3 lipca 2012

Rozdział XX: L'eau et le in


Au chagrin
il est vain d'en rajouter
trop de tanin
me fait sombrer
en eau douce,en zone sinistrée
il est vain d'en rajouter
il est vain d'en rajouter

l'eau et le vin
je veux l'eau et le vin
la terre et le venin
je veux l'eau des matins

aussi bon que le pain
le vin qui me parle
et l'eau qui ne dit rien 
Vanessa Paradais
Ginny Weasley - Potter szybkim ruchem otworzyła drzwi do salonu. Czujnym spojrzeniem ogarnęła pomieszczenie, szukając śladów kurzu, brudu czy najmniejszego nawet bałaganu. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Duży plazmowy telewizor dumnie wsiał na ścianie. W rogu stał fortepian, który wyglądał niczym antyk. Jedną ścianę zajmował długi, wysoki regał wypełniony książkami, figurkami, fotografiami oprawionymi w ramki i innymi bibelotami, które miały związek z wspomnieniami mieszkańców tego domu. Popatrzyła na puszysty dywan, zastanawiając się, czy był on czyszczony tydzień, czy dwa tygodnie temu. Zmarszczyła lekko idealnie wyregulowane brwi, usiłując sobie to przypomnieć. W pewnej chwili na twarzy kobiety pojawiła się przecinająca czoło zmarszczka. Pogłębiła się ona jeszcze bardziej, gdy Ginny zmarszczyła brwi. Nie, to niemożliwe, pomyślała z niedowierzaniem. Znieruchomiała, usiłując wmówić sobie, że to jakaś dziwna iluzja. W końcu w świecie magii wszystko jest możliwe... Ale nie. Tym razem była to przytłaczająca i jak najbardziej realna rzeczywistość, w której na nowej,  jasnej kanapie leżał wielki, kudłaty pies. Ginny zacisnęła zęby i zdecydowanym krokiem podeszła do sofy, na której leżało zwierzę.
- Złaź stąd! - warknęła, szukając sierści na obiciu kanapy. Zwierzę jednak nie miało zamiaru się podnosić. Duży, kudłaty pies jeszcze bardziej rozłożył się na jasnym meblu, co spowodowało kolejny napływ złości u rudowłosej kobiety. Popatrzyła groźnie na czworonoga, mając nadzieję, że to przyniesie jakiś rezultat. Niestety, i tym razem przeliczyła się, więc zaczęła mówić groźnym głosem: - Jeżeli w tej chwili stąd nie zejdziesz, to... - znacząco zawiesiła głos - to przez tydzień... nie, przez miesiąc nie dostaniesz nic do jedzenia. - Pies jednak nie zareagował na te słowa, tylko kłapnął zębami w powietrzu. Zupełnie jakby był znudzony tą przemową. Myśl ta niemal uderzyła kobietę. Ona się stara i karmi to... coś, a jedyne, co za to ją spotyka, to niewdzięczność. - Mówię do ciebie! - krzyknęła, zmrużyła lekko oczy, a po chwili dodała już spokojniejszym tonem. - Wiedziałam, że to zły pomysł - pies w naszym domu.
Wróciła w myślach do pewnego letniego dnia. Było wtedy gorąco, a ona miała wyjątkowo męczący dzień w pracy. Marzyła tylko o gorącej kąpieli i chwili wytchnienia. Tymczasem w domu znalazła swoją córkę, która powinna być u dziadków, ale ze znanych tylko sobie powodów wróciła wcześniej. Obok Lily siedziała mała, czarna kulka. Rudowłosa dopiero po chwili zorientowała się, że to pies. Na początku, rzecz jasna, miała nadzieję, iż to jakaś dziwna odmiana kota. Niestety, kupka nieszczęścia okazała się jednak psem. I to jakim psem. W każdym razie Lily wtedy wojowniczo uniosła podbródek i stanowczo oznajmiła, że od dziś mają psa. Kobieta próbowała użyć swojego autorytetu, ale nie znalazła zbyt wielkiego uznania w oczach swojej córki. Lily po prostu postąpiła tak, jak swoim zdaniem powinna postąpić i nie przejmowała się opinią innych, a w tym przypadku rodziny. W końcu decyzję wyraziła jednym krótkim - mamy psa... Pani Potter zacisnęła palce, ciągle wspominając tamtą chwilę. Oczywiście, wtedy jeszcze to był malutki i milusi, a nie... Znacząco popatrzyła na ogromne cielsko zwierzęcia, które zajmowało niemal cały mebel. Teraz Generał bardziej niż psa przypominał źrebię. Na co oczywiście nic nie wskazywało na to, by przestał rosnąć.
- Generał, złaź stąd - powiedziała pozornie spokojnym tonem, w którym ktoś znający Ginny Potter usłyszałby ukrytą groźbę. Może i większość ludzi przestraszyłaby się, ale w końcu Generał nie był człowiekiem, nieprawdaż? Uniósł tylko głowę i popatrzył na kobietę swymi ciemnymi, niemal czarnymi ślepiami. Nazwany został Generałem przez Lily, która zawsze twierdziła, że jest anarchistką. Ale kto za nią nadąży? 
Przez moment rudowłosej pani Potter zdawało się, że pies sobie z niej kpi. Ale... Ale czy można dostrzec kpinę we wzroku zwierzęcia? Zamrugała gwałtownie niczym człowiek mający omamy. Chciała jeszcze raz spiorunować psa swoim spojrzeniem, ale przypomniała sobie, że to nie daje żadnych efektów. Prychnęła z nieskrywanym rozdrażnieniem i skierowała się w kierunku drzwi. Złość niemal w niej kipiała. Jak ten durny kundel mógł ją tak zlekceważyć!? A na dodatek pewnie pobrudził sofę. Ze złością nacisnęła klamkę i mocno trzasnęła drzwiami. Tak mocno, że gdzieś w oddali zadzwoniły szyby. 
- Coś się stało? - zapytał ze zmarszczonym czołem Harry, wychylając się zza drzwi swojego domowego gabinetu. Jego czarne włosy były rozczochrane, a okulary na nosie lekko przekrzywione. Harry ciągle jeszcze miał na sobie ubrania, które rano, niemal przed świtem, włożył do pracy. Tyle że teraz straciło już swoją pierwszą świeżość i czystość. Widać było, iż pracował nie tylko całym sercem i duszą, ale także ciałem. Zielone oczy w kształcie migdałów popatrzyły na nią badawczo.
- Dlaczego coś miałoby się stać? - odpowiedziała, próbując się uśmiechnąć. Cholera, chyba nie wyszło.
Potter tylko wzruszył ramionami. Ginny nie bardzo wiedziała, co ten gest ma oznaczać, ale nie zapytała o to. Po tylu latach spędzonych przy boku Harry'ego nauczyła się wiele o stosunkach międzyludzkich. Zresztą wiedziała, że jeśli ma jej coś powiedzieć, to nie omieszka tego uczynić.
- W każdym razie musimy zaraz jechać na dworzec King's Cross. Po dzieci - dodała Ginny, widząc jego niepewną minę. Zupełnie jakby zapomniał. A tak na pewno nie było...
- Oczywiście - odparł, wychodząc z gabinetu i zamykając drzwi. Mina Ginny wyraźnie wskazywała, że jest niezadowolona, chociaż próbowała to ukryć. A jednak on, Harry Potter, to dostrzegł. Powinien chyba być z siebie dumny. No, ale nauczył się już po tylu latach małżeństwa rozpoznawać tę niezadowoloną minę żony. Miała ją, gdy fryzjerka zrobiła jej nietwarzową fryzurę albo Fleur skrytykowała nowy styl ubierania pani Potter. Pamiętał dziesiątki, a może nawet setki takich sytuacji. Czasami słysząc jej wybuchy złości, miał wrażenie, że znowu trwa jakaś wojna. Ten gwałtowny charakterek najwidoczniej odziedziczyła po niej Lily, co ostatnio zauważył. Oczywiście nie powiedział tego Ginny. Z łatwością mógł się domyślić, jak by na to zareagowała. Tak więc podzielił się tym spostrzeżeniem jedynie z Ronem, który uznał tę uwagę za niesłychanie zabawną. Ochota do żartów przeszła mu jednak, gdy Harry przypomniał przyjacielowi, że panicznie boi się jego córki, a także swojej żony. Wspomnienie szwagra sprawiło, że na ustach Pottera pojawił się nikły uśmiech. Zawsze chciało mu się śmiać, gdy widział Rona rozmawiającego z Lily. Ona nikomu nie pozwalała nad sobą górować. Zawsze miała zdanie na każdy temat. Z kolei James posiadał w sobie coś, co sprawiało, że dziewczyny za nim szalały, a czego tak brakowało jemu, Harry'emu, w czasach młodości. Ech, to były czasy, pomyślał z rozrzewnieniem. No i został jeszcze Albus, który był najbardziej do niego podobny. Jego duma i chwała. W końcu został szukającym drużyny Gryfonów. Mężczyzna przejechał ręką po włosach, robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan. Popatrzył przez chwilę na żonę. Nie chciał się dzisiaj kłócić, więc po chwili dodał ugodowym tonem. - Pamiętałem, że dzisiaj przyjeżdżają.
- Oczywiście! - fuknęła na męża Ginny. - Teraz już chodźmy, bo jeszcze się spóźnimy...
***
Rozległ się głośny gwizd, którego przeciągły dźwięk zwiastował szybki odjazd pociągu. Ostatni uczniowie wbiegali do Ekspressu Hogwart. Wszyscy się spieszyli, aby zająć miejsca, przedział, czy odnaleźć zgubionych w zamieszaniu przyjaciół. James nie należał do żadnej z tych grup. Siedział w przedziale razem z Easy'm i Ryanem, a w powietrzu unosił się duszny i, o dziwo, słodki zapach dymu. Na kolanach miał otwartą butelkę, a w prawej ręce skręta. Nie mógł się pozbyć nieopartego wrażenia, że ta podróż nie będzie tak zła, jak wszystko dotychczas wskazywało. Może nawet okaże się lepsza niż inne? Gdzieś w oddali rozległ się kolejny przeszywający gwizd i pociąg gwałtownie zaczął jechać w kierunku Londynu. Nagły ruch sprawił, że puszka stojąca na kolanach Jamesa przechyliła się. Chłopak szybko poczuł, jak płyn rozchodzi się po jego spodniach.
- Jasna cholera! - zaklął głośno, wciskając skręta do ręki Easy'ego, który tylko popatrzył nieprzytomnie na Pottera i mruknął coś na temat nagiego rudzielca. 
- Trzeba było uważać - odparł Ryan z uśmiechem na ustach. 
- Nie bądź taki mądry, Fairchild - warknął Potter, próbując wytrzeć mokre miejsca. Jednak efektem jego starań była tylko powiększająca się plama. Zaklął ponownie, po czym wyciągnął różdżkę i mruknął zaklęcie.
- Coś się stało? - Rozległ się kpiący głos spod drzwi. James nie musiał poodnosić wzroku, by wiedzieć, kto stoi w progu. To ona, jego dziewczyna. Ta myśl sprawiła, że zacisnął wargi. Ostatnio w ogóle o niej nie myślał. A przecież powinien. W końcu Angelique zawsze odgrywała ważną rolę w jego życiu, a przynajmniej tak było do tej pory. Spojrzał na nią po chwili, zastanawiając się, dlaczego właściwie przyszła.
- Cześć - powiedział, uśmiechając się.
Dziewczyna spojrzała na niego. Ciemne tęczówki okalały gęste, długie rzęsy rzucające cień na policzki Ślizgonki. 
- Witaj, Angelique - wtrącił Ryan, wypuszczając z płuc chmurki dymu. - Co cię sprowadza w nasze skromne progi?
- Naprawdę jesteś ciekaw? - zapytała panna Zabini kokieteryjnym tonem, który nie przypadł Jamesowi do gustu. W końcu jego dziewczyna najwyraźniej zaczynała flirtować z jego przyjacielem. 
- Oczywiście - odparł szybko Ryan, odsłaniając lśniąco białe zęby. Udał, że nie zauważa piorunującego spojrzenia Pottera. W końcu, do cholery, miał prawo do odrobiny flirtu, zwłaszcza tego niezobowiązującego. James był idiotą, skoro myślał, że on mógłby chcieć coś... coś w tym stylu z Angelique. To po prostu niewiarygodne, przemknęło mu przez głowę, a ową myśl zwieńczyło niedowierzanie. Owszem, Angelique była ładna i miała duże... oczy, ale żeby od razu...?
Mówił przecież Jamesowi, że w chwili obecnej rzeczy tak przyziemne go nie obchodzą! Szczególnie po tym, jak potraktowała go Marissa. Na wspomnienie tamtej chwili na błoniach na twarzy chłopaka pojawiła się złość.
- James, możemy chwilę porozmawiać? - zapytała Angelique, odrzucając na plecy włosy. 
Potter kiwnął głową. Zamknął drzwi przedziału, rozejrzał się po pustym korytarzu i popatrzył na Ślizgonkę:
- O co chodzi?
- O co chodzi? - powtórzyła z gniewem dziewczyna, patrząc na niego groźnie. W ciemnych oczach pojawiła się nieskrywana złość, a malinowe usta wygięły się w złośliwym grymasie. - James, to jakaś kpina, żart? Przez ostatnie tygodnie kompletnie mnie ignorowałeś, a teraz masz czelność się tak odzywać?
- Angie - zaczął Potter.
- Nie przerywaj mi - warknęła Zabini. - Nie pozwolę sobą pomiatać! Zapamiętaj to sobie raz na zawsze, bo nie będę powtarzać.
- Okej, rozumiem - mruknął James, unosząc ręce w geście kapitulacji. 
Angelique spojrzała na niego podejrzliwie, doszukując się w uległości podwójnego dna. Widząc jednak, że chłopak nic więcej nie zamierza mówić, uśmiechnęła się czarująco. Wiedziała, jak postępować z mężczyznami, by robili to, co chciała. Kokieteryjnie zamrugała, oblizując językiem usta. James, widząc to, jęknął cicho i przyciągnął dziewczynę do siebie. Ona tylko zaśmiała się triumfalnie, jakby chciała wykrzyczeć ,,jesteś mój!", po czym oparła ręce na jego klatce piersiowej. James z trudem powstrzymał kolejny jęk i zbliżył swoją twarz do głowy dziewczyny. Byli teraz tak blisko, że czuł zapach jej perfum, widział złote plamki w ciemnych oczach, a nawet dostrzegł zapraszająco rozchylone wargi. Pochylił się jeszcze bardziej, gwałtownie dotykając ustami znajomych ust. W tej chwili obydwoje zatracili się w pocałunku. Liczył się tylko dotyk. Angelique zacisnęła palce na koszulce Gryfona, jednocześnie badając wnętrze ust chłopaka swoim językiem. James poddawał się tej pieszczocie, gładząc pośladki Ślizgonki. 
- O, jesteście! Dobrze, że was znalazłam. - W ciszy, która zapadła na korytarzu, głosik Candy Patil brzmiał szczególnie piskliwie.
James z trudem oderwał się od dziewczyny. Czuł się niczym sprinter po przekroczeniu mety. Oddech miał urywany, a oczy zamglone. Już dawno żaden pocałunek nie sprawił mu tyle przyjemności. No, ale to pewnie zasługa długiego postu. W końcu ostatnio spotykał się tylko z Sereną.
- Chcesz czegoś? - zapytała Zabini, mrużąc oczy i wyginając spuchnięte od pocałunków usta.
- Kto, znaczy ja? - zapytała ze zdumieniem Candy. Wyraźnie nie zrozumiała pytania. - Ja coś chcę? - zapytała, marszcząc cieniutkie brwi. Wyraźnie próbowała wymyślić lub przypomnieć sobie, po co tutaj przyszła. A to przecież nie było łatwe zadanie. Zresztą czasem każdemu może się zapomnieć. Po kilku sekundach na twarzy blondynki pojawił się jednak wyraz zrozumienia, mądrości i uznania dla własnej inteligencji. Przechyliła głowę na lewo, jako że tak dużo lepiej się prezentowała. W końcu wszyscy mówili, że jej lewy profil jest dużo korzystniejszy od prawego. Ponoć wyglądała wtedy niczym dziewica. 
- A więc? - podpowiedział James, zakładając ręce na piersi. Spojrzał na Candy wyczekująco i dodał: - Candy, ja nie zamierzam tutaj stać przez całą drogę do Londynu.
- Ja też nie zamierzam - odpowiedziała Candy z uśmiechem na ustach. - Przyszłam tutaj, aby zawołać ciebie, znaczy Angelique, bo on, znaczy, twój brat cię woła - powiedziała jednym tchem, poprawiając swoją starannie ułożoną fryzurę.
Ślizgonka kiwnęła, że rozumie, po czy dodała:
- To wszystko? Jeśli tak, to możesz już iść...
- Ale czemu? Bo ja właściwie i tak miałam stamtąd iść. Rozumiecie, szukam Ryana...
Ten sam moment wybrał Fairchild, aby otworzyć drzwi przedziału, wychylić się na korytarz i krzyknąć w stronę Jamesa:
- Chodźcie, bo towar się nam zaraz skończy...
- Ryan! - pisnęła Candy, po czym rzuciła się oniemiałemu chłopakowi na szyję. - Wiedziałam, że tak będzie! Wiedziałam! Wiedziałam, że z nią zerwiesz! Ja to po prostu wiedziałam. Poza tym wiem i wiedziałam, że to nieprawda, że to ona z tobą zerwała. Ja wiem, że to ty z nią zerwałeś, aby być ze mną...
***
Zupełnie inna atmosfera panowała w przedziale, gdzie siedziała Serena. Tam wszyscy byli pochmurni i zdenerwowani. Popatrzyła po kolei na swoje towarzyszki podróży. Lizzy z uwagą kartkowała najnowszy numer ,,Nastoletniej Czarownicy". Na okładce pisma była rudowłosa dziewczyna o bladej cerze i hipnotyzujących, brązowych oczach, która śmiała się beztrosko i co chwilę zmieniała pozy. Serena nigdy nie rozumiała, co mądrego przyjaciółka może wyczytać w tej gazecie. Choć nigdy nie powiedziała tego głośno, nie rozumiała sensu artykułów o urodzie i modzie zamieszczanych w tym piśmie. Ale w końcu o gustach się nie dyskutuje, pomyślała i przeniosła swoje spojrzenie na Rose. Ta siedziała wyprostowana i chociaż na kolanach trzymała grubą, ciężką książkę, była niemal pewna, że ruda jej nie czyta. Zupełnie jakby błądziła myślami gdzieś daleko. Chciała zapytać, czy na pewno nic się nie stało, ale przypomniała sobie poprzednią odpowiedź Weasley na to pytanie.
- Rose, możemy porozmawiać? - Do przedziału niespodziewanie wszedł Albus Potter i popatrzył prosząco na swoją kuzynkę. 
Rose, słysząc męski głos, gwałtownie podskoczyła na swoim miejscu i zamrugała nerwowo. Dopiero, gdy zdała sobie sprawę, kto wszedł do przedziału, wrócił jej dawny tupet i upór. Jednak w oczach przyjaciółki Rena dostrzegła coś, czego się nie spodziewała, jakby cień rozczarowania? Nie chciała w to jednak uwierzyć. W końcu Rose na pewno powiedziałaby coś, gdyby znalazła sobie chłopaka. Ale... ale jeśli nie? W końcu ona, Rena, też spotykała się z Jamesem, nic nie mówiąc rudowłosej Weasley. W takim razie pozostawało jeszcze tylko jedno pytanie - kto tak zawrócił Rose w głowie, że nawet książki straciły znaczenie?
*
A teraz mała dygresja:
Za nami już dwadzieścia rozdziałów- to całkiem sporo, przynajmniej moim zdaniem, więc chciałabym zrobić małe podsumowanie.
A więc pierwsza sprawa- szablon zapewne zostanie z nami na dłużej niż poprzednie. Jest śliczny i nie mam zamiaru go zmieniać. Zresztą, Wam chyba też się podoba z tego, co zauważyłam w sondzie.
Zauważyłam sporo błędów w poprzednich rozdziałach. Zamierzam niedługo wziąć się do pracy, przeczytać i poprawić wszystko.
Kolejna sprawa to częstotliwość dodawania rozdziałów. Ostatnio są one rzadziej, dużo rzadziej i postaram się nad tym także popracować. Nie, nie będę się wykręcać brakiem czasu, czy szkołą. To jest tylko i wyłącznie moja wina.
I w tym momencie chciałabym podziękować wszystkim czytelniczkom, tym piszącym komentarze, jak i tym, które tego nie czynią.
Szczególne podziękowania kieruję w stronę- Agnes, Andersenki, Benii, Bezczelnej, Casiopei, Cherry, Crashie, Dangerous, Disney, Emilyane, Hidney, Iluvii, Inferius, Kady113, Lady Spark, Nadii, Natki, Rogatej. Ten rozdział jest z dedykacją dla Was, dziewczyny.

Co do powyższego rozdziału to  zdaję sobie sprawę, że dosyć mało akcji, ale postaram się nadrobić to w przyszłości.  Dzisiaj już nie mam siły niczego wymyślać, czy poprawiać. Z góry przepraszam za błędy, ale chciałam jak najszybciej wstawić ten tekst.
Zresztą, miał być wczoraj, ale nie wyrobiłam się przed ,,Dr. House'm."

Mam nadzieję, że u Was lepsza pogoda niż u mnie, bo ciągle pada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.