3 lipca 2012

Rozdział IV: Everybody loves somebody sometime


If I had it in my power
I'd arrange for every girl to have your charm
Then every minute, every hour
Every boy would find what I've found in your arms

Everybody loves somebody sometime
And although my dream was overdue
Your love made it well worth waiting
For someone like you
Frank Sinatra

Klasa do Eliksirów mieściła się w lochach, czyli najmniej lubianej przez uczniów części zamku. Było to zimno i ponuro, a w powietrzu unosił się specyficzny zapach. W ciemności nawet cień potrafił przestraszyć. Nieraz miało się wrażenie, że w tej zapomnianej przez dzień i Słońce części zamku trzeba uważać. Wszyscy zdawali sobie z tego sprawę i unikali przebywania tutaj. Mimo to Horacy Slughorn, nauczyciel Eliksirów robił, co mógł, aby na jego spotkania Klubu Ślimaka przyszło jak najwięcej uczniów. Frekwencja zwykle była zaskakująca niska, lecz mimo to profesor nie tracił typowego dla niebie entuzjazmu. Właśnie planował pierwsze w tym roku spotkanie klubu i zamierzał dzisiaj rozdać zaproszenia. Otworzył drzwi klasy do Eliksirów i rozejrzał się po pustym jeszcze pomieszczeniu, które za chwilę miało zapełnić się szóstoklasistami. Jednak jego myśli w tej chwili zaprzątał jadłospis dzisiejszego spotkania, a nie zaczynająca się za cztery minuty lekcja.
- Dzień dobry, panie profesorze - powiedziała cicho Serena Wilson, wchodząc i patrząc na nauczyciela z lekkim uśmiechem. Bardzo lubiła Eliksiry i było dla niej oczywiste, że chce zdawać ten przedmiot nas egzaminach. Jednak zdecydowanie mniejszą sympatią darzyła spotkania Klubu Ślimaka. Nie lubiła ich. Wszyscy tam patrzyli na nią z góry, choć zupełnie nie rozumiała czemu. Byłoby jej lżej gdyby, chociaż Rose albo Elizabeth tam chodziły, ale nie. Ta pierwsza uważała to za totalną stratę czasu, a druga nigdy nie dostawała zaproszeń. Tak więc musiała tam chodzić sama. Odgarnęła za ucho niesforny kosmyk i poprawiła spadające okulary. Teraz także na lekcje będzie musiała chodzić sama... Bowiem Elizabeth zrezygnowała z Eliksirów, a Gloria nic na ten temat nie mówiła. Na razie nie nic nie szło dobrze, pomyślała. Do tego jeszcze ta sprawa z szlabanem, który ma dać Lily Potter.Ta sprawa ciągle ja jednocześnie nurtowała i irytowała. Z jednej strony chciała to mieć za sobą, ale... Ale mimo wszystko chciała uniknąć konfrontacji z panną Potter. Rok koszmar, przemknęło jej przez głowę. Czy może być gorzej? Zdawało się jej, że w tym roku szkolnym nic już jej nie zaskoczy.
***
Stary zwolnij! - James odwrócił się i ujrzał idącego powolnym krokiem Ryana. Chłopak wyraźnie za punkt honoru postanowił sobie, że nie będzie się spieszyć. Szedł irytująco wolnym, zdaniem Pottera krokiem, a na jego ustach malował się pełen samozadowolenia uśmiech. James  z irytacją spojrzał na przyjaciela. Irytacja? Właściwie, dlaczego się irytował... W końcu kilkanaście punktów za Candy to niedużo. Tyle, że  to i tak duży krok do przodu. A on, James Potter, jakie plany miał na ten rok? Czy będzie jak zwykle kilka imprez, choć odpowiedniejsze byłoby słowo kilkanaście. Poza tym niedługo zacznie się sezon meczy qudditcha jego ulubionego sportu. Na samą myśl o tym na twarz wypłynął lekki, pełen radości uśmiech. Tak, qudditch to zdecydowanie jego pomysł na przetrwanie tego roku szkoły. Choć lubił swoją szkołę czasami miał dosyć, zwłaszcza, gdy na nic nie miał czasu. W końcu to nie jego wina, że ma tyle szlabanów i pięknych ,,koleżanek." Jako kapitan drużyny Gryfonów i najlepszy ścigający zdecydowanie chciał po raz kolejny zdobyć Puchar Qudditcha. To będzie jego cel w tym roku... Choć zdecydowanie nowa dziewczyna nie zaszkodzi. W końcu z Angelique spotyka się już od ponad pięciu miesięcy. Zmarszczył lekko brwi, próbując sobie przypomnieć, jak to się stało. Nijak mu się to udało.  Faktem jednak było, że on i Angie to i owszem związek, z którego jest sporo korzyści, ale... ale w końcu młodość rządzi się swoimi prawami. Punkty też chyba mają jakieś znaczenie. Nikt nie chce przegrywać, a zwłaszcza nikt tak przystojny i uwodzicielski jak on. Zresztą czy jedna dziewczyna to przypadkiem nie za mało?
- O czym tak dumasz? - spytał z ironią Ryan, patrząc na przyjaciela. James zamrugał i uśmiechnął się szeroko.
- Zastanawiam się, jak szybko spadniesz z miotły na najbliższym treningu qudditcha...
- JAMES!
- ...mam nadzieje, że wytrzymasz, choć kilka minut - dokończył James z niewinną miną.
- Czy ty człowieku wiesz, do kogo mówisz? Wiesz? Mówisz do najlepszego ścigającego w historii Gryffindoru...
- Czyli o mnie więc Ryan nie przywłaszczaj sobie mojego tytułu - dokończył James, po czym zatrzymał się gwałtownie. Niecierpliwym ruchem przeczesał dłonią swoje, czarne, jak zwykle rozwichrzone włosy. - A po co my właściwie idziemy na lekcje? Dziś pierwszy dzień szkoły, więc... więc trzeba to jakoś uczcić.
- Zgadzam się z  tobą - Ryan z miejsca poparł przyjaciela. Jemu także nie uśmiechała się perspektywa lekcji, a szczególnie Eliksirów, które odbywały się w dusznych lochach. Nadal w płucach miał dum wypalonego przed godziną skręta. Zmrużył lekko, swoje granatowe oczy i dodał: - Easy się wścieknie, że ominęły go wagary. Chociaż nikt nie kazał mu w tamtym roku, wybierać takich kretyńskich przedmiotów.
- Ale to cały Easy - on przede wszystkim dba o swoje duchowe ja. Choć nie bardzo rozumiem, o co tu chodzi....
- Potter! Fairchild! Co wy tu robicie? - James jęknął bezgłośnie, słysząc za swoimi plecami głos profesor McGonagall. Wiedział, co to znaczy. Zaraz zacznie się wypytywanie, dlaczego nie są na lekcjach, co tutaj robią i ile jeszcze czasu zamierzają marnować. Zarówno James jak i Ryan mieli  już dosyć pogadanek i kazań, które zawsze brzmiały bardzo podobnie, po których bynajmniej nie mięli motywacji do nauki, a  nawet wręcz przeciwnie. Spojrzeli na siebie z rozpaczą. Wiedzieli, że ich rodzice przyzwyczaili się już do listów z upomnieniami przychodzącymi z Hogwartu, ale jeszcze nigdy nie dostali sowy w drugi dzień szkoły. To zdecydowanie nie była zbyt miła sytuacja...
- Pytam się to tutaj robicie chłopcy - powtórzyła swoje pytanie dyrektorka Hogwartu. Spojrzała na nich uważnie, jakby oceniając ich. James natychmiast odzyskał swoją zimną krew i odparł spokojnym głosem:
- Bo my... My właśnie szliśmy do... na Eliksiry, ale nagle mojemu koledze - James teatralnym ruchem wskazał  an Ryana - zrobiło się słabo i jako przykładny uczeń i dobry kolega chciałem go wyprowadzić na świeże powietrze - zakończył swoją opowieść James. Ryan nic nie odpowiedział, tylko pokręcił lekko głową, a w jego oczach malowało się lekkie niedowierzanie.
- Potter i ty myślisz, że ja wam uwierzę? - spytała profesor McGonagall, a jej oczy zwęziły się. Teraz James już wiedział, kogo bazyliszkowe spojrzenie tak chętnie naśladowała Rose. - Nieładnie kłamać, oj, nieładnie. No, ale tym razem... Dobrze, chłopcy biegnijcie na lekcje - dodała, uśmiechając się do nich ciepło i odeszła wolnym krokiem, aby zniknąć za zakrętem korytarza.
Easy i James stali nieruchomo, jakby nie mogli uwierzyć, bo to im się naprawdę nie mieściło w głowach. Takie rzeczy zdarzały się w filmach, ale nie w prawdziwym życiu. Czy naprawdę przed chwilą profesor McGonagall darowała im szlaban?!?
***
Serena z lekkim uśmiechem schyliła się nad swoim kociołkiem. Eliksir w nim miał jasnoczerwony kolor, czyli idealnie taki, jaki podany był w podręczniku. Było to przyczyną zadowolenia dziewczyny. Nigdy nie uważała, że ma w tym zakresie jakieś zdolności, ale miło było zrobić coś dobrze, a nawet lepiej niż inni. Nawet, jeśli dla wielu osób to było nic, dla niej miało to naprawdę ogromne znaczenie. W końcu dla jednych nic, to dla innych wszystko. Profesor Slughorn podszedł do niej z swoimi, tradycyjnym dobrotliwym wyrazem twarzy. Nachylił się nad jej kociołkiem i  uśmiechnął się szeroko.
- Idealny! Doprawdy, idealny... Panno Wilson, uwarzyła pani doskonały eliksir, a w dzisiejszych czasach to doprawdy niezwykła sztuka. Teraz to już nie jest ta młodzież, co kiedyś - odrzekł, mrugając do niej. -  Ach, o czym to ja mówił...
Nagle drzwi klasy otworzyły się i  weszli James Potter i Ryan Fairchild. Obydwaj mieli  bardzo zadowolone miny, a z ich ruchów niemal miła pewność siebie. Oczy chłopaków błyszczały, niemal niezdrowo, więc można było tylko snuć przypuszczenia, co robili przed lekcją. Ich pojawienie się natychmiast wywołało falę szeptów i gorączkowych szeptów. Oni jednak spokojnie zajęli miejsca w rogu klasy, w których siedzieli już od szczęściu lat. Horacy Slughorn natychmiast stracił wątek. Choć zwykle nie tolerował spóźnialskich, to teraz tylko się do nich uśmiechnął i podszedł do kolejnego kociołka. Serena nic nie powiedziała, bo i komu? Choć miała  do powiedzenia i to nie mało. Bo to chyba nie jest normalne, że pojawienie się Jamesa Pottera wywołało u niej przyśpieszony puls?
***
James z trudem stłumił ziewnięcie, a Ryan leniwie przymknął oczy. Choć dopiero pięć minut temu przyszli na lekcję Eliksirów, już byli totalnie znudzeni. Jako, że do końca lekcji  zostało dziesięć minut nawet nie próbowali zacząć robić jakiegoś tam... Czegoś tam, co wszyscy robili. Ryan zaczął cicho pochrapywać, a James rozejrzał się po pomieszczeniu z lekkim znudzeniem. Liczył na nowe twarze, ale chyba się przeliczył. Uśmiechnął się do kilku swoich byłych przyjaciółek.  Dostrzegł siedzącą w kącie dziewczynę ze swojego domu... Tą, no jak jej tam. W każdym razie dostrzegł Brzydulę. Pewnie wiedziałby więcej, gdyby kiedykolwiek interesowała go jej osoba. Skoro jednak tak nie było to, po co zaśmiecać sobie głowę niepotrzebnymi informacjami? Dalej, Angie siedziała w towarzystwie koleżanek, z Slytherinu i wyraźnie udawała bardzo zajętą robieniem eliksiru. Pewnie znowu jest za coś zła. Dziwne, ale niezbyt interesowało go to w tej chwili. W końcu i tak musieliby się niedługo rozstać.
- Och, panie Potter jak miło mi pana zobaczyć - powiedział Horacy Slughorn, podchodząc do Jamesa. Chłopak widział, że gdyby mniej znał starego nauczyciela, to pomyślałby sobie, że on sobie z niego kpi. Ale intencje nauczyciele eliksirów były zupełnie jawne. U uczniów pochodzących z wpływowych, czarodziejskich rodzin lub bardzo zdolnych  był w stanie bardzo wiele tolerować. Tak, zdecydowanie warto było być członkiem Klubu Ślimaka, choć niektóre przyjęcia wydawane przez nauczyciele były nudne i bardzo nużące. Cóż... Jednak od tego zawsze można się wykręcić. Ta myśl wywołała u Pottera lekki uśmiech. Spojrzał na opiekuna Slytherianu i kopnął lekko w kostkę pochrapującego Ryana. Chłopak z cichym warknięciem otworzył zaspane oczy. Spojrzenie, które skierował w stronę Jamesa bynajmniej nie wyrażało radości.
- Potter, daj mi spokój... Znaczy, dzień dobry panie profesorze. - Ton wypowiedzi Fairchilda zmienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy dostrzegł nauczyciela. Z jego głosu zniknął niedawny gniew, a jego miejsce zajęła uprzejmość. James patrzył na tą sytuację, usiłując się nie uśmiechać zbyt szeroko, co było nie lada wyczynem.
- Witam, panie Fairchild. Tak, tak panno Montrose możecie już wychodzić. Chociaż... Panie Potter, Fairchild i panny Wilson, O'Gabben i Zabini proszę jeszcze nie wychodzić.
James z irytacją zacisnął zęby. Już wiedział, o co chodzi, zresztą chyba każdy rozumiał, o co chodzi. Zapowiada się na kolejne ciekawe spotkanie Klubu Ślimaka. Nie miał ochoty dostawać zaproszenia, a tym bardziej tracić cenny czas przerwy na czas z nauczycielem. Tym bardziej, że niedługo miał zacząć się obiad. Jednak, co odnotował ze złością Slughornowi wyraźnie się nie śpieszyło. Wypuścił powietrze z płuc z cichym świstem próbując nie zwracać uwagi na stojącą niedaleko Angie. Choć było to trudne, piekielnie trudne, zwłaszcza, że dziewczyna cały czas patrzyła na niego ze złością.
***
Angelique Zabini wydęła lekko swoje idealnie wykrojone usta i wolnym krokiem podeszła do Jamesa, który kompletnie nie zwracał na nią uwagi. Normalnie pewnie by się tym w ogóle nie przejęła, ale po rozmowie z Maxem nie mogła sobie pozwolić na żadne ustępstwa.  A zresztą... Ustępowanie nigdy nie leżało w jej naturze.
- Witam - powiedziała w stronę swojego chłopaka. Potter spojrzał na nią z lekkim namysłem, a  stojący obok niego Ryan mocno szturchnął go w żebra, po czym podszedł do panny O'Gabben.
- Cześć, Angie - odrzekł James. Angelique rozejrzała się po klasie, sprawdzając, czy przypadkiem nikt nie zwraca na nich uwagi. Wszyscy byli jednak zajęci swoimi sprawami, a  profesor Slughorn dyskutował o czymś zawzięcie z tą Brzydulą z Gryffindoru.
- James...
- Nie, Angie - zaczął, ziewając szeroko i patrząc na nią z lekkim błyskiem w orzechowych oczach. - Dzisiaj raczej się nie spotkamy. Już umówiłem się z...
- James, dobrze wiesz, o co mi chodzi. - Leniwym ruchem dotknęła swoich włosów. Sprawiała wrażenie całkowicie spokojnej i opanowanej, choć w środku wszystko się w niej gotowało. - Musimy porozmawiać.
- Angie, dzisiaj jestem trochę zajęty.
- Ty jesteś zajęty? - spytała, unosząc lekko idealnie wydepilowaną brew. Uniosła dumnie podbródek i podeszła do drzwi. Nagle odwróciła się i rzekła w stronę nauczyciela. - Wiadomość o następnym spotkaniu klubu proszę przekazać przez Vivianne.
Po tych słowach wyszła, nawet nie oglądając się za siebie. Gdy wychodziła z lochów, usłyszała za sobą krzyk. No tak, pewnie Potter sobie o niej przypomniał. Idiota jeden, pomyślała ze złością i przyśpieszyła kroku.
***
Witam! To moja pierwsza notka na tym blogu, więc proszę o wyrozumiałość. Mam nadzieję, że się Wam podoba. Zapraszam do wyrażania swojego zdania w komentarzach.

Rozdział autorstwa Veeritas (dawniej Black Princesse).

1 komentarz:

  1. Nie rozumiem czemu nikt nie skomentował? Rozdział jest naprawdę fajny ;) Nigdy jakoś nie lubiłam Slughorna i tego jego Klubu. Nie lubię panny Zabini i ciężko mi uwierzyć w to że James wytrzymał z nią pięć miesięcy,

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.