- Drużyno... - zaczął James słabym głosem. Widząc jednak, że nikt nie zareagował krzyknął: - Zamknąć się! No, wreszcie cisza. A więc chciałem wam powiedzieć, że...
- James, daruj sobie te przemówienia. To się robi nudne - powiedział Ryan, uśmiechając się w stronę Brynnie, która pisnęła z radości. Fairchild doskonale wiedział jak podrywać dziewczyny i wkurzyć swojego najlepszego przyjaciela, w tych rzeczach był mistrzem. Dużo gorzej szło mu dogadywanie się z Marissą, czy zrywanie związków. Oj, w tych dziedzinach odnosił zwykle porażki.
- Zgadzam się - dodał Albus.
- A ja nie - odparł C. C. poważnym głosem. - Sądzę, że powinniśmy traktować to bardziej poważnie. Chociaż znamy błędy Puchonów, to musimy ich taktować bardziej poważnie...
- Nie bój żaby - wciął się Carver - Jakby coś to mogę, kogoś, no wiecie, ten teges - Chadwick rękami zademonstrował, o co mu chodzi.
- Ty... Ty... - krzyknęła z oburzeniem C. C. - Wbij sobie, do tej swojej pustej łepetyny, że my nie faulujemy..
- Jakbyście zapomnieli, to ja tu jestem kapitanem - przypomniał James. Jak zwykle nikt nie zwrócił uwagi na jego słowa. Albus znowu pogrążył się w swoich erotycznych planach, Ryan flirtował z Brynnie, z kolei C. C. kłóciła się z Chadwickiem. Wszystko wróciło do normy. A przecież, do cholery to on jest kapitanem tej nędznej drużyny, więc powinni go słuchać, albo przynajmniej udawać, że to robią.
- Drużyno... - zaczął po raz kolejny, ale jego głos utonął w pisku:
- Wchodzicie! - krzyknęła pani Hooh, otwierając drzwi do szatni Gryffindoru. James westchnął cicho, po czym wyszedł na stadion...
***
Rena
nigdy nie rozumiała qudidtcha. Nie widziała nic fascynującego w lataniu
na miotłach i podawania sobie jakichś piłek, których nazw nie udało jej
się zapamiętać. Mecze qudditcha nudziły ją, a oglądała je jedynie z
powodu poczucia przynależności do domu. Bo cóż może być w tym
fascynującego? Zdecydowanie bardziej wolała czytać książki. Teraz jednak słowa ,,mecz qudditcha" wywoływały przyśpieszone bicie jej serca.
Nie przeszkadzał jej ścisk, tłok, czy hałas panujący na szkolnym
stadionie qudditcha. Liczyło się tylko jedne, to, że za chwilę miała
zobaczyć Jamesa, swojego Jamesa. Uniosła głowę, chcąc zobaczyć, czy
Gryfoni wyszli już z szatni.- Jeszcze nie wyszli - uprzedziła jej pytanie, siedząca obok Elizabeth. Spojrzała na przyjaciółkę, po czym pokręciła lekko głową. - Ciebie naprawdę wzięło.
- Co?- spytała, nic nie rozumiejąc Rena.
- Zakochałaś się w nim - wyjaśniła Tanner. A po chwili namysłu dodała:- poza tym ciągle bujasz głową w chmurach. Dziwię się, że tylko ja to dostrzegam. No, a po ostatniej randce to już w ogóle nie można z tobą porozmawiać. Nie powiedziałaś mi też, jak on całuje.
Rena uśmiechnęła się lekko, czując rumieniec na policzkach. Przymknęła oczy, przywołując wspomnienie pocałunku. James pochylający się i lekko dotykając jej ust swymi wargami. Nawet teraz niemal czuła kontur, dotyk oraz kształt jego ust. Pocałunek niczym muśnięcie motyla, pomyślała z jakąś nieidentyfikowaną tęsknotą. Wiedziała, że zapamięta tamtą cudowną chwile na wieki. Zawsze będzie pamiętała swój pierwszy pocałunek. Teraz mogła śmiało powiedzieć, że to najcudowniejsze przeżycie w całym jej szesnastoletnim życiu. Chociaż często słyszała opowieści koleżanek o pocałunkach, to nic nie mogło się równać z rzeczywistością, która okazała się lepsza od marzeń, dużo lepsza.
- Rose tu idzie - szepnęła z napięciem Lizzy. Wyraźnie przyjście panny Weasley było jej nie w smak. Rena wyciągnęła szyję, próbując dostrzec przyjaciółkę.
- Cześć! - powiedziała panna Weasley, siadając na wolne miejsce i udając, że nie dostrzega złośliwego spojrzenia Tanner. Rose odgarnęła niesforny kosmyk rudych włosów, po czym zaczęła:- Długo tu siedzicie? W każdym razie nie mogłam was znaleźć...
- A co szukałaś nas? - spytała ze zdziwieniem Elizabeth, wyraźnie chcąc zdenerwować Weasley. Rena z trudem powstrzymała westchnienie. Lizzy i Rose nigdy z niewiadomych dla niej powodów nie darzyły się sympatią. Osobno były cudowne, jednak, gdy przebywały razem robiły się złośliwe.
- Nie szukałam ciebie, tylko Reny - sprostowała Rose, nachylając się w kierunku przyjaciółki. - Chelsea, Micheline i Zephyrine cały czas gadają tylko o nowym odkryciu jakiegoś alchemika z Aleksandrii. Żadnych normalnych tematów. No i pokłóciłam się z koleżankami, tymi z Hufflepuff. Najgorsze, że poszło nam o to - wskazała ręką na boisko - o ten głupi mecz qudditcha. Sądziłam, że one są mądrzejsze, a nie na tyle głupie, aby kłócić się o wynik meczu. Kogo obchodzi kto dzisiaj wygra?
***
Toooo my, my, my dzisiaj wygramy! - krzyknęła Wisi, a Candy zawtórowała jej głośno piszcząc.- Ale kto? - spytała ze zdumieniem Lori, a jej cieniutkie brwi złączyły się w cienką kreskę. Na ładnej twarzy dziewczyny malował się wyraz zagubienia i zdumienia.
- No, my - odrzekła niepewnie Wisi, tracąc wątek. W poszukiwaniu pomocy spojrzała na Candy, która poprawiała swoją fryzurę i rozdawała uśmiechy oraz zalotne spojrzenia przystojnym chłopakom. - Candy, komu my właściwie kibicujemy?
- Jak to komu? - zapytała panna Patil, przeciągając głoski. - Oczywiście, że... Gryfonom, chyba. Tak, my kibicujemy im, znaczy Gryfonom - powtórzyła, kiwając energicznie głową.
W pewnej chwili nagły powiew wiatru zrujnował kunsztowną fryzurę panny Patil, co spowodowało głośny krzyk dziewczyny.
- My kibicujemy Gryfonom? Ale jak to... - zaczęła Lori, szukając odpowiednich słów - przecież powinnyśmy być za nami, no wiecie - Puchonami.
- Ale dzisiaj gra mój Al - rzuciła płaczliwie Wisi, która ostatnio doszła do wniosku, że powinna być bardziej wrażliwa. W końcu mężczyźni lubią delikatne kobiety, a przecież w życiu chodzi o to, aby się podobać, pomyślała. Tak więc teraz udawała wrażliwą, wyginając usta w podkówkę.
- Weź tak nie rób, Wisi. Okropnie ci z taką miną - doradziła Candy, odrywając się na chwilę od ratowania swojej fryzury.
- Jak to?
- Normalnie, znaczy po ludzku, Wisi. Mam nadzieję, że ten głupi mecz szybko się skończy - dodała Candy, dotykając swojej, zepsutej fryzury. - Moje włosy i tak są już w strasznym stanie, a jak postoję jeszcze trochę na takim wietrze...
- Dlaczego kibicujemy Gryfonom? - spytała z uporem Lori, a jej nos zmarszczył się jakby poczuła jakiś niemiły zapach.
- Bo... - głos Candy utonął w czyimś pisku.
- Przepraszam! - krzyknęła Lily Potter, która została przez kogoś popchnięta, przekoziołkowała i w rezultacie wylądowała na Candy, która sprawiała wrażenie jednocześnie wściekłej i przerażonej.
- Ooo... - pisnęła z przerażeniem Wisi, widząc swoją przyjaciółkę przygwożdżoną przez trzecioklasistkę. Ze strachem wskazała palcem włosy Candy, w których niczym neon widać było różową gumę do żucia, która tak często gościła w ustach Lily.
- Oj, masz gumę we włosach - odrzekła Lori, wyraźnie zdegustowana całym zajściem. Nic jej nie obchodziło to zdarzenie, ona po prostu chciała wiedzieć dlaczego trzeba kibicować Gryfonom. To niedorzeczne, pomyślała. Ta rzecz nie mieściła się w jej blond głowie, podobnie jak wiele innych rzeczy.
- Gumę... we włosach... Ja mam? Nie! Nie! Dlaczego akurat mnie to spotyka! Moje włosy... - zaczęła krzyczeć Candy z przerażeniem i chęcią mordu w oczach.
Lily wstała, po czym spojrzała na stojące nieopodal, trzy blondynki:
- A była taka dobra guma do żucia. Zmarnowała się przez taką... - mruknęła pod nosem, otrzepując zakurzoną szatę. - No, nic na przyszłość musisz bardziej uważać - rzuciła w kierunku Candy z dobrotliwym uśmiechem.
- Że ja mam uważać...? - spytała zszokowana Candy. Po chwili opanowała się i dodała:- Ale to ty, krasnoludku na mnie wpadłaś! Więc może przeprosisz?
Lily spojrzała na nią z zaskoczeniem. Że niby ona ma przepraszać tą idiotkę przez którą straciła ulubioną gumę do żucia?! Co za głupota. No, czego to blondynka nie wymyśli... Jeszcze tego pożałuje. Nikt nie może tak mówić do Lily Potter. Nikt...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz