3 lipca 2012

Rozdział XXXIX: Na zawsze i na wieczność


Tyle samotnych dróg
Musiałem przejść bez Ciebie,
Tyle samotnych dróg
Musiałem przejść by móc
Odnaleźć Ciebie tu,
I wtedy padał deszcz.

Nasze oczy wreszcie się spotkały,
Jak odbicia zagubionych gwiazd.
Byłaś blisko, wszystko zrozumiałem,
Kto odejdzie, zawsze będzie sam.

Naprawdę jest aż tak cudowny? - spytała z ciekawością w głowie Elizabeth, próbując utorować sobie drogę w tłumie, który gęstniał z każdą chwilą. 
- Jest nawet lepszy - odpowiedziała po chwili Serena, wyłaniając się zza ramienia jakiegoś wysokiego osiłka z Hufflepuffu.
Próbowały się bezboleśnie przemieścić między masami uczniów Hogwartu, którzy, podobnie jak one, wybierali się na mecz quidditcha. Za chwilę miał się rozpocząć mecz między Gryfonami i Puchonami. Jednak nie same potyczki sportowe potyczki domów ściągnęły tu większość osób, lecz chęć oderwania się od szkolnej rzeczywistości i skorzystania z pięknej pogody, bowiem na dworze było nadspodziewanie ciepło, a słońce wesoło świeciło.
- A co będzie dalej? - wypytywała Elizabeth przyjaciółkę, machając do kogoś po drugiej stronie.
- Nie mam pojęcia. Z jednej strony chciałabym go bliżej poznać, ale...
- Ale co? - dociekała Tanner, ponownie nachylając się nad przyjaciółką i rozglądając się w poszukiwaniu wolnych miejsc. Jej oczy zalśniły, gdy dostrzegła przerwę między grupkami uczniów kilka metrów dalej.
Serena umilkła. Nie chciała się spieszyć z odpowiedzią, której nie potrafiła tak naprawdę ubrać w słowa. Wszystko działo się szybko, a ona miała wrażenie, że nie nadąża za zmianami. Te zaś niepostrzeżenie wkradły się w jej życie, zajmując wszystko. Nic już nie było takie samo.
Kiedyś potrafiła być spontaniczna, ale teraz zaczynała się zastanawiać czy warto, by płacić później tak wysoką cenę. Niekiedy strach przez zranieniem jest zbyt wielki, aby go przezwyciężyć. 
- Lizzy, odpuść mi dzisiaj, dobra? - poprosiła Serena, gdy zajęły miejsca. - Już naprawdę nie wiem, jak powinnam odpowiadać na twoje pytania.
- Jak to jak? - zaśmiała się  Elizabeth, rozglądając się uważnie po stadionie. - Przede wszystkim szczerze.
- Wiesz, o co mi chodzi - powiedziała Gryfonka, wychylając się do przodu, a nagły poryw wiatru potargał jej rozpuszczone włosy.
- Rena, nie szukaj problemów na siłę, bo na pewno gdzieś je znajdziesz - doradziła Tanner.
- Proszę państwa,  mecz czas zacząć! - Ich rozmowę przerwał głos komentatora, który wywołał chóralny wrzask zbiorowości uczniowskiej zgromadzonej na stadionie. - W dzisiejszym spotkania, pozwólcie, że przypomnę, zagra Hufflepuff przeciwko Gryffindorowi!
- Uwielbiam jego komentarze - rozmarzyła się, a Serena dała jej lekkiego kuksańca w bok. - No, co?! Mówię tylko szczerą prawdę...
- Nie zapominaj, że Scamanderowie mają raptem trzynaście lat - przypomniała Wilson, mając na myśli braci bliźniaków z Ravenclawu, którzy od kilka laty zajmowali się komentowaniem sportowych rozgrywek i byli w tym wyśmienici. Ich opinie często były nieco ironiczne, ale nikt nie mógł im zarzucić stronniczości. Mówili swoje opinie, które  prawie zawsze pokrywały się ze zdaniem widzów na temat gry, podań i zawodników. Sami bliźniacy różnili się od siebie diametralnie. Jeden marzycielski, drugi przyziemny. Często zdarzało się, że rozmyślenia bliźniaka o nieziemskim pięknie miotły brat przerywał sarkastyczną uwagą na temat pośladków ścigającej. Nie zmieniało to jednak faktu, że bracia nie mieli sobie równych w komentowaniu meczy, a ich charaktery paradoksalnie ułatwiały im pracę, jednocześnie uświetniając całe widowisko.
- Wiem, wiem... - odpowiedziała Lizzy, lekko mrużąc oczy. - A gdzie właściwie jest Gloria? No i co się dzieje z tą twoją Rose? 
- Gloria siedzi razem z mieszkańcami swojego domu, a Rose... Rose... się uczy - wyjaśniła.
-  Ale właściwie, to po co? - W głosie Tanner słychać było zdziwienie.
Serena rozejrzała się wokół i, nie znajdując nikogo zainteresowanego ich rozmową, pochyliła się ku przyjaciółce.
- Ona nie może sobie darować, że w tamtym roku miała inne priorytety poza nauką i chce teraz to nadrobić, dlatego, jak sama powiedziała, nie ma czasu na takie głupoty.
- Mądre podejście do sprawy - odpowiedziała Liz, parskając śmiechem i tym samym narażając się na wymowne spojrzenie Wilson. - Dobrze, przepraszam. Po prostu nie rozumiem ludzi takich jak Rose Weasley.
Rena otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, ale nim zdążyła, rozległ się głos Lorcana albo Lysandra Scamandera, informujący o wyjściu na boisku drużyny domu Borsuka.
- A teraz zapraszamy na boisko drużynę Gryffindoru! - Tłum usilnie próbował przekrzyczeć głos komentatora. - Chadwick! McLaggen! Collins na miejsce zeszłorocznej zawodniczki, niezapomnianej C. C., która już odeszła z naszej szkoły... Dalej Fairchild, znany z wbijania do bramki nie tylko kafla. Ale nie, nie to tylko taka drobna uwaga zasłyszana na jednym ze szkolnych korytarzy. Dalej, Potterowie! Potter, czyli niezrównany szukający ze skłonnością do dziwnych zagrywek! I Potter ścigający, kapitan, który już trzeci rok prowadzi Gryfonów do zwycięstw. 
- Dziewczyny, uważajcie, bo najnowsze plotki głoszą, że jest tymczasowo  wolny, więc wszystkie chętne muszą się spieszyć. Nie, proszę mi nie zabierać mikrofonu. W końcu mamy XXI wiek i wolność słowa! Lorcan, zrób coś...
-  Młodzi Scamanderowie mają prawdziwy talent - wtrąciła Elizabeth, korzystając z mimowolnej przerwy, gdy nauczyciele próbowali utemperować komentarze uczniów trzymających mikrofony, z których w tym momencie płynęły złowrogie trzaski.
- Tak - wyszeptała Serena ze wzrokiem wpatrzonym w boisko, gdzie przed chwilą pojawili się zawodnicy drużyny Gryffindoru. Wylecieli ma miotłach, z radosnymi uśmiechami na twarzach, zataczając koła w powietrzu. Ich wyjściu towarzyszyły huk i gwar, a także piski zachwyconych dziewczyn. Serena patrzyła jednak tylko na jedną osobę, nie zwracając uwagi na nic innego. Wysoki, ciemnowłosy chłopak z szerokim uśmiechem, zrobił w powietrzu pętlę ku zachwycie zgromadzonej publiczności. Czarne włosy rozwiewały się na wietrze, a orzechowe oczy lśniły od wiatru. Ciemne ubranie lekko kołatało na wietrze, gdy uniósł jedną dłoń w geście powitania. Popatrzył nieco rozbawionym wzrokiem na publiczność, który stwardniał, gdy napotkał  znajome tęczówki. Wzleciał wyżej, przerywając tą chwilę, a Serena zamrugała gwałtownie, otrząsając się z chwilowego zaślepienia. 
- O co chodzi? - zaszczebiotała Elizabeth, po czym uśmiechnęła się domyślnie, gdy dostrzegła, w kogo wpatruje się przyjaciółka. - Mówiłaś, że z nim skończyłaś.
- Bo skończyłam - zaczęła stanowczo Wilson - tylko... Tylko...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwała jej Liz, niespodziewanie się uśmiechając. - Ale on jest przystojny! - zachwyciła się.
- Kto? James? - zaskoczona, Serena spłoszonym wzrokiem rozejrzała się po boisku w poszukiwaniu chłopaka.
- Jaki James? - Elizabeth niecierpliwie wywróciła oczami. - Oczywiście, że nie mówię o nim! Chodzi mi o Ryana.
- Ryana? Ryana Fairchilda? O niego ci chodzi? 
- Serena, proszę, możemy teraz o tym nie rozmawiać? - Policzki Tanner pokryły się jasnym rumieńcem.
Serena chciała coś odpowiedzieć, ale powstrzymał ją wyraz twarzy przyjaciółki. Najwyraźniej wypytywanie ją w tej chwili o Ryana nie miałoby największego sensu. Zapewne dostałaby zdawkową odpowiedź, z której nie mogłaby się niczego dowiedzieć. Temat tabu, pomyślała, z ukosa patrząc na przyjaciółkę, którą niespodziewanie pochłonęły wydarzenia rozgrywające się na boisku, gdzie Ryan Fairchild zręcznym ruchem posłał kafel do Jamesa, a ten z iście mistrzowską precyzją wbił go do bramki, wzbudzając tym burzę oklasków i pisków. Jednak on jednak tylko uśmiechnął się szeroko, po czym zleciał niżej  i poleciał w stronę kafla.
- Jak tak dalej pójdzie na pewno wygramy - zawyrokowała Liz, gdy tłum po kilku minutach nieco się uspokoił, a szalone piski stały się rzadkością.
- Też tak sądzę, zwłaszcza, że Puchar Quidditcha od niemal zawsze należy do Gryffindoru - odpowiedziała Serena, która kątem oka zarejestrowała coś, co bynajmniej nie wyglądało dobrze. James właśnie leciał do bramki przeciwnika, zręcznie przy tym omijając zawodników przeciwnika. Przez zawrotną prędkość swojej miotły nie mógł się odwrócić do tyłu, a  tym samym dostrzec nieuchronnie zbliżającego się tłuczka, który nieuchronnie zbliżał się w kierunku ścigającego Gryffindoru. Z ust Sereny wydobył się cichy jęk sprzeciwu, a ciało skuliło się, jakby oczekiwała, że to ją za chwilę uderzy tłuczek. Wychyliła się do przodu, mocno zaciskając dłonie na chłodnej barierce. Wszystko toczyło się coraz szybciej, coraz mocniej i bardziej intensywnie. Serena miała wrażenie, że jest jedynie częścią tego wszystkiego, co ma się zaraz zdarzyć. Zamarła, przerażonymi oczyma patrząc na tłuczek, który już niemalże dosięgnął chłopaka... Właśnie wtedy coś się zmieniło. Potter pochylił się na miotle i wzleciał do góry, co dało czas pałkarzowi drużyny Gryfonów na odbicie piłki w przeciwległy kraniec stadionu.
- O mały włos, proszę państwa, dosłownie o mały włos, a straszliwy tłuczek dosięgnąłby jednego z najlepszych, a może raczej najpopularniejszych zawodników, tak się jednak nie stało, dzięki nadzwyczajnemu refleksowi Jamesa Pottera, co dobrze rokuje drużynie Gryfonów. A tymczasem wróćmy do tego, co się dzieje na boisku. Fairchild podaje kafla do...
- Serena? - Zaskoczona uniosła głowę, słysząc głos przyjaciółki, którego tonu nie potrafiła zrozumieć. - Wszystko dobrze?
Zmarszczyła lekko brwi, jednocześnie delikatnie przygryzając dolną wargę. Ów nawyk chyba wszedł jej w krew, bo już nawet nie potrafiła z nim walczyć. Powróciła myślami do pytania Tanner; czy tak naprawę wszystko było okej? Uniosła głowę, pozwalając sobie na jedną chwilę wytchnienia  i patrząc na Jamesa, który z zawziętą miną szybował na swojej miotle niczym błyskawica. Wydawał się  całkowicie pochłonięty grą. Miło było na niego patrzeć, dostrzec na jego twarzy prawdziwe zaangażowanie w to, co robi. Uśmiechnęła się smutno, próbując nie obudzić w sobie wspomnień, które pobudziła ta myśl. Obiecała sobie, że nie będzie wracać do przeszłości i tego zamierzała się trzymać bez względu na wszystko, co mogłoby się zdarzyć.
A zdarzyć mogłoby się bardzo wiele...
Wystarczyłoby zbyt długo patrzyć na ukochaną sylwetkę, więc właśnie, dlatego nie mogła sobie na to pozwolić. Odwróciła się, wbijając wzrok w ramię przyjaciółki.
- Nie, Lizzy, zupełnie nic się nie stało.
***
Było cudownie - zachwycił się po raz setny Albus, zdejmując szatę i zrzucając ją w róg szatni. - Gdy zobaczyłem znicza, wiedziałem, że uda mi się go złapać... - Chłopak po raz kolejny zaczął opowiadać o swoim sukcesie, nie zrażając się znudzonymi minami pozostałych członków zespołu i zniecierpliwieniem malującym się na ich twarzach. Niewątpliwie cieszyli się z sukcesu, ale nie na tyle, by z entuzjazmem słuchać opowieści Albusa o wydarzeniu, które przecież widzieli na własne oczy. 
James usiadł na ławce, opierając się o chłodną ścianę i zaabsorbowanym wzrokiem rozejrzał się wokół. Kiwnął głową jednemu z zawodników i zacisnął usta.
- Co to była za gra - rozmarzył się Ryan, zajmując miejsce obok przyjaciela. Wyprostował się, po czym ulokował się w najwygodniejszej z możliwych pozycji. - Już dawno tak nie szaleliśmy na boisku.
- Mów za siebie - mruknął cicho, przeciągając się.
Fairchild zmarszczył lekko brwi, ale na jego twarzy nie pojawiło się zdziwienie, jakby zdążył się przyzwyczaić do nagłych zmian nastroju Jamesa.
Szybko zmienili szaty, by w niedługim czasie całą drużyną wyjść i dać się ponieść ogólnej  radości. Gryfoni, z szerokimi uśmiechami satysfakcji na twarzach, składali gratulacje zawodnikom w mniej lub bardziej konwencjonalny sposób. Niektórzy poprzestali na przyjacielskim klepnięciu, inni - jak jakaś napalona Gryfonka - chcieli koniecznie namiętnie wycałować wszystkich członków drużyny.
- Zróbmy imprezę - zaproponował Ryan, gdy jakaś pulchna szóstoklasistka cmoknęła go w policzek, brudząc swoją szminką.
James wzruszyła ramionami, nie zdradzając tym samym swoich odczuć. Mogło to oznaczać zarówno entuzjazm do tego pomysłu jak i jego permanentny brak.
Ryan otworzył usta z zamiarem pytania, ale nieobecna mina Pottera nie skłaniała do tego. Zacisnął wargi, próbując zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi. Może powinien spytać? Zerknął  w stronę przyjaciela, lecz błyskawicznie powziął inny zamiar. Dowie się wszystkiego później po imprezie. W końcu nic nie jest tak ważne, aby z tego powodu odkładać imprezę.
James wszedł do zamku, jednocześnie zbaczając z trasy, którą obrał rozradowany tłumek.
Nie wiedział, dlaczego, ale był pewny, że nie ma ochoty na wspólne świętowanie. Wszystko układało się inaczej niż powinno. 
Przeszedł przez długi korytarz, gdzie śmierdziało stęchlizną, jednocześnie skręcając w prawo. Znał ten zamek równie dobrze jak własny dom. Wiedział, które korytarze są przyjazne i znacznie skracają drogę. Poruszał się przy tym bezszelestnie, cicho stąpając po zimnych  sklepieniach. Potrafił również unikać szkolnego woźnego i jego okropnej kocicy, gdyż pomimo upływu lat stary Filch wciąż pełnił swoje obowiązki, ku strapieniu uczniów, nie wykazując bliższej ochoty przejścia na emeryturę. Zatrzymał się na chwilę, słysząc jakieś głosy, lecz szybko zdał sobie sprawę, że to tylko wiatr roznosi się echem po zamku. Był tutaj niekwestionowanym królem i mógł sobie rozchodzić we wszystkich kierunkach.
Nie przerwawszy wędrówki, rozejrzał się wokół. Jego ponury wzrok z łatwością prześlizgiwał się po obrazach, zbrojach i innych artefaktach przeszłości. Może innego dnia zatrzymałby się, przystanął, ale nie dziś.
Skręcił w lewo, zwalniając. Teraz wyraźnie cichy pomruk rozmów, rozbawione głosy, piskliwy śmiech, których nie da pomylić się z niczym innym. Zbliżał się do celu.
Minął  zakręt i  wyszedł niemalże naprzeciw wejścia do Pokoju Wspólnego Gryffindoru, gdzie stało kilka rozradowanych dziewczyn podciągających swoje i tak krótkie szaty,  jakiś ponury szóstoklasista, cztery  piskliwe drugoklasistki patrzące na siebie nienawistnie i ona. Stała odwrócona do niego plecami, najwyraźniej wpatrzona, w jakiś odległy punkt.  Patrzył na nią przez chwilę, brązowymi oczyma pochłaniając jej postać, którą niegdyś tak dobrze znał. Mógł tylko przypuszczać, że w tym momencie w karmelowych tęczówkach goszczą złote plamki dodające uroku całej postaci. Pojawiały się zawsze wtedy, gdy była szczególnie zamyślona, roztargniona lub zmęczona, chociaż pamiętał również ich obecność podczas tych niezapomnianych nocy w Pokoju Życzeń. Z łatwością przypomniał sobie, jak przekomarzał się z nią, że jeden pocałunek wystarczy, by złoty blask zagościł w jej oczach. Zacisnął zęby, próbując odpędzić od siebie natrętne wspomnienia. Ale one wcale nie chciały odejść. Wyobraźnia podsuwała mu coraz bardziej sugestywne obrazy. Przymknął oczy, rozkoszując się, chociaż namiastką rzeczywistości. Jego sny i fantazje były jednym miejscem, gdzie wciąż mogli być razem i nie zamieniał tego zmienić. Nie mógł pozwolić, aby i tutaj go opuściła.
- Hej, dawno się nie widzieliśmy  - Jego rozmyślania przerwał piskliwy głosik. Obok niego stała jedna z podciągających do góry szaty dziewczyn, które teraz patrzyły na niego z wyraźnym zainteresowaniem.  Każda z nich mrugała przesadnie, jednocześnie udając nonszalancką pozę. To przypomniało mu, co jeszcze tak bardzo cenił w dziewczynie, której oddał swoje serce, a mianowicie - naturalność.  Nigdy nie udawała kogoś, kim nie była naprawdę i mówiła prawdę, jednocześnie dbając o uczucia wszystkich na około. Jego rozmówczyni uśmiechała się szeroko, napinając skórę swoich policzków, co wcale nie dodawało jej uroku.  - Byliśmy sobie przedstawieni  dwa lata temu na imprezie urodzinowej Angelique - wyjaśniła, wypinając biust, dyskretnie odwracając się i posyłając pełne wyższości spojrzenie swym towarzyszkom.
Spojrzał na dziewczynę z wyraźnym brakiem zainteresowania, lekko unosząc brew. Ta natychmiast straciła rezon, otwierając usta ze zdziwienia. Wyraźnie nie była przygotowana na taką reakcję z jego strony. Cóż, najwyraźniej ktoś się zaraz rozczaruje, pomyślał bez żalu James, odchodząc. Podszedł do osoby, którą obserwował od kilku minut i położył rękę na szczupłym ramieniu. Przestraszona i zaskoczona dziewczyna drgnęła, błyskawicznie odwracając się w jego stronę. 
- James - wyszeptała, siląc się na uśmiech.
- Serena. - Wyprostował się. Popatrzył na nią obojętnie, jakby byli obcymi sobie ludźmi.  To zabolało. Bardziej niż powinno. A przecież nie łudziła się, że mogą być razem, tylko wierzyła, iż to, co ich łączyło było wyjątkowe, niepowtarzalne.  Związek pełen magii, jak kiedyś określiła tą wieź w rozmowie z Lizzy. Nadal wierzyła w obecność tej niepowtarzalnej magii. I tego zamierzała się trzymać.
Stał obok niej tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Czuł woń tak dobrze utkwioną w jego pamięci. Zapach jej ciała, za którym tak bardzo tęsknił i który tak bardzo go podniecał. Widział rozchylone usta. Może prosiły o pocałunek? Znał ich niepowtarzalny smak i  cudowny smak. Rzeczy przeszłości, relikty jego wspomnień. Pamiętał je tak dobrze, że to aż bolało. Uniósł głowę, rzucając jej krótkie spojrzenie. Nie miał zamiaru znowu zatonąć w tych cudownych tęczówkach. Po co? Jasno i dosadnie przekreśliła ich szanse. Świat idzie do przodu i on również. 
- Gratuluję wygranej - wykrztusiła z siebie, prawie nie poruszając ustami. Odgarnęła do tyłu włosy i posłała mu nikły półuśmiech. Musiał wiedzieć, że równocześnie zacisnęła dłonie za plecami, aby nie dotknąć jego rozwichrzonych włosów i nie spróbować ich przygładzić. Tęsknota niemalże bolała, wypalając wszystko wokół. Pozostawał jedynie jałowy, pozbawiony sensu świat.
- To było oczywiste. Jesteśmy najlepsi. Nie mieliśmy szansy przegrać  - odpowiedział, wzruszając ramionami. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z sensu swoich słów, ale było już za późno z pełnych usteczek zniknął półuśmiech, ustępując miejsca ponuremu grymasowi.
- Oczywiście. Wszyscy wiedzą, że zadajesz się tylko z najlepszymi - wyszeptała, chcąc się odwrócić, odejść, uciec, umrzeć... 
- Serena, poczekaj. - Złapał ją za ramię, wzmacniając uścisk, gdy chciała się wyrwać. Dostrzegł zaciekawione spojrzenia skierowane w ich stronę, więc nachylił się w jej stronę. - Czy my nie możemy już nawet spokojnie porozmawiać? - zapytał.
Odwróciła wzrok. Nie mogła się w niego wpatrywać, gdy był tak blisko! Za blisko. Tak, zdecydowanie za blisko. A jego obceność wywoływała w niej niechciane reakcje, wspomnienia i powrót do świata zmysłów, który przed nią otworzył. Wzięła głęboki oddech, próbując uodpornić się na jego bliskość. Nadaremnie. Próbowała nie zwracać uwagi na jego ciało, dlatego zaczęła cichym, najspokojniejszym, na jaki ją było stać, głosem:
- Możemy porozmawiać, oczywiście, czemu nie? Przecież nic nie stoi na przeszkodzie, tylko rzecz w tym... że my właściwie nie mamy, o czym rozmawiać, nie sądzisz? Właśnie tak wygląda rzeczywistość.
_______________________ 
Bardzo przepraszam, że dodaję dopiero teraz, ale ostatnio wszystko zawalam chyba. Myślałam, że dopiszę jeszcze kawałek tego rozdziału przygotuję sobie kilka kolejnych, ana razie nie mam nic, zupełnie nic; brak weny  i wątpię czy w najbliższym czasie się to zmieni.  
Zwłaszcza, że muszę poprawić nieco ocen, zachowanie i zdecydować o przyszłości. Czemu to musi być takie trudne?
I mała dygresja - oglądał ktoś Bejbis? Całkiem niezły film; po nim jestem w stanie docenić fakt, że w Polsce studia są darmowe. 
Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam,
że musiałyście tak długo czekać.

15 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Teraz lecę przeczytać rozdział,a potem skomentuję.

      Usuń
  2. Jeeej, to było takie piękneee! Okropnie podobał mi się klimat meczu Quidditcha, to było coś! Nie wiem czy potrafiłabym napisać to w tak ciekawy sposób! Oczywiście ten moment, gdy James spojrzał na Serenę… Arghhh! Mam ochotę porwać Cię i kazać cały czas pisać! :P Wspaniale opisałaś ich uczucia. Powinnaś pisać dramaty, albo scenariusze do komedii romantycznych. To było super, poprawiłaś mi humor, dziękuję! :) ) [teenage-wasteland]

    OdpowiedzUsuń
  3. Wcześniej nie komentowałam ponieważ nie miałam czasu i nie chciało mi się.Ale teraz musiałam napisać.Piszę w komurce bo komputer mi sie padł.Dlaczego napisałam tak póżno?Ponieważ od 7:30 do 14:30 byłam na praktykach.Kiedy napisałam ten 3 komentarz miałam przerwę 10 minutową.Musiałam szybko pisać i przez przypadek przycisnęłam przycisk”Wyślij”.Potem telefon mi się rozładowała i dopiero tak póżno dodałam ten komentarz.Ale to nic.Blog boski.Nie gniewam się że tak długo nie dodawałaś rozdziału.Cudowna notka to rekompensuje.I rozumię Cię,bo sama chodzę do szkoły i też mam dużo nauki bo muszę się uczyć do egzaminów zawodmwych.A teraz przechodzę do rozdziału:Zgadzam się z przedmówczynią w 100%.Notka wspaniała.Uwielbiam Lily Lunę[Mała wredna złośnica;-)]i zabrakło mi jej w tym rozdziale.Zakochałam się w Jamsie.Jest boski;-*.Nie dziwię się Serenie że była przerażona kiedy zobaczyła że tłuczek mknie w kierunku ukochanego.Ja też byłam przerażona.Bracia bliżniacy Scamanderowie byli wspaniali w tym komentowaniu.To by było na tyle.Życzę aby udało Ci się poprawić oceny i dużo,dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiesz co, ostatnio rzadko się udzielam a moje opowiadanie odpływa tylko z braku czasu, bo pomysł gdzieś tam nadal kiełkuje. Ale musze, po prostu muszę ci to napisać. Ten odcinek pomimo kilku błędów jest świetny. Tak po prostu świetny a ja cieszę się, że nadal mogę to wszystko czytać. Chyba tylko u ciebie i Niki tak naprawdę jestem na bierząco. No cóż, powiem ci, że uwielbiam Jamesa -wiem, znowu pisze o tym samym. Nie tyle co mi go szkoda, co chciałabym, żeby jakoś spróbował zawalczyć o Serenę. Mam nadzieje, że nowy będzie niedługo. I aż sama się dziwię, że jedank udało mi się komuś cokolwiek skomentować. Kocham twoją twórczość, wspominałam już? Całuję,

    OdpowiedzUsuń
  5. Serena jest urocza, lecz tak naiwna i słodka, że za każdym razem, gdy daje się wciągać w kłamstwa bardzo mi jej szkoda, bo wiem, jak bardzo wielkie będzie potem jej cierpienie. Jest niezwykle wrażliwą dziewczyną, co bardzo mi się w niej podoba : już nawet po swoim opowiadaniu mam dosyć twardych dziewczyn, których nic nie jest w stanie złamać ;) Serenę złamała miłość i wygląda na to, że nieprędko zapomni o Jamesie. Tak sobie ostatnio myślałam, że para, którą lubię najbardziej to Rose i Easy. Strasznie mi do siebie pasują, chyba przez tą rozbieżność charakterów: twardo stąpająca po ziemi i mądra oraz marzyciel i lekkoduch. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze rozwiniesz ten wątek, bo naprawdę lubię ich razem.Co do Angie, to myślę, że jej plan być może spali na panewce, cokolwiek tam sobie knuje w tej swojej główce. Wydaje mi się, że skończy się z korzyścią dla Sereny, lecz ta będzie bardzo cierpieć.Ale tak już właśnie jest, że nasze główne bohaterki tworzymy do dwóch rzeczy: kochania i cierpienia.Trzymaj się ciepło!O, i dziękuję za tak miły prezent urodzinowy. Zawsze łatwo jest mi się odprężyć przy twoim opowiadaniu. Życzę weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. klijo2@onet.eu23 lipca 2013 14:18

    Mas bardzo fajnego bloga.Co prawda natknęłam się na niego przez przypadek, ale już nadrabiam zaległości i czytam notki :) .

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział jak zwykle genialny :) Nie wiem, czy ja już mówiłam że cię uwielbiam… to nic, powtórzę: JESTEŚ GENIALNA! A teraz do rzeczy. Serena jest taka naiwna i bezbronna. Nie potrafi odróżnić kłamstwa od prawdy co sprawia że potem okropnie cierpi. Szkoda mi jej, bo wiem że James ciągle jest w jej sercu. A Angi to świnia. Mam nadzieję, że ten jej plan okaże się wielką porażką. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Niedawno natknęłam się na tą stronę i zaczęłam czytać wszystko od początku. Naprawdę cię podziwiam! Masz talent! Trzymam kciuki za Serenę i Jamesa i nie mogę się doczekać następnej części!

    OdpowiedzUsuń
  9. Aż serce człowieka ściska jak tak o nich się czyta. Coś tak piękne, a tak łatwo się popaprało. Lecz jednak cały czas mam nadziej, że miedzy nimi się jakoś ułoży.

    OdpowiedzUsuń
  10. Tak mogłoby być naprawdę. Gdyby magia i Hogwart istnieli, to właśnie tak mogłoby wyglądać życie ludzi, TYCH ludzi. To takie… zwyczajne. I pisząc to nie mam na myśli nudno, żmudnie, nieciekawie. Chodzi mi o pozytywne znaczenie tego słowa. Nie piszesz tego, co nie potrzeba, nie dodajesz żadnych męczących ozdobników, które tylko przeszkadzają. I dlatego, że jest to takie zwyczajne, tak łatwo i płynnie się to czyta. Piszesz tak, jakby to były myśli, przynajmniej dla mnie. Bo mi myśli najlepiej wychodzą, a kiedy zaczynam je spisywać to powstają takie trele-morele. To takie zwyczajne… I również dlatego tak to lubię… :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Stworzyłyście niesamowite opowiadanie. Kiedy je czytam wydaje mi się, że znam wszystkich bohaterów tak wspaniale ich wykreowałyście. To jest takie naturalne, że ciągle chce się więcej. Masz wspaniały styl i pomysły. Z „Brzyduli w Hogwarcie” zrobił się całkiem niezły scenariusz na film.[uroki-mlodosci]

    OdpowiedzUsuń
  12. Blog wspaniały,ale jestem wściekła bo nie dodajesz nowego rozdziału.Jestem ciekawa co będzie dalej.Nie mogę się doczekać,dlatego dawaj nową notkę.

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetny rozdział. Genialne zakończenie. Po prostu brak mi słów. Tyle w tym rozdziale uczuć, emocji, niespełnionej i nieszczęśliwej miłości, tęsknoty i pożądania. Bardzo mi się podoba. Cudownie i realistycznie opisane. Mam nadzieję, że jednak będą jeszcze razem. Naprawdę się kochają, a szkoda takiej miłości. Już nie mogę się doczekać na NN. Pozdrawiam :) )[przeciwnosci-zycia]

    OdpowiedzUsuń
  14. Alex vel Nicky23 lipca 2013 14:21

    Ja się zastanawiam, dlaczego ja zwlekałam niecały miesiąc na przeczytanie tego rozdziału. Jest to dla mnie niezrozumiałe, naprawdę. Jezu! James, Serena! Opanujta sie i pocałujta! No, przecież oni są dla siebie stworzeni, czy tylko ja to widzę, za przeproszeniem?! W następnej notce oni muszą się pocałować, albo porozmawiać, bardzo proszę, bo nie wytrzymam! A szablon masz GENIALNY! Co prawda, nie jest w moim typie, ale dostrzegam pracę, jaką ktoś musiał włożyć w wykonanie tej grafiki. W wolnej chwili chciałabym zaprosić na nową notkę u mnie i życzyć szczęścia we środę, kiedy będą wyniki testów! Zwłaszcza matmy, bo mimo, że trudna nie była, to ją osobiście zawaliłam.Pozdrawiam[mrs-zabini.blog.onet]

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.