29 stycznia 2014

5. I wtedy świat zawirował

Ból pochłaniał wszystko inne.
Jęknęła. Położyła dłonie na skroniach, chcąc osłabić to ogłuszające uczucie gdzieś w głębi czaszki. Miała wrażenie, że ból rozrywa ją na tysiące małych kawałeczków. Każdy oddech był wyzwaniem, gdy wracały wszystkie nieprzyjemne uczucia. A gdy spróbowała przykryć głowę poduszkę doszło jeszcze głuche dudnienie w uszach.
Próbowała ignorować ból, ale przegrała walkę z nim w chwili, gdy trzasnęły drzwi. Jakie znowu drzwi, pomyślała z nietypową dla niej złością. Nie istniały przecież żadne drzwi. Była tylko ona i ból. Czy istniało coś jeszcze? Spróbowała unieść powieki bez ryzyka roztrzaskania się na milion kawałeczków. 
Pulsowanie powróciło, jeszcze bardziej atakując. Uniosła dłonie, ale opuściła je przegrywając z własną bezsilnością.
- Nieźle cię wzięło.
Noelle. Dormitorium. Ranek.
Pozornie normalna sytuacja, przemknęło jej przez myśl. Mieszkała tu przecież, a ranki spędzała z Noelle, więc dlaczego miała wrażenie, że coś przeoczyła? Na pewno wszystko jest w porządku, powiedziała sobie, gdy...
- Jak się tutaj znalazłam? - zapytała. Uniosła się na łokciach i uniosła powieki. Sukcesem było patrzenie na twarz przyjaciółki, ale porażką już opadnięcie na poduszki, gdy przedramiona ją zawiodły.
- Nic nie pamiętasz? - Śmiech w głosie Noelle wyraźnie świadczył, że nie spodziewała się czegoś innego. - Jakie miejsce zapamiętałaś jako ostatnie?
Zastanowiła się przez chwilę, ignorując ból głowy. Pamiętała, jak szykowała się na randkę z Traversem. Pamiętała swoje obawy z tym związane. Pamiętała blask, który otoczył jej umysł, gdy zrozumiała swoje uczucia. Pamiętała Traversa. Pamiętała, że odwiedzany przez nich lokal nie zasługiwał na nazwę inną niż pijalnia. Pamiętała wyzwanie w jego oczach, gdy patrzyła na wypełnioną alkoholem szklankę. Pamiętała jego stwierdzenie, że na pewno tego nie wypije. Pamiętała moment, gdy zamawiał kolejną kolejkę. Pamiętała, że...
- Kto mnie tutaj przyprowadził? - zapytała niespodziewanie. Gwałtownie wstała. Podeszła do okna i otworzyła je. Świeże powietrze orzeźwiło ją, ale ból głowy nie ustępował.
- Jak myślisz? Ted.
Spodziewała się takiej odpowiedzi, a mimo to zaskoczyła ją. Miała cichą nadzieję, że może Travers wykazał się niespotykanym u niego poczuciem przyzwoitości i odprowadził ją do zamku. Ale czy powinna tak myśleć? Aiden Travers uprzedził ją, kim jest. Nie zamierzał odgrywać żadnej roli i dlatego pozwolił jej wczoraj pić bez umiaru. Dopóki nie przybył Ted, poprawiła się w myślach.
Odegrał typową dla siebie rolę, czyli wybawcy, którym przecież dla niej był. To on krył ją przed matką, gdy ucząc się własnej magii, stłukła pół rodzinnej zastawy. Przekonał jej ojca, że qudditch i ona nie nigdy by się nie zgrali. Razem z nią wybierał pierwszą różdżkę i trzymał za rękę, gdy chorowała. Jednak nagle przeszłość zaczęła tracić w jej oczach. Widziała jedynie to, co działo się teraz. Teddy'ego, na którego nie miała żadnego wpływu.
Nagle w jej głowie zrodziła się nowa obawa. Niewiele pamiętała z wczorajszego wieczoru, a jej pamięć nie sięgała dalej niż do połowy drugiego drinka, który pachniał mango. Spróbowała przypomnieć sobie coś więcej. Wszystko w jej głowie było jednak zbyt mocno zamglone, aby mogła to zrozumieć. Gdy skoncentrowała się, mogła odtworzyć momenty przyjścia Teda, lecz już nie jego twarz. Widziała jedynie niewyraźny zarys sylwetki. Później chyba podtrzymywał ją, gdy zachwiała się na brukowej alejce i mówiła, że... Syknęła cicho, czując jeszcze boleśniejsze pulsowanie gdzieś w skroniach.
- Muszę z tym skończyć - mruknęła cicho. Potarła dłonią skronie.
- Mówisz o Traversie? - spytała skołowana Noelle.
- Teddy'm - sprostowała.
Noelle popatrzyła na nią z zaskoczeniem, które szybko zmieniło się w obojętność. Chciała coś powiedzieć, ale nim to zrobiła rozejrzała się wokół i upewniwszy się, że są same, dodała:
- Skarbie, muszę ci coś powiedzieć. Musisz zrozumieć, że mężczyźni to idioci, którzy nie potrafią zrozumieć kobiet. Im szybciej to zrozumiesz, tym mniej stracisz.
Gdyby Noelle wypowiedziała swoją radę innego ranka Victoire może rozważyłaby ją przez chwilę. Nie dlatego, że nie chciała się zakochać, na co było już za późno. Rozważyłaby to, bo wiedziała, że rada Noelle płynie z głębi serca. Rosewood miała już za sobą trzy dłuższe i znacznie więcej krótkich związków, z których żaden nie przetrwał. Po każdym z niedoszłych narzeczonych zostało jedynie nieprzyjemne wspomnienie będące przestrogą na przyszłość.
- Noelle, dziękuję za radę, ale chyba już trochę na nią za późno.
Rosewood otworzyła usta, próbując zrozumieć usłyszane słowa. Victoire się zakochała. Spontaniczna, pełna życia Victoire, która marzyła o miłości większej niż magia. Odrzucała zaproszenia na randki i śmiała się z krótkotrwałych związków, twierdząc, że czasem warto poczekać. Za przykład stawiała swoich rodziców i chciała, aby jej związek wyglądał podobnie.
Teraz jednak nie mogła zrozumieć, co właściwie ją zmieniło, co sprawiło, że Victoire straciła głowę. Dotychczas było kilku śmiałków, którzy odważyli się zaprosić ją do Hogsmeade. Każdy z nich miał miły uśmiech, należał do drużyny qudditcha albo piastował stanowisko prefekta. Stanowili obiekt pożądania piękniejszej części Hogwartu i mogli przebierać w ewentualnych partnerkach. Jednak zdecydowali się na Victoire.
Problemem było jednak to, że dotychczas ona nikim się nie zainteresowała.
Oby nie Travers, pomyślała gorączkowo, patrząc na twarz przyjaciółki. Weasley miała mnóstwo zalet, była jej przyjaciółką od pierwszej klasy, jedną z najsłodszych dziewczyn w Hogwarcie, ale również beznadziejną romantyczką, która sama chciała interpretować miłość. To nie mogłoby się skończyć inaczej niż złamanym sercem.
- Chodzi o Traversa? Bo nawet jedna wyjątkowa randka to trochę za mało, żeby się zakochać. A on... On chyba nie jest zbytnio w twoim typie, Victoire. Nie chcę źle o nim mówić, ale... Pamiętasz Enrique'a? Skreśliłyśmy go z listy moich chłopaków, bo na randce się upiłam i niewiele brakowało, abym popełniła błąd... Nie chcę, żebyś cierpiała z powodu miłości - dodała, widząc minę Victoire. Zwykle uśmiechnęłaby się tym swoim słodkim uśmiechem i pokiwała jasna głową. Teraz jednak siedziała naprzeciwko niej ze znudzoną miną, dłonią dotykając swojej głowy.
- Już cierpię - odpowiedziała cierpko Victoire. Pokręciła głową, zdając sobie z szorstkości własnych słów. Położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki. - Później ci wszystko opowiem - obiecała. - Ale najpierw muszę wziąć długą kąpiel.
- Jasne. - Noelle parsknęła śmiechem. Widząc niezrozumiałe spojrzenie przyjaciółki dodała: - Victoire, ty po prostu masz kaca.
Blondynka zamarła, jakby po raz pierwszy usłyszała to słowo. Nie była tak naiwna, jak wydawało się wszystkim w jej otoczeniu. Zdawała sobie sprawy z konsekwencji picia alkoholu. Tylko nigdy nie myślała, że one będą jej dotyczyć, że upije się, że stanie się zupełnie inną Victoire Weasley, nie tym słodkim aniołkiem, jak zwykli ją nazywać rodzice.
Szybko zrobiła poranną toaletę i ubrała się, nie zastanawiając nad wyborem szaty. Zwykle musiała popatrzeć na ich zbiór, dotknąć tkaniny i pomyśleć nim którąś wybrała. Dzisiaj zrezygnowała z porannego rytuału. Już i tak miała spore spóźnienie. Noelle nie powiedziała jej tego głośno, ale zegarek na nocnej szafce nie miał z tym problemu, gdy głośno wykrzyczał godzinę.
- Jestem gotowa - dodała, gdy skończyła czesać swoje włosy. Jasne i długie były jej największą dumą.
Wyszły z pokoju, kierując się w stronę schodów prowadzących do pokoju wspólnego.
- Zdążymy jeszcze na śniadanie? - zapytała Victoire. Pokonywała po dwa schodki naraz. Zwykle chodziła powoli, ale nie zamierzała ryzykować spóźnieniem. Pamiętała, co matka mówiła jej o punktualności. Nic tak jak przychodzenie w odpowiednim czasie nie świadczy o człowieku.
- Zdążymy - zapewniła Noelle.
Przeszły przez pokój wspólny, machając siedzącym w rogu kuzynkom Victoire. Wyszły na korytarz i przywitały się z Grubą Damą, która obdarzyła je krótkim uśmiechem Victoire miała nadzieję, że uda im się niezauważonym przejść przez szkolne korytarze i po cicho wślizgnąć do Wielkiej Sali, ale straciła na to nadzieję, gdy zza zakręt wyłonił się Ted z Benem.
Zamarła, nie wiedząc, co powinna zrobić. Zostać, rozmawiać, uciec? To ostatnie wydawało jej się najlepszym rozwiązaniem, więc zrobiła krok do tyłu. Zdążyłaby obrócić się i niepostrzeżenie wślizgnąć się z powrotem do dormitorium, gdyby nie Noelle. Przyjaciółka złapała ją za rękę, patrząc zdziwionym wzrokiem. Nie rozumiała, o co chodzi i Victoire nie mogła jej obwiniać, a jednak irracjonalnie to robiła. Powinna już znikać, a nie stać i patrzeć, jak Ted dostrzega ją.
Ciemne oczy patrzą na nią z zadumą, wargi wyginają się w grymasie uśmiechu. Nie tego szczerego, do którego przywykła, tylko ugrzecznionego wygięcia ust. Nie było w tym radości, tylko chłodna uprzejmość. To wystarczyło, aby poczuła nerwowe ssanie w żołądku. Było już za późno na ucieczkę, więc mogła jedynie czekać na nieuniknione.
- Noelle, co mam zrobić? - szepnęła do Noelle, mocniej ściskając rękę przyjaciółki. Na jej policzkach pojawiły się krwiste rumieńce. - Nie mogę! Nie mogę z nim rozmawiać...
- Uspokój się. - Noelle potrząsnęła Victoire, ale ta tylko gorączkowo pokręciła głową.
- Nie mogę - powtórzyła, a z jej policzków zniknęły rumieńce. Ich miejsce zajęła chorobliwa bladość.
- Witajcie - przywitanie Teda kontrastowało z jego uważnym spojrzeniem. Przyglądał się Victoire. Dostrzegł jej bladość, mizerną minę i odwrócony wzrok.
- Dziewczyny. - Ben skinął głową. Jego znudzona mina wkurzyła Noelle, która poczuła przemożoną chęć przywalenia mu czymś ostrym.
- Musimy porozmawiać - powiedział spokojnie Ted do Victoire. - Chodźmy teraz.
- Nie! - pisnęła blondynka, a jej niebieskie oczy wypełnił strach. Popatrzyła błagalnie na Noelle.
- Miałyśmy iść na śniadanie...
- Zaprowadzę Victoire do Wielkiej Sali, a tobie towarzystwa dotrzyma Ben - zarządził Ted, popychając lekko oszołomioną Weasley w przeciwnym kierunku..
Nie zwrócił uwagi na pomruk zaskoczenia ze strony Bena i kąśliwy komentarz ze strony Noelle. Obydwoje nie mieli ochoty przebywać w swoim towarzystwie. Dawny związek był zadrą w ich relacji, która ograniczała się do złośliwych komentarzy i wymiany obelg.
- To co chcesz robić, Rosewood?
- Nie chcę przebywać w twoim towarzystwie - warknęła, próbując przejść, ale on jej na to nie pozwolił.
- Jesteś nieracjonalna.
- Ja jestem nieracjonalna? To nie ja próbuję namówić byłą dziewczynę na wspólne śniadanie! Nienawidzę cię i dobrze o tym wiesz...
- Mówiłem, że jesteś...
Prychnęła, patrząc na niego z wściekłością.
- Nie ma zamiaru z tobą rozmawiać.
- Naprawdę? - Przekręcił się, przyciskając ją do ściany. Założył ręce po obydwóch stronach jej głowy. Popatrzył na nią i lekko się uśmiechnął. Ta sytuacja zaczynała mu się podobać. Mógł jej odpłacić za wszystkie upokorzenia, za sprawiony ból. Zemsta miała być słodyczą, a jej dokonanie czystą przyjemnością.
Przysunął swoją twarz do jej. Słyszał szybkie bicie serca dziewczyny, przyspieszony oddech i zapach magnolii. Dotknął jej włosów. Przeczesał je palcami,rozkoszując się ich miękkością, gdy z jej ust wydobył się cichy jęk. Rozpaliło go to. Pocałował ją w szyję, błądząc rękami po jej ciele
- Czego chcesz? - spytała, próbując nie patrzeć na jego twarz.
- Tylko trochę czasu, aby Ted mógł się rozliczyć z Victoire
Cyniczna odpowiedź sprawiła, że znieruchomiała. Gdy dotarł do niej sens jego słów, zaczęła się szamotać, na co liczył Ben. Uśmiechnął się, przysuwając się do niej. Zerknął na jej wargi, przysuwając głowę, gdy dziewczyna wyrwała się, unosząc kolano.
- To boli - jęknął, tracąc równowagę. Osunął się na podłogę.
- Naprawdę? - spytała niewinnie. - Zasłużyłeś na to, Coote.
- Ja? Ja tylko chciałem pomóc przyjacielowi.
- Ted nie potrzebuje twojej pomocy, a Victoire...
- A Victoire jest w nim zakochana? - podsunął usłużnie, wstając z ziemi. Otrzepał się i zaśmiał na widok miny Noelle. Jej naiwność zawsze go bawiła. Chociaż uważała się za przebiegłą, to niekiedy bywała równie naiwna to Victoire. - Nie mów, że o tym nie wiedziałaś. Musiałaś, bo przecież sama by tego wszystkiego by nie wymyśliła.
Odsunęła się, rzucając mu chłodne spojrzenie. Ta rozmowa przestawała ją bawić i zaczynała się zastanawiać, czy wie więcej niż mogłaby przypuszczać. Miała dosyć jego gierek. Próbował ją zdenerwować, więc postanowiła zrobić wszystko, aby to on stracił cierpliwość. Zachowa spokój.
- Nie wiem, o czym mówisz.
Uśmiechnął się szeroko, zakładając ręce na piersi. Wiedział o małej grze, którą podjęła wraz z Victoire. Zdawał sobie sprawę z ich pozornie tajnego planu i usilnych prób odzyskania panowania. Znał też motywy Weasley, przeciwnie do Noelle, która najwyraźniej wciąż nie mogła zrozumieć, że z namiętności ludzie są gotowi na zdradę.
- Coote - wycedziła, błyskawicznie opanowując początkowe zaskoczenie. Uśmiechnęła się kącikiem ust. - Jesteś zwykłym kłamcą.
- Wiesz, że nie kłamię.
- Tak jak wtedy, gdy mówiłeś, że wcale mnie nie zdradziłeś?
Jej głos niewiele głośniejszy od szeptu wystarczył, aby spuścił wzrok, a na jego policzkach pojawiły się rumieńce. Przygarbił się. Noelle poczuła przewrotną satysfakcję, sprawiając mu ból. Była pewna, że zasłużył na niego. Zniszczył ich związek, złamał jej serce i dał bolesną nauczkę, jak łatwo zaufać niewłaściwej osobie.
- Noelle, proszę nie wracaj...
Nietypowo wypowiedział jej imię, nie nazwisko lepiej, lepiej, coraz lepiej. Pomyślał, patrząc na Rosewood. Ciemne oczy pozostały nieprzeniknione, a mimo to miał wrażenie, że wie, i czym myśli, co wspomina. Ten dzień, gdy zobaczyła, co naprawdę rozwaliło ich związek. Jego. Nie miał koszuli i namiętnie całował dziewczynę, która wcale nie była Noelle.
- To co robimy z Victoire, nie powinno cię interesować. W końcu pewnie nie jesteś lepszym przyjacielem niż chłopakiem, prawda?
Odeszła nim zdążył odpowiedzieć.
***
Nie rozumiem, dlaczego to zrobiłaś. Wydawało mi się, że rozumiesz, gdy o tym rozmawialiśmy. Powiedziałaś.... Pamiętasz? Powiedziałaś, że mam rację i mnie posłuchasz. Wystarczyło raptem kilka tygodni, aby zaczęła robić coś zupełnie innego. Umówiłaś się z nim poszłaś i pozwoliłaś, aby cię upił, pozbawił przytomności umysłu. Wiesz, jak poważne konsekwencje mogło to przynieść?
Victoire kiwała głową, gdy Ted zaczynał przeciągać spółgłoski na znak, że go słucha. Zawsze słuchała. Zawsze oprócz tego jednego dnia, gdy głowa jej pękała, a w duszy czuła ziejącą pustkę na myśl o wczorajszej nocy. Lupin szczęśliwie nie zauważył, że była tego dnia dziwnie milcząca. Jej udział w rozmowie zapełnił swym monologiem, próbując przekonać, jak nierozsądnie postąpiła.
- Victoire. - Dotknął jej ramienia, zmuszając do uniesienia głowy. - Zrozum mnie. Wiesz, jak bardzo się o ciebie bałem? Obawiałem się, że to bydlę zrobi ci krzywdę. W myślach rozważałem, co zrobię Traversowi, jeśli choć włos spadnie ci z głowy. Victoire, nigdy wcześniej nic mnie tak nie przeraiło, więc proszę nigdy więcej nie każ mi przez to przechodzić.
Zaskoczyła ją powaga w jego oczach. Martwił się o nią. To było warte okropnego popołudnia, picia i koszmarnego bólu głowy, bo spełniło swoją funkcję. Ted naprawdę się o nią martwił, co utwierdziło ją w przekonaniu, że postąpiła słusznie.
- Victoire, obiecaj mi, że będziesz bardziej rozsądna. - Chwycił jej dłoń. Uniósł ich złączone ręce i ścisnął je.
Nie mogła odmówić. Nie, gdy patrzyła w jego rozświetlone oczy, czuła dotyk jego palców. Kiwnęła głową, co wystarczyło mu za potwierdzenie, bo odetchnął z ulgą. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- To wystarczy - powiedział.
Przytulił ją, a Victoire poczuła, że coś się zmieniło. Uścisk pozornie był znajomy. Tak przytulał ją, gdy była smutna, płakała albo zwyczajnie pragnęła pocieszenia, które tylko on mógł jej dać. Kiedyś równie naturalne co oddychanie, teraz nagle nieznośnie obce. Pachniał jak jej towarzysz dawnych przygód. Cynamon, książki i coś, czego nie umiała nazwać. Wyglądał identycznie i mówił, jak Ted, którego znała od najwcześniejszych lat. Dlaczego więc serce biło jej szybciej, a jego najlżejszy dotyk powodował drżenie?
- Przepraszam, jeśli wydawało ci się, że byłem nieco za ostry - zaczął, odsuwając się - ale bardzo się o ciebie bałem.
To był cały jej Ted. Troskliwy, nieco przewrażliwiony, a przy tym najlepszy na świecie. Zawsze dotrzymywał danego słowa, nawet jeśli chodziło o zakupy i wybór kolejnej sukienki dla niej. Martwił się o wszystkich w swoim otoczeniu i pocieszał, nie narzucając się. Wiedział, jak poprawić humor, co zrobić, aby świat nagle stał się lepszym miejscem.
Znała go.
Dlaczego więc nagle wydawał się tak przerażająco obcy?
Odpowiedź przyszła z promieniem słońca, który padł na jego twarz i zniknął w ciemnych włosach.
Nagle okazało się, że to on. I wtedy świat zawirował.
Zakochała się w Teddy'm Lupinie.
Straciła głowę, dla chłopaka wielbiącego ziemię, po której stąpała. Wiedziała, że odda za nią życie i dołoży wszelkich starań, aby była szczęśliwa. Kochał ją...
...jak siostrę.
_________________________________________________________
Odnośnie opóźnień i wszystkich zarzutów skierowanych pod moim adresem - w styczniu miałam olimpiadę, a w lutym mam kolejną, co wymaga sporych nakładów czasu i motywacji, której stale mi brakuje. Dodatkowo zdaję w tym roku maturę, a na wymarzone studia potrzebuję więcej niż 70% z rozszerzeń. mam też problemy z matematyką i powinnam robić więcej zadań. To wymaga nauki i odpowiedniego przygotowania, ale oczywiście rozumiem, jeśli ktoś ma inne zdanie. Tylko nie chcę się obudzić za 94 dni i powiedzieć: nic nie umiem.
Blog był i jest dla mnie ważny, a ten rozdział był gotowy już kilka tygodni temu. Myślałam, aby go zmienić, przeredagować, bo nie jest dostatecznie dobry, ale nie mam siły walczyć, po prostu. Wbrew pozorom nie jestem tak niepoważna, jak mogłoby się Wam wydawać. Kiedyś pisanie było przyjemnością, ale przestaję wierzyć, że nadal tak jest.
Tyle w moim temacie. Obiecać, że dodam następny rozdział za tydzień nie mogę, ale napiszę tylko, że postaram się częściej pisać na facebook'u o postępach czy tutaj aktualizować ramkę.
Wszystkich, którzy tu zaglądają oczywiście przepraszam, bo na pewno zasługujecie na więcej.

6 komentarzy:

  1. Nadal ogromnie ubolewam nad brakiem jakiejkolwiek akcji. Ale cóż, obyczaje rządzą się swoimi prawami. Dlatego bardzo rzadko je czytam, bo mnie nudzą. Troszkę szkoda, że tu wszystko się kręci wokół miłości i zakochania. Jest mnóstwo ciekawszych tematów, nawet jeśli młode pokolenie jest takie cukierkowe. Ale po prostu mamy różne gusta, i ja ciągle narzekam, że w większości fanficków jest za mało krwawych scen. Bo lubię mrok, angst i dużo problemów piętrzących się przed postaciami ^^. To moje ulubione klimaty.
    Ale ogólnie twoja Victoire teraz wypada lepiej niż na początku. Bo na początku mnie bardziej wkurzała. Teraz już mniej, choć ma bardzo romantyczną naturę, zaiste. Wszystko, co robi, kręci się wokół Teda, ale szkoda, że dopiero teraz się zreflektowała, że jej na nim zależy, dopiero kiedy znalazł inną dziewczynę, to przejrzała na oczy i stwierdziła, że to, co między nimi jest, to już nie tyle przyjaźń, co coś więcej. Jemu też na niej zależy, no ale właśnie on ją kocha jako siostrę, nie jako dziewczynę, skoro od dzieciństwa mieli ze sobą tak dużo do czynienia. Dlatego nawet mu się nie dziwię, że nie rozumie, co się z nią dzieje i dlaczego w ogóle zrobiła to, co zrobiła.
    W sumie w pewnym momencie zaskoczyło mnie to nagłe przejście z perspektywy Victoire do perspektywy Noelle. Ale poza tym było okej, całkiem dobrze opisane skutki tego jej wypadu i upicia się, nawet jeśli to zdecydowanie nie jest mój ulubiony rodzaj opowiadań.
    Właściwie trochę się dziwię, że aż tyle na siebie bierzesz. Rozumiem, matury są ważne, ale po co ci w ogóle te olimpiady? Na studiach i tak nikt na to nie patrzy. U nas w szkole w ogóle czegoś takiego nie było, nikt nie pisał żadnych olimpiad i było okej, więc zawsze się dziwię, gdy się dowiaduję, że po innych szkołach niektórzy tyle na siebie biorą. Czyżby chęć zaszpanowania? Bo nie widzę żadnego innego sensu w takim komplikowaniu sobie życia na koniec szkoły.
    Nadal czekam na komentarz u mnie ^^. Bo bardzo dawno cię nie było, a zależy mi na opiniach.
    Sorry, jeśli w którymś momencie komentarza cię uraziłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli zajmiesz w takiej olimpiadzie (nie wszystkich, ale niektórych coś takiego ma miejsce) pierwsze z trzech miejsc to masz pierwszeństwo w dostaniu się na studia. Nie liczy się ilość procent na maturze, ale właśnie wgrana w olimpiadzie.

      Usuń
    2. a może Psyche zdaje te olimpiady dla własnej satysfakcji? jak sądzisz, co jest dla niej ważniejsze, komentowanie u Ciebie czy zadowolenie z siebie? bo mi się wydaje, że to pierwsze, a Twój komentarz był bezczelny.

      Usuń
    3. a na niektórych olimpiadach też jest to liczone w ten sposób, że masz 100% z rozszerzenia. Mój kolega tak miał przy olimpiadzie z języka rosyjskiego.

      Usuń
  2. Mam nadzieję, że w następnym rozdziale zawrzesz nieco więcej akcji, bo troszeczkę nudno się robi.
    Co nie zmienia faktu, że ładnie odmalowujesz emocje i uczucia bohaterów :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak taka umoralniająca gadka jest całkiem w stylu ułożonego i porządnickiego Teda. A dziewczynie pewnie teraz będzie jeszcze trudniej, gdy zrozumiała, że jest w nim zakochana. Najlepszy dowód na to, że życie uczuciowe nie jest łatwe. Ale Victoire to mądra dziewczyna i sobie poradzi, a Ted kiedyś zrozumie co naprawdę czuje do przyjaciółki, tylko potrzeba na to czasu. Tak długo są przyjaciółmi i dotychczas spędzali ze sobą tyle czasu czasu, że wciąż może im się wydawać, że to tylko przyjacielskie i braterskie uczucia.

    Czekam na następny i Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.