16 marca 2021

Wszystko dla Lily: 14. Witaj w domu

 

- Będziemy mieć jutro gości na kolacji, więc oczekuję, że będziesz potrafił się należycie zachować.

Ręce Syriusza zacisnęły się na kieliszku, słysząc głos matki. Nie powinien dopuszczać, aby jej słowa miały na niego wpływ, a jednak ciągle się na tym wykładał. Tylko spokój może mnie uratować, pomyślał niewesoło, zaciskając szczęki. To tylko kolejna głupia kolacja. Musiał dać radę. To na pewno nic gorszego niż…

Jednak zadowolona mina matki i satysfakcja widoczna w jej spojrzeniu, to było dla niego za dużo. Beztrosko machnął ręką, wywalając szklankę. Bordowy płyn rozlał się po stole. Stworek pisnął cicho, przepraszając swoją panią, ale Walburga Black uciszyła go krótkim ruchem ręki. Skrzat domowy stanął na baczność, kuląc się z bezsilności, gdy pani domu machnęła różdżką, przywracając porządek na stole.

- Mam nadzieję, że jutro będziesz potrafił się lepiej zachowywać – powiedziała sztywno Walburga Black, gromiąc syna swoim spojrzeniem.

Jej podniesiony głos sprawił Syriuszowi dużo satysfakcji. Widać było, że jego zachowanie jak zwykle powoli wyprowadzało ją z równowagi podczas rodzinnych kolacji. Matka siedziała tak sztywno wyprostowana na krześle, że Syriusza bolały plecy od samego patrzenia na nią. Mocno zaciśnięte szczęki świadczyły, że nie wszystko przebiega po jej myśli.

- Wydaje mi się, że zachowuję się tak godnie, jak na przedstawiciela czcigodnego rodu Blacków przystało – odpowiedział beztrosko Syriusz, drapiąc się po policzku.

Oczy Walburgu błysnęły.

- Ty zakało rodziny, jeśli jutro nie….

- Walburgo, nie ma potrzeby krzyczeć – powiedział spokojnie Orion Black, włączając się do rozmowy, którą dotychczas podobnie jak młodszy brat Syriusza – Regulus, ignorował, skupiając się na posiłku. Zwykle obydwaj tak robili, a Syriusz zawsze czuł wtedy ich milczącą akceptację względem krzyków matki i niechęć względem swojej osoby.

O ile bowiem Walburga Black uwielbiała manifestować synowi swoje poglądy, krzycząc, o tyle Orion Black mówił znacznie rzadziej. Cedził swoje słowa, jakby każde z nich miało niezwykłą wartość. Nie zmieniało to jednak faktu, że gdy już przemawiał, to wyrażał się równie dosadnie co żona o mugolach, mugolakach i plugawieniu rodzinnego nazwiska przez ich pierworodnego syna.

Czasami Syriusz zastanawiał się, czy jego rodzice naprawdę są tak bardzo zaślepieni tą chorą ideologią, czy tą ślepą wiarą próbują maskować własne braki w myśleniu. Obydwie opcje wydawały mu się równie ciężki do uwierzenia, a jeszcze bardziej do zaakceptowania.

Syriusz poczuł na sobie wzrok młodszego brata, ale gdy na niego spojrzał, ten miał wzrok wbity w talerz z zupą. Było to mocne typowe dla niego. Popierał rodziców i ich poglądy, a  w Hogwarcie zadawał się tylko z równymi sobie, czyli dzieciakami z drzewem genealogicznym równie długim co ich własne. Jednak w domu Regulus przepadał za znajdowaniem się w krzyżowym ogniem awantur, których Syriusz był centralnym punktem w czasie wakacji.

- Nasz syn na pewno nie przyniesie nam jutro wstydu – dodał Orion Black, ignorując kpiącą minę na twarzy starszego syna.

- Uważam, że zawsze zachowuję się wyjątkowo godnie – odparł Syriusz, odchylając się na krześle do tyłu. Bujanie się na krześle rozpalało nerwy jego matki do czerwoności, o czym doskonale wiedział. – Kto właściwie jutro przyjdzie?

- Mój brat…

Syriusz ożywił się – wizja spotkania z wujem Alphardem, jedynym życzliwym mu przedstawicielem rodziny Blacków nie wydawała się niemiłą perspektywą. Wuj zawsze potrafił rozładować napięcie  i nie miał bzika na punkcie czystości krwi. Wszystko to powodowało, że był ulubionym krewnym Syriusza, a jednym z mniej lubianych przez jego matkę.

- … z rodziną.

Ramiona i entuzjazm Syriusz gwałtownie opadły równie gwałtownie, co się pojawiły.

Wuj Alphard nie miał żony, więc jutrzejszym gościem miał być wuj Cygnus, człowiek o wąskich jak różdżka horyzontach, który miał równie wypaczone poglądy co Walburga. Znał na pamięć drzewo genealogiczne Blacków, a czystość krwi była jego ulubionym tematem. Jego antymugolskie teksty zawsze powodowały u Syriusza wybuchy gniewu pomieszanego ze wstydem za własną rodzinę.

Wstydził się własnej rodziny, chociaż wiedział, że to oni powinni się wstydzić, zwłaszcza wuj Cygnus – ojciec trzech córek, chociaż pytany o to mówił, że ma tylko dwie – Narcyzę i Bellatriks. Zresztą, cała rodzina w ciągu raptem kilku lat nauczyła się udawać, że trzecia córka wuja Cygnusa istnieje i ma się przecież dobrze! Wszystko się zmieniło, gdy trzecia córka wuja Cygnusa postanowiła żyć po swojemu i nie słuchać tego bełkotu o czystości krwi, wybierając miłość nad rodzinne powinności.

Temat siostry Narcyzy i Bellatriks był w rodzinie omijany niczym łajnobomba z opóźnionym zapłonem, która przy braku należytej ostrożności może w każdej chwili wybuchnąć. Wszyscy zachowywali się, jakby ona nigdy nie istniała albo – co gorsza- umarła. A przecież żyła i miała się dobrze z dala od tej chorej zgrai fanatyków.

- Rozumiem, że do rodziny zaliczamy wszystkie córki wuja Cygnusa? – wycedził Syriusz. – Mniemam więc, że Andromeda także jutro przyjdzie?

- Nie wypowiadaj jej imienia! – krzyknęła matka, gromiąc go spojrzeniem. – Mój brat ma dwie córki, a twoje kuzynki…

- To, że nie wypowiem jej imienia nie znaczy, że zniknie albo przestanie być moją kuzynką – przedrzeźnił Syriusz, ponownie kołysząc się na krześle.  – A tak się składa, że Andromeda zawsze była i jest moją ulubioną kuzynką.

- Nie! Nie waż się…

- Naprawdę nawet ty powinieneś mieć tyle godności, aby znowu nie prowokować kłótni przy stole, synu – wycedził ojciec.

Synu, nie Syriuszu. Jakby używanie imienia mogło boleć, przemknęło przez głowę Syriusza. Zacisnął pod stołem dłoń w pięść.

- Mam tyle ogłady, ile dostałem dzięki waszemu wychowaniu.

- Nieprawda! Popatrz na Regulusa… Popatrz na  swojego młodszego brata! Zobacz, jak powinien się zachowywać Black, gdzie powinien być, co powinien robić. Na pewno nie być takim przygłupim miłośnikiem szlam….

Syriusz wielokrotnie słyszał przemowy matki na temat tego, jak wiele różniło go od brata, który siedział teraz z niepewną miną na krześle naprzeciwko. I bardzo dobrze!, myślał w duszy. Regulus trafił do Slytherinu. Mówił niewiele, a jeśli już to zwykle przyznawał matce rację i potrafił się odnaleźć w eleganckim towarzystwie. W Hogwarcie przyjaźnił się z dzieciakami pochodzącymi z rodzin o odpowiednich tradycjach, co ród Blacków. Nie robił nic nie odpowiedniego i Syriusz szczerze wątpił, czy byłby w ogóle do tego zdolny.

- Za bardzo ci pobłażaliśmy! Ale od teraz koniec tego. Najpierw zrobimy porządek z twoim pokojem…

Syriusz wyprostował się na swoim miejscu, przestając się bujać. Uznawał swój pokój za własną twierdzę w czasie powrotu do domu, jedyne miejsce, gdzie mógł się schronić przed ciągłym dogadywaniem ze strony matki. Tam był wolny i mógł być po prostu sobą.

- Nie waż się tknąć mojego pokoju – warknął, nieświadomie podnosząc głos.

Widząc zadowoloną twarz matki, zrozumiał, że chciała go sprowokować i jej się udało.

- Zapominasz się, synu, czyj to jest dom. Nie będziesz tak mówił do matki – dodał ojciec, uderzając dłonią w stół.

- Dom? – zapytał Syriusz, rozglądając się po pokoju, w którym toczył nieustanne kłótnie i ludziach, którzy powinni być mu rodziną, a kojarzyli się  tylko z wiecznym bólem głowy. – To muzeum nigdy nie było mi domem, a ty nigdy nie byłaś mi matką!

- Jak śmiesz! Brakuje ci nawet krzty przyzwoitości! Ty…

- Nie waż się tak mówić do matki! Dosyć tolerowania twoich głupich odzywek.

- Syriusz, daj spokój – wtrącił cicho Regulus.

- Wolałabym cię nigdy nie urodzić niż mieć takiego syna – wysyczała Walburga. Mąż położył jej rękę na ramieniu, ale odsunęła się, nie zamierzając się powstrzymywać. – Wstyd mi za ciebie.

- Jakże miło z twojej strony, że to mówisz, matko. Ja także wolałabym nie mieć takiej matki jak ty i być sierotą  – przedrzeźnił ją Syriusz.

- Nie będę tolerować takiego zachowania w swoim domu! Wynoś się stąd…

- Najlepiej jak jeszcze dzisiaj opuścisz ten dom – dodał Orion.

- I bardzo dobrze! Ja też nie chcę tu być – butnie stwierdził Syriusz, kierując się w stronę wyjścia.

Wychodząc z jadalni, widział, jak ojciec próbował uspokoić matkę, która nie przestawała wyrzucać obelg, a Regulus siedział z otwartą buzią, wyraźnie zaskoczony tym, co się przed chwilą stało. Normalnie Syriusz zapewne chociaż spróbowałby z nim pogadać, ale nie zamierzał pozwolić emocjom dojść do głosu i go spowolnić. Musiał działać szybko.

Wbiegł do swojego pokoju. Trzasnął drzwiami tak mocno, jak tylko mógł i zaczął pospiesznie wrzucać swoje rzeczy do kufra. Próbował je upchnąć jak najszybciej, starając się przy tym zmieścić jak najwięcej rzeczy, co było nie lada wyczynem. Zdecydowanie brakowało mu talentu do pakowania ubrań.  Nie zamierzał się jednak przejmować tym, chciał tylko  jak najszybciej stąd odejść – z tego domu, od tych ludzi.

Był dumny, że nie jest jak oni, że widzi coś więcej poza krwią, magią i poza czubkiem własnego drzewa genealogicznego. Nie zamierzał się zmieniać się, aby przypodobać matce ani udawać kogoś kim nie był, aby zyskać aprobatę ojca. Wreszcie zyskał odwagę, mówiąc im to wprost i było to wprost upajające uczucie. Najważniejsze jednak było to, że wreszcie czuł się wolny i wiedział, co zrobi.

Zamierzał wreszcie żyć po swojemu.

*****

Rude włosy załaskotały Jamesa w policzek, gdy się do niej przysunął.  Próbował ją mocniej objąć w pasie, co nie było trudne, zważywszy, że leżeli na łóżku. Wziął w palce jedno pasmo jej włosów i przysunął bliżej nosa. Zapach truskawek, którymi pachnęły jej włosy był wprost oszałamiający. To pewnie zasługa szamponu, pomyślał, a może to po prostu jej zasługa? Wiedział, że chciałby czuć ten zapach do końca świata i o jeden dzień dłużej.

- Nie przeszkadzaj mi, jak czytam – zaśmiała się, dając mu pstryczka w nos. W ręce trzymała książkę, ale widział, że to tak naprawdę wymówka. Czuł to w jej uśmiechu. Widział jak zerkała na niego, niemal zachęcając, aby jej przeszkadzał.

- Lily, proszę cię. Czy ty musisz czytać w wakacje? – zapytał z żałością w głosie, po czym głośno westchnął. Spróbował zrobić smutną minę, ale chyba mu się nie udało, bo Lily tylko wybuchła głośnym śmiechem.

- Myślę, że czytanie jeszcze nikomu nie zaszkodziło – powiedziała.

- Naprawdę chcesz być pierwszą osobą, która może cierpieć z powodu efektów ubocznych tego? – zapytał, powodując u niej kolejny wybuch śmiechu.

Uwielbiał ją taką. Wprost nie mógł nacieszyć wzroku jej widokiem. Błyszczała niczym gwiazda na niebie jego myśli. Miała jednak jedną wielką zaletę, której brakowało gwiazdom. Lily była tuż obok.

- Nawet przez moment nie możesz być poważny? – zapytała, po czym widząc jego smutną minę, odłożyła książkę na stolik.

Uśmiechnął się, wiedząc, że wygrał. Pochylił się ku niej. Zatrzymał się, kiedy ich twarze dzieliło kilkanaście centymetrów. Widział błyski w zielonych oczach w kształcie migdałów.  Lekko rozchylone wargi przyzywały go do siebie. Jak mógłby się im oprzeć, gdy wprost prosiły się o pocałunki?

Pocałunek zaczął się od delikatnego muśnięcia ust. James drażnił się z nią i długo nie musiał czekać na odpowiedź. Z ust Lily wydobyło się ciche westchnienie. Nie czekał dłużej. Przyciągnął ją mocniej do siebie. Pocałunek przybrał na sile. Myśli znikły z głowy. James poczuł rękę Lily w swoich włosach.

Przyciągnął ją mocniej do siebie, nie przerywając pocałunku, chociaż zaczynało im brakować tchu. Smakowała jednak tak słodko, że nie chciał tracić nawet sekundy bez ust Lily. Nie chciał tracić pocałunków, na które tak długo czekał, o których tak długo myślał. Sama myśl o nich wydawała mu się tak krucha, że aż ulotna.

Teraz jednak nie miało znaczenia, że on bywał zarozumiały, a ona przemądrzała. Przestało się liczyć, że tak długo się opierała i jeszcze dłużej mówiła mu, że nie ma nadziei. Obydwie doszli do punktu, gdy wiedzieli, co tak się naprawdę liczy. Teraz mieli świadomość, że te wszystkie wzajemne kłótnie i nieporozumienia miały być preludium, jedynie wstępem do tego, co miało ich spotkać później.

James wsunął dłoń z talii dziewczyny. Jego ręka błądziła przez chwilę po jej pośladku, by wsunąć się pod materiał bluzki. Dotyk jej ciepłej, nagiej skóry był wprost obezwładniający. Czuł wszystkie krzywizny jej ciała. Pociągnęła go mocniej za włosy, a jego wargi zsunęły się z jej ust. Jego usta zsunęły się niżej na linię żuchwy. Obsypał pocałunkami delikatną skórę na jej szyi, gdy jego ręka sunęła w górę po gładkiej skórze brzucha.

- James! – jęknęła Lily, a on poczuł, że jej ręce zsuwają się z jego głowy.

Przechyliła głowę, żądając od niego kolejnych pocałunkom. James wiedział, że nie może i nie chce odmówić jej ustom. Każdy z nich był coraz słodszy, a ogień w żyłach płonął coraz silniej. James miał tylko nadzieję, że zdążą go ugasić nim obydwoje spłoną.

- Zdejmij to! – zażądała, pociągając za róg jego koszulki.

Nie wahał się, gdy pospiesznie przeciągał t-shirt bez głowę i zwijając go w kulkę, rzucił go w róg. Jej usta rozchyliły się z rozmarzeniem, a w oczach pojawił się szybki błysk, co powiedziało Jamesowi, że podobało jej się to, co zobaczyła.

- James!

Widział, jak  Lily otwierała wargi, aby powiedzieć  coś więcej, ale ostatecznie zamilkła. Zmarszczył brwi, nie chcąc, aby cokolwiek zniszczyło ten nastrój, ale jednocześnie wiedział, że może to być coś ważnego. Czemu głos Lily wydawał taki odległy, skoro była tuż obok? O co dokładnie chodziło?

- James!

Jęknął, gdy uświadomił sobie, co było nie tak.  Zamknął oczy, a gdy je ponownie otworzył był w tym samym miejscu, co we śnie – w swoim własnym łóżku. Był jednak sam, a koszulka nadal znajdowała się na jego ciele. Lily po raz kolejny zagościła tylko w jego snach. Nigdy jej tu nie było. Najwyraźniej barwny sen to jedyne na co mógł liczyć w stosunku do Lily Evans.

Wołanie i stukot nie ustawało – teraz przynajmniej wiedział, co go wybudziło ze świata fantazji, co przerwało jego słodkie randez-vous z Lily. Przez moment chciał zignorować głos za drzwiami i spróbować z powrotem usnąć, wrócić do miejsca, gdzie skończył się sen. Jednak sądząc po intensywności wołania niewątpliwie w domu działo się coś, co wymagało jego natychmiastowej uwagi.

- Już idę! – odkrzyknął, a stukot za drzwiami ustał. Usłyszał, że ktoś schodzi po schodach w dół.

James został jeszcze chwilę w łóżku, bezwiednie patrząc na skołtunioną pościel i pustą poduszkę obok. Jak na sen – senny produkt jego wyobraźni wszystko wydawało się zaskakująco żywe, realne. Tak jak jego rozszalałe serce, które biło teraz pospiesznym galopem. James westchnął cicho. Wziął głęboki wdech i przymknął na chwilę powieki, próbując się uspokoić.

Gdy zszedł schodami na parter domu, zaskoczyły go przyciszone głosy dochodzące z salonu. Jednak jeszcze bardziej zaskoczył go widok, jaki tam zastał przy wejściu. Syriusz siedział na kanapie z ramionami smętnie opuszczonymi i wyraźnie nietęgą miną, która tak mocno odbiegała od zwykłego pełnego samozadowolenia uśmiechu, który prezentował światu. Po obu stronach Blacka zaś siedzieli rodzice Jamesa. Ich poważne miny nie wróżyły nic dobrego.

Z jednej strony widok Syriusza Blacka nie był czymś, co byłoby zaskakujące dla kogokolwiek z rodziny Potterów. Syriusz co roku przyjeżdżał w odwiedziny i zostawał kilka tygodni, co zawsze stanowiło ich ulubioną częścią wakacji, ale nigdy nie zjawiał się niezapowiedziany. Chociaż widok przyjaciela ucieszyła Jamesa, to nagłość wizyty wydawała się niepokojąca.

- Co się dzieje? – zapytał James, podchodząc bliżej i opadając na fotel. – Przyjechałeś na wakacje?

Ostre spojrzenie matki powiedziało jednak Potterowi, że powiedział coś głupiego. Otworzył usta, aby przeprosić za swoje zachowanie, ale w zasadzie nie wiedział, co źle powiedział. Milczenie wydawało się bezpieczniejszą opcją.

- Nie martw się. Wszystko się ułoży – powiedziała Euphemia Potter. Kobieta przytuliła Syriusza, a Fleamont Potter w męskim geście pocieszenia poklepał go po ramieniu.

- O co chodzi? – zapytał ponownie James, a matka znowu rzuciła mu zirytowane spojrzenia. Zdecydowanie Euphemia Potter przypominała mu pod tym względem nauczycielkę transmutacji z Hogwartu. Pewnie dlatego zawsze żywił do niej taki respekt i był dobry w konfrontacjach.

- Rodzice wykopali mnie z domu – powiedział Syriusz, a w jego głosie brzmiała dziwna miękkość. Odkaszlnął, jakby chciał się jej pozbyć, a James bezgłośnie gwizdnął.

Zawsze wiedział, że relacje przyjaciela z rodzicami były dyplomatycznie to ujmując, mocno burzliwe. Dla Blacków posiadanie syna Gryfona, który ostentacyjnie ignorował wpajane zasady o wyższości czystej krwi, było czymś nie do zaakceptowania. Wprost mówili mu, że jest dla nich rozczarowaniem i porażką. Syriusz rzadko o tym mówił, a nawet jeśli podejmował temat to zwykle  z goryczą w głosie.

Dla Jamesa zrozumienie relacji Syriusza z rodzicami było o tyle cięższe, że sam miał dobre relacje ze swoimi rodzicami. Wiedział, że może na nich liczyć w każdej sytuacji, a przy odrobinie perswazji zgodzą się z nim we wszystkim, co skrzętnie wykorzystywał jak był młodszy. Dopiero z czasem patrząc na rówieśników, dostrzegł, jak wielkie ma szczęście mając w nich oparcie.

-  Serio? I co teraz zrobisz? – Zanim James zadał kolejne głupie pytanie i dostał następne krzywe spojrzenie od swojej rodzicielki, uświadomił sobie, jak niemile mogło zostać odebrane jego słowa. Chętnie by coś dodał, chcąc załagodzić ich wydźwięk, ale nie chciał pogarszać swojej pozycji.

- Znaczy myślałem, że może… - Syriusz zawahał się, patrząc na państwa Potterów – Że może mógłbym na chociaż kilka dni…

- Tu nie ma o czym mówić – przerwał mu pan Potter. Fleamont  stanął koło kominka, prostując się, a Jamesa po raz kolejny uderzyło jak bardzo był do niego podobny. – Zostaniesz z nami.

- Zupełnie nie rozumiem, jak można być taką matką – wtrąciła Euphemia wyraźnie roztrzęsiona. – Każda matka powinna kochać swoje dziecko. Jak można je tak po prostu wyrzucić z domu? Nie jestem w stanie tego zrozumieć, Syriuszu, ale mogę ci zagwarantować jedno: nadal masz dom. Nasz dom od dawna był, jest i zawsze będzie też twoim domem. A ty jesteś dla mnie jak drugi syn, którego nie było nam z Fleamontem dane mieć.

- Dziękuję – powiedział wyraźnie poruszony Syriusz, pociągając nosem.

- Przykro mi, że tak wyszło, ale cieszę się, że jesteś z nami, Łapo – powiedział James, a matka uśmiechnęła się do niego. Był to niezadowolony znak, że chociaż teraz powiedział coś mądrego i odpowiedniego do sytuacji. – Zanieśmy twoje rzeczy na górę i napiszmy do Lupina i Glizdka. Może też zechcą przyjechać?

-  Świetny pomysł – ucieszył się Syriusz.

- Może jeszcze kogoś chcesz zaprosić, synu? – Fleamont Potter uśmiechnął się półgębkiem, mówiąc te słowa, a Syriusz i Euphemia spojrzeli na siebie, wybuchając śmiechem. Cięzkie atmosfera panująca w salonie została przełamana.

James popatrzył na nich zdumiony, czując, że coś mu umyka.

- Rozumiem, że to jakiś żart, którego nie rozumiem?

- Po prostu wołałeś przez sen kogoś – wyjaśniła matka, posyłając Jamesowi rozbawione spojrzenie – i zastanawialiśmy się z twoim ojcem nawet, czy kogoś tam nie ukrywasz w swoim pokoju.

James prychnął, słysząc słowa matki.

- Jakbym miał takiego gościa, jak w moim śnie, to bym na pewno bym wam ją przedstawił.

- Zwłaszcza, że marne szanse na to – zakpił Syriusz, odzyskując dawną formę, a James trzepnął go poduszką. Black chciał mu oddać, ale nie mógł jej dosięgnąć.

- Chłopcy, koniec wygłupów – zarządziła Euphemia Potter, wstając.  – Czas do łóżek. James, pomóż z bagażami, a ty Syriuszu…. Witam w domu, synu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.