24 kwietnia 2021

Wszystko dla Lily: 15. Nowy prefekt

Pożegnania nigdy nie były jej mocną stroną.

Lily wiedziała o tym. Próbowała to zmienić, walczyć, a ostatnio nawet zaakceptować, ale nie było to łatwe zadanie. Trudno było jej się uśmiechać, gdy serce już bolało z tęsknoty, a rozum wiedział, że rozłąka wcale nie staje się łatwiejsza  z każdym kolejnym rokiem.

W takich momentach jak dzisiaj czuła to szczególnie mocno. Pożegnania po wakacjach były bolesne. Ponad dwa miesiące mugolskiej rzeczywistości i przyczajania się do świata, do którego już nie należała, by wreszcie wrócić do świata magii. Przed chwilą rozstała się z rodzicami na peronie i właśnie z trudem wtaszczyła swój ogromny kufer do środka. Wiedziała, że oni chętnie zostaliby z nią moment dłużej na peronie – wymienili jeszcze kilka uścisków, gorączkowych słów, że będą więcej pisać. Wymówiła się jednak obowiązkami prefekta naczelnego, a oni – chociaż wątpiła by tak naprawdę było, skoro mieli tak niewielką wiedzę o świecie magii, który codziennie ją samą zaskakiwał – powiedzieli tylko, że rozumieją i są z niej bardzo dumni. Jak było naprawdę nie miała siły dociekać i nie chciała znowu utonąć we łzach.

- Przepraszam!  - krzyknęła, próbując się przepchać wąskim korytarzem, gdzie dwie dziewczyny wymieniały się plotkami. Ruszyła do przodu. Zanim dotarła do wagonu zarezerwowanego dla prefektów, czuła, że ciężko dyszy z wysiłku, a jej policzki są mocno zarumienione.

Otworzyła drzwi, przystając w progu zaskoczona.  Przedział dla prefektów zajmował niemal cały wagon – nie dzielił się na małe przedziały, jak było w przypadku wagonów, którymi podróżowali uczniowie.  Miało to umożliwić ponad dwudziestu prefektom lepszą komunikację między sobą, jak też możliwość szybszej wymiany informacji. Zamysł zapewne był bardzo dobry, ale zwykle mało kto wolał podróżować w towarzystwie współprefektów zamiast swoich przyjaciół. Zwykle wygrywał własny komfort. Wszyscy zjawiali się więc na kilka chwil, dzieląc wagonami i pospiesznie odchodząc do wyznaczonych rewirów.

Dzisiaj jednak niemal wszystkie miejsca były zajęte, a kufry nad głowami podróżujących wyraźnie wskazywały, że większość jej kolegów i koleżanek zamierzała tu zostać na całą podróż. Lily zmarszczyła brwi, czując, że coś jej umyka.

- Ciekawie, kiedy się zjawi! – Lily usłyszała podekscytowany głos Ślizgonki ze swojego roku.

- Myślę, że pewnie zrobi wielkie wejście. W końcu to było totalne zaskoczenie – odpowiedziała Krukonka, też  z siódmego roku. Lily kojarzyła ją z zajęć. Miała na imię Melanie - a może Melissa?

- Przyznam, że też się tego totalnie nie spodziewałam, ale… Nie było to niemiłe zaskoczenie – Ślizgonka zaśmiała się gardłowo. – Nie dość, że jest kapitanem drużyny qudditcha, to jeszcze prefektem naczelnym? Zawsze był bardzo interesujący, ale teraz to już w ogóle… - Reszta słów dziewczyny utonęła w jej gardłowym śmiechu.

Lily zdała sobie teraz sprawę, że zupełnie nie wie, kto otrzymał drugą odznakę.  W wakacje nie poświęciła myśleniu o tym zbyt wiele czasu, ale byłaby kłamczuchą, gdyby nie przyznała sama przed sobą, że nie przemknęło jej przez głowę, co jeśli to będzie Snape? Jak powinna go wtedy traktować? Czy powinna próbować rozmawiać na zamknięty temat, a może schować się za uprzejmą pośredniością? Jednak ta rozmowa uświadomiła jej, że to na pewno nie Snape – nie tylko pogardzał qudditchem, ale też zdecydowanie nie był kapitanem szkolnej drużyny swojego domu.

Przez dwa niespokojne uderzenia serca Lily, czuła dziwne rozczarowanie pomieszczane z ulgą. Uczucia te nasiliły się, gdy  Severus wkroczył do przedziału z wzrokiem wbitym w podłogę. Nie targał ze sobą kufra – zapewne planował spędzić podróż ze swoimi przyjaciółmi tak ceniącymi wartość czystej krwi. Poczucie ulgi wygrało wewnętrzną walkę w uczuciach Lily, że to jednak nie on dostał drugą odznakę.

- Remus, miło cię widzieć! – wykrzyknęła Lily, widząc chłopaka przechodzącego środkiem między siedzeniami. Poklepała siedzenie obok siebie, a on opadł na nie z cichym westchnieniem. – Jak minęły ci wakacje?

- Były miłe, ale cieszę się, że wracam do Hogwartu – odpowiedział, a jego blady uśmiech powiedział jej więcej niż słowa.

Wydawał się zmęczony, jakby nie miał chwili odpoczynku, a cenie pod oczami mówiły, że nie spał dobrze. Na policzku miał świeże zadrapanie, a siniak na linii szczęki już niemal zszedł, chociaż skóra nadal była żółtawa w tamtym miejscu.

- Hogwart jest dobry na wszystko – odpowiedziała ze śmiechem. – Remusie, wiesz kto został drugim prefektem naczelnym? Mam wrażenie, że wszyscy, o tym mówią, a mi coś umyka…

Widząc jego zaskoczoną minę, dodała pospieszenie:

- Nie żebym była ciekawska, tylko po prostu…

- Lily, myślałem, że wiesz – powiedział w tym samym czasie, po czym obydwoje umilkli. Remus zawahał się i przez moment Lily myślała, że powie coś więcej, gdy krzyki od strony drzwi sprawiły, że obydwoje błyskawicznie zerwali się ze swoich miejsc.

- Wynoś się stąd, Potter!

Snape stał przy drzwiach, utrudniając wejście Jamesowi Potterowi, który przyglądał mu się tylko z zarozumiałym uśmieszkiem. Lily była boleśnie świadoma, że ta dwójka nie darzy się wzajemną sympatią, ale nie zamierzała dopuścić do awantury.

- Co się tu dzieje? – spytała zdecydowanym tonem, wchodząc między Ślizgona a Gryfona. Spojrzała na nich ostro, ale obydwaj niczym mali chłopcy, którzy zrobili coś złego opuścili wzrok na podłogę. – O co chodzi?

- Lily, chodzi o to, że… - zaczął Remus.

- Ty się lepiej nie odzywaj, ty… - przerwał mu Snape, a w jego oczach błysnęła wściekłość.

- Uważam, że jako prefekt powinieneś wiedzieć, Sma… Snape, że szanujemy siebie nawzajem – wycedził James. – Zachowuj się, jak przystało na prefekta i nie marnujmy nawzajem swojego czasu. Wszyscy są? – dodał James, rozglądając się po przedziale.

- O co tu chodzi? – spytała ponownie Lily, czując, że coś jej umyka.

- Czas zacząć zebranie prefektów, Evans, nie sądzisz? – odpowiedział pytaniem James, błyskając zębami w uśmiechu. Wyjął w kieszeni niewielką odznakę i niedbałym ruchem podrzucił ją w powietrzu, by opadła wprost na jego dłoń niczym złoty znicz, którym tak lubił się bawić.

Lily spojrzała na to ze zdumieniem – identyczna odznaka z literą „H” była przypięta do przodu jej szaty.

- Niemożliwe, aby Potter był drugim prefektem naczelnym! – wybuchnął Snape.

- Widać profesor Dumbledore ma na ten temat inne zdanie niż ty – odciął się James. – Ale koniec tych pogaduszek. Czas zająć się porządkami w pociągu.

Nie potrafiła zrozumieć, jak ktokolwiek z nauczycieli mógł pomyśleć, że James Potter jest odpowiednim materiałem na prefekta naczelnego! Przecież on nawet nie był prefektem, co jednak najwyraźniej nie było niezbędne do piastowania tego stanowiska. Zresztą spośród wszystkich uczniów potrafiłaby wymienić przynajmniej dziesięciu lepszych kandydatów. Każdy, no może poza Blackiem i Pettigrew wydawał jej się lepiej pasować do tej roli.

Wreszcie zrozumiała jednak podniecenie panujące w przedziale i dziewczyny zaciekawione osobą prefekta naczelnego – szkolny rozrabiaka w tej roli wydawał się przedstawiać w zupełnie nowym świetle. Lily nie wątpiła, że to jeszcze bardziej zawróci w tym jego napuszonym łbie, skoro jest teraz nie tylko szkolną gwiazdą, ale też prefektem naczelnym.

Jednak gdy James klasnął, zdobywając posłuch w całym wagonie i zaczął przydzielać przedziały poszczególnym parom prefektów, Lily potrafiła się zdobyć jedynie na kilka kiwnięć głową, gdy pytał ją, czy odpowiada jej taki system. Mogła darzyć go niechęcią, ale musiała przyznać, że na razie wydawał się zaskakująco dobrze wypełniać obowiązki prefekta i pasować do tej roli.

- Sinclair, Abbott, wy zajmijcie się sprawdzeniem siódmego wagonu w drugiej części podróży. W razie pytań i trudności zwróćcie się do mnie albo do Evans. Chyba że ty, Evans, chcesz coś dodać? – dokończył James, patrząc na nią pytająco.

- Nie, myślę, że wszystko wyjaśniłeś. Jeśli nie ma pytań, to bierzemy się do roboty – powiedziała Lily.

Większość prefektów opieszale ruszyła do drzwi, rzucając Jamesowi zaciekawione spojrzenia. Ciekawość zdecydowanie dominowała w wagonie. Tylko  dwie osoby wydawały się reagować inaczej – Snape, który zaciskając dłonie w pieści wypadł z przedziału i Remus, który delikatnie uśmiechał się pod nosem. Wreszcie zostali sami.

- Dla mnie to też była niespodzianka – powiedział James, odchrząkując.

Lily zerknęła na niego. Jego słowa były dla niej więcej niż zaskoczeniem. Dziwnie było słuchać, jak James sam przyznaje, że sam się nie spodziewał odznaki. Podświadomie myślała, że chłopak zacznie się tym przechwalać, więc jego słowa były miłą niespodzianką. Najwyraźniej pomimo całej jego pyszałkowatości miał w sobie odrobinę skromności.

- Wiem, że twoim zdaniem nie jestem najlepszym kandydatem na to stanowisko – dodał, a Lily poczuła, że na policzkach pojawia się zdradziecki rumieniec. Śmiech Jamesa powiedział jej, że nie umknęło to jego uwadze.

- To wcale nie tak tylko… - zaczęła Lily – po prostu wydawało mi się, że i tak jesteś dosyć zajęty. Grasz w qudditcha, spędzasz czas z Huncwotami. Wydajesz się i tak zajęty i obciążony wystarczającą liczbą obowiązków.

- Qudditch to moja największa miłość, a czas spędzany z chłopakami to żaden obowiązek. Wbrew pozorom nie jestem tak zajęty – dodał ze śmiechem.

Lily kiwnęła głową, myśląc, że to koniec rozmowy, ale kiedy chciała się odwrócić poczuła rękę Jamesa na swoim ramieniu.

- Coś jeszcze? – dodała, patrząc znacząco na jego dłoń. Zdjął ją natychmiast, jakby jej dotyk ją parzył.

- Lily, ja chciałem tylko wyjaśnić sprawę między nami. Wiem, że zachowywałem się, jak idiota i wiem, że pewnie jeszcze nie raz zachowam się jak idiota. W końcu zmiany nie dokonują się z dnia na dzień. Jednak chyba coraz lepiej mi idzie nauka tej całej dorosłości. Mam jednak nadzieję, że pewnego dnia spojrzysz na mnie inaczej niż przez pryzmat młodzieńczych wygłupów. Wiem, że to dużo i nie musisz teraz odpowiadać. Nie chcę jednak, żebyś myślała o mnie jako o osobie, która się do niczego nie nadaje. Zamierzam się przykładać do swoich obowiązków. Zamierzam pokazać, że James Potter może wydorośleć.

- Nudzi mi się.

Znudzony głos Syriusza przywitał Remusa, gdy wszedł do przedziału. Siedzieli tam Syriusz, Peter i Marlena, a każde z nich wydawało się zupełnie pochłonięte sobą, nie zwracając uwagi na pozostałych. Syriusz ze znudzoną miną patrzył przez okno, wydając przy tym przesadzone westchnięcia. Peter ostrożnie rozwijał papierek, jakby bał się, że szelest opakowania przyciągnie na niego zbyt dużo uwagi. Z kolei Marlena zawzięcie kartkowała kolejne strony trzymanego przez siebie czasopisma.

- Chodź, Mary – zachęcił Remus, otwierając szerzej drzwi i zapraszając Mary do środka. – Zobaczcie, kogo spotkałem w czasie sprawdzania przedziałów i zaprosiłem do nas.

- Cześć!

- Witaj!

Remus dostrzegł lekki rumieniec na policzkach Mary, gdy uwaga Syriusza, Petera i Marleny skupiła się na niej po wejściu do przedziału. Wiedział, że pewnie nie była z tego zadowolona, bo nie lubiła być w centrum zainteresowania, ale nie mógł się powstrzymać – chciał spędzić z nią drogę do Hogwartu, a jednocześnie nie mógł być z daleka od swoich przyjaciół.

- Tu jest na pewno o wiele lepiej siedzieć niż z bandą czwartoklasistek – zażartowała Mary, a Remus zaśmiał się.

- Już wypełniłeś obowiązki prefekta? – zapytał Peter. Zwinął papierek i chciał go wcisnąć w szparę między siedzeniami, ale posłusznie schował papierek do kieszeni pod zdegustowanym spojrzeniem Marleny.

- Tak, sprawdziłem swoje wagony – odpowiedział Remus.

Usiadł wygodniej, odchylając się do tyłu i opierając o zagłówek. Jego ramię przesunęło się w bok, lekko muskając dłoń Mary. Przypadkowy dotyk spełnił rolę kupidyna. Iskra napięcia była niemal wyczuwalna. W głowie Remusa pojawiła się pustka – myśli uciekły daleko przed siebie. Odsunął się zły na samego siebie.

- Nudzi mi się – powtórzył tymczasem Syriusz, ściągając na siebie uwagę wszystkich.

- Tobie zawsze się nudzi – skomentowała cierpko Marlena, potrząsając przy tym głową. Jasne włosy opadły jej ramiona.

- Ty także nie wydajesz się szczególnie usatysfakcjonowana naszą wspólną podróżą, Marly – odgryzł się Syriusz.

- W ogóle, gdzie jest Dorcas? – spytała Mary, jakby teraz sobie uświadomiła, że ktoś jej tu brakuje. – I Jamesa chyba też brakuje? Bo Lily pewnie jak zwykle spędza podróż w wagonie prefektów.

- Dorcas chyba ma nowego chłopaka – powiedziała Marlena, rzucając gazetę pod sufit.

Pismo opadło wprost na Petera, który pisnął cicho, ale rozchmurzył się pod wpływem jej przepraszającego uśmiechu.

- Albo po prostu nie chciała jechać z nim – dodała Marlena, wskazując palcem na Syriusza.

- To nieprawda! – oburzył się Syriusz, zakładając ręce na piersi. – Ja i Dorcas to już dawno nieaktualna sprawa. Zresztą, wszystko sobie wyjaśniliśmy, więc nie ma potrzeby niepotrzebnie paplać o tym.

- Cóż, niektórzy faceci to zdecydowanie nieaktualna sprawa – prychnęła Marlena.

- Co do Jamesa, to chyba zbyt poważnie potraktował swoje nowe obowiązki  i dlatego go z nami nie ma - wtrącił Peter.

- I przez niego się teraz nudzę – jęknął Syriusz, stukając się dłonią w czoło, jakby oczekiwał współczucia. Gdy nikt jednak nie zareagował, zrobił obrażoną minę.

Remus zobaczył skonfundowanie na twarzy Mary, więc pospieszył jej na ratunek z wyjaśnieniami:

- Niespodziewanie dla nas wszystkich, a pewnie jeszcze bardziej dla niego samego, James został prefektem naczelnym.

- Mam nadzieję, że profesor Dumbledore wie, co robi – mruknęła Marlena.

- Gramy w szachy? – zaproponował niespodziewanie Syriusz, zerkając na Remusa, ale ten pospiesznie pokręcił głową. – Glizdek, chcesz grać?

- Ja z tobą zagram – zaproponowała Marlena, a Black przyzwalająco kiwnął głową.

Gdy Syriusz, Marlena i Peter zajęli się rozstawianiem figur na planszy i przekrzykiwaniem siebie nawzajem, Remus przysunął się do Mary. Nachylił się do niej lekko, starając się zachować tak, jak postąpiłby, gdyby to Lily albo Dorcas siedziałyby obok.

- Żałuj, że nie widziałaś miny Lily, jak się dowiedziała, że James został prefektem – powiedział Remus z łobuzerskim uśmiechem.

- Na pewno była w szoku – zasugerowała Mary, odpowiadając uśmiechem. – Pamiętam z jej listów, że była ciekawa, kto będzie drugim prefektem. Jestem jednak pewna, że nie brała Jamesa pod uwagę wśród kandydatów.

- Myślę, że tego nikt się nie spodziewał – przyznał Remus. – Gdy przyjechałem do domu Jamesa, wszyscy byli w szoku.

- Wszyscy? – spytała Mary.

- Jego rodzice, on sam, Peter, Syriusz i Marlena – zaczął tonem wyjaśnienia, widząc zaskoczenie na twarzy Mary. – James zawsze narzeka, że mu się nudzi samemu  ściąga nas  do domu swoich rodziców, a Marlena mieszka nieopodal.

- Brzmi fajnie – powiedziała Mary.

- Tak, to zdecydowanie najprzyjemniejsza część wakacji – powiedział Remus. – Nie żeby spędzanie czasu z rodzicami było nieprzyjemne – zastrzegł.

- Nie macie zbyt dobrych relacji?

Remus zawahał się, niepewny, co powinien odpowiedzieć. Jego relacje z rodzicami były mocno złożone. Przez większość czasu potrafili udawać, że nic się nie dzieje, a on jest zwyczajnym uczniem Hogwartu. Tematy bolesne i niewygodne były wtedy po prostu ignorowane. Potem przychodził jednak ten tydzień, gdy w oczach matki pojawiały się łzy, a ojciec zamiast na twarze żony i syna wolał widzieć dno butelki.

- Pewnie mogłyby być lepsze. – Remus wzruszył ramionami. – A jak minęły twoje wakacje, Mary?

- Zdecydowanie za szybko. Bardzo lubię spędzać czas ze swoją rodziną, chociaż zdecydowanie tęskniłam za Hogwartem.

- Ja też – przyznał Remus.

Zawahał się na moment i położył swoją dłoń na ręce Mary. W odpowiedzi dostrzegł jej zdumione spojrzenie, ale nie cofnęła ręki. Serce Remusa zabiło o dwa kroki szybciej. Moment wydawał się właściwy, a czas przestał płynąc. Zbrodnią wydawało się nieskorzystanie z okazji.

- Mary, w ogóle może chciałabyś…

Zanim jednak Remus miał szansę dokończyć, cały wagon wypełnił krzyk Syriusza. Moment się skończył, a Remus cofnął rękę. Cała jego odwaga natychmiast się ulotniła.

- Nie gram z wami!

- Ja także nie mam na to ochoty – warknęła Marlena.

W życiu chodzi o właściwy moment, pomyślał Remus. Na razie jednak przy próbach zbierania odwagi każdy wydawał się równie mocno niewłaściwy.

 

 

16 marca 2021

Wszystko dla Lily: 14. Witaj w domu

 

- Będziemy mieć jutro gości na kolacji, więc oczekuję, że będziesz potrafił się należycie zachować.

Ręce Syriusza zacisnęły się na kieliszku, słysząc głos matki. Nie powinien dopuszczać, aby jej słowa miały na niego wpływ, a jednak ciągle się na tym wykładał. Tylko spokój może mnie uratować, pomyślał niewesoło, zaciskając szczęki. To tylko kolejna głupia kolacja. Musiał dać radę. To na pewno nic gorszego niż…

Jednak zadowolona mina matki i satysfakcja widoczna w jej spojrzeniu, to było dla niego za dużo. Beztrosko machnął ręką, wywalając szklankę. Bordowy płyn rozlał się po stole. Stworek pisnął cicho, przepraszając swoją panią, ale Walburga Black uciszyła go krótkim ruchem ręki. Skrzat domowy stanął na baczność, kuląc się z bezsilności, gdy pani domu machnęła różdżką, przywracając porządek na stole.

- Mam nadzieję, że jutro będziesz potrafił się lepiej zachowywać – powiedziała sztywno Walburga Black, gromiąc syna swoim spojrzeniem.

Jej podniesiony głos sprawił Syriuszowi dużo satysfakcji. Widać było, że jego zachowanie jak zwykle powoli wyprowadzało ją z równowagi podczas rodzinnych kolacji. Matka siedziała tak sztywno wyprostowana na krześle, że Syriusza bolały plecy od samego patrzenia na nią. Mocno zaciśnięte szczęki świadczyły, że nie wszystko przebiega po jej myśli.

- Wydaje mi się, że zachowuję się tak godnie, jak na przedstawiciela czcigodnego rodu Blacków przystało – odpowiedział beztrosko Syriusz, drapiąc się po policzku.

Oczy Walburgu błysnęły.

- Ty zakało rodziny, jeśli jutro nie….

- Walburgo, nie ma potrzeby krzyczeć – powiedział spokojnie Orion Black, włączając się do rozmowy, którą dotychczas podobnie jak młodszy brat Syriusza – Regulus, ignorował, skupiając się na posiłku. Zwykle obydwaj tak robili, a Syriusz zawsze czuł wtedy ich milczącą akceptację względem krzyków matki i niechęć względem swojej osoby.

O ile bowiem Walburga Black uwielbiała manifestować synowi swoje poglądy, krzycząc, o tyle Orion Black mówił znacznie rzadziej. Cedził swoje słowa, jakby każde z nich miało niezwykłą wartość. Nie zmieniało to jednak faktu, że gdy już przemawiał, to wyrażał się równie dosadnie co żona o mugolach, mugolakach i plugawieniu rodzinnego nazwiska przez ich pierworodnego syna.

Czasami Syriusz zastanawiał się, czy jego rodzice naprawdę są tak bardzo zaślepieni tą chorą ideologią, czy tą ślepą wiarą próbują maskować własne braki w myśleniu. Obydwie opcje wydawały mu się równie ciężki do uwierzenia, a jeszcze bardziej do zaakceptowania.

Syriusz poczuł na sobie wzrok młodszego brata, ale gdy na niego spojrzał, ten miał wzrok wbity w talerz z zupą. Było to mocne typowe dla niego. Popierał rodziców i ich poglądy, a  w Hogwarcie zadawał się tylko z równymi sobie, czyli dzieciakami z drzewem genealogicznym równie długim co ich własne. Jednak w domu Regulus przepadał za znajdowaniem się w krzyżowym ogniem awantur, których Syriusz był centralnym punktem w czasie wakacji.

- Nasz syn na pewno nie przyniesie nam jutro wstydu – dodał Orion Black, ignorując kpiącą minę na twarzy starszego syna.

- Uważam, że zawsze zachowuję się wyjątkowo godnie – odparł Syriusz, odchylając się na krześle do tyłu. Bujanie się na krześle rozpalało nerwy jego matki do czerwoności, o czym doskonale wiedział. – Kto właściwie jutro przyjdzie?

- Mój brat…

Syriusz ożywił się – wizja spotkania z wujem Alphardem, jedynym życzliwym mu przedstawicielem rodziny Blacków nie wydawała się niemiłą perspektywą. Wuj zawsze potrafił rozładować napięcie  i nie miał bzika na punkcie czystości krwi. Wszystko to powodowało, że był ulubionym krewnym Syriusza, a jednym z mniej lubianych przez jego matkę.

- … z rodziną.

Ramiona i entuzjazm Syriusz gwałtownie opadły równie gwałtownie, co się pojawiły.

Wuj Alphard nie miał żony, więc jutrzejszym gościem miał być wuj Cygnus, człowiek o wąskich jak różdżka horyzontach, który miał równie wypaczone poglądy co Walburga. Znał na pamięć drzewo genealogiczne Blacków, a czystość krwi była jego ulubionym tematem. Jego antymugolskie teksty zawsze powodowały u Syriusza wybuchy gniewu pomieszanego ze wstydem za własną rodzinę.

Wstydził się własnej rodziny, chociaż wiedział, że to oni powinni się wstydzić, zwłaszcza wuj Cygnus – ojciec trzech córek, chociaż pytany o to mówił, że ma tylko dwie – Narcyzę i Bellatriks. Zresztą, cała rodzina w ciągu raptem kilku lat nauczyła się udawać, że trzecia córka wuja Cygnusa istnieje i ma się przecież dobrze! Wszystko się zmieniło, gdy trzecia córka wuja Cygnusa postanowiła żyć po swojemu i nie słuchać tego bełkotu o czystości krwi, wybierając miłość nad rodzinne powinności.

Temat siostry Narcyzy i Bellatriks był w rodzinie omijany niczym łajnobomba z opóźnionym zapłonem, która przy braku należytej ostrożności może w każdej chwili wybuchnąć. Wszyscy zachowywali się, jakby ona nigdy nie istniała albo – co gorsza- umarła. A przecież żyła i miała się dobrze z dala od tej chorej zgrai fanatyków.

- Rozumiem, że do rodziny zaliczamy wszystkie córki wuja Cygnusa? – wycedził Syriusz. – Mniemam więc, że Andromeda także jutro przyjdzie?

- Nie wypowiadaj jej imienia! – krzyknęła matka, gromiąc go spojrzeniem. – Mój brat ma dwie córki, a twoje kuzynki…

- To, że nie wypowiem jej imienia nie znaczy, że zniknie albo przestanie być moją kuzynką – przedrzeźnił Syriusz, ponownie kołysząc się na krześle.  – A tak się składa, że Andromeda zawsze była i jest moją ulubioną kuzynką.

- Nie! Nie waż się…

- Naprawdę nawet ty powinieneś mieć tyle godności, aby znowu nie prowokować kłótni przy stole, synu – wycedził ojciec.

Synu, nie Syriuszu. Jakby używanie imienia mogło boleć, przemknęło przez głowę Syriusza. Zacisnął pod stołem dłoń w pięść.

- Mam tyle ogłady, ile dostałem dzięki waszemu wychowaniu.

- Nieprawda! Popatrz na Regulusa… Popatrz na  swojego młodszego brata! Zobacz, jak powinien się zachowywać Black, gdzie powinien być, co powinien robić. Na pewno nie być takim przygłupim miłośnikiem szlam….

Syriusz wielokrotnie słyszał przemowy matki na temat tego, jak wiele różniło go od brata, który siedział teraz z niepewną miną na krześle naprzeciwko. I bardzo dobrze!, myślał w duszy. Regulus trafił do Slytherinu. Mówił niewiele, a jeśli już to zwykle przyznawał matce rację i potrafił się odnaleźć w eleganckim towarzystwie. W Hogwarcie przyjaźnił się z dzieciakami pochodzącymi z rodzin o odpowiednich tradycjach, co ród Blacków. Nie robił nic nie odpowiedniego i Syriusz szczerze wątpił, czy byłby w ogóle do tego zdolny.

- Za bardzo ci pobłażaliśmy! Ale od teraz koniec tego. Najpierw zrobimy porządek z twoim pokojem…

Syriusz wyprostował się na swoim miejscu, przestając się bujać. Uznawał swój pokój za własną twierdzę w czasie powrotu do domu, jedyne miejsce, gdzie mógł się schronić przed ciągłym dogadywaniem ze strony matki. Tam był wolny i mógł być po prostu sobą.

- Nie waż się tknąć mojego pokoju – warknął, nieświadomie podnosząc głos.

Widząc zadowoloną twarz matki, zrozumiał, że chciała go sprowokować i jej się udało.

- Zapominasz się, synu, czyj to jest dom. Nie będziesz tak mówił do matki – dodał ojciec, uderzając dłonią w stół.

- Dom? – zapytał Syriusz, rozglądając się po pokoju, w którym toczył nieustanne kłótnie i ludziach, którzy powinni być mu rodziną, a kojarzyli się  tylko z wiecznym bólem głowy. – To muzeum nigdy nie było mi domem, a ty nigdy nie byłaś mi matką!

- Jak śmiesz! Brakuje ci nawet krzty przyzwoitości! Ty…

- Nie waż się tak mówić do matki! Dosyć tolerowania twoich głupich odzywek.

- Syriusz, daj spokój – wtrącił cicho Regulus.

- Wolałabym cię nigdy nie urodzić niż mieć takiego syna – wysyczała Walburga. Mąż położył jej rękę na ramieniu, ale odsunęła się, nie zamierzając się powstrzymywać. – Wstyd mi za ciebie.

- Jakże miło z twojej strony, że to mówisz, matko. Ja także wolałabym nie mieć takiej matki jak ty i być sierotą  – przedrzeźnił ją Syriusz.

- Nie będę tolerować takiego zachowania w swoim domu! Wynoś się stąd…

- Najlepiej jak jeszcze dzisiaj opuścisz ten dom – dodał Orion.

- I bardzo dobrze! Ja też nie chcę tu być – butnie stwierdził Syriusz, kierując się w stronę wyjścia.

Wychodząc z jadalni, widział, jak ojciec próbował uspokoić matkę, która nie przestawała wyrzucać obelg, a Regulus siedział z otwartą buzią, wyraźnie zaskoczony tym, co się przed chwilą stało. Normalnie Syriusz zapewne chociaż spróbowałby z nim pogadać, ale nie zamierzał pozwolić emocjom dojść do głosu i go spowolnić. Musiał działać szybko.

Wbiegł do swojego pokoju. Trzasnął drzwiami tak mocno, jak tylko mógł i zaczął pospiesznie wrzucać swoje rzeczy do kufra. Próbował je upchnąć jak najszybciej, starając się przy tym zmieścić jak najwięcej rzeczy, co było nie lada wyczynem. Zdecydowanie brakowało mu talentu do pakowania ubrań.  Nie zamierzał się jednak przejmować tym, chciał tylko  jak najszybciej stąd odejść – z tego domu, od tych ludzi.

Był dumny, że nie jest jak oni, że widzi coś więcej poza krwią, magią i poza czubkiem własnego drzewa genealogicznego. Nie zamierzał się zmieniać się, aby przypodobać matce ani udawać kogoś kim nie był, aby zyskać aprobatę ojca. Wreszcie zyskał odwagę, mówiąc im to wprost i było to wprost upajające uczucie. Najważniejsze jednak było to, że wreszcie czuł się wolny i wiedział, co zrobi.

Zamierzał wreszcie żyć po swojemu.

*****

Rude włosy załaskotały Jamesa w policzek, gdy się do niej przysunął.  Próbował ją mocniej objąć w pasie, co nie było trudne, zważywszy, że leżeli na łóżku. Wziął w palce jedno pasmo jej włosów i przysunął bliżej nosa. Zapach truskawek, którymi pachnęły jej włosy był wprost oszałamiający. To pewnie zasługa szamponu, pomyślał, a może to po prostu jej zasługa? Wiedział, że chciałby czuć ten zapach do końca świata i o jeden dzień dłużej.

- Nie przeszkadzaj mi, jak czytam – zaśmiała się, dając mu pstryczka w nos. W ręce trzymała książkę, ale widział, że to tak naprawdę wymówka. Czuł to w jej uśmiechu. Widział jak zerkała na niego, niemal zachęcając, aby jej przeszkadzał.

- Lily, proszę cię. Czy ty musisz czytać w wakacje? – zapytał z żałością w głosie, po czym głośno westchnął. Spróbował zrobić smutną minę, ale chyba mu się nie udało, bo Lily tylko wybuchła głośnym śmiechem.

- Myślę, że czytanie jeszcze nikomu nie zaszkodziło – powiedziała.

- Naprawdę chcesz być pierwszą osobą, która może cierpieć z powodu efektów ubocznych tego? – zapytał, powodując u niej kolejny wybuch śmiechu.

Uwielbiał ją taką. Wprost nie mógł nacieszyć wzroku jej widokiem. Błyszczała niczym gwiazda na niebie jego myśli. Miała jednak jedną wielką zaletę, której brakowało gwiazdom. Lily była tuż obok.

- Nawet przez moment nie możesz być poważny? – zapytała, po czym widząc jego smutną minę, odłożyła książkę na stolik.

Uśmiechnął się, wiedząc, że wygrał. Pochylił się ku niej. Zatrzymał się, kiedy ich twarze dzieliło kilkanaście centymetrów. Widział błyski w zielonych oczach w kształcie migdałów.  Lekko rozchylone wargi przyzywały go do siebie. Jak mógłby się im oprzeć, gdy wprost prosiły się o pocałunki?

Pocałunek zaczął się od delikatnego muśnięcia ust. James drażnił się z nią i długo nie musiał czekać na odpowiedź. Z ust Lily wydobyło się ciche westchnienie. Nie czekał dłużej. Przyciągnął ją mocniej do siebie. Pocałunek przybrał na sile. Myśli znikły z głowy. James poczuł rękę Lily w swoich włosach.

Przyciągnął ją mocniej do siebie, nie przerywając pocałunku, chociaż zaczynało im brakować tchu. Smakowała jednak tak słodko, że nie chciał tracić nawet sekundy bez ust Lily. Nie chciał tracić pocałunków, na które tak długo czekał, o których tak długo myślał. Sama myśl o nich wydawała mu się tak krucha, że aż ulotna.

Teraz jednak nie miało znaczenia, że on bywał zarozumiały, a ona przemądrzała. Przestało się liczyć, że tak długo się opierała i jeszcze dłużej mówiła mu, że nie ma nadziei. Obydwie doszli do punktu, gdy wiedzieli, co tak się naprawdę liczy. Teraz mieli świadomość, że te wszystkie wzajemne kłótnie i nieporozumienia miały być preludium, jedynie wstępem do tego, co miało ich spotkać później.

James wsunął dłoń z talii dziewczyny. Jego ręka błądziła przez chwilę po jej pośladku, by wsunąć się pod materiał bluzki. Dotyk jej ciepłej, nagiej skóry był wprost obezwładniający. Czuł wszystkie krzywizny jej ciała. Pociągnęła go mocniej za włosy, a jego wargi zsunęły się z jej ust. Jego usta zsunęły się niżej na linię żuchwy. Obsypał pocałunkami delikatną skórę na jej szyi, gdy jego ręka sunęła w górę po gładkiej skórze brzucha.

- James! – jęknęła Lily, a on poczuł, że jej ręce zsuwają się z jego głowy.

Przechyliła głowę, żądając od niego kolejnych pocałunkom. James wiedział, że nie może i nie chce odmówić jej ustom. Każdy z nich był coraz słodszy, a ogień w żyłach płonął coraz silniej. James miał tylko nadzieję, że zdążą go ugasić nim obydwoje spłoną.

- Zdejmij to! – zażądała, pociągając za róg jego koszulki.

Nie wahał się, gdy pospiesznie przeciągał t-shirt bez głowę i zwijając go w kulkę, rzucił go w róg. Jej usta rozchyliły się z rozmarzeniem, a w oczach pojawił się szybki błysk, co powiedziało Jamesowi, że podobało jej się to, co zobaczyła.

- James!

Widział, jak  Lily otwierała wargi, aby powiedzieć  coś więcej, ale ostatecznie zamilkła. Zmarszczył brwi, nie chcąc, aby cokolwiek zniszczyło ten nastrój, ale jednocześnie wiedział, że może to być coś ważnego. Czemu głos Lily wydawał taki odległy, skoro była tuż obok? O co dokładnie chodziło?

- James!

Jęknął, gdy uświadomił sobie, co było nie tak.  Zamknął oczy, a gdy je ponownie otworzył był w tym samym miejscu, co we śnie – w swoim własnym łóżku. Był jednak sam, a koszulka nadal znajdowała się na jego ciele. Lily po raz kolejny zagościła tylko w jego snach. Nigdy jej tu nie było. Najwyraźniej barwny sen to jedyne na co mógł liczyć w stosunku do Lily Evans.

Wołanie i stukot nie ustawało – teraz przynajmniej wiedział, co go wybudziło ze świata fantazji, co przerwało jego słodkie randez-vous z Lily. Przez moment chciał zignorować głos za drzwiami i spróbować z powrotem usnąć, wrócić do miejsca, gdzie skończył się sen. Jednak sądząc po intensywności wołania niewątpliwie w domu działo się coś, co wymagało jego natychmiastowej uwagi.

- Już idę! – odkrzyknął, a stukot za drzwiami ustał. Usłyszał, że ktoś schodzi po schodach w dół.

James został jeszcze chwilę w łóżku, bezwiednie patrząc na skołtunioną pościel i pustą poduszkę obok. Jak na sen – senny produkt jego wyobraźni wszystko wydawało się zaskakująco żywe, realne. Tak jak jego rozszalałe serce, które biło teraz pospiesznym galopem. James westchnął cicho. Wziął głęboki wdech i przymknął na chwilę powieki, próbując się uspokoić.

Gdy zszedł schodami na parter domu, zaskoczyły go przyciszone głosy dochodzące z salonu. Jednak jeszcze bardziej zaskoczył go widok, jaki tam zastał przy wejściu. Syriusz siedział na kanapie z ramionami smętnie opuszczonymi i wyraźnie nietęgą miną, która tak mocno odbiegała od zwykłego pełnego samozadowolenia uśmiechu, który prezentował światu. Po obu stronach Blacka zaś siedzieli rodzice Jamesa. Ich poważne miny nie wróżyły nic dobrego.

Z jednej strony widok Syriusza Blacka nie był czymś, co byłoby zaskakujące dla kogokolwiek z rodziny Potterów. Syriusz co roku przyjeżdżał w odwiedziny i zostawał kilka tygodni, co zawsze stanowiło ich ulubioną częścią wakacji, ale nigdy nie zjawiał się niezapowiedziany. Chociaż widok przyjaciela ucieszyła Jamesa, to nagłość wizyty wydawała się niepokojąca.

- Co się dzieje? – zapytał James, podchodząc bliżej i opadając na fotel. – Przyjechałeś na wakacje?

Ostre spojrzenie matki powiedziało jednak Potterowi, że powiedział coś głupiego. Otworzył usta, aby przeprosić za swoje zachowanie, ale w zasadzie nie wiedział, co źle powiedział. Milczenie wydawało się bezpieczniejszą opcją.

- Nie martw się. Wszystko się ułoży – powiedziała Euphemia Potter. Kobieta przytuliła Syriusza, a Fleamont Potter w męskim geście pocieszenia poklepał go po ramieniu.

- O co chodzi? – zapytał ponownie James, a matka znowu rzuciła mu zirytowane spojrzenia. Zdecydowanie Euphemia Potter przypominała mu pod tym względem nauczycielkę transmutacji z Hogwartu. Pewnie dlatego zawsze żywił do niej taki respekt i był dobry w konfrontacjach.

- Rodzice wykopali mnie z domu – powiedział Syriusz, a w jego głosie brzmiała dziwna miękkość. Odkaszlnął, jakby chciał się jej pozbyć, a James bezgłośnie gwizdnął.

Zawsze wiedział, że relacje przyjaciela z rodzicami były dyplomatycznie to ujmując, mocno burzliwe. Dla Blacków posiadanie syna Gryfona, który ostentacyjnie ignorował wpajane zasady o wyższości czystej krwi, było czymś nie do zaakceptowania. Wprost mówili mu, że jest dla nich rozczarowaniem i porażką. Syriusz rzadko o tym mówił, a nawet jeśli podejmował temat to zwykle  z goryczą w głosie.

Dla Jamesa zrozumienie relacji Syriusza z rodzicami było o tyle cięższe, że sam miał dobre relacje ze swoimi rodzicami. Wiedział, że może na nich liczyć w każdej sytuacji, a przy odrobinie perswazji zgodzą się z nim we wszystkim, co skrzętnie wykorzystywał jak był młodszy. Dopiero z czasem patrząc na rówieśników, dostrzegł, jak wielkie ma szczęście mając w nich oparcie.

-  Serio? I co teraz zrobisz? – Zanim James zadał kolejne głupie pytanie i dostał następne krzywe spojrzenie od swojej rodzicielki, uświadomił sobie, jak niemile mogło zostać odebrane jego słowa. Chętnie by coś dodał, chcąc załagodzić ich wydźwięk, ale nie chciał pogarszać swojej pozycji.

- Znaczy myślałem, że może… - Syriusz zawahał się, patrząc na państwa Potterów – Że może mógłbym na chociaż kilka dni…

- Tu nie ma o czym mówić – przerwał mu pan Potter. Fleamont  stanął koło kominka, prostując się, a Jamesa po raz kolejny uderzyło jak bardzo był do niego podobny. – Zostaniesz z nami.

- Zupełnie nie rozumiem, jak można być taką matką – wtrąciła Euphemia wyraźnie roztrzęsiona. – Każda matka powinna kochać swoje dziecko. Jak można je tak po prostu wyrzucić z domu? Nie jestem w stanie tego zrozumieć, Syriuszu, ale mogę ci zagwarantować jedno: nadal masz dom. Nasz dom od dawna był, jest i zawsze będzie też twoim domem. A ty jesteś dla mnie jak drugi syn, którego nie było nam z Fleamontem dane mieć.

- Dziękuję – powiedział wyraźnie poruszony Syriusz, pociągając nosem.

- Przykro mi, że tak wyszło, ale cieszę się, że jesteś z nami, Łapo – powiedział James, a matka uśmiechnęła się do niego. Był to niezadowolony znak, że chociaż teraz powiedział coś mądrego i odpowiedniego do sytuacji. – Zanieśmy twoje rzeczy na górę i napiszmy do Lupina i Glizdka. Może też zechcą przyjechać?

-  Świetny pomysł – ucieszył się Syriusz.

- Może jeszcze kogoś chcesz zaprosić, synu? – Fleamont Potter uśmiechnął się półgębkiem, mówiąc te słowa, a Syriusz i Euphemia spojrzeli na siebie, wybuchając śmiechem. Cięzkie atmosfera panująca w salonie została przełamana.

James popatrzył na nich zdumiony, czując, że coś mu umyka.

- Rozumiem, że to jakiś żart, którego nie rozumiem?

- Po prostu wołałeś przez sen kogoś – wyjaśniła matka, posyłając Jamesowi rozbawione spojrzenie – i zastanawialiśmy się z twoim ojcem nawet, czy kogoś tam nie ukrywasz w swoim pokoju.

James prychnął, słysząc słowa matki.

- Jakbym miał takiego gościa, jak w moim śnie, to bym na pewno bym wam ją przedstawił.

- Zwłaszcza, że marne szanse na to – zakpił Syriusz, odzyskując dawną formę, a James trzepnął go poduszką. Black chciał mu oddać, ale nie mógł jej dosięgnąć.

- Chłopcy, koniec wygłupów – zarządziła Euphemia Potter, wstając.  – Czas do łóżek. James, pomóż z bagażami, a ty Syriuszu…. Witam w domu, synu.

14 lutego 2021

Wszystko dla Lily: 13. Początek wakacji

Zatłoczony peron na dworcu King's Cross nieodmiennie przytłaczał Lily. Tego czerwcowego dnia, gdy powoli wysiadła z pociągu, wyciągając swój kufer na peron, wcale nie miało być inaczej.  Mnóstwo rodziców, krzyczące rodzeństwo i głośny świst lokomotywy kojarzyły jej się zawsze z nerwowym oczekiwaniem. Zawsze przyjeżdżała tu by za czymś tęsknić - w Hogwarcie tęskniła za swoją rodziną, a w domu za magią i światem czarów. Wewnętrzne rozdarcie potęgowało poczucie, że to już niemal koniec - ostatnie wakacje przed siódmą klasą, po której miało nastąpić nieuchronne spotkanie  dorosłością. Nie czas, o tym teraz myśleć, zganiła się sama w myślach.

Przeszła z kufrem kilka kroków dalej, nie chcąc blokować przejścia i szukając twarzy rodziców. Zwykle byli bardzo punktualni, ale przebywanie tutaj zawsze stanowiło dla nich spore wyzwanie. Uwielbiali panującą tu atmosferę i Lily z powodzeniem mogła sobie wyobrazić, że stali gdzieś z boku, przyglądając się oryginalnym strojom i przedmiotom czarodziejów. Tak, jej rodzice zdecydowanie byli bardzo zafascynowani magią.

Rozejrzała się po peronie. Większość jej znajomych trafiła już w bezpieczne objęcia rodziców. Mary tonęła w objęcia kilku młodszych sióstr, Marlena szła w stronę wyjścia z dystyngowanym mężczyzną, zapewne swoim ojcem. Z prawej stronty Remus uśmiechał się do smutnej kobiety o  zmęczonej twarzy, a tam dalej... Lily zmrużyła oczy, dostrzegając Jamesa wymieniającego uściski ze starszym panem o równie poczochranych włosach. Ciekawe, czy to jego rodzice, a może dziadkowie?, pomyślała. Przesunęła się w prawo, chcąc mieć lepszy widok, gdy niespodziewanie na kogoś wpadła.

- Na Merlina, bardzo przepraszam! - wykrzyknęła pospiesznie.

Kobieta nie wyglądała jednak na urażoną, tylko mocno zmęczoną życiem. Ciemne włosy pozbawione blasku zwisały smętnie po obydwóch stronach głowy, a blada twarz wyglądała dziwnie niezdrowo. 

- Pani Snape - wyjąkała Lily, przełykając ślinę, gdy zdała sobie sprawę, że ma przed sobą matkę Severusa.

- Miło cię widzieć, Lily. Strasznie dawno cię nie widziałam - powiedziała pani Snape, po czym uśmiechnęła  do dziewczyny.

Lily zaś kiwnęła głową, próbując znaleźć w głowie odpowiednie słowa. Znała panią Snape z czasów, gdy Sev... Snape był najważniejszą osobą w jej życiu. Zawsze dziwiło ją wtedy, jak tak oschła kobieta mogła wychować tak wrażliwego i pełnego empatii syna. W domu rodzinnym Snape'ów było bowiem mało miłości, a jeszcze mniej wzajemnego szacunku. Późniejsze wydarzenia pokazały jej jednak, że tak naprawdę mało go znała. 

- Tak, trochę się pozmieniało - odpowiedziała w końcu Lily, odpowiadając bladym uśmiechem. 

Nie wiedziała, co Snape powiedział matce o ich kłótni, a nie chciała sama zaczynać tego tematu, powodując lawinę pytań. Głęboko zakorzenione poczucie lojalności sprawiało też, że pomimo fiaska ich przyjaźni, nie chciała mu przysporzyć problemów w i tak skomplikowanej relacji z matką.

Co prawda, w czasach gdy jeszcze rozmawiali, on sam nigdy nie mówił o Eileen i tym, jak boli go jej bierność wobec ojca, ale musiałaby być ślepa, aby nie dostrzec. Wiedziała to i nie naciskała, licząc, że wie, że ma w niej oparcie, niezależnie od tego wszystkiego.

Teraz jednak stojąc koło pani Snape czuła, że w sumie nie wie, co powinna zrobić – zapytać o pogodę? Zagaić o wakacjach? A może wystarczyłoby się przywitać i po prostu odejść w swoją stronę? Na to ostatnie Lily miała największą ochotę, ale nie chciała wyjść na nieuprzejmą. W końcu to nie wina pani Snape, że jej syn zachował się niegdyś jak kretyn.

- Aż trudno uwierzyć, że został wam tylko rok w Hogwarcie.

Owszem, został tylko rok, ale tak by tego też nie ujęła. Hogwart był na tyle duży miejscem, że przy odrobine szczęścia i chęci mogli odnajdywać się w swoich częściach zamku. Czekał ją więc siódmy rok w szkole, tak jak i jego. Ale zdecydowanie nie czekał on ich razem.

Była ona.

I był on.

- Tak, czas leci bardzo szybko – odpowiedziała Lily.

- Pamiętam, jak sama chodziłam do Hogwartu i wszystko wydawało mi się takie odległe.

Kobieta uśmiechnęła się do swoich wspomnień, a jej wzrok się lekko zamglił. Po chwili zamrugała jednak i spojrzała na Lily.

- Mam nadzieję, że wykorzystasz, jak najlepiej swój ostatni rok w szkole, Lily. Miłych wakacji! – dodała pani Snape,  po czy czym uściskała lekko Lily i zniknęła w tłumie.

Tymczasem w głowie Lily niepokój mieszał się z rozczarowaniem. Z jednej strony krótka rozmowa z panią Snape mocno wytrąciła ją z równowagi. Nie lubiła niespodzianek, a to spotkanie zdecydowanie można by do nich zakwalifikować. Z drugiej… Była zapewne masochistką, ale podświadomie liczyła, że wysoka wychudzona postać z czarnymi włosami pojawi się koło matki, dając jej szansę na krótką rozmowę, bez konieczności brodzenia we własnej dumie. Teraz została jednak sama i nadzieja ta szybko się rozmyła.

- Lily!

Rozluźniła się, słysząc podekscytowane głosy rodziców i odwróciła się. Gdy utonęła w uściskach matki, wreszcie poczuła, jak schodzi z niej całe napięcie. Mocno przytuliła ją do siebie, a zapach magnolii, który nieodłącznie towarzyszył pani Evans przypomniał Lily o czasach dzieciństwa.

- Bez problemu trafiliście? – zapytała Lily, gdy matka wreszcie wypuściła ją ze swoich objęć, a ojciec z głośno cmoknął w czoło.

- Bez najmniejszych – zapewnił pan Evnas, nie przestając się rozglądać po peronie, co wywołało uśmiech na jej twarzy.

Świat magii zachwycał jej rodziców teraz równie mocno, co ponad sześć lat temu, gdy dostała swój pierwszy list z Hogwartu. Chociaż byli prostymi ludźmi, bezwarunkowo uwierzyli we wspaniałość czarów, a córkę czarownicę traktowali jako ogromny zaszczyt. Patrząc na nich Lily zawsze uświadamiała sobie, jak bardzo spowszechniała jej magia.

W Hogwarcie wszystko było magią. Znajdowała się ona w każdej ścianie, w każdym obrazie i każdym miejscu, które przychodziło jej do głowy. Tam używanie magii było równie naturalne, co oddychanie. Magia po prostu była. Nikt nie zastanawiał się nad tym, jakim to szczęściem jest bycie częścią tego niezwykłego świata.

- Lily, może też byśmy kupili ci ropuchę? – zaproponował pan Evans, nie odrywając wzroku od chłopca, który przeszedł obok nich z dorodną ropuchą pod pachą.

- Myślę, że to nie jest najlepszy pomysł – odparła ze śmiechem Lily, odgarniając włosy.

Wyszli z peronu i przeszli w stronę parkingu, gdy Lily niespodziewanie przystanęła, a rodzice spojrzeli na nią z zaskoczeniem.

- Jak… Jak Petunia? Co powiedziała na mój przyjazd?

Po spojrzeniach, jakie wymienili rodzice Lily szybko zorientowała się, że Petunia nie będzie zachwycona jej przyjazdem. Nie było to zaskakujące – zapewne powinna się do tego przyzwyczaić, co nie znaczy, że przez to w jakimkolwiek stopniu bolało mniej. Może po prostu do niektórych rzeczy, nie da się przyzwyczaić, pomyślała, Lily, gdy ruszyła z rodzicami w drogę do domu.

Odkąd poszła do Hogwartu Petunia zawsze stwarzała problemy w związku z jej przyjazdem ze szkoły. W wakacje po pierwszej klasie stanowczo odmówiła dzielenia pokoju z Lily, argumentując, że boi się zarazić dziwactwem, czego efektem stało się przymusowy remont i przygotowanie drugiej sypialni dla Lily. Niemal całe wakacje po drugiej klasie Petunia spędziła u dziadków, a jeszcze kolejne – na trzech obozach, których koszt zdaniem państwa Evans był stanowczo wygórowany, ale nie potrafili odmówić starszej córce.

Wszystko to bolało Lily, ale i tak nie tak bardzo jak wakacje po czwartej klasie, gdy Petunia ciągle sprowadzała swoje koleżanki i pokazywała im Lily palcem, mówiąc przesadnym tonem, że to jej młodsza siostra, która wróciła ze szkoły dla nastolatków o bardzo niskim ilorazie inteligencji z problemami emocjonalnymi. Słysząc te kłamstwa, Lily początkowo miała ochotę protestować, ale szybko zdała sobie sprawę, że było to zupełnie bezcelowe. Nie byłaby w stanie odwracać kłamstw Petunii, nie mogąc ujawnić prawdy o Hogwarcie.

Gdy wysiadła z samochodu przed domem, poczuła lekki skurcz w żołądku. Ojciec wziął kufer, a matka otworzyła drzwi, gestem wskakując, aby weszła do środka. Lily powoli ruszyła do przodu, dopiero w środku wypuszczając powietrz z płuc.

Weszła do salonu, gdzie Petunia leżała na kanapie, ostentacyjnie, kartkując jakiś magazyn. Być może Lily uwierzyłaby, że jej przyjazd nie zrobił na siostrze wrażenia, gdyby nie sztywno zaciśnięte szczęki i pobielałe kostki palców, które przerzucały kolejne strony ze zdecydowanie zbyt dużą siłą.

- Petunio, nie przywitasz się z siostrą? – zapytała pani Evans, wchodząc do salonu.

Lily widziała, że siostra przez moment się zawahała – wyraźnie widać było, że łatwiej jej przychodziło ignorowanie osoby siostry niż bezpośrednich poleceń ze strony matki. Petunia wstała i skinęła głową w kierunku Lily w geście, który równo mocno mógł uchodzić za powitanie, co za obelgę.

- Cześć – powiedziała Lily.

Nie zastanowiwszy się nad tym, chciała objąć siostrę, ale zrezygnowała w ostatniej chwili, poprzestając na wyciągnięciu ręki. Wiedziała, że Petunia nie będzie mogła uniknąć odpowiedzi na ten gest powitania w obecności matki i miała rację. Siostra z wyraźną niechęcią, jakby miała dotykać końskiego łajna albo ogona skunksa, ale wyciągnęła dłoń, ściskając rękę Lily.

- Miło, że wreszcie jesteśmy całą rodziną w komplecie – zachwyciła się pani Evans, patrząc na córki.

Lily kiwnęła głową na potwierdzenie słów matki, nie chcąc otwarcie kłamać, a zaciśnięta twarz Petunii wyraźnie świadczyła, że chciałby się w tej chwili znaleźć gdzieś daleko stąd.

Zapowiadają się naprawdę miłe wakacje, pomyślała Lily, szkoda tylko, że tak trudno w to uwierzyć.

 

 

Weszła do przedziału, chcąc znaleźć broszkę, która musiała wyślizgnąć się z siedzenia. Popatrzyła na siedzenia, delikatnie przesuwając po nim dłońmi. Gdzie to mogło się wyślizgnąć, pomyślała rozglądając się wokół. Jest! Dostrzegła ją na podłodze, więc schyliła się i zagarnęła się jednym płynnym ruchem. Teraz zamierzała szybko wrócić na peron, gdzie czekali na nią rodzice.

- Dorcas, możemy porozmawiać?

Dorcas zamarła w pół kroku, słysząc głos Syriusza. Zawahała się przez moment i to wystarczyło, aby chłopak zrozumiał jej zachowanie jako zgodę. Wszedł do przedziału zamykając drzwi do przedziału.

- Myślałam, że wszystko zostało powiedziane – powiedziała spokojnym głosem, z którego była dumna.

Spróbowała spiorunować go wzrokiem, ale nie było to potrzebne. Syriusz wyglądał wystarczająco nieswojo z zaciśniętymi szczękami i rękami wciśniętymi w kieszenie przetartych jeansów.

Wydaje się zdenerwowany, a jednak wcale nie mniej pociągający przemknęło jej przez myśl, ale szybko się zmitygowała. Jego cholerne włosy i te ciemne oczy nie powinny tak na nią wpływać.

- Chciałem się tylko upewnić, że mimo… Że mimo, że nam nie wyszło, że możemy nadal się przyjaźnić.

Przez moment chciała kazać mu się wypchać. Powiedzieć, że jej złamane serce (jak i połowy dziewczyn w Hogwarcie) to wystarczający powód, aby nie tylko się z nim nie przyjaźnić, ale też na zawsze wyrzucić go ze swojego życia.

Jednak myśląc trzeźwiej – po kilku randkach z innymi chłopakami, przenalizowaniu znajomości z Syriuszem i wielu obietnicach Lily, że w tym chłopaku nie ma nic tak wyjątkowego – nie chciała tego robić. Czuła się lepiej i nie chciała, aby emocje sprawiły, że kierując się zemstą, zrani go, aby i on poczuł się choć w części gorzej tak, jak ona wtedy na szkolnych błoniach.

Wiedziała też, że dzisiejsza rozmowa to niejako przejaw chęci zagwarantowania spokojnych wakacji ze strony Syriusza i dotychczasowego statusu quo. Wszak obydwoje wiedzieli, że o ile w Hogwarcie mogli się mijać na szerokich korytarzach, tak  latem byłoby to ciężkie, skoro on zawsze odwiedzał Jamesa i spędzał w jego domu cały sierpień, a ona nie wyobrażała sobie wakacji bez odwiedzin u Marleny, której dom znajdował się blisko Potterów.

- Martwisz się o mnie, czy o to, jak przeżyjemy wakacje, wpadając na siebie, jak będziesz u Jamesa? – zapytała ironicznie.

Zaskoczona mina Syriusza wystarczyła jej za odpowiedź.

- Nie martw się. Będzie dobrze – powiedziała Dorcas, zbliżyła się w stronę drzwi, chcąc się przecisnąć obok niego, ale on niespodziewanie złapał ją za rękę.

Chciała mu powiedzieć, by ją puścił, ale niespodziewanie dla samej siebie położyła mu dłoń na ramieniu i pochyliła się ku niemu. Gdy ich wargi się złączyły, początkowo nie odpowiedział. Wydawał się zaskoczony, co przerażony tym pocałunkiem. Wystarczyła jednak krótka chwila, aby odpowiedział, przyciskając ją bliżej siebie. Jego ręka objęła ją w pasie, a palce drugiej wplotły się we włosy.

Głośny świst lokomotywy sprawił, że oderwali się od siebie, a pocałunek się skończył. Obydwoje dyszeli ciężko. Dorcas przesunęła językiem po spuchniętych od pocałunków wargach. Widziała, jak oczy Syriusza ciemnieją, gdy na nią patrzył.

- Musimy stąd iść, zanim wyruszymy w kolejną podróż pociągiem – powiedziała Dorcas, wychodząc na korytarz.

Syriusz posłusznie ruszył za nią, zamykając drzwi przedziału.

- Miedzy nami w porządku – dodała, wychodząc na peron. Na widok jego nieprzekonanej  miny, nie mogła jednak powstrzymać się wywrócenia oczach. – Nie przeczę, że jesteś pociągający, Black, a twoje pocałunki smakują lepiej niż amortencja, ale nie zamierzam się już w tobie zakochiwać. Dobry z ciebie materiał na kochanka, ale wyjątkowo kiepski na chłopaka. Obydwoje to wiemy i tego się trzymajmy.

 


18 stycznia 2021

Wszystko dla Lily: 12. Lekcja zaklęć

 To jedne z naszych ostatnich zajęć przed egzaminami, więc proszę wszystkich o skupienie!

Piskliwy głos profesora Flitwicka z różnym skutkiem docierał do grupy szóstoklasistów zgromadzonych tego popołudnia w sali, gdzie odbywała się lekcja zaklęć. 

Lily zrobiła staranne notatki z kolejnych słów profesora Flitwicka, próbując się skupić pomimo coraz większego rozprężenia panującego w szkolnej klasie. Późną wiosną, gdy w południe promienie słoneczne radośnie wpadały do klasy,  zgromadzona tam młodzież większą uwagę przywiązywała do swoich popołudniowych planów niż kolejnej powtórki potencjalnie niepotrzebnego zaklęcia.

Jej palce jednak szybko poruszały się nad pergaminem – niezależnie czy pierwsze czy ostatnie zajęcia w semestrze, Lily równie mocno przykładała się do wszystkich. Wrodzony perfekcjonizm nie pozwalał jej odpuścić.

- Część z was radzi sobie całkiem dobrze. Brawo panno Abbott! A teraz dobierzcie się w pary i ćwiczcie na zmianę, poprawiając swojego partnera.

Słowa profesora zacisnęły się w gardle Lily – praca w grupach zawsze była koszmarem każdego indywidualisty, a jeszcze większym indywidualisty samotnika, który siedzi samotnie na zajęciach. Mary nie uczęszczała na zaawansowane zaklęcia, a Dorcas od tygodnia siedziała pod oknem z chłopakiem z Ravenclawu, który miał spore szanse na zastąpienie Syriusza w jej sercu i życiu. Lily cieszyła się jej szczęściem, ale teraz poczuła lekki przebłysk irytacji z tego powodu.  Z kolei Marlena… Cóż, krótkie spojrzenie na nią wystarczyło, by stwierdzić, że błyskawicznie dobrała się z jakąś blondwłosą Krukonką, jakby bała się, że w przypadku pracy z Lily może skończyć w skrzydle szpitalnym ze smoczą ospą.

- Zacznijcie szybciej pracować. Kto nie ma jeszcze pary? Pan Grottger przesiądzie się do pana Notta, a panna Evans…. Tam z tyłu pan Potter nie ma pary.

Dłonie Lily zacisnęły piórze, gdy przeszła na tył klasy, aby zająć miejsce w ostatniej ławce pod oknem obok Jamesa. Chłopak obracał różdżkę między palcami, zerkając na nią niepewnie gdy usiadła obok.

- Cześć – mruknął.

- Widzieliśmy się już dzisiaj – odpowiedziała sztywno, zdrętwiałymi palcami próbując otworzyć podręcznik na właściwej stronie.

- Lily Evans, miła jak zawsze – odburknął James. Prychnął, odchylając się na krześle do tyłu. – Nikt ci nie mówił, że można być dla kogoś tak po prostu miłym?

- Naprawdę myślę, że powinniśmy się skupić na lekcji….

- Po co?

Lily spojrzała na niego z zaskoczeniem:

- Dlatego, że mamy pracować razem, a to nie towarzyskie spotkanie?

James usiadł prosto, a nogi jego krzesła stuknęły o podłogę.

- Wiesz równie dobrze jak ja, że na egzaminach końcowych nigdy nie dają  materiału z ostatnich zajęć. Nawet ty nie powinnaś mieć tak gorącej potrzeby opanowywania materiału dla samej idei.

Lily się zaczerwieniła. Każda odpowiedź w jej głowa wydawała się brzmieć, jak zachęta do kontynuacji tej rozmowy, więc postanowiła milczeć. Pozwoliła włosom opaść na twarz, aby nieco zasłoniły jej rumiane policzki, gdy palce przerzucały kolejne strony książki.

- Co to? – zapytał James. Zabrał jej książkę, odsuwając rękę, a Lily przeszedł krótki dreszcz, gdy ich palce się zetknęły. Przez głowę przemknęło jej pytanie, czy on to też poczuł, ale postanowiła się tym dłużej nie zastanawiać, zwłaszcza, że jego uwaga była skoncentrowana na czymś zupełnie innym. Przerzucił kilka stron książki i wyjął spomiędzy dwóch kartek zasuszony kwiat, ostrożnie obracając go w palcach.

- Nie podejrzewałem cię o taki romantyzm, Evans.

Lily przewróciła oczami – irytujący Potter widać znowu był w formie.

- Nie dziwi mnie to. Wbrew temu, co ci się wydaje bardzo niewiele o mnie wiesz.

James pokiwał głową.

- Masz rację. Powinniśmy to nadrobić….

- Nie o to mi chodzi...

- ….dlatego może zdradzisz mi jakie masz plany na wakacje?

Wakacje nigdy nie były czymś, na co Lily czekała bezwarunkowo. Owszem, bardzo cieszyła się na powrót do domu. Myśl o zobaczeniu rodziców przywoływała uśmiech na jej twarzy. Perspektywa posiadania swojego pokoju i brak konieczności dzielenia go z czterema innymi dziewczynami też była ogromnym plusem. Podobne myśli miała odnośnie jedzenia, - nigdy nic nie mogła zarzucić posiłkom przygotowywanym przez skrzaty domowe w Hogwarcie, ale tęskniła za domowymi posiłkami swojej mamy.

Jednak perspektywa wyjazdu do domu przynosiła też obawy, z którymi musiała się zmierzyć. Obawy, od których nie dało się uciec. Jedną z nich była Petunia. Ostentacyjne zachowanie siostry bolało jeszcze bardziej niż wyzwiska, którymi obrzucała ją kilka lat wcześniej. Lily próbowała sobie logicznie tłumaczyć zachowanie siostry, ale za każdym razem podczas spotkania z nią twarzą w twarz czuła zwyczajną niemoc.

- Spędzę je ze swoimi rodzicami.

- Oni są mugolami? – zapytał James, stwierdzając oczywiste.

Oczy Lily zwęziły się, zerkając na niego podejrzliwie. Wszyscy w Hogwarcie wiedzieli, że pochodzi z mugolskiej rodziny – nie było to coś, co specjalnie ukrywała, jak też  coś, co zawsze uwielbiał podkreślać profesor Slughorn. Jednak komentarze co do pochodzenia zwykle nie zapowiadały niczego dobrego, o czym Lily boleśnie przekonała się na własnej skórze.

- Nie miałem nic złego na myśli – dopowiedział pospiesznie James. Przeczesał palcami czarne włosy. – Naprawdę nie miałem. Uważam, że mugole są fascynujący, a te ich niektóre wynalazki to istne cuda…. Na przykład motocykle! Łapa je uwielbia i zawsze mówi, że kiedyś…

- Właśnie, gdzie jest Black? – przerwała mu Lily, uświadamiając sobie, co jej umknęło. Miejsce, na którym siedziała  zwykle zajmował nieodłączny Black. Trudno było sobie wyobrazić Pottera bez Blacka przy boku, więc wcześniej powinna spostrzec tę anomalię.

- W Skrzydle Szpitalnym – odpowiedział krótko James.

- Coś mu się stało?

James zaśmiał się krótko.

- Evans, zbyt dobrze cię znam, aby pomyśleć, że martwisz się o Syriusza.

- Martwiłabym się tak samo o każdego innego człowieka – prychnęła Lily, uświadamiając sobie brak jeszcze jednej osoby. – A Remus?

- Taki tam mały futerkowy problem.

- Chory kot? – dopytała Lily.

- Raczej pies – odpowiedział James, po czym roześmiał się na widok  zdziwionej miny Lily. Nie musiał znać oklumencji, aby wiedzieć, że dziewczyna pomyślała, że robi sobie z niej żarty. W tym jednak przypadku nie mógł nic więcej jej wytłumaczyć.

- Ćwiczmy lepiej, skoro rozmowa nie jest najlepszym pomysłem - powiedziała Lily, zakładając pukiel rudych włosów za ucho. 

James skinął głową, wyciągając swoją różdżkę. Gdy przyglądał się, jak Lily ćwiczy zaklęcie uświadomił sobie, że dziewczyna ani razu nie nazwała go idiotą, a rozmowa z nią była zaskakująco przyjemna. 

Nie mógł powiedzieć, że zrobił w relacji z Lily Evans zaskakujące postępy, ale na pewno mogłoby być gorzej, prawda? Pocieszała go myśl, że miał jeszcze przed sobą całą siódmą klasę, aby przekonać ją do siebie. W końcu poddawanie się było zdecydowanie zbyt przereklamowane, prawda?. 

**

James zbiegł ze schodów, przeskakując po dwa stopnie i wpadł na dwie dziewczyny, którym wykrzyknął pospieszne przeprosiny i nie zatrzymując się, pobiegł dalej o milimetr omijając zbroję na końcu korytarza. Zwolnił dopiero, gdy dotarł do Skrzydła Szpitalnego.

Szkolna pielęgniarka nie lubiła biegania, a że James znacznie częściej niż przeciętny uczeń miał z nią do czynienia - on lubił kłopoty, a kłopoty lubiły jego, podobnie jak quddich, więc trudno było się dziwić częstym kontuzjom. Z tego też powodu wolał nie ryzykować nadwyrężeniem swoich dobrych stosunków ze szkolną pielęgniarką. To spowodowało, że zapukał cicho do drzwi i wszedł powoli, rozglądając się dookoła.

- Spóźniłeś się – rzucił oskarżycielsko Syriusz, zeskakując z łóżka stającego najbliżej drzwi. - Gdybyś zostawił mi mapę....

- Gdzie pielęgniarka?

- Wyszła, bo ponoć profesor Binns się źle poczuł.

James otworzył usta ze zdumienia, by po chwili je zamknąć.

- Ale czy on nie jest….?

- Widać każdy w tym zamku może mieć problemy zdrowotne, czy to człowiek czy duch – odpowiedział złośliwie Syriusz. – A teraz się już stąd zbierajmy. Mam dosyć siedzenia tutaj na najbliższy miesiąc - dodał, gdy zamknęli drzwi, wychodząc na korytarz.

- A co z Remusem?

- Mamy jutro przyjść go odwiedzić - odpowiedział Syriusz, nagle poważniejąc. James tylko kiwnął głową.

O ile dla nich nocne wyprawy stanowiły prawdziwą przygodę, tak dla Remusa były prawdziwym przekleństwem. Widzieli, jak wiele bólu i cierpienia mu to sprawia. Po każdej pełni Remus zaś mówił im, że więcej się na to nie zgadza, że ich towarzystwo to słaby pomysł. Zawsze dawało im to jednak kolejne cztery tygodnie na zmianę jego zdania.

- Przejdzie mu do jutra - dodał Syriusz, jakby wyczuł myśli Jamesa. - Zawsze przechodzi.

Przeszli korytarzem w lewo, skręcając za posągiem rycerza w srebrzystej zbroi, gdy usłyszeli głosy w oddali. James położył palec na ustach, dając Syriuszowi znak by był cicho i narzucił na nich pelerynę. Wyjęli różdżki i powoli zbliżyli się do źródła hałasu. 

Gdy wyjrzeli zza rogu, James sam nie wiedział, czy odetchnąć z ulgą czy zakląć z rozczarowaniem. W korytarzu stała grupka trzech chłopców z czwartej klasy, gorączkowo rozprawiając się na temat łajnobomb, które chcieli podrzucić pod drzwiami Wielkiej Sali. 

- Musimy to zrobić! - szepnął donośnie najwyższy z potencjalnych dowcipnisiów.

- Nie wiem, czy warto ryzykować szlabanem - wtrącił niski blondynek w okularach.

Jamesa niewiele obchodziła ich dyskusja, ale zdecydowanie bardziej pudełko z łajnobombami, które stały nieopodal. Żarty to jest coś, czego potrzebujemy, pomyślał. Gdy byli młodsi sami często lubili robić takie figle, ale ostatnio skupieni na nocnych włóczęgach, złamanych sercach i bezsennych nocach, stracili do tego serce. Pewnie wiele z tym wspólnego miała Ognista Whiskey, którą woleli przemycać z Hogsmeade zamiast łajnobomb, co notorycznie czynili jak byli młodsi. 

James poczuł lekkie stuknięcie różdżki Syriusza. Nie musiał go widzieć, aby wiedzieć, co się dzieje w głowie jego najlepszego przyjaciela. To mi się podoba, pomyślał James, uśmiechając się do samego siebie. 

- Co się tutaj wyprawia?! - wykrzyknął Syriusz, wychodząc spod peleryny. Chłopcy pisnęli, patrząc na niego z wyraźnym przestrachem. -  Natychmiast wracać do dormiotorium, bo inaczej...

- Ale my... - zaczął blondyn, zerkając niepewnie na kolegów. - My nic złego nie...

- Tak, nie robimy nic złego - powtórzył jego kolega, śmielej zerkając na Syriusza. - Zresztą, nie jesteś perfektem - dodał zuchwalej.

- Chyba prefektem! - warknął Syriusz, po czym prychnął lekceważąco, niby przypadkiem machając różdżką, z której popłynął snop iskier. Czwartoklasiści błyskawicznie rozpłynęli się w ciemności korytarza - rozumiejąc, że czasem ucieczka to lepszy wybór niż próżna dyskusja z  takim przeciwnikiem jak Syriusz. James zrzucił pelerynę i wybuchnął śmiechem.

- Dobra robota, Łapo - powiedział z uznaniem Potter.

- Nie wiem tylko dlaczego sam musiałem się użerać z tymi gówniarzami.

- Bo ja wyrastam z takich głupot, a ty nie - odciął się James, a Syriusz parsknął śmiechem.

- To, że dorośniesz i zmądrzejesz jest tak prawdopodobne, jak to, że Evans przestanie cię traktować jak chorego na smoczą ospę...



_________________________________

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.