało tak jak ja w sprawie Jamesa - ile było przekonanych, że Potter decyduje się jednak na przyszłość z nauczycielką. Jak przeczytałam o rozmowie z ojcem, to myślałam, że zejdę ze strachu. A tu proszę! Perfekt :D
    Pozdrawiam,
    mrs-zabini.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  15. tęskniłam za Tobą, za Jamesem i za całą zgrają towarzystwa :) notka bardzo fajna. w tym poście cierpiałam razem z Rose. Serio, strasznie mi jej żal. James mnie wkurza, ale chyba zawsze mnie wkurzał :)
    uważam że blogspot jest dużo fajniejszy. może na początku przeraża, ale potem idzie z górki. jeśli martwisz się np. szablonem, to mogę Ci pomóc wstawić ten.
    Pozdrawiam i czekam na kolejny post i mam nadzieję, że będzie szybciej niż ten ^^

    OdpowiedzUsuń
  16. Bardzo się cieszę z tego rozdziału. Przez jakiś czas miałam wrażenie, że to już ostatni i prawie palpitacji dostałam. Na szczęście to była tylko moja pomyłka, nie masz pojęcia, jak się z tego cieszę :)
    Strasznie mi się nie podoba to, co się dzieje z Rose. Nie chcę, żeby była smutna, chcę żeby była szczęśliwa. Tak ją lubiłam z Easym...
    Serena i James wreszcie razem, tak na poważnie. OŁ JEEEE! Końcówka była boska :)
    Jeśli wolisz się przenieść, to tak zrób :) Bylebyś tylko pisała dalej :)

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.