Proszę...
Jej cichy szept wpadł w jego usta. Pocałował ją mocno, zachłannie, zgarniając niewypowiedziane słowa. Wsunął język w jej półotwarte usta, gdy niespodziewanie dziewczyna oderwała się od niego. Oparła się na rękach rozłożonych po obydwóch stronach jego ciała. Długie ciemne włosy połaskotały go w szyję, ale ochota na śmiech szybko mu przeszła, gdy dziewczyna przejechała językiem po swojej dolnej wardze.
- Lubisz mnie torturować, Noelle? - zapytał cicho, wyciągając się na łożko. Próbował ją pocałować, ale ona pokręciła głową na znak, że to nie czas. Jęknął cicho, opadając na poduszki.
- Masz coś dla mnie?
Uśmiechnął się kpiąco, widząc zniecierpliwienie na jej twarzy. Tym razem to on miał być panem losu, a ona musiała zaakceptować jego warunki. Przeciągnął się leniwie, wyciągając dłoń. Przejechał nim po jej policzku, dotykając opuchniętych od pocałunków ust.
- Może tak, może nie.
- Cholera, Coote - warknęła, uderzając go lekko w ramię. - Daruj sobie takie teksty, bo naprawdę nie mam nastroju do żartów.
- Dobrze już, Rosewood - uspokoił ją, wywracając oczami. - Powinienem pamiętać, że nie masz za grosz poczucia humoru - mruknął cicho, gdy dziewczyna wstała i w samej bieliźnie zaczęła się przechadzać po pokoju.
- Przestań się wygłupiać - poprosiła uprzejmie, a on spojrzał na nią ze zdziwieniem. Grzeszność i spokój nigdy nie kojarzyły mu się z Noelle. - Musimy się skupić.
Jęknął, słysząc podekscytowanie w jej głosie. Wolałby się skupić na przerwanych pocałunkach, ale wiedział, że nie ma sensu o nich przypominać. Noelle zawsze upierała się przy dziwnym rozwiązaniach. Nie znaczyło to jednak, że miał się biernie poddać byłej dziewczynie.
- Jesteś pewna? - wstała i objął ją od tyłu. Przytulił ją mocno. Nachylił się i dotknął językiem jej karku. To wystarczyło, aby jej oddech stał się płytki i nierówny, a ręka zacisnęła się na jego dłoni.
- Ben - szepnęła, odwracając się. Pocałowała go szybko i spojrzała na niego z obietnicą. - Nie kuś, bo teraz musimy się zając czymś innym.
Wzruszył ramionami, uwalniając ją ze swych objęć. Rozejrzał się po swoim dormitorium i podszedł do kufra, który stał w rogu pokoju. Nachylił się i uniósł ciężkie wieko, mocując się z nim przez chwilę. Z grymasem zniecierpliwienia ukląkł przed nim, próbując znaleźć właściwą rzecz.
- Szybciej - popędziła go Noelle. Włożyła koszulę Bena i zapięła ją na zaledwie dwa guziki. Podeszła do parapetu i usiadła na nią, stukając długimi paznokciami.
- Daj mi chwilę - zirytował się chłopak, unosząc głowę. Próbował myśleć o poszukiwanej fiolce, a nie długich nogach Noelle, ale z miernym efektem. - I może powiedziałabyś mi wreszcie na czym polega ten twój genialny plan.
- Znajdź eliksir, to porozmawiamy.
Jęknął cicho, ale nie próbował dalej z nią dyskutować. Pochylił się ponownie nad kufrem i przetrząsał kolejne warstwy niepotrzebnych rupieci, próbując nie zastanawiać się, po co mu to wszystko właściwie było
- Znalazłem! - wykrzyknął.
Noelle zeskoczyła z gracją z parapetu i podeszła do niego szybkim krokiem. Wyszarpnęła mu z dłoni fiolkę i uśmiechnęła się szeroko do oszołomionego Bena.
- Myślałam, że znowu zawalisz - dodała, patrząc mu w oczy.
- Kim jestem, aby ci się sprzeciwiać? - spytał z ironią. - Nie wiem, jednak, czy eliksir to dobry pomysł, aby wszystko naprawić. Skoro oni tego nie potrafią, dlaczego sądzisz, że magia i manipulacja zadziałają?
Noelle uśmiechnęła się z wyższością i pogłaskała go delikatnie po policzku.
- Czasem szczęście trzeba pomóc. Na zdrowie - dodała, odtykając fiolkę i pijąc do dna jej zawartość. - Teraz możemy tylko czekać na efekty.
Widząc jego sceptyczne spojrzenie, zaśmiała się krótko.
- Gdzie on jest?
- Ted? Uczy się w bibliotece z Amber.
Zastanowiła się przez chwilę, po czym zaczęła mówić cicho:
- Czyli pewnie będzie wracał przez ten korytarz, na którym wisi obraz Hildegardy, stoi posąg Merlina i są trzy opuszczone klasy...
- Wiem, o który ci chodzi - przerwał jej Benjamin. Przeczesał palcami krótkie włosy. Cholera, zaczynał się denerwować kretyńskim planem Rosewood, chociaż od początku zamierzał do tego podejść spokojnie. Z tą dziewczyną nie potrafił jednak dojść do porządku. - Powiedz mi lepiej, czego jeszcze ode mnie chcesz?
Czuła, że eliksir zaczyna działać, więc postanowiła to załatwić szybko. Popatrzyła mu w oczy, mówiąc:
- Będziesz musiał mnie pocałować.
***
Wszystko w porządku
Pochylił się nad książkę, udając, że nie słyszy gorączkowego szeptu. Powinien podnieść głowę i z uśmiechem rozgromić chmury jej myśli. Zamiast tego jednak skinął głową i popatrzył na nieukończone wypracowanie z transmutacji. Nigdy nie miał problemów z tym przedmiotem, więc dlaczego pisał je od dwóch godzin i nadal nie miał nawet połowy z wymaganych ośmiu stron?
Powinien się skupić na tekście, nie myśleć o niczym, co nie miało związku z transmutacją. Przejechał dłonią po zwichrzonych włosach, usiłując nie zwracać uwagi na siedzącą z przeciwnej strony stolika Amber. Nie musiał na nią patrzeć, aby wiedzieć, że wpatruje się w niego. Pewnie oczekiwała wyjaśnień. Szkoda, że on nie wiedział, co dokładnie mógłby jej wytłumaczyć.
Dzisiejsze spotkanie zaproponował on. Wspólna nauka wydawała się dobrym pomysłem, zwłaszcza że ich ostatnia spotkania inicjowała Amber i zaczynał dostrzegać jej znużenie tą sytuacją. Próbował ją zmienić i naprawdę się starał. Nie jego wina, że skończyło na krępującej ciszy w ogromnej bibliotece, gdzie zewsząd otaczały ich ciekawskie spojrzenia i pomrukiwania bibliotekarki, gdy ktoś popełnił rzecz gorszą niż zaklęcie niewybaczalne - naruszył świętą zasadę ciszy.
To już jednak nie była jego wina i nie mógł nic na to poradzić. Powiedział sobie to w duchu po raz enty, dociskając mocniej pióro do papieru, aby po chwili wykwitł na nim ciemny kleks. Czekało go żmudne przepisywanie od początku, więc powinien zapomnieć o kolacji czy wcześniejszym pójściu spać.
- Na Merlina - warknął, za co dostał karcące spojrzenie bibliotekarki.
- Ted! - mruknęła Amber, zatrzaskując podręcznik do eliksirów. Błyszczące oczy ciskały gromy w jego stronę. - Dajmy sobie z tym spokój - dodała. Wstała i zaczęła błyskawicznie zbierać swoje rzeczy, nie wydając przy tym żadnego odgłosu i odmaszerowała w kierunku drzwi.
Dopiero gdy za nimi zniknęła Ted westchnął i poderwał się z łoskotem, odsuwając krzesło. Grzbiety książek zdarzyły się w głośnym uderzeniu, ale on nie zwrócił na to uwagi. Zignorował też bibliotekarkę zmierzającą w jego stronę z miną górskiego trolla i dzięki kilku długim krokom znalazł się za drzwiami.
- Amber! - krzyknął. Blondynka była już prawie za zakrętem. Myślał, że zignoruje jego wołanie, gdy niespodziewanie się zatrzymała. Dziwne, ale wcale go to nie uspokoiło, tylko wręcz przeciwnie.
Zbliżył się do niej, szukając odpowiednich słów, których nie potrafił odnaleźć.
- Przepraszam - powiedział krótko, ale ona pokręciła głową na znak, że jedno krótkie słowo nie może wymazać wszystkiego. - Przepraszam, Amber. Nie wiem, co się ze mną ostatnio dzieje. Wiem, że może nieco cię zaniedbuję, ale postaram się to zmienić. Będę się mocniej angażował w ten związek, obiecuję.
- Jesteś pewien? - zapytała cicho. - Bo na razie widzę, że tylko się ja się staram, a ty... Ty jesteś stale nieobecny duchem. Zaczynam wątpić, czy to ma sens.
Ted wiedział, że prędzej czy później dojdzie do takiego wniosku. Amber nie była głupia i musiała jakoś racjonalnie wytłumaczyć sobie jego emocjonalny dystans od przerwy świątecznej, od której minął prawie miesiąc. Sam nie wiedział, jak właściwie chciałby, aby dziewczyna na to zareagowała. Z jednej strony nie chciał jej zranić, podczas gdy z drugiej marzył o nieosiągalnym, czego nie sposób było pogodzić.
Gdy jednak patrzył teraz na bladą twarz swojej dziewczyny, zdał sobie sprawę z jednego. Nie mógł postapić egoistycznie. Nie był w stanie spojrzeć w jej oczy i stwierdzić, że musi spróbować uratować to, co zostało z ich związku. Był jej winien chociaż tyle.
- Spróbujmy - powiedział, szukając jej oczu. Zastanowiła się przez moment, po czym kiwnęła leciutko głową, wpadając w jego rozłożone ramiona.
Spróbujemy, powtórzył Ted w myślach, próbując nie zastanawiać się, co to właściwie znaczy. Nie chciał. Uśmiechnął się do Noelle, udając, że nie widzi w jej oczach zwątpienia podobnego do tego, które czuli kibice Srok z Montrose, gdy ich drużyna przegrywała kolejny mecz. Zmarszczył brwi. Nie, to było zdecydowanie nieadekwatne porównanie, zganił się w myślach.
- Gdzie idziemy? - spytała, odgarniając włosy.
Otwierał usta, aby przyznać, że nie wybrał destynacji, ale oczekiwanie widoczne w jej oczach nie pozwoliło mu na to.
- Najpierw się przejdźmy, a potem zdecydujemy, co będziemy robić - zaproponował, przyglądając się jej uważnie. Przez moment wydawało mu się, że dostrzegł cień niezadowolenia w jej oczach, ale mimo to kiwnęła głową i pozwoliła mu się poprowadzić wzdłuż korytarza.
Skręcili w prawo, gdy Ted gorączko szukał w głowie jakiegoś tematu do rozmowy. Pogoda? Zbyt banalne. Qudditcha? Amber kibicowała innym drużynom niż on. Lekcje? Wyjdzie na nudziarza, a ona uzna, że brakuje im tematów do rozmów, co w gruncie rzeczy było prawdą. Przynajmniej od czasu wyznania Victoire. Zrobiło mu się gorąco na samo wspomnienie tamtej chwili.
- Dobrze się czujesz? Zrobiłeś się strasznie czerwony - zmartwiła się Amber, zaciskając dłoń na jego ręce.
- Wszystko w porządku - odparł, zastanawiając się, kiedy właściwie zaczął kłamać. W momencie, gdy podczas rozmowy z wujkiem Harry'm mówił o miłości do Amber czy wcześniej, gdy pozwolił wybiec Victoire z pokoju i od tamtej pory starał się jej unikać? Albo gdy po przerwie świątecznej pocałował swoją dziewczynę, ale czuł, że robi to ze złych przyczyn?
- Może zjemy dzisiaj razem kolację? - wypalił ten, chcąc zapełnić ciszę, że powstała. Amber apatycznie kiwnęła głową. Na Merlina, przecież wspólna kolacja przy nauczycielach i wspólnych nie jest szczytem marzeń dla dziewczyny i nijak można się w tym doszukiwać romantycznego posiłku. Pochmurna twarz Amber dobitnie powiedziała mu, że jeśli chciał jej poprawić humor, będzie się musiał się bardziej postarać.
- Może... - zaczął, ale urwał marszcząc brwi na widok słabego snopu światła. Szli korytarzem, na którym znajdowały się dawno nieuważane klasy, w których kiedyś często spotykały się zakochane pary. Przynajmniej dopóki Irytek nie ostudził ich namiętności dzikimi wrzaskami. Światło widoczne w szparze uchylonych drzwi nie zdziwiło go jednak równie mocno, co znajdująca się w środku para.Widział ciemne włosy chłopaka, którego zawadiacki wygląd nie był tak dopracowany od razu po obudzeniu i któremu po raz pierwszy miał ochotę przywalić. Dziewczyna... Niby wyglądała jak zawsze z jasnymi włosami i szerokim uśmiechem, ale mimo to był pewien, że coś się zmieniło. Nachyliła się i powiedziała coś Benowi na ucho, a on zaśmiał się głośno i zamknął się w mocnym uścisku. Oblicze Victioire wygładziło się, gdy chłopak nachylił się i mocno wpił się w jej usta. Namiętna reakcje dziewczyny nie pozwalała wątpić, że to przypadkowy pocałunek, a ich ciała zdążyły się dobrze poznać. Wtedy Ted zrozumiał, czego brakowało tej obcej Victoire.
Niewinności, do której nie sposób wrócić. Którą zgubiła bez niego.
- Ted, idziemy dalej? - zniecierpliwiony głos Amber odbił się echem od korytarza, a stojąca w klasie para oderwała się od siebie i popatrzyła na nich. W oczach Bena malowało się zdziwienie przemieszanie z poczuciem winy, a Victoire? Hardo zadarła podbródek, patrząc na niego ze złością. Zupełnie, jakby była zła, że im przeszkodził. Ted nie potrafił tego zrozumieć, ale jeszcze bardziej niepojęta było dla niego to, co zrobił. Wyrwał się z uścisku Amber i wolnym krokiem zbliżył się do drzwi. Nie spuszczał wzroku z jej twarzy, która nie straciła nic z hardego wyrazu.
- Co to ma znaczyć? - warknął, otwierając szeroko drzwi. Słyszał krok Amber gdzieś w tyle, ale nawet nie próbował się odwrócić. W gardle czuł suchość, a bolesne bicie gdzieś w piersiach przypominało, że powinien oddychać..
- Ted, to nie jest tak, jak myślisz... - Ben popatrzył na niego z dziwnym napięciem, po czym spiorunował spojrzeniem Victoire, która spokojnie wzruszyła ramionami, odgarniając włosy na ramiona.
- Nie, to jest dokładnie to - przerwała Benowi Victoire z drwiącym uśmiechem, który dziwnie do niej nie pasował. - Ben i ja zaczęliśmy się spotykać. Wreszcie czuję, że wiem czym jest miłość. On przynajmniej wie, czego chce.
- Victoire, to nie jest chłopak dla ciebie - stwierdził stanowczo Ted, czując, że sytuacja wymyka mu się spod kontroli. - Prześpi się z tobą, a potem zostawi. Nie pamiętasz, jak skończył się jego związek z Noelle?
Wspomnienie przyjaciółki sprawiło, że Victoire na moment zamarła, ale szybko odzyskała rezon i przewróciła niecierpliwie oczami.
- Wiem, jak to się skończyło, ale z nami będzie inaczej - stwierdziła z uporem w głosie. - Ben wczorajszej nocy obiecał mi, że...
- Wczorajszej nocy? - przerwał jej Ted. Nie musiał myśleć, aby wiedzieć, co to oznacza. Victoire i Ben, razem późną nocą.... - Coote, zapłacisz mi za to - warknął, robiąc krok do przodu. Nie zdążył się nawet zorientować, gdy zaskakując samego siebie pozwolił, aby jego pięść wylądowała na szczęce przyjaciela. Ben zatoczył się do tyłu, patrząc na niego ze zdziwieniem.
- Ted, odbiło ci? - spytał, pocierając ręką bolącą szczękę.
- Victoire, nie spodziewałem się, że jesteś zdolna do czego takiego.
- Ja? Nie jesteś moim chłopakiem, aby mówić mi co mam robić - odcięła się Victoire, nie siląc się na uprzejmości. - Masz dziewczynę, więc lepiej zajmij się nią. Zresztą ona dosadnie powiedziała mi kiedyś, co do mnie czujesz, więc daruj sobie te kazania. Ben, chodźmy stąd, bo to wszystko zaczyna się robić nudne.
Ted z trudem zachowywał spokój, gdy Victoire złapała Bena za rękę i, nie szczędząc mu jadowitych spojrzeń. Jak to się stało, że mógł niczego nie zauważyć? Z Victoire co prawda dawni nie rozmawiał, ale Ben... Jak mógł nagle zacząć spotykać się z Weasley i nic mu o tym nie powiedzieć. On sam też powinien coś zauważyć, dostrzec, że przyjaciel częściej znika, mówi mniej.
- Ted, długo chcesz tu jeszcze sterczeć? - Wściekły głos przypomniał mu o Amber. Odwrócił się w jej stronę, przypominając sobie słowa Victoire.
- Coś ty jej nagadała?
Amber nawet nie próbowała udawać, że nie wie, o tym czym mówi. Posłała mu kolejne wściekłe spojrzenie, po czym wysyczała jadowicie:
- Powiedziałam jej prawdę, na którą ty nie potrafiłeś się zdobyć. Nigdy jej nie pokochasz, więc powinna dać sobie spokój z tymi tęsknymi spojrzeniami i uśmiechami, których nawet nie dostrzegałeś. Nigdy nie będziecie razem, a my jesteśmy szczęśliwi.
Ted popatrzył na nią z niechęcią, kręcąc lekko głową. Chciał to ratować, próbował naprawiać, ale to wszystko zaczynało go przerastać. Zakończenie mogło więc mogło być tylko jedno.
- To koniec, Amber. Koniec wszystkiego, co kiedykolwiek było między nami.
***
Będzie dobrze, powiedziała sobie, po czym pchnęła drzwi wyjściowe od zamku, wychodząc na szkolne błonia. Od kilku godzin planowała, że pójdzie na spacer, ale nie mogła się przekonać do wyjścia z dormitorium. Bała się, że wpadnie na kogoś, kto mógłby ją zwyczajnie zignorować, czyniąc to wszystko jeszcze trudniejszym. Napisała więc wypracowania na transmutację, korzystając z podręczników, nauczyła się odpowiednio wymawiać dwa zaklęcia i napisała list do rodziców, który planowała wieczorem wysłać. Gdy jednak skończyła lekcje i wysprzątała dormitorium, skończyły jej się zajęcia i wreszcie zdecydowała się na spacer.
Wdychając świeże powietrze, uśmiechnęła się sama do siebie. Wyjście na dwór było dobrą decyzją. Co z tego, że zaczynał padać śnieg, a mroźne powietrze delikatnie podszczypywało ją w policzki? Wreszcie czuła, że spotka ją coś dobrego. Ruszyła przed siebie. Zmrużyła oczy, patrząc na pokryty śnieżnobiałym puchem świat. Kochała śnieg i zwykle podziwiała go z Tedem albo Noelle, ale z nim nie rozmawiała od świąt, a Rosewood ostatnio zachowywała się dziwnie i wciąż jej powtarzała, że wszystko dobrze się skończy. Ona przestawała w to wierzyć, ale nie powiedziała tego głośno tym bardziej, że chyba odkryła powód dobrego humoru przyjaciółki. Widziała ją kiedyś po lekcjach w objęciach Bena, więc to pewnie miłość zmieniła jej stosunek do świata i była przyczyną braku czasu.
- Victoire!
Zamarła, słysząc swoje imię. Tyle razy je wypowiadał, ale jeszcze nigdy w ten sposób. Szorstki, pozbawiony jakiegokolwiek ciepła, uczuć. Bała się odwrócić, nie wiedząc, co dostrzeże w jego oczach. Nie chciała pozbawiać się złudzeń, ale konfrontacja z rzeczywistością stała się przykrą koniecznością, którą chciała odwlec chociaż o kilka chwil.
- Victoire! - krzyknął raz jeszcze, zbyt energicznie zatrzaskując dwuskrzydłowe drzwi. Zamknęły się z głośnym trzaskiem, ściągając na niego zaskoczone spojrzenia kilku Krukonów, którzy stali nieopodal i dwóch par spacerujących po błoniach i trzymających się za ręce. Ona jednak uparcie szła dalej.
Zacisnął wargi, próbując opanować targające nim emocje. Wcześniej pozwolił jej odejść z Benem i nadal nie mógł sobie tego darować. Jedynym plusem tej całej sytuacji było to, że ostatecznie skończył z Amber i głośno powiedzieć to, co jego serce wiedziało już wcześniej. Dlatego szukał Victoire po całym zamku, wypytując wszystkich, czy ktokolwiek ją widział.
Teraz wreszcie ją znalazł, ale sądząc po jej reakcji, raczej nie powinien liczyć na gorące powitanie. Zawołał ją po raz trzeci, ale znowu zignorowała jego wołanie. Sam nie wiedział, dlaczego właściwie liczył na coś innego. Zacisnął zęby i ruszył w jej stronę.
- Victoire! - Zatrzymała się dopiero, gdy znalazł się tuż obok niej i wyciągnął rękę, nie pozwalając jej dalej iść.
- Czego chcesz? - spytała bezbarwnym tonem, unikając jego wzroku. Splotła ręce i opuściła ramiona z rezygnacją.
Zmarszczył brwi, widząc jej reakcję. Po tym co dzisiaj zobaczył spodziewał się krzyku, gniewu, ale nie bezsilności. Victoire nadal nie przestawała go zaskakiwać.
- Nie jesteś na mnie zła? - spytał łagodnie.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem wypisanym w ciemnoniebieskich oczach.
- Dlaczego miałabym być na ciebie zła? To przecież była moja wina. Nie powinnam była...
- Cieszę się, że to rozumiesz - przerwał jej, nie chcąc usłyszeć zbyt wiele o naturze jej związku z Benem. - To nie mogło się skończyć dobrze, skoro jedna strona w ogóle się nie angażuje i myśli tylko o jednym. Zasługujesz na więcej, Victoire, znacznie więcej...
- Więcej niż niechciane uczucie do ciebie? - spytała pozornie obojętnie. Starała się nie pokazać, jak bardzo zabolały ją jego słowa, ale Ted zinterpretował je zupełnie inaczej.
- Victoire, nie przesadzaj. Gdyby ci na mnie zależało, nie przespałabyś się z Benem.
Policzek był błyskawiczny. Victoire walnęła go, nie siląc się na uprzejmości, co wyraźnie pokazało mu, że przesadził.
- Przepraszam, Victoire, wybacz mi. Nie miałem prawa mówić ci takich rzeczy. Jesteś wolna i możesz robić co tylko chcesz, a Ben to dobry chłopak. Zasługujecie na szczęście - dodał, patrząc w czubki swoich butów. Kłamał, a całego jego ciało buntowało się przeciw nieprawdziwym słowom. - Chciałem ci jednak powiedzieć, że martwię się o ciebie. Mam nadzieję, że z czasem uda odbudujemy naszą przyjaźń i... Przepraszam za Amber. - Gdy wypowiedział te słowa, niemalże czuł napięcie Victoire. - Przykro mi, że dowiedziałem się o waszej rozmowie w taki sposób. To nie powinno się nigdy zdarzyć.
- Nie powinno się zdarzyć - powtórzyła Victoire, patrząc na niego z ukosa. Policzki poczerwieniały jej od zimna albo nadmiaru upokorzenia. Sama nie była tego pewna. - Ted, nie wiem, jak dowiedziałeś się o mojej rozmowie z Amber, ale to było wystarczająco upokarzające. Nie musisz mi teraz o tym przypominać.
- Victoire, sama mi dzisiaj o tym powiedziałaś - zirytował się Ted. Zacisnął wargi, próbując nie dać się ponieść irracjonalnej złości. - Nie pamiętasz? Przyłapałem ciebie i Coote'a razem, gdy się całowaliście.
- Nie wiem, co się z tobą dzieje. Naprawdę. Nigdy nie całowałam się z Benem, za kogo mnie uważasz - odpowiedziała Victoire, kręcąc głową. Cała ta sytuacja zaczynała się robić dziwna, nieprzyjemna, a ona rozumiała coraz mniej. Może nie powinna silić się na wyjaśnienia względem Teda, ale nie potrafiła zamilknąć.
- Przerabialiśmy już tę rozmowę i nie chcę tego robić po raz kolejny - stwierdził Ted.
- My? Ted, opanuj się - wykrzyczała Victoire. Czuła, jak przełamuje się w niej bariera spokoju. Zaczynała ulegać emocjom i wiedziała, że będzie później tego żałować. - Nie rozmawiamy od Bożego Narodzenia, więc jak niby mieliśmy odbyć tę rozmowę? I przestań mnie oskarżać o romansowanie z Benem, bo nigdy bym tego nie zrobiła Noelle.
- Ale Victoire... - zaczął Ted, milknąc pod wpływem jej rozwścieczonego spojrzenia. Wyraźnie upierała się przy swojej wersji i patrząc na nią, skłonny by był jej uwierzyć. W pamięci jednak wciąż miał Victoire splecioną w namiętnym pocałunku z Benem. To nie mogło być udawane. Chyba że... W pamięci zaświtało mu wspomnienie eliksiru wielosokowego, który mógł być sprawcą całego zamieszania. Nie, niemożliwe, aby Noelle była zdolna do takich intryg i zdołała do tego przekonać Bena. Gdy jednak zrozumiał, że został zmanipulowany nie potrafił czuć złości, tylko dziwną ulgę.
To nie Victoire, lecz Noelle zależało na Benie.
A on był głupcem, który nie potrafił dostrzec prawdy o własnych uczuciach.
Tylko siebie mógł za to winić, ale też on mógł wszystko naprawić.
- Victoire, przepraszam - wyjąkał. Zaczynał rozumieć, co znaczy niepewność, gdy patrzył w pochmurne oblicze dziewczyny. Pewnie powinien jej powiedzieć o intrydze Bena i Noelle, ale postanowił, że zrobi to później, gdy dziewczyna nieco się uspokoi. - Przepraszam za wszystko. Nie powinienem był cię tak potraktować. Zasługujesz na więcej, a ja zachowałem się okropnie względem ciebie. Zdaję sobie z tego sprawę i nigdy sobie tego nie wybaczę. Zanim jednak odejdę i dam ci spokój chcę tylko powiedzieć, że... Kocham cię, Victoire.
Uniosła ku niemu wzburzone oczy, chcąc zaprotestować, powiedzieć, że za późno na takie słowa, ale widok udręczonej twarzy Teda sprawił, że głos uwiązł jej w gardle. Nie spuszczał z niej wzroku, a jego włosy nagle zmieniły barwę na jasnobrązowe.
Spytałaby, dlaczego dopiero dzisiaj do niej przyszedł, powiedział , co czuje, ale gdzieś w głębi duszy znała odpowiedź. Ted był idealistą. Wierzył, że musi zrobić wszystko, co w jego mocy, aby uratować swój związek. Starał się postępować honorowo, nawet jeśli miałoby mu to złamać serce. A co z moim serce, spytała się w duchu, ale chyba właśnie znalazła na to odpowiedź.
- Kochasz mnie, ale nie jak siostrę? - upewniła się, a on zmarszczył brwi. Zastanowił się przez chwilę, po czym bez wahania mocno ją objął. Owionął ją zapach mięty i mioteł, którymi zawsze pachniał Ted. Nie zdążyła zareagować, gdy niespodziewanie pochylił się i mocno ją pocałował. Czuła nacisk jego warg, siłę ramion i wirowanie świata, który rozmywał się na krawędziach.
- To chyba wyraźnie pokazuje, co do ciebie czuję - wychrypiał, gdy oderwali się od siebie. Obydwoje oddychali z trudem, a Victoire poczuła, że miękną jej kolana. - Szaleję za tobą i chcę tylko jednego: całować cię aż do utraty tchu.
- Ted, obiecaj mi jedno - poprosiła cicho drżącym głosem, nie próbując wyplątać się z jego ramion. Czubek jej głowy idealnie mieścił się pod jego podbródkiem. - Nigdy nie przestawaj mówić mi, że mnie kochasz.
Słońce wyjrzało zza chmur, gdy Ted uśmiechnął się.
- Będę cię kochał go końca świata i o jeden dzień dłużej.
____________________________________________
Tak, kochani, to już koniec tego opowiadania. Pojawi się jeszcze epilog, ale wezmę się za pisanie go dopiero za równy tydzień po ostatniej maturce.
PS Wiem, że ma nieco blogowych zaległości przez matury (i za to Was przepraszam) ale jeszcze tylko tydzień i nadrobię wszystko, obiecuję.
- Victoire!
Zamarła, słysząc swoje imię. Tyle razy je wypowiadał, ale jeszcze nigdy w ten sposób. Szorstki, pozbawiony jakiegokolwiek ciepła, uczuć. Bała się odwrócić, nie wiedząc, co dostrzeże w jego oczach. Nie chciała pozbawiać się złudzeń, ale konfrontacja z rzeczywistością stała się przykrą koniecznością, którą chciała odwlec chociaż o kilka chwil.
- Victoire! - krzyknął raz jeszcze, zbyt energicznie zatrzaskując dwuskrzydłowe drzwi. Zamknęły się z głośnym trzaskiem, ściągając na niego zaskoczone spojrzenia kilku Krukonów, którzy stali nieopodal i dwóch par spacerujących po błoniach i trzymających się za ręce. Ona jednak uparcie szła dalej.
Zacisnął wargi, próbując opanować targające nim emocje. Wcześniej pozwolił jej odejść z Benem i nadal nie mógł sobie tego darować. Jedynym plusem tej całej sytuacji było to, że ostatecznie skończył z Amber i głośno powiedzieć to, co jego serce wiedziało już wcześniej. Dlatego szukał Victoire po całym zamku, wypytując wszystkich, czy ktokolwiek ją widział.
Teraz wreszcie ją znalazł, ale sądząc po jej reakcji, raczej nie powinien liczyć na gorące powitanie. Zawołał ją po raz trzeci, ale znowu zignorowała jego wołanie. Sam nie wiedział, dlaczego właściwie liczył na coś innego. Zacisnął zęby i ruszył w jej stronę.
- Victoire! - Zatrzymała się dopiero, gdy znalazł się tuż obok niej i wyciągnął rękę, nie pozwalając jej dalej iść.
- Czego chcesz? - spytała bezbarwnym tonem, unikając jego wzroku. Splotła ręce i opuściła ramiona z rezygnacją.
Zmarszczył brwi, widząc jej reakcję. Po tym co dzisiaj zobaczył spodziewał się krzyku, gniewu, ale nie bezsilności. Victoire nadal nie przestawała go zaskakiwać.
- Nie jesteś na mnie zła? - spytał łagodnie.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem wypisanym w ciemnoniebieskich oczach.
- Dlaczego miałabym być na ciebie zła? To przecież była moja wina. Nie powinnam była...
- Cieszę się, że to rozumiesz - przerwał jej, nie chcąc usłyszeć zbyt wiele o naturze jej związku z Benem. - To nie mogło się skończyć dobrze, skoro jedna strona w ogóle się nie angażuje i myśli tylko o jednym. Zasługujesz na więcej, Victoire, znacznie więcej...
- Więcej niż niechciane uczucie do ciebie? - spytała pozornie obojętnie. Starała się nie pokazać, jak bardzo zabolały ją jego słowa, ale Ted zinterpretował je zupełnie inaczej.
- Victoire, nie przesadzaj. Gdyby ci na mnie zależało, nie przespałabyś się z Benem.
Policzek był błyskawiczny. Victoire walnęła go, nie siląc się na uprzejmości, co wyraźnie pokazało mu, że przesadził.
- Przepraszam, Victoire, wybacz mi. Nie miałem prawa mówić ci takich rzeczy. Jesteś wolna i możesz robić co tylko chcesz, a Ben to dobry chłopak. Zasługujecie na szczęście - dodał, patrząc w czubki swoich butów. Kłamał, a całego jego ciało buntowało się przeciw nieprawdziwym słowom. - Chciałem ci jednak powiedzieć, że martwię się o ciebie. Mam nadzieję, że z czasem uda odbudujemy naszą przyjaźń i... Przepraszam za Amber. - Gdy wypowiedział te słowa, niemalże czuł napięcie Victoire. - Przykro mi, że dowiedziałem się o waszej rozmowie w taki sposób. To nie powinno się nigdy zdarzyć.
- Nie powinno się zdarzyć - powtórzyła Victoire, patrząc na niego z ukosa. Policzki poczerwieniały jej od zimna albo nadmiaru upokorzenia. Sama nie była tego pewna. - Ted, nie wiem, jak dowiedziałeś się o mojej rozmowie z Amber, ale to było wystarczająco upokarzające. Nie musisz mi teraz o tym przypominać.
- Victoire, sama mi dzisiaj o tym powiedziałaś - zirytował się Ted. Zacisnął wargi, próbując nie dać się ponieść irracjonalnej złości. - Nie pamiętasz? Przyłapałem ciebie i Coote'a razem, gdy się całowaliście.
- Nie wiem, co się z tobą dzieje. Naprawdę. Nigdy nie całowałam się z Benem, za kogo mnie uważasz - odpowiedziała Victoire, kręcąc głową. Cała ta sytuacja zaczynała się robić dziwna, nieprzyjemna, a ona rozumiała coraz mniej. Może nie powinna silić się na wyjaśnienia względem Teda, ale nie potrafiła zamilknąć.
- Przerabialiśmy już tę rozmowę i nie chcę tego robić po raz kolejny - stwierdził Ted.
- My? Ted, opanuj się - wykrzyczała Victoire. Czuła, jak przełamuje się w niej bariera spokoju. Zaczynała ulegać emocjom i wiedziała, że będzie później tego żałować. - Nie rozmawiamy od Bożego Narodzenia, więc jak niby mieliśmy odbyć tę rozmowę? I przestań mnie oskarżać o romansowanie z Benem, bo nigdy bym tego nie zrobiła Noelle.
- Ale Victoire... - zaczął Ted, milknąc pod wpływem jej rozwścieczonego spojrzenia. Wyraźnie upierała się przy swojej wersji i patrząc na nią, skłonny by był jej uwierzyć. W pamięci jednak wciąż miał Victoire splecioną w namiętnym pocałunku z Benem. To nie mogło być udawane. Chyba że... W pamięci zaświtało mu wspomnienie eliksiru wielosokowego, który mógł być sprawcą całego zamieszania. Nie, niemożliwe, aby Noelle była zdolna do takich intryg i zdołała do tego przekonać Bena. Gdy jednak zrozumiał, że został zmanipulowany nie potrafił czuć złości, tylko dziwną ulgę.
To nie Victoire, lecz Noelle zależało na Benie.
A on był głupcem, który nie potrafił dostrzec prawdy o własnych uczuciach.
Tylko siebie mógł za to winić, ale też on mógł wszystko naprawić.
- Victoire, przepraszam - wyjąkał. Zaczynał rozumieć, co znaczy niepewność, gdy patrzył w pochmurne oblicze dziewczyny. Pewnie powinien jej powiedzieć o intrydze Bena i Noelle, ale postanowił, że zrobi to później, gdy dziewczyna nieco się uspokoi. - Przepraszam za wszystko. Nie powinienem był cię tak potraktować. Zasługujesz na więcej, a ja zachowałem się okropnie względem ciebie. Zdaję sobie z tego sprawę i nigdy sobie tego nie wybaczę. Zanim jednak odejdę i dam ci spokój chcę tylko powiedzieć, że... Kocham cię, Victoire.
Uniosła ku niemu wzburzone oczy, chcąc zaprotestować, powiedzieć, że za późno na takie słowa, ale widok udręczonej twarzy Teda sprawił, że głos uwiązł jej w gardle. Nie spuszczał z niej wzroku, a jego włosy nagle zmieniły barwę na jasnobrązowe.
Spytałaby, dlaczego dopiero dzisiaj do niej przyszedł, powiedział , co czuje, ale gdzieś w głębi duszy znała odpowiedź. Ted był idealistą. Wierzył, że musi zrobić wszystko, co w jego mocy, aby uratować swój związek. Starał się postępować honorowo, nawet jeśli miałoby mu to złamać serce. A co z moim serce, spytała się w duchu, ale chyba właśnie znalazła na to odpowiedź.
- Kochasz mnie, ale nie jak siostrę? - upewniła się, a on zmarszczył brwi. Zastanowił się przez chwilę, po czym bez wahania mocno ją objął. Owionął ją zapach mięty i mioteł, którymi zawsze pachniał Ted. Nie zdążyła zareagować, gdy niespodziewanie pochylił się i mocno ją pocałował. Czuła nacisk jego warg, siłę ramion i wirowanie świata, który rozmywał się na krawędziach.
- To chyba wyraźnie pokazuje, co do ciebie czuję - wychrypiał, gdy oderwali się od siebie. Obydwoje oddychali z trudem, a Victoire poczuła, że miękną jej kolana. - Szaleję za tobą i chcę tylko jednego: całować cię aż do utraty tchu.
- Ted, obiecaj mi jedno - poprosiła cicho drżącym głosem, nie próbując wyplątać się z jego ramion. Czubek jej głowy idealnie mieścił się pod jego podbródkiem. - Nigdy nie przestawaj mówić mi, że mnie kochasz.
Słońce wyjrzało zza chmur, gdy Ted uśmiechnął się.
- Będę cię kochał go końca świata i o jeden dzień dłużej.
____________________________________________
Tak, kochani, to już koniec tego opowiadania. Pojawi się jeszcze epilog, ale wezmę się za pisanie go dopiero za równy tydzień po ostatniej maturce.
PS Wiem, że ma nieco blogowych zaległości przez matury (i za to Was przepraszam) ale jeszcze tylko tydzień i nadrobię wszystko, obiecuję.
Jak się dobrze to czytało! :D Po prostu wszystko od razu połknęłam.
OdpowiedzUsuńHm. Końcówka trochę przesłodzona, ale dobra, czasami takie być po prostu musi. Hm. Mam nadzieję, że rozwiniesz wątek Ben'a i Noelle. :) Tak interesująco wyszło. No i mam nadzieję, że coś się jednak z Amber dobrego stanie, bo ładna i mądra była.
Chyba przeczytam jeszcze raz, bo nie wyhaczyłam kiedy Ted sobie uświadamia, że jednak kocha Vic. Oczywiście przed tym jak jej to powiedział.
Szkoda, że został tylko epilog. :c Mam nadzieję, że kolejne opowiadanie będzie o dzieciach Victoire i Ted'a. :)
POZDRAWIAM. :>>
Chyba zabrakło w tej rozmowie - o cholera, ale nas wrobili, ale ponadto było swietnie. Moze i noelle nieco to przekombinowala, ale chyba niezbędny był mocny bodziec, aby jakos to rozwiązać. Inna kwestia, ze Ted powinien miec chyba wieksze zaufanie to własnego przyjaciela xD zakończyłas to wiec tak,jak sobie zyczylam- połączyła dwie pary, ktore były dla siebie stworzone xD a wiec jestem zachwycona :):):) amber bedzie musiała znaleźć sobie kogoś innego, ale jakos mi jej specjalnie nie zal. Ciesze sie,ze Ted wreszcie sobie uświadomił, co powinien zrobic i ze juz nie owijać w bawełnę, tylko po prostu pocalowal victoire :) powodzenia na maturach!!! Zaoraszam na moj nowy blog odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com
OdpowiedzUsuńNa początku myślałam, że to opis Victoire i Teda, więc poczułam pewne zaskoczenie, że to jednak opis jej psiapsióły ;P. Niemniej jednak, pomysł z eliksirem wielosokowym był niezły. Widok Victoire (którą w rzeczywistości była Noelle) obściskującej się z innym facetem podziałał na niego na tyle mocno, że wreszcie zaczął działać xD.
OdpowiedzUsuńZdziwiłam się jednak, że jego zerwanie z Amber tak szybko potrwało. Z jednej strony się cieszę, bo bardzo jej nie lubiłam, a z drugiej, to się bardzo szybko potoczyło. Ale Noelle odniosła zamierzony skutek i skłóciła ich ze sobą, a Ted wciąż myślał, że to Victoire ;P.
Ale może dobrze, że tak się stało, bo widać było, że jego związek z Amber jednak nie był tak szczęśliwy, że oboje często się przy sobie nudzili, nie mieli wspólnych tematów, no i Ted też nie był typem takiego towarzyskiego, imprezowego chłopaka, a był raczej cichy (ale mi się to w nim podobało, bo sama raczej gustuję właśnie w spokojnych intelektualistach niż hałaśliwych imprezowiczach).
Niemniej jednak, jak widzę, happy end ;). Ale tego się spodziewałam, zdziwiłabym się, gdyby skończyło się inaczej.
Ogólnie, podsumowując, fajnie, że udało ci się doprowadzić opowiadanie do końca. Mi jak dotąd udało się to jedynie raz, niestety :/. Do zakończenia IŚ zostało sporo czasu, jako że jest to niezwykle długi tasiemiec.
Jeśli chodzi o opowiadanie jako całokształt, była to taka lekka, obyczajowa historyjka nastawiona na sam romans i poboczne wątki z psiapsiółkami. Brakowało mi tutaj jakichś innych wątków, może jakiegoś tła, lepszego zakreślenia realiów świata magii, jakiejś konkretnej wizji tego świata z czasów młodego pokolenia? Przyznaję, czasem troszkę się nudziłam (bo stuprocentowy romans to nie do końca mój gust), i czułam niedosyt, żałowałam, że nie pokazałaś nam tutaj wiele więcej niż romans. Wiem, że to krótka historia, ale na przyszłość, fajnie by było jednak zawrzeć coś więcej niż romans i błahe, nastoletnie przyjaźnie. Nie mówię, że od razu masz fundować jakieś opisy flaków rozsmarowanych po ścianach, ale jestem stęskniona za historią, która nie klepałaby schematu głównej bohaterki otoczonej psiapsiółami i wzdychającej do chłopaka, który woli inną. Żeby wątek romansowy nie był zbyt nudny, warto jakoś urozmaicić fabułę też innymi elementami. Też troszkę by się przydało głębszego rozbudowania charakterów postaci, bo mimo wszystko raczej słabo w to wnikałaś, choć przyznaję, twojego Teda nawet polubiłam. Victoire później też, choć na początku nieco mnie irytowała. Była jednak taką dosyć... niepoprawną romantyczką, większość jej myśli była skupionych wokół Teda i chęci zwrócenia na siebie jego uwagi. Nie myślała za bardzo o szkole, o rodzinie, o przyszłości, a zawsze tylko o Tedzie (a to jednak jest troszkę naciągane, przynajmniej dla mnie).
Nie piszę tego, żeby ci zrobić na złość czy coś. Po prostu dzielę się ogólnymi przemyśleniami na temat całości. Historia nie była źle napisana. Uważam, że od czasu poprzedniego opowiadania zrobiłaś duży postęp i naprawdę ci dużo lepiej szło. Niemniej jednak, po prostu nadal mi tutaj czegoś brakowało.
Tak poza tym, jak matury? Mam nadzieję, że były znośne ^^.
Przeczytałam już dawno, ale komentuje dopiero teraz, więc prosze o wybaczenie...
OdpowiedzUsuńCóż cieszę się, że nasza parka w końcu odnalazła wspólny język i myślę, że gdyby Rowling wiedziała o Twoim pomyśle uznałaby go za dobry, chociaż pewnie troche inaczej przedstawiłaby postaci, ale cóż :).
To opowiadanie należało do seri: lekkich, łatwych i przyjemnych takich najeden raz. NIe wymagło od czytalnik zbyt wielkich wysiłków myślowych, co w niektórych okresach naszego życia jest zdecydowanym plusem ;).
Czekam na epilog i zastanawiam się, które opowiadanie będzie kolejnym, które nam zaprezentujesz?
Lady Spark
[wczorajszy-sen]
Na początek chciałabym przeprosić, że komentuję aż z takim opóźnieniem. Absolutnie nie miałam tego w planach, ale nie udało się.
OdpowiedzUsuńNoelle przeszła samą siebie, wymyślając tę sprytną intrygę. No, i oczywiście musiała mieć świetny dar przekonywania, że namówiła do tego Bena.
Nie mniej jednak poskutkowało i obudziło zazdrość Teda, względem Victoire.
Amber była naprawdę bardzo pewna swego, tak bardzo, że się po prostu przeliczyła. Pozostał mi jednak mały niedosyt co do tej dziewczyny. Trochę zdziwił mnie brak wątku o tym jak Amber próbuje knuć by się zemścić na zakochanych.
Ted i Victoire, cóż cieszę się, że zrozumieli oboje swoje uczucia i potrafili sobie je wyznać, choć dziewczyna zrobiła to nieco wcześniej. Mam też wrażenie, że pomimo tych kilkunastu lat w ich miłości jest jakaś dojrzałość, która nie pozwoli na potknięcia czy błędy. :):):)
10 rozdizał i mój pierwszy komentarz. Jestem na diebie zła.
OdpowiedzUsuńW każdym razie zacznę od początku:
Bardzo mi się podobało twoje opowiadanie, choć wynalazłam parę dziwnyvh literówek i błędów interpunkcyjnych. Fajnie przedstawiłaś bohaterów Nowego Pokolenia, jak na razie przeczytałm jeddnak tylko opowiadania o Victorie i Teddym, więc nie wiem, co z pozostałymi, poza tym, że Lily jest wredna.
Rozwala mnie to, jak ludzie odmiennie wyobrażają sobie relacje tych dwojga, jak również ich charaktery. Twój Teddy jest porządnym chłopakiem, a Victorie delikatną i dziewczęcą córeczką Fleur. Podczas gdy mój Teddy jest odrodzeniem Syriusza Blacka i należy do zespołu rockowego (oni już skończyli szkołę, bo opowiadanie jest o roczniku Jamesa) w którym wokalistką jest Victorie, która pomimo swojego anielskiego wyglądu lubuje się w glanach i ma tatuaż, zresztą tak jak Ted.
I jakoś dziwnie się po prostu czyta takie opowiadanie o zupełnie innych zachowaniach i charakterach, jeśli wiesz, co mam na myśli :D.
Pokochałam Noelle. Gdyby nie ona oboje mieliby przerypane :D. Najpierw myślałam że chodzi o amortensję, potem o Felix Felicis a na końcu okazało się, że to wielosokowy :D.
Dzięki tobie wpadłam na całkiem fajny pomysł odnośnie Molly Weasley.
Podoba mi się twoja twórczość, może poszukam jeszcze czegoś :D
Okej