-
Będziemy mieć jutro gości na kolacji, więc oczekuję, że będziesz potrafił się
należycie zachować.
Ręce
Syriusza zacisnęły się na kieliszku, słysząc głos matki. Nie powinien
dopuszczać, aby jej słowa miały na niego wpływ, a jednak ciągle się na tym wykładał.
Tylko spokój może mnie uratować, pomyślał niewesoło, zaciskając szczęki. To
tylko kolejna głupia kolacja. Musiał dać radę. To na pewno nic gorszego niż…
Jednak
zadowolona mina matki i satysfakcja widoczna w jej spojrzeniu, to było dla niego
za dużo. Beztrosko machnął ręką, wywalając szklankę. Bordowy płyn rozlał się po
stole. Stworek pisnął cicho, przepraszając swoją panią, ale Walburga Black
uciszyła go krótkim ruchem ręki. Skrzat domowy stanął na baczność, kuląc się z
bezsilności, gdy pani domu machnęła różdżką, przywracając porządek na stole.
-
Mam nadzieję, że jutro będziesz potrafił się lepiej zachowywać – powiedziała
sztywno Walburga Black, gromiąc syna swoim spojrzeniem.
Jej
podniesiony głos sprawił Syriuszowi dużo satysfakcji. Widać było, że jego
zachowanie jak zwykle powoli wyprowadzało ją z równowagi podczas rodzinnych
kolacji. Matka siedziała tak sztywno wyprostowana na krześle, że Syriusza
bolały plecy od samego patrzenia na nią. Mocno zaciśnięte szczęki świadczyły,
że nie wszystko przebiega po jej myśli.
-
Wydaje mi się, że zachowuję się tak godnie, jak na przedstawiciela czcigodnego
rodu Blacków przystało – odpowiedział beztrosko Syriusz, drapiąc się po
policzku.
Oczy
Walburgu błysnęły.
-
Ty zakało rodziny, jeśli jutro nie….
-
Walburgo, nie ma potrzeby krzyczeć – powiedział spokojnie Orion Black,
włączając się do rozmowy, którą dotychczas podobnie jak młodszy brat Syriusza –
Regulus, ignorował, skupiając się na posiłku. Zwykle obydwaj tak robili, a
Syriusz zawsze czuł wtedy ich milczącą akceptację względem krzyków matki i
niechęć względem swojej osoby.
O
ile bowiem Walburga Black uwielbiała manifestować synowi swoje poglądy,
krzycząc, o tyle Orion Black mówił znacznie rzadziej. Cedził swoje słowa, jakby
każde z nich miało niezwykłą wartość. Nie zmieniało to jednak faktu, że gdy już
przemawiał, to wyrażał się równie dosadnie co żona o mugolach, mugolakach i
plugawieniu rodzinnego nazwiska przez ich pierworodnego syna.
Czasami
Syriusz zastanawiał się, czy jego rodzice naprawdę są tak bardzo zaślepieni tą
chorą ideologią, czy tą ślepą wiarą próbują maskować własne braki w myśleniu.
Obydwie opcje wydawały mu się równie ciężki do uwierzenia, a jeszcze bardziej
do zaakceptowania.
Syriusz
poczuł na sobie wzrok młodszego brata, ale gdy na niego spojrzał, ten miał
wzrok wbity w talerz z zupą. Było to mocne typowe dla niego. Popierał rodziców
i ich poglądy, a w Hogwarcie zadawał się
tylko z równymi sobie, czyli dzieciakami z drzewem genealogicznym równie długim
co ich własne. Jednak w domu Regulus przepadał za znajdowaniem się w krzyżowym
ogniem awantur, których Syriusz był centralnym punktem w czasie wakacji.
-
Nasz syn na pewno nie przyniesie nam jutro wstydu – dodał Orion Black,
ignorując kpiącą minę na twarzy starszego syna.
-
Uważam, że zawsze zachowuję się wyjątkowo godnie – odparł Syriusz, odchylając
się na krześle do tyłu. Bujanie się na krześle rozpalało nerwy jego matki do czerwoności,
o czym doskonale wiedział. – Kto właściwie jutro przyjdzie?
-
Mój brat…
Syriusz
ożywił się – wizja spotkania z wujem Alphardem, jedynym życzliwym mu
przedstawicielem rodziny Blacków nie wydawała się niemiłą perspektywą. Wuj
zawsze potrafił rozładować napięcie i
nie miał bzika na punkcie czystości krwi. Wszystko to powodowało, że był
ulubionym krewnym Syriusza, a jednym z mniej lubianych przez jego matkę.
-
… z rodziną.
Ramiona
i entuzjazm Syriusz gwałtownie opadły równie gwałtownie, co się pojawiły.
Wuj
Alphard nie miał żony, więc jutrzejszym gościem miał być wuj Cygnus, człowiek o
wąskich jak różdżka horyzontach, który miał równie wypaczone poglądy co
Walburga. Znał na pamięć drzewo genealogiczne Blacków, a czystość krwi była
jego ulubionym tematem. Jego antymugolskie teksty zawsze powodowały u Syriusza
wybuchy gniewu pomieszanego ze wstydem za własną rodzinę.
Wstydził
się własnej rodziny, chociaż wiedział, że to oni powinni się wstydzić,
zwłaszcza wuj Cygnus – ojciec trzech córek, chociaż pytany o to mówił, że ma
tylko dwie – Narcyzę i Bellatriks. Zresztą, cała rodzina w ciągu raptem kilku
lat nauczyła się udawać, że trzecia córka wuja Cygnusa istnieje i ma się
przecież dobrze! Wszystko się zmieniło, gdy trzecia córka wuja Cygnusa
postanowiła żyć po swojemu i nie słuchać tego bełkotu o czystości krwi,
wybierając miłość nad rodzinne powinności.
Temat
siostry Narcyzy i Bellatriks był w rodzinie omijany niczym łajnobomba z
opóźnionym zapłonem, która przy braku należytej ostrożności może w każdej
chwili wybuchnąć. Wszyscy zachowywali się, jakby ona nigdy nie istniała albo –
co gorsza- umarła. A przecież żyła i miała się dobrze z dala od tej chorej
zgrai fanatyków.
-
Rozumiem, że do rodziny zaliczamy wszystkie córki wuja Cygnusa? – wycedził
Syriusz. – Mniemam więc, że Andromeda także jutro przyjdzie?
-
Nie wypowiadaj jej imienia! – krzyknęła matka, gromiąc go spojrzeniem. – Mój
brat ma dwie córki, a twoje kuzynki…
-
To, że nie wypowiem jej imienia nie znaczy, że zniknie albo przestanie być moją
kuzynką – przedrzeźnił Syriusz, ponownie kołysząc się na krześle. – A tak się składa, że Andromeda zawsze była
i jest moją ulubioną kuzynką.
-
Nie! Nie waż się…
-
Naprawdę nawet ty powinieneś mieć tyle godności, aby znowu nie prowokować
kłótni przy stole, synu – wycedził ojciec.
Synu,
nie Syriuszu. Jakby używanie imienia mogło boleć, przemknęło przez głowę
Syriusza. Zacisnął pod stołem dłoń w pięść.
-
Mam tyle ogłady, ile dostałem dzięki waszemu wychowaniu.
-
Nieprawda! Popatrz na Regulusa… Popatrz na
swojego młodszego brata! Zobacz, jak powinien się zachowywać Black,
gdzie powinien być, co powinien robić. Na pewno nie być takim przygłupim
miłośnikiem szlam….
Syriusz
wielokrotnie słyszał przemowy matki na temat tego, jak wiele różniło go od
brata, który siedział teraz z niepewną miną na krześle naprzeciwko. I bardzo
dobrze!, myślał w duszy. Regulus trafił do Slytherinu. Mówił niewiele, a jeśli
już to zwykle przyznawał matce rację i potrafił się odnaleźć w eleganckim
towarzystwie. W Hogwarcie przyjaźnił się z dzieciakami pochodzącymi z rodzin o
odpowiednich tradycjach, co ród Blacków. Nie robił nic nie odpowiedniego i Syriusz
szczerze wątpił, czy byłby w ogóle do tego zdolny.
-
Za bardzo ci pobłażaliśmy! Ale od teraz koniec tego. Najpierw zrobimy porządek
z twoim pokojem…
Syriusz
wyprostował się na swoim miejscu, przestając się bujać. Uznawał swój pokój za
własną twierdzę w czasie powrotu do domu, jedyne miejsce, gdzie mógł się
schronić przed ciągłym dogadywaniem ze strony matki. Tam był wolny i mógł być
po prostu sobą.
-
Nie waż się tknąć mojego pokoju – warknął, nieświadomie podnosząc głos.
Widząc
zadowoloną twarz matki, zrozumiał, że chciała go sprowokować i jej się udało.
-
Zapominasz się, synu, czyj to jest dom. Nie będziesz tak mówił do matki – dodał
ojciec, uderzając dłonią w stół.
-
Dom? – zapytał Syriusz, rozglądając się po pokoju, w którym toczył nieustanne
kłótnie i ludziach, którzy powinni być mu rodziną, a kojarzyli się tylko z wiecznym bólem głowy. – To muzeum
nigdy nie było mi domem, a ty nigdy nie byłaś mi matką!
-
Jak śmiesz! Brakuje ci nawet krzty przyzwoitości! Ty…
-
Nie waż się tak mówić do matki! Dosyć tolerowania twoich głupich odzywek.
-
Syriusz, daj spokój – wtrącił cicho Regulus.
-
Wolałabym cię nigdy nie urodzić niż mieć takiego syna – wysyczała Walburga. Mąż
położył jej rękę na ramieniu, ale odsunęła się, nie zamierzając się
powstrzymywać. – Wstyd mi za ciebie.
-
Jakże miło z twojej strony, że to mówisz, matko. Ja także wolałabym nie mieć
takiej matki jak ty i być sierotą –
przedrzeźnił ją Syriusz.
-
Nie będę tolerować takiego zachowania w swoim domu! Wynoś się stąd…
-
Najlepiej jak jeszcze dzisiaj opuścisz ten dom – dodał Orion.
-
I bardzo dobrze! Ja też nie chcę tu być – butnie stwierdził Syriusz, kierując
się w stronę wyjścia.
Wychodząc
z jadalni, widział, jak ojciec próbował uspokoić matkę, która nie przestawała
wyrzucać obelg, a Regulus siedział z otwartą buzią, wyraźnie zaskoczony tym, co
się przed chwilą stało. Normalnie Syriusz zapewne chociaż spróbowałby z nim
pogadać, ale nie zamierzał pozwolić emocjom dojść do głosu i go spowolnić.
Musiał działać szybko.
Wbiegł
do swojego pokoju. Trzasnął drzwiami tak mocno, jak tylko mógł i zaczął
pospiesznie wrzucać swoje rzeczy do kufra. Próbował je upchnąć jak najszybciej,
starając się przy tym zmieścić jak najwięcej rzeczy, co było nie lada wyczynem.
Zdecydowanie brakowało mu talentu do pakowania ubrań. Nie zamierzał się jednak przejmować tym,
chciał tylko jak najszybciej stąd odejść
– z tego domu, od tych ludzi.
Był
dumny, że nie jest jak oni, że widzi coś więcej poza krwią, magią i poza
czubkiem własnego drzewa genealogicznego. Nie zamierzał się zmieniać się, aby
przypodobać matce ani udawać kogoś kim nie był, aby zyskać aprobatę ojca.
Wreszcie zyskał odwagę, mówiąc im to wprost i było to wprost upajające uczucie.
Najważniejsze jednak było to, że wreszcie czuł się wolny i wiedział, co zrobi.
Zamierzał
wreszcie żyć po swojemu.
*****
Rude
włosy załaskotały Jamesa w policzek, gdy się do niej przysunął. Próbował ją mocniej objąć w pasie, co nie
było trudne, zważywszy, że leżeli na łóżku. Wziął w palce jedno pasmo jej
włosów i przysunął bliżej nosa. Zapach truskawek, którymi pachnęły jej włosy
był wprost oszałamiający. To pewnie zasługa szamponu, pomyślał, a może to po
prostu jej zasługa? Wiedział, że chciałby czuć ten zapach do końca świata i o
jeden dzień dłużej.
-
Nie przeszkadzaj mi, jak czytam – zaśmiała się, dając mu pstryczka w nos. W
ręce trzymała książkę, ale widział, że to tak naprawdę wymówka. Czuł to w jej
uśmiechu. Widział jak zerkała na niego, niemal zachęcając, aby jej
przeszkadzał.
-
Lily, proszę cię. Czy ty musisz czytać w wakacje? – zapytał z żałością w głosie,
po czym głośno westchnął. Spróbował zrobić smutną minę, ale chyba mu się nie
udało, bo Lily tylko wybuchła głośnym śmiechem.
-
Myślę, że czytanie jeszcze nikomu nie zaszkodziło – powiedziała.
-
Naprawdę chcesz być pierwszą osobą, która może cierpieć z powodu efektów
ubocznych tego? – zapytał, powodując u niej kolejny wybuch śmiechu.
Uwielbiał
ją taką. Wprost nie mógł nacieszyć wzroku jej widokiem. Błyszczała niczym
gwiazda na niebie jego myśli. Miała jednak jedną wielką zaletę, której brakowało
gwiazdom. Lily była tuż obok.
-
Nawet przez moment nie możesz być poważny? – zapytała, po czym widząc jego
smutną minę, odłożyła książkę na stolik.
Uśmiechnął
się, wiedząc, że wygrał. Pochylił się ku niej. Zatrzymał się, kiedy ich twarze
dzieliło kilkanaście centymetrów. Widział błyski w zielonych oczach w kształcie
migdałów. Lekko rozchylone wargi
przyzywały go do siebie. Jak mógłby się im oprzeć, gdy wprost prosiły się o
pocałunki?
Pocałunek
zaczął się od delikatnego muśnięcia ust. James drażnił się z nią i długo nie
musiał czekać na odpowiedź. Z ust Lily wydobyło się ciche westchnienie. Nie
czekał dłużej. Przyciągnął ją mocniej do siebie. Pocałunek przybrał na sile.
Myśli znikły z głowy. James poczuł rękę Lily w swoich włosach.
Przyciągnął
ją mocniej do siebie, nie przerywając pocałunku, chociaż zaczynało im brakować
tchu. Smakowała jednak tak słodko, że nie chciał tracić nawet sekundy bez ust
Lily. Nie chciał tracić pocałunków, na które tak długo czekał, o których tak
długo myślał. Sama myśl o nich wydawała mu się tak krucha, że aż ulotna.
Teraz
jednak nie miało znaczenia, że on bywał zarozumiały, a ona przemądrzała.
Przestało się liczyć, że tak długo się opierała i jeszcze dłużej mówiła mu, że
nie ma nadziei. Obydwie doszli do punktu, gdy wiedzieli, co tak się naprawdę
liczy. Teraz mieli świadomość, że te wszystkie wzajemne kłótnie i
nieporozumienia miały być preludium, jedynie wstępem do tego, co miało ich
spotkać później.
James
wsunął dłoń z talii dziewczyny. Jego ręka błądziła przez chwilę po jej
pośladku, by wsunąć się pod materiał bluzki. Dotyk jej ciepłej, nagiej skóry
był wprost obezwładniający. Czuł wszystkie krzywizny jej ciała. Pociągnęła go
mocniej za włosy, a jego wargi zsunęły się z jej ust. Jego usta zsunęły się
niżej na linię żuchwy. Obsypał pocałunkami delikatną skórę na jej szyi, gdy
jego ręka sunęła w górę po gładkiej skórze brzucha.
-
James! – jęknęła Lily, a on poczuł, że jej ręce zsuwają się z jego głowy.
Przechyliła
głowę, żądając od niego kolejnych pocałunkom. James wiedział, że nie może i nie
chce odmówić jej ustom. Każdy z nich był coraz słodszy, a ogień w żyłach płonął
coraz silniej. James miał tylko nadzieję, że zdążą go ugasić nim obydwoje
spłoną.
-
Zdejmij to! – zażądała, pociągając za róg jego koszulki.
Nie
wahał się, gdy pospiesznie przeciągał t-shirt bez głowę i zwijając go w kulkę,
rzucił go w róg. Jej usta rozchyliły się z rozmarzeniem, a w oczach pojawił się
szybki błysk, co powiedziało Jamesowi, że podobało jej się to, co zobaczyła.
-
James!
Widział,
jak Lily otwierała wargi, aby powiedzieć coś więcej, ale ostatecznie zamilkła.
Zmarszczył brwi, nie chcąc, aby cokolwiek zniszczyło ten nastrój, ale
jednocześnie wiedział, że może to być coś ważnego. Czemu głos Lily wydawał taki
odległy, skoro była tuż obok? O co dokładnie chodziło?
-
James!
Jęknął,
gdy uświadomił sobie, co było nie tak.
Zamknął oczy, a gdy je ponownie otworzył był w tym samym miejscu, co we
śnie – w swoim własnym łóżku. Był jednak sam, a koszulka nadal znajdowała się
na jego ciele. Lily po raz kolejny zagościła tylko w jego snach. Nigdy jej tu
nie było. Najwyraźniej barwny sen to jedyne na co mógł liczyć w stosunku do
Lily Evans.
Wołanie
i stukot nie ustawało – teraz przynajmniej wiedział, co go wybudziło ze świata
fantazji, co przerwało jego słodkie randez-vous z Lily. Przez moment chciał
zignorować głos za drzwiami i spróbować z powrotem usnąć, wrócić do miejsca,
gdzie skończył się sen. Jednak sądząc po intensywności wołania niewątpliwie w
domu działo się coś, co wymagało jego natychmiastowej uwagi.
-
Już idę! – odkrzyknął, a stukot za drzwiami ustał. Usłyszał, że ktoś schodzi po
schodach w dół.
James
został jeszcze chwilę w łóżku, bezwiednie patrząc na skołtunioną pościel i
pustą poduszkę obok. Jak na sen – senny produkt jego wyobraźni wszystko
wydawało się zaskakująco żywe, realne. Tak jak jego rozszalałe serce, które
biło teraz pospiesznym galopem. James westchnął cicho. Wziął głęboki wdech i
przymknął na chwilę powieki, próbując się uspokoić.
Gdy
zszedł schodami na parter domu, zaskoczyły go przyciszone głosy dochodzące z
salonu. Jednak jeszcze bardziej zaskoczył go widok, jaki tam zastał przy
wejściu. Syriusz siedział na kanapie z ramionami smętnie opuszczonymi i
wyraźnie nietęgą miną, która tak mocno odbiegała od zwykłego pełnego
samozadowolenia uśmiechu, który prezentował światu. Po obu stronach Blacka zaś siedzieli
rodzice Jamesa. Ich poważne miny nie wróżyły nic dobrego.
Z
jednej strony widok Syriusza Blacka nie był czymś, co byłoby zaskakujące dla
kogokolwiek z rodziny Potterów. Syriusz co roku przyjeżdżał w odwiedziny i
zostawał kilka tygodni, co zawsze stanowiło ich ulubioną częścią wakacji, ale
nigdy nie zjawiał się niezapowiedziany. Chociaż widok przyjaciela ucieszyła
Jamesa, to nagłość wizyty wydawała się niepokojąca.
-
Co się dzieje? – zapytał James, podchodząc bliżej i opadając na fotel. –
Przyjechałeś na wakacje?
Ostre
spojrzenie matki powiedziało jednak Potterowi, że powiedział coś głupiego.
Otworzył usta, aby przeprosić za swoje zachowanie, ale w zasadzie nie wiedział,
co źle powiedział. Milczenie wydawało się bezpieczniejszą opcją.
-
Nie martw się. Wszystko się ułoży – powiedziała Euphemia Potter. Kobieta
przytuliła Syriusza, a Fleamont Potter w męskim geście pocieszenia poklepał go
po ramieniu.
-
O co chodzi? – zapytał ponownie James, a matka znowu rzuciła mu zirytowane
spojrzenia. Zdecydowanie Euphemia Potter przypominała mu pod tym względem
nauczycielkę transmutacji z Hogwartu. Pewnie dlatego zawsze żywił do niej taki
respekt i był dobry w konfrontacjach.
-
Rodzice wykopali mnie z domu – powiedział Syriusz, a w jego głosie brzmiała
dziwna miękkość. Odkaszlnął, jakby chciał się jej pozbyć, a James bezgłośnie
gwizdnął.
Zawsze
wiedział, że relacje przyjaciela z rodzicami były dyplomatycznie to ujmując,
mocno burzliwe. Dla Blacków posiadanie syna Gryfona, który ostentacyjnie
ignorował wpajane zasady o wyższości czystej krwi, było czymś nie do
zaakceptowania. Wprost mówili mu, że jest dla nich rozczarowaniem i porażką. Syriusz
rzadko o tym mówił, a nawet jeśli podejmował temat to zwykle z goryczą w głosie.
Dla
Jamesa zrozumienie relacji Syriusza z rodzicami było o tyle cięższe, że sam
miał dobre relacje ze swoimi rodzicami. Wiedział, że może na nich liczyć w
każdej sytuacji, a przy odrobinie perswazji zgodzą się z nim we wszystkim, co
skrzętnie wykorzystywał jak był młodszy. Dopiero z czasem patrząc na
rówieśników, dostrzegł, jak wielkie ma szczęście mając w nich oparcie.
-
Serio? I co teraz zrobisz? – Zanim James
zadał kolejne głupie pytanie i dostał następne krzywe spojrzenie od swojej
rodzicielki, uświadomił sobie, jak niemile mogło zostać odebrane jego słowa.
Chętnie by coś dodał, chcąc załagodzić ich wydźwięk, ale nie chciał pogarszać
swojej pozycji.
-
Znaczy myślałem, że może… - Syriusz zawahał się, patrząc na państwa Potterów –
Że może mógłbym na chociaż kilka dni…
-
Tu nie ma o czym mówić – przerwał mu pan Potter. Fleamont stanął koło kominka, prostując się, a Jamesa
po raz kolejny uderzyło jak bardzo był do niego podobny. – Zostaniesz z nami.
-
Zupełnie nie rozumiem, jak można być taką matką – wtrąciła Euphemia wyraźnie
roztrzęsiona. – Każda matka powinna kochać swoje dziecko. Jak można je tak po
prostu wyrzucić z domu? Nie jestem w stanie tego zrozumieć, Syriuszu, ale mogę
ci zagwarantować jedno: nadal masz dom. Nasz dom od dawna był, jest i zawsze
będzie też twoim domem. A ty jesteś dla mnie jak drugi syn, którego nie było
nam z Fleamontem dane mieć.
-
Dziękuję – powiedział wyraźnie poruszony Syriusz, pociągając nosem.
-
Przykro mi, że tak wyszło, ale cieszę się, że jesteś z nami, Łapo – powiedział
James, a matka uśmiechnęła się do niego. Był to niezadowolony znak, że chociaż
teraz powiedział coś mądrego i odpowiedniego do sytuacji. – Zanieśmy twoje
rzeczy na górę i napiszmy do Lupina i Glizdka. Może też zechcą przyjechać?
- Świetny pomysł – ucieszył się Syriusz.
-
Może jeszcze kogoś chcesz zaprosić, synu? – Fleamont Potter uśmiechnął się
półgębkiem, mówiąc te słowa, a Syriusz i Euphemia spojrzeli na siebie,
wybuchając śmiechem. Cięzkie atmosfera panująca w salonie została przełamana.
James
popatrzył na nich zdumiony, czując, że coś mu umyka.
-
Rozumiem, że to jakiś żart, którego nie rozumiem?
-
Po prostu wołałeś przez sen kogoś – wyjaśniła matka, posyłając Jamesowi
rozbawione spojrzenie – i zastanawialiśmy się z twoim ojcem nawet, czy kogoś
tam nie ukrywasz w swoim pokoju.
James
prychnął, słysząc słowa matki.
-
Jakbym miał takiego gościa, jak w moim śnie, to bym na pewno bym wam ją
przedstawił.
-
Zwłaszcza, że marne szanse na to – zakpił Syriusz, odzyskując dawną formę, a
James trzepnął go poduszką. Black chciał mu oddać, ale nie mógł jej dosięgnąć.
-
Chłopcy, koniec wygłupów – zarządziła Euphemia Potter, wstając. – Czas do łóżek. James, pomóż z bagażami, a
ty Syriuszu…. Witam w domu, synu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz