Witamy na szkoleniu dla aurorów.
Serena ścisnęła mocniej dłoń Jamesa, gdy siwowłosy mężczyzna
wypowiedział te słowa. To oznaczało koniec starego życia, początek nieodkrytej
dorosłości. Uśmiechnęła się, z zapartym tchem czekając na ciąg dalszy.
Dwa tygodnie temu do ich okien zapukały białe sowy, przynosząc
listy z długo oczekiwanymi wieściami. Długo obracała je w dłoniach, zanim
zawołała Jamesa, aby je otworzyli. Cokolwiek zawierały miało zmienić ich życie.
- Myślisz, że nas przyjęli? - spytała z wahaniem, a on uśmiechnął
się tylko blado, wpychając ręce w kieszenie dżinsów.
Wtedy Serena zdała sobie sprawę, że listy z Akademii Aurorów znaczyły dla niego jeszcze więcej niż dla niej. Dla niej był to wymarzony
zawód, dla niego okazja do pokazania wszystkim, że wcale nie jest tylko synem
swojego ojca. Chociaż James nigdy by się do tego nie przyznał, nie chciał, aby
ludzie widzieli go przez pryzmat Harry'ego. Był wystarczająco dobry, aby
zbierać laury za własne osiągnięcia. Wybierając każdy zawód trudno byłoby
uniknąć porównań, ale jako auror miało to być najbardziej widoczne.
- Będzie dobrze - powiedziała wtedy, dotykając jego
policzka.
Złamał jej dłoń i położył na swoim sercu. Jego szybkie bicie
powiedziało jej więcej niż panika w orzechowych oczach.
- James, będzie dobrze - powtórzyła z większą pewnością w głosie.
Musieli się dostać. Oboje. Niezależnie od koneksji rodzinnych
wierzyła, że są wystarczająco dobrzy. Mieli wymagane oceny, referencje i
pozytywnie zaliczyli testy sprawnościowe, więc dlaczego ostatecznie mieliby
zostać z niczym? Zależało jej na tym. Chciała być aurorem, ale była
wystarczająco rozsądna, aby wiedzieć, że człowiek jest stworzony do więcej niż
jednego zawodu.
James sądził inaczej. Od początku jasno powiedział - to albo nic.
Nawet nie próbował udawać, że jest inaczej. Odrzucił nawet ukochany qudditch.
Nie chciał alternatyw. Nic nie znaczyło tyle, co zostanie aurorem. Nie dla
ojca, nie dla ludzi, ale dla samego siebie.
Gdy rozrywała kopertę i pospiesznie przebiegła wzorkiem pismo wiedziała,
że się udało. W swoim liście z Akademii znalazła identyczne formułki,
niezawodny znak, że udało im się razem. Zaczynali nową, wspaniałą przygodę,
mając siebie za towarzyszy.
Gdy więc teraz siedzieli w budynku Akademii Aurorów w prostokątnej
sali wypełnionej długimi owalnymi stołami, Serenie trudno było powstrzymać
ciche westchnienie ulgi. Dokonali tego. Dostali się na szkolenie i teraz ich
jedynym problemem miało być przetrwać najbliższe dwa lata.
Rozejrzała się wokół. Wszystkie miejsca były zajęte. Niektórych
jak drobną szatynkę siedzącą naprzeciwko kojarzyła z Hogwartu. Rozpoznawała
twarze, ale nie znała imion. Równie liczne było jednak grono osób, które
widziała pierwszy raz w życiu. Najwyraźniej dostanie się tutaj wcale nie jest
takie łatwe przemknęło jej przez myśl, gdy dostrzegła siedzącego w rogu
mężczyznę około trzydziestki. Znajdowało się tu kilkanaście osób, którym dałaby więcej niż naście
lat, a które razem z nimi miały zacząć dzisiaj szkolenie.
- Może wam się wydawać, że skoro jesteście tutaj wszystko już za
wami. Błąd. To dopiero początek - dodał stojący na środku sali Gordon Atwins,
patrząc na zebranych. Uśmiechnął się złowieszczo, gdy w sali zapanowała zupełna
cisza. - Nauczymy was jak działać szybciej niż myśleć, pokonywać pozornie
niemożliwe przeszkody i radzić sobie z własnymi lękami. Szkolenie będzie
wymagało więcej wysiłku niż cała wasza dotychczasowa edukacja. Kto sobie nie
będzie radził, wylatuje. Brak drugich szans. Tu nie ma szans na poprawę, bo
podczas prawdziwych akcji nikt nie będzie dawał wam możliwości poprawy.
Mężczyźnie wyraźnie spodobała się reakcja, jaką wywarł na nowych
uczestnikach szkolenia, bo kiwnął głową z zadowoleniem.
- Zaraz przeczytam wasze nowe przydziały. Będziemy tu pracować w
parach, tak jak ma to miejsce w przypadku prawdziwych aurorów. Za miesiąc
nastąpi zmiana partnerów. Przydziały nie podlegają żadnym negocjacjom - dodał,
gdy na sali rozległy się stłumione szepty.
- Myślisz, że mamy szansę być razem? - mruknął James, uśmiechając
się pod nosem.
Serena z trudem powstrzymała się od chęci walnięcia go między
żebra. Niczego nie mógł traktować z należytą powagą chociaż przez chwilę!
Potrafił ją doprowadzić tym do szału. Posłała mu spojrzenie mówiące, że zapłaci
jej za to później, gdy wrócą do domu i znowu skupiła wzrok na ich nowym
instruktorze.
Wyczytał już sześć par. Wszyscy kolejno wstawali, dając się poznać
pozostałym. Przydziały nie były oparte na żadnym logicznym podziale albo
przynajmniej Serena nie potrafiła tego dostrzec. Kryterium niestanowił alfabet
ani płeć, stwierdziła w myślach, gdy kolejne dwie osoby wstały, aby zaraz znowu usiąść.
- Payson Hart - Gordon Atwins wyczytał kolejne nazwisko i wstała
wysoka blondynka o promiennym uśmiechu i jeszcze większym rozmiarze stanika.
Mężczyzna zerknął na drugie nazwisko i lekko zacisnął usta. - Twoim partnerem
będzie James Potter.
James podniósł się z miejsca, błyskając białymi zębami w szerokim
uśmiechu, którego Payson nie mogła nie odwzajemnić. Na sali zrobiły zapanowała
cisza, po czym wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. James wzruszył ramionami,
jakby chciał bez słów powiedzieć, że nic nie poradzi na dokonania swojego ojca.
Gordon Atwins nadal jednak patrzył na niego ze złością w oczach.
Nie była to codzienna reakcja na syna Harry'ego Pottera. Ludzi zwykle się
uśmiechali, wpadali na ściany albo prosili o autografy. Złość była tutaj co
najmniej nie na miejscu. Serena obiecała sobie, że koniecznie musi potem
zapytać Jamesa, czy spotkał już kiedyś wcześniej Gordona Atwinsa.
- Cóż, skończmy to szybciej - powiedział z wyraźną wściekłością
instruktor, przerzucając kartki. Popatrzył na kolejną, po czym prychnął z
dezaprobatą i zdziwieniem, jakby nie wierzył własnym oczom. - Serena Potter.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że chodzi o nią. Policzki
Sereny zaczerwieniły się, gdy wszystkie oczy zwróciły się ku niej. Nieporadnie
wstała, spuszczając wzrok. Noszenie tego nazwiska było większym wyzwaniem niż
sobie to wcześniej wyobrażała. Reakcje, emocje i zaciekawienie dotychczas nigdy
nie dotyczyły jej osoby. Nie była przyzwyczajona do tego, a wraz z małżeństwem
stało się jasne, że to od teraz miało stanowić ważną część jej nowego życia.
Nieśmiało proponowała Jamesowi, że zostanie przy swoim panieńskim
nazwisku. Nikt w świecie czarodziejów nie zwraca uwagi na kogoś z tak mugolskim
nazwiskiem jak Wilson. Nazywając się Potter nie trzeba robić nic, aby ludzie
traktowali cię jak darmową atrakcję turystyczną. James jednak tego nie rozumiał, dorastając na tym świeczniku. Dla niego to nazwisko oznaczało
rodzinę, symbolizowało jedność, którą ona chciała odrzucić. Wytknął jej, że nie
nie chcąc być Potter odrzuca go z powodu dokonań jego ojca i jego znaczenia.
Zupełnie jakby to było możliwe. Odrzucając nazwisko James wyraźnie
sądził, że odrzucała też jego.
Ostatecznie więc uległa.
Została Sereną Potter.
I chociaż nigdy nie żałowała bycia z Jamesem, to w chwilach takich
jak ta czuła, że nie potrafi odnaleźć się w centrum zdarzeń.
- Będziesz pracować z Kate Melton.
Drobna brunetka, o której pomyślała wcześniej Serena wstała zza
przeciwka stołu. Teraz przypomniała sobie, że chodziły razem na transmutację.
Mogłoby być gorzej pomyślała, gdy Atwins wyczytywał następne pary.
Kate wydawała się nawet sympatyczna. Ich współpraca powinna przebiegać bez
większych zakłóceń. Popatrzyła na Kate, ale ta posłała jej pełne niechęci
spojrzenie. Serena zacisnęła ręce na dłoniach, czując, że ulga przyszła zbyt
szybko.
- To wszystko na dzisiaj. Do zobaczenia w poniedziałek - zakończył
Atwins, wychodząc z sali.
- Zapowiada się ciężki rok - mruknęła Serena, gdy wychodzili z
sali.
James nie zdążył jej odpowiedzieć, gdy wsunęła się między nich
uśmiechnięta Payson.
- Bardzo się cieszę, że będziemy razem pracować - powiedziała, nie
przestając mrugać. - Sądzę, że razem możemy dużo osiągnąć.
Serena z trudem opanowała chęć powiedzenia czegoś. Nie chciała
wyjść na zazdrosną. Naprawdę nie była zazdrosna. Nie po tym, co ostatnio
przeszli przez brak zaufania i przeszłość. Teraz powinno być inaczej. Gdy James
popatrzył na Payson z wyraźnym zadowoleniem, nie mogła się powstrzymać od
złośliwości.
- To wspaniale, może następnym razem ja na ciebie trafię? -
zaświergotała Serena, czując się jak ktoś zupełnie inny.
Payson zamrugała, posyłając jej niewinne spojrzenie błękitnych
oczu.
- Tak, masz rację... Swoją drogą zawsze myślałam, że córka
Harry'ego Pottera jest najmłodsza, ale widać musiałam coś pomylić - dodała z
przepraszającym uśmiechem, a Serena poczerwieniała.
James wybuchnął śmiechem, który zwrócił na nich uwagę idących
wokół ludzi. Zaczynało się robić coraz ciekawiej, pomyślała Serena, próbując
opanować drżenie. Czuła, że wystarczy jeszcze chwila śmiechu Jamesa, aby
została całkiem młodą wdową.
- Nie jestem jego siostrą. Jestem jego żoną.
***
Powoli tonął. Zdecydowanie nieciekawe położenie.
Albus westchnął, przysiadając na parapecie na czwartym piętrze.
Podrapał się po głowie i zapatrzył się na jezioro. Zdecydowanie tonął. Nadszedł
czas, jak się wydostać z tej pułapki. Najgorsze jednak było, że zupełnie nie
miał pomysłu, jak się z tego wszystkiego wydostać. Przymknął oczy, myśląc o
ostatnich kilku miesiącach, gdy nic nie zapowiadało problemów.
Naprostował sprawy z C. C. Uśmiechnął się na samą myśl o niej.
Jego śliczna, jasnowłosa dziewczyna, dla której niegdyś zupełnie stracił głowę.
Skończyła Hogwart rok temu i ciężko znieśli rozłąkę. On w szkole, czując się
jak totalny dzieciak, a ona wschodząca gwiazda kobiecego qudditcha. Ten rok
mieli spędzić w podobny sposób, więc jasno ustalili sobie granice.
Nie będą składać nieprzemyślanych deklaracji. Nie będą zazdrośni.
Żadnych granic, żadnych obietnic. Początkowo wydawało mu się dziwne, że C. C.
na to nalegała, ale szybko zrozumiał, że było to spore ułatwienie dla nich
obojga. Mogli teraz robić co chcieli bez wyrzutów sumienia. Gdy on zaś za rok
skończy Hogwart zawsze będą mogli do siebie wrócić. Chociaż minęła
dopiero połowa października, Albus szybko poznał smak tej wolności, którą
utożsamiały dla niego długie włosy dziewczyn i ich jeszcze większe piersi.
Niedawno jednak uświadomił sobie, że musi się zatrzymać. Seks i
zabawa to nie wszystko. Chciał czegoś więcej. Popatrzył na boisko do qudditcha
i uśmiechnął się szeroko. Chciał zwycięstwa.
W tamtym roku, gdy jeszcze James był kaptanem drużyny Gryffindoru
wygrali puchar qudditcha, ale bardziej o ich przewadze zadecydowało szczęście niż poziom zespołu. Jego bratu brakowało pasji, aby wymagać od zawodników więcej niż
jakiekolwiek zwycięstwa. Pewnie dlatego, że całe swoje myśli oraz wysiłki
poświęcał to na burzenie, a następnie odbudowywanie swoich licznych związków.
On, Albus, zamierzał to poprowadzić zupełnie inaczej.
Chciał, aby jego drużyna nie wygrywała przypadkiem albo niewielką
różnicą punktów przez gapiostwo szukającego Slytherinu. Wiedział, że
zmotywowanie ludzi to trudne zadanie, ale był gotów na wiele. Chciał dokonać
czegoś, co upamiętni go na lata, nada jego życiu sens. Pragnął pokazać światu,
jak dobry jest, że jego umiejętności nie mają nic wspólnego z rodziną i
nazwiskiem.
Teraz jednak czuł, że to wszystko go przerasta. Ludzie nie
dostrzegali, jak ważne są mecze i odpowiednie przygotowanie. Zabawa była
ważniejsza. On się denerwował, prosił, a ostatnio krzyczał, wszystko na nic.
Zmarnował już niejedną bezsenną noc na opracowanie strategii, którą jego
drużyna ostatecznie i tak próbowała przyswoić dopiero dzień przed meczem.
Wszystko to męczyło go coraz bardziej. Przeszłość, w której
zmarnował zbyt wiele czasu. Teraźniejszość, która nie chciała poddawać się
zmianom. Przyszłość stanowiąca coraz mniej mniej nęcącą tajemnicę.
- Albus, coś się stało?
Zirytowany głos odbił się echem od korytarza. Nie musiał się
odwracać, aby wiedzieć, że to Rose. Nikt inny nie potrafił wypowiedzieć jego
imienia z tak dużą ilością złości. Miała w tym dużą wprawę.
Dalej patrzył na gładką taflę jeziora
- Albus! - syknęła przez zęby.
Stała przed chwilę nad nim, po czym prychając głośno, usiadła obok
niego na parapecie. Rude włosy i brązowe oczy pojawiły się w zasięgu jego
wzroku.
- Co się stało? - Tym razem jej głos był znacznie spokojniejszy.
Brzmiał niemal jakby naprawdę potrafiła wykrzesać z siebie współczucie.
- Rose, Rose - mruknął pod nosem, nie wiedząc od czego właściwie
zacząć.
Zapadła cisza. Dobrze im się razem milczało. Znali się praktycznie
od zawsze i wiedzieli, że niekiedy cisza mówi więcej niż słowa. Nie musieli
paplać, aby poczuć co jest nie tak.
- Chyba się pogubiłem.
Widział, że chciała zapytać w czym. Pewnie umierała z pragnienia.
Twarz jej niemal płonęła z ciekawości, ale w tamtym roku wykrzyczała mu w
twarz, że kończy z próbami pomocy mu. Tak jakby odrzucając Chelsea, odrzucił też
ich przyjaźń. Nigdy nie zrozumiała, że to dwie zupełnie różne sprawy.
- Jeśli chodzi o Chelsea... - zaczął, spuszczając wzrok. - Miałaś
rację, że nie powinienem dawać jej złudnych nadziei. Przyznaję postąpiłem
głupio. Nawaliłem.
Popatrzył na nią, chcąc dowiedzieć się, co myśli. Kiwnęła głową,
jakby to wystarczało zamiast słów. Miała rację. W tym przypadku słowa mogły nie istnieć
Rose od zawsze była jego najlepszą przyjaciółką. W domu pełnym
wariat... zapaleńców, szczególnie wśród nowego pokolenia, posiadanie rozsądnego
towarzystwa było na wagę złota. Dogadywali się lepiej niż ze swoim rodzeństwem,
które zawsze wydawało się pochodzić z innej planety. Razem snuli plany, a potem
trafili do Hogwartu.
Ich przyjaźń trwała dalej. Wydawało by się, że tutaj już być tylko
dobrze, a żadne wydarzenia nie są w stanie zmienić tego stanu rzeczy. Zupełnie
mylne przekonanie. Wystarczyła jedna zakochana dziewczyna oraz jedna
nieprzemyślana noc pełna wrażeń, aby z ulubionego kuzyna i przyjaciela stał
się dla Rose nikim. Cóż, fakt, że Chelsea była jej przyjaciółką, a on bez
zastanowienia przespał się z nią, pewnie nieco tłumaczył, dlaczego Rose tak
zareagowała.
Czas pozornie nie złagodził jej gniewu, pomimo że od tych wydarzeń
minęło kilka miesięcy.Wciąż patrzyła na niego z żalem. Mówiła, że miała go za
kogoś zupełnie innego. Ale musiała się przełamać, skoro jednak siedziała tu
teraz obok niego na zapomnianym korytarzu, gdzie jedynym niespodziewanym
gościem mogły być skrzaty domowe.
- Nie tak to miało wyglądać dzisiaj.
Zaśmiała się cicho, a i na jego ustach wykwitł blady uśmiech.
Niegdyś zawsze marzyli o siódmym roku. To miał być ten rok, rok
zmian i rok największych możliwości. Gdy byli znacznie młodsi, wielokrotnie o
tym rozmawiali. W marzeniach widzieli odznaki na swoich piersiach, trofea w
rękach i euforię na twarzach.
Rzeczywistość przerosła jednak ich oczekiwania, zniekształcając je
niczym krzywe zwierciadło.
Miało być inaczej.
- Miało być - powtórzyła Rose, nieświadomie wypowiadając myśli
Albusa.
W marzeniach widziała swój ostatni rok w Hogwarcie w zupełnie
innych barwach. Myślała, że zostanie prefektem naczelnym. Nie została. Serce
nadal bolało ją z rozczarowania, a duszy czuła zawód. Pragnęła tego tak mocno,
że przegrana ją załamała.
Jakby tego wszystkiego było mało, straciła jeszcze wakacje na
opłakiwanie swojej miłości. Chociaż w kwestii Easy'ego jej niezdecydowanie
graniczyło z szaleństwem, teraz wiedziała, że musi trzymać swoje emocje na
wodzy. Niezależnie co czuła poddawanie się impulsom musiało się skończyć.
Miała wrażenie, że poukładała sobie to wszystko - porażkę,
Easy'ego, naukę, ale teraz siedząc obok Albusa nagle wszystko pojęła. Nadal
sama siebie okłamywała.
Mówiła, że trzyma uczucia pod kontrolą. Prosiła, aby ruszyć
naprzód z Chelsea. Twierdziła, że pogodziła się z przeszłością. Nawoływała do
zaprzestania walki z wiatrakami.
Ale najchętniej by rzuciła to wszystko.
Powiedziała swojemu życiu, że ma go dosyć, że to nie jest to, o co
prosiła.
- Ale gorzej już chyba być nie może.
Słowa wypowiedziane w złą godzinę.
Wynurzyli się jakby z nicości. Szli obok siebie. Nie trzymali się
za ręce, a mimo to wyraźnie widać było, że łączy ich coś więcej niż wspólny
spacer. Zresztą kim on musiał dla niej być skoro pozwoliła mu obok siebie iść?
Dotychczas twierdziła, że żaden chłopak, wliczając w to jej braci, nie jest
wart złamanego knuta. A ona zbyt mocno kochała pieniądze, aby je marnować w ten
sposób.
Teraz Albus zdecydowanie przyznałby jej rację. Ten chłopak
faktycznie był wart złamanego knuta.
- Lily? Scorpius? - powiedzieli jednocześnie Rose i Albus.
Lily i Scorpius? Scorpius i Lily?
Dziewczyna drgnęła, przez twarz chłopaka przemknął grymas. Żadne z
nich nie sprawiało wrażenia zażenowanego czy zawstydzonego. Głowy mieli
podniesione wysoko, a ich oczy błyszczały.
- Lily, co ty wyprawiasz? - warknął Albus, podnosząc się.
Wyprostował się i założył ręce na piersi, piorunując siostrę
wzrokiem. Przygnębienie, apatia, które odczuwał wcześniej ustąpiło miejsca
irytacji. Co ona robiła z tym kretynem? Dlaczego wydawało jej się, że może ot,
tak, zacząć się spotykać z Malfoyem? Irytacja przechodziła we wściekłość.
Porzucone emocje teraz dawały o sobie znać ze zdwojoną siłą.
- Czekam na odpowiedź! - krzyknął, a jego głos rozniósł się echem
po korytarzu. Dama z portretu nieopodal napomniała go śpiącym głosem, ale nawet
nie zwrócił na to uwagi. Krzyczał dalej.
Rose zamrugała patrząc na Albusa, który się miotał; Lily, która
niecierpliwie wywróciła oczami i chwyciła dłoń stojącego obok niej chłopaka;
wreszcie na Scorpiusa, który przyglądał się temu wszystkiemu ze znudzeniem. Ich
oczy na chwilę się spotkały, ale nic nie mogła z nich wyczytać. Stalowe oczy
jak zwykle dobrze strzegły swoich tajemnic.
Jego pojawienie się w towarzystwie Lily zaskoczyło ją bardziej niż
była gotowa to sama przed sobą przyznać. Tego zupełnie się nie spodziewała. Może nawet nieco ją to zabolało, co
było o tyle niedorzeczne, że nie powinno ją obchodzić, z kim spotyka się
Scorpius.
On jej nie interesował. Powtórzyła to w myślach
kilkakrotnie zanim jej mózg spróbował w to uwierzyć. Była tym mocno zaskoczona
i to wszystko. Zdecydowanie wynikało to z faktu, że prędzej podejrzewałaby go o
hodowanie hipogryfa w swojej sypialni czy potajemne przyrządzanie amortencji
niż dobrowolne spędzanie swojego wolnego czasu z kimś takim jak Lily.
- Co robicie razem!? - Albus nie przestawał krzyczeć, a jego głos
wkradł się w rozmyślania Rose, kładąc im kres. Pomyśli o tym później.
Albo i nie. W końcu wcale nie interesuje jej, co robi Scorpius Malfoy.
- Co my robimy razem? - powtórzyła spokojnie Lily, jakby próbując
zrozumieć, o co właściwie pyta ją Albus. Wyglądała, jakby się zastanawiała nad
odpowiedzią, chociaż nikt z obecnych nie miał wątpliwości, że chwila zwłoki nie
służyła próbie załagodzenia sytuacji. Ona lubowała się w emocjach. Wreszcie
uśmiechnęła się szeroko, mocniej przyciągnęła do siebie Scorpiusa i
powiedziała:
- Bawimy się razem. Bez zbędnych etykietek. I rozumiej to jak
tylko chcesz, braciszku.
_______________________________________________________________
Voila, oto jest. Pierwotnie był nieco dłuższy, ale postanowiłam dodać właśnie w takiej wersji.
Wszystkich, którzy jeszcze nie głosowali, zapraszam do udziału w ankiecie.
A ja uciekam ćwiczyć i oglądać Sezon na miłość, korzystając z resztek wakacji.
Witaj! Żałuję, że zakończyłaś w takim momencie, jeżeli chodzi o losy Sereny ;) Ta wiadomość musiała być dla dziewczyny dość szokująca, bądź co bądź Serena i James są świeżakami jeżeli chodzi o dorosłe życie :D W sumie nie dziwie się Ginny, jest matką, jej najstarszy syn w tak młodym wieku porwał się na głęboka wodę, wstąpił w związek małżeński, mimo iż nikt się po nim tego nie spodziewał. Widać, że miłość go zmieniła i cieszę się, że na imprezie potrafił zachować dystans z Angelique. Scorpius i Lily - jestem jak najbardziej na tak! W blogosferze najczęściej można się natknąć na parring Scorpius i Rose, przepadam za nim, ale w twoim opowiadaniu nadałaś ich relacji czegoś nowego, nie jest to typowe love story. Mają się ku sobie, ale ciągnie ich też do kogoś innego. Wprowadziłaś Easy'ego i myślę, że jest on jak najbardziej odpowiedni dla twardo stąpającej po ziemi, inteligentnej Rose, ponieważ jest lekkoduchem, a jak wiadomo przeciwieństwa się przeciągają ;) Scorpius i Lily to coś rzadziej spotykanego i bardzo ciekawi mnie ich relacja. Cieszę się, że powróciłaś do tych bohaterów, miło mi będzie znów o nich czytać, ponieważ BwH to jedno z pierwszych opowiadań jakie przeczytałam w blogosferze i z którego czerpałam przyjemność. Życzę wytrwałości w dalszym pisaniu, dużo weny i pomysłów! Pozdrawiam serdecznie! :)
OdpowiedzUsuńKogo to moje oczy widzą? Bardzo miło widzieć komentarz od znajomej twarzy (a raczej nicku) :) Cieszę się, że pamiętałaś o tej historii i nadal tu zaglądasz.
UsuńW następnym rozdziale będzie na pewno, co dalej się dzieje u Sereny i Jamesa ;)
Dziękuję za treściwy komentarz i cieszę się, że Ci się podoba.
Pozdrawiam :)
Hah, co jest chyba jeszcze lepsze niz pierwsza cześć, to, ze cześć z nich jest juz dorosła,albo przynajmniej powinna byc, a częśc cały czas w szkole. Załamałam sie, kiedy przeczytałam, ze Rosę chyba zlała naszego kochanego E! O co biega? No Please, tak nie mozna. Ale może sie z Albusem przynajmniej pogodzi. Lily i scorpiorus rozwalają system, ciekawe, kiedy sie ogarną, ze to cos wiecej. Myśle, ze Lily może to nieco komplikować:D pewnie bedzie sama bać sie własnych uczuc. James i Selena... Cieszę sie, ze sie razem dostali, choć myslalam, ze ten kurs bedzie dłuższy. Mam nadzieje, ze nowi znajomi nie beda próbować zniszczyć tego malzenstwa, ale kurde, z drugiej strony oni naprawdę sie kochają. Rozdział b dobry, oby tak dalej:)
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze będzie więcej scen z Rose i Easy uwielbiam tą dwójkę;))))
OdpowiedzUsuńHej bardzo mi się podoba opowiadanie, ale kiedy wreście będzie następna część
OdpowiedzUsuńW dwa dni przeczytałam całą Serene i bardzo mi się podobało! Mam nadzieję, że kontynuacja kiedyś nastąpi!!!
OdpowiedzUsuńNastąpi, nastąpi ;) Już nad tym pracuję.
OdpowiedzUsuń