3 lipca 2012

Rozdział V: It makes no difference now.


After all is said and done
I'll soon forget you
Although I know it will be so hard to do
Let things happen as they will
I'll get by somehow

I don't worry 'cause
It makes no difference now
Not now

Let things happen as they will
I'll get by somehow
I don't worry 'cause
It makes no difference now

Podszedł szybkim krokiem do stojącej przed zamkiem Angie. Dziewczyna udawała, że go nie zauważa No tak, nadal miała mu za złe to nieszczęsne zajście w lochach. Całą siłą woli powstrzymał się od głośnego prychnięcia. Nie miał zamiaru ani ochoty przepraszać. To po prostu nie leżało w jego naturze. Ona nagle odwróciła się i spojrzała na niego swoimi ciemnymi, nieodgadnionymi oczami. 
- Hej, Angie - odrzekł, mierząc ją wzrokiem. Jak zwykle wyglądała cudownie. Miała na sobie krótką, bardzo krótką, białą spódniczkę i bluzę w tym samym kolorze. Całość kontrastowała z ciemną karnacją i włosami dziewczyny. Usta pomalowane czerwoną pomadką aż prosiły o pocałunek. Zatrzymał swoje spojrzenie przez dłuższą chwilę na jej biuście i udach, Angelique udała jednak, że tego nie dostrzega.
- Teraz raczyłeś sobie przypomnieć, że masz dziewczynę?  - Uniosła lekko brew. James z irytacją kopnął leżący nieopodal kamyczek.
- Mogłabyś już przestać? Wiem, że nie zachowałem się zbyt... - zaczął szukać w pamięci odpowiedniego słowa - ...elegancko.
Angelique zrobiła dwa kroki w jego stronę.
- James, ty sądzisz, że po prostu byłeś nieczuły? - W jej głosie słyszał ironię.
Spojrzał  na czubki własnych butów. Ona jak zwykle potrafiła odwrócić sytuację. Cała Angie, pomyślał, robiąc krok w jej stronę. Nie odsunęła się, a wręcz przeciwnie, zrobiła krok w jego stronę. Stała teraz, tak blisko, że czuł na policzku jej oddech. 
- To jak, dzisiaj o siódmej w korytarzy na piątym piętrze? - spytał, pocierając lekko nosem o jej policzek. Wyraźnie chciał się z nią pogodzić i miał nadzieję, że panna Zabini to dostrzeże. Angelique nic nie odpowiedziała, tylko cichutko westchnęła. Nie miała zamiaru pozwolić mu odejść. W końcu teraz była dziewczyną Jamesa Pottera, a to coś, z czego ona nie ma zamiaru zrezygnować..
***
Mam tego dosyć! - krzyknęła Marissa McKinney, zupełnie nie zwracając uwagi, że patrzą na nią prawie wszyscy Gryfoni, którzy byli obecni w Pokoju Wspólnym. Nie zamierzała się hamować. Zbyt długo trzymała w sobie to, co musiało być powiedziane. Czuła, że jeszcze moment i głowa jej eksploduje. Koniec z tchórzostwem, przymykaniem oczu i zgrywaniem nieświadomej niczego idiotki. Od teraz nie zamierzała tolerować kłamstw. Chciała zmiany chciała czegoś więcej niż miała teraz.. 
W jej zwykle niebieskich oczach czaił się gniew, żal i smutek.
- Kochanie, daj spokój... - zaczął ugodowo Ryan, widząc zaciekawione spojrzenia kierowane w ich kierunku.
- Ryan, ja mówię serio! - krzyknęła, odgarniając do tyłu blond włosy. Nie rozumiała, jak to się stało, że jej chłopakiem został taki idiota ze skłonnością do zdrad. Ale i tak najgorsze było to, iż wiedziała, że nie potrafi go zostawić. Próbowała tyle razy, aby potem znowu się złamać i pozwolić mu do siebie wrócić. - Musisz coś z tym zrobić - dodała i spojrzała na niego wyczekująco.
- Czy ty przypadkiem nie przesadzasz? - warknął z irytacją, opadając na stojący obok fotel. - Przecież my tylko trochę się całowaliśmy...
- Trochę! - krzyknęła panna McKinney z histerią w głosie. - To nie było trochę. Ty prawie połykałeś tą idiotkę - dodała przez zaciśnięte zęby. - Poza jak mogłeś...
- Normalnie i po ludzko - przerwał jej brutalnie. Zupełnie nie rozumiał, o co jej chodzi. Owszem byłą dla niego kimś jedynym, wyjątkowym, ale nie na tyle, by porzucił dawno nawyki. 
- Zrozum, Candy i ja tylko się...
Dziewczyna gwałtownie się odwróciła i spojrzała na niego z wrogością.
- Właśnie. Jak mogłeś mi to zrobić? I to akurat z Candy Patil? - spytała z niedowierzaniem w głosie. Ryan zaklął cicho pod nosem. Zupełnie nie rozumiał, o co jej chodzi. Najpierw wścieka się ogólnie o zdrady, a później o sam fakt, że całował się akurat z Candy. Miał teraz poważne obiekcie czy kiedykolwiek rozumie kobiety. Są one nawet chyba bardziej skomplikowane od Gromu 1500 - najnowszego modelu miotły.
- Marissa, skarbie, ale chyba nie sądzisz, że ja coś do niej czuję?
Dziewczyn spojrzała na niego. Pytanie mocno ją zaskoczyło i bała się odpowiedzi na nie. Ryan zawsze był niewierny gnojkiem, ale nauczyła się z tym żyć. Raniło ją to, nawet bardzo. Udawała, jednak że to nic takiego w końcu tylko ją kochał. Tamte inne się nie liczyłby. Nie mógłby przecież kochać nikogo innego, nieprawdaż?
- Nie... Chyba nie...
- Więc, po co od razu robisz z tego aferę? - spytał, przerywając jej. 
Marissa westchnęła, czując, że nie potrafi już dłużej się z nim kłócić. Zdecydowanie przy Fairchildzie traciła całą swoją ostrość i stanowczość. 
- Bo tak nie może być - orzekła cicho, siadając mu na kolana. Delikatnie przysunął ją do siebie.
- Zupełnie nie rozumiem, o co ci chodzi - zaczął, próbując nie okazać irytacji, ale niestety po spojrzeniu, jakie dostał, chyba się nie udało. Marissa spojrzała wymownie w sufit.
- Ryan, ty po prostu mnie nie słuchasz.
- Ależ słucham. Jasne, że Cię słucham. Poza tym wiesz ile dziewczyn wprost marzy, aby siedzieć u mnie na kolanach? - szepnął jej do ucha. 
Spojrzała na niego bezczelnie i szepnęła:
- Wiesz ilu chłopaków marzy, aby mnie całować?
Przysunęła się do niego. Ryan warknął cicho, a ona tylko się roześmiała. Doskonale wiedziała, jak go rozzłościć, ale potrafiła równie szybko poprawić jego samopoczucie. Ta myśl wywołała uśmiech na jego twarzy. To w niej uwielbiał. Była jak morze. Złościła się, wybuchając gniewem, aby po chwili rozwiać wszelkie złe emocje, dać z siebie wszystko co najlepsze.
- Ryan, nawet o tym nie myśl - odrzekła, mając bardzo podobny do niego wyraz twarzy. Wstała i delikatnie pociągnęła go do wyjścia.
***
Rena spojrzała z uwagą na wychodzących z Pokoju Wspólnego Marissę i Ryana. Mimo, że przed chwilą się kłócili, teraz gruchali sobie niczym dwa gołąbki. Choć nie znała żadnego z nich osobiście, to szczegóły ich związkucieszyły się w Hogwarcie ogromną popularnością. Nawet ona, choć nigdy specjalnie nie interesowała się plotkami, mogła o nich sporo powiedzieć. Uśmiechnęła się lekko i otworzyła Zdrowotne Eliksiry, gdy poczuła mocne szturchnięcie w żebra. Siedząca obok niej Rose zmrużyła oczy i spojrzała na nią z niemym nakazem. 
- Rose... O co chodzi? - spytała z lekkim przestrachem w głosie.
- Jak to, o co? O to! - krzyknęła, wskazując na siedzącą w fotelu przed kominkiem rudą dziewczynkę, która rozmawiała z dwoma Gryfonami w swoim wieku. Mała miała rozczochrane włosy, a guziki jej szaty były krzywo zapięte. Lily Luna Potter wyraźnie nie przejmowała się wyglądem. Rena przeniosła spojrzenie na przyjaciółkę, która patrzyła na nią ze stanowczością w brązowych oczach. Wilson nic nie powiedziała, cicho wzdychając
- Muszę to zrobić - odrzekła z lekkim lękiem w głosie. Weasley nic nie odpowiedziała, tylko kiwnęła głową. Dla Reny ten gest był wystarczająco wymowny.
- Nie martw się, ona wcale nie jest taka straszna - dorzuciła Rose, widząc strach przemieszany z obawą na twarzy przyjaciółki. Rena nic nie odpowiedziała, tylko wstała.  Zrobiła niepewny krok w stronę panny Potter. Odwróciła się napotkała żelazne spojrzenie Rose. No tak, ona jak zwykle potrafiła zmotywować człowieka. Z każdym kolejnym krokiem pewność siebie coraz bardziej ją opuszczała. Chociaż ogólnie nie można utracić czegoś, czego nigdy się nie posiadało. Ta myśl wywołała lekki uśmiech na jej ustach, który za chwilę zniknął. 
- ...i tak to jest mieć za rodzinę bandę idiotów - żaliła się Lily Luna siedzącemu obok siebie równie rudemu chłopcu.
- Witam. Lily...  - zaczęła, podchodząc bliżej. Zauważyła lustrujące spojrzenie kuzynki Rose i natychmiast dodała: - Znaczy panno Potter...
- Nie. - Były to pierwsze słowa, które Lily Luna Potter wypowiedziała w jej kierunku. Pokręciła głową stanowczo, zakładając ręce na pierwsi. - Nie jestem, nie byłam i nie będę żadną panną Potter. Bo cóż to ma znaczyć? Że aby zostać panią to muszę wyjść za mąż? To doprawdy okropne. Nikt nie powinien tak, nas, kobiet, traktować. Więc jak już - obrzuciła Renę pełnym pogardy spojrzeniem - się do mnie zwracasz to mów ,,pani Potter", albo ostatecznie ,,Lily". Nie życzę sobie żadnej ,,Lily Luny", to naprawdę ohydnie brzmi. Czuję się teraz taka skrzywdzona, że rodzice mnie tak nazwali.. No, ale w końcu nigdy nie twierdziłam, że Harry Potter i Ginny Potter mają gust. W końcu jest wręcz przeciwnie. Oni kompletnie nie mają gustu...
- Lils. Ona - przerwała rudy chłopiec i wskazał na Renę - przyszła chyba tutaj w jakiejś konkretnej sprawie, a nie, po to, aby słuchać twoich wywodów...
Rude stworzonko, najwyraźniej rozzłoszczone cicho krzyknęło. Rena odsunęła się krok do tyłu, widząc oznaki gniewu na twarzy swojej rozmówczyni.
- Hugo! Czy ty znowu zaczynasz? Już dawno ustaliliśmy, że... że ja mam prawo, aby mówić. Poza tym czy ja nie daję tej biedaczce dojść do głosu?!? Może jeszcze nazwiesz mnie gadułą? To już doprawdy gruba przesada...
- Lily, mam prośbę zamknij się, choć na chwilę - warknął ktoś w innej części pokoju. 
Panna Potter nic nie odpowiedziała, tylko popukała się znacząco w czoło.
- A więc z czym do mnie przychodzisz? - spytała, po czym spojrzała na Renę wyczekująco. Wilson cicho westchnęła.
- Chodzi ot, że profesor Longbbottom poprosił mnie, abym... abym wyegzekwowała od ciebie szlaban... - Jej dalsze słowa zniknęły w krzyku Lily. Dziewczynka wrzeszczała, jakby ktoś robił jej krzywda. Rena rozejrzała się po Pokoju Wspólnym w poszukiwaniu pomocy.
- Lily - Jedne krótkie słowo wypowiedziane surowym tonem wystarczyło, aby piski i krzyki ustały. Rena nie musiała odwracać się, aby powiedzieć, do kogo ów głos należy. Doskonale wiedziała, kto stoi nieopodal. James Potter. Choć stał tak niedaleko, jak zwykle wydawał się być tak odległy... A co najważniejsze na nią, Renę, kompletnie nie zwracał uwagi. Cały czas mierzył się na spojrzenia z swoją trzynastoletnią siostrą. Choć żadne z nich nic nie powiedziało, w powietrzu aż dało się wyczuć emocje.
- Lily, chcesz coś powiedzieć? - spytał z naciskiem w głosie.
Mały diabełek uśmiechnął się przebiegle, tak przebiegle, że Rena poczuła ciarki na plecach.
- Jasne. Na pewno mogłabym tej twojej Ślizgonce powiedzieć wiele ciekawych rzeczy o wakacjach, albo zeszłorocznych świętach. Cóż... Zresztą chciałabym zauważyć, ze rodzice chcieliby wiedzieć, co się stało z ich barkiem... Ojciec wydał na te butelki fortunę. Butelki z całego świata. Ucieszyłby się, gdyby tylko wiedział, co się z nimi stało...
- Zamknij się. - W jego głosie niemal dało się wyczuć gniew. - Czemu niebiosa tak okrutnie potraktowały mnie dając mi ciebie za siostrę? To przecież kara za...
- Grzechy - dokończyła dziewczynka, unosząc do góry podbródek.
- A teraz mała, słuchaj. Bądź cicho, bo nie życzę sobie, dowiadywać się, że moja siostra to takie niegroźne, albo nawet groźne zwierzątko. Zresztą ty też chyba nie chcesz, aby któreś z naszych kochanych kuzynek coś powiedziały - dokończył i odszedł w kierunku męskich dormitoriów. Gdy tylko zniknął, Rena natychmiast otrząsnęła się. Nie mogła zaprzeczyć, że kontakty Potterów, jako rodzeństwa były, co najmniej... Niekonwencjonalne.
- Co za pech - Lily wznowiła swój monolog. - Mieć takich braci. Jeden większy idiota od drugiego. Ale właściwie, kto oprócz nas, Hugo, ma coś w głowach?
- Lily... - zaczęła niepewnie Rena, przestępując z jednej nogi na drugą. - Co z tym szlabanem?
Dziewczynka wyglądała na wyraźnie rozdrażniona takim obrotem sprawy.
- O ile mi wiadomo to... to, aby upominać mnie powinnaś być prefektem - odpowiedziała z tryumfem w głosie, po czym zmierzyła ją lekceważącym spojrzeniem.
- Tak się składa, że ona jest prefektem. - Rena, słysząc głos przyjaciółki, odetchnęła z ulgą. Rose po kolei patrzyła na wszystkich ostrym wzorkiem. - Lily, chyba nie będziesz protestować. Wtedy będę zmuszona wysłać sowę do twoich rodziców.  Radzę, więc być posłuszną. A ty  - przeniosła swoje srogie spojrzenie na siedzącego obok rudego chłopca, który z niezrozumiałych  dla Reny powodów kulił się ze strachu, chociaż nikt nie chciał zrobić mu krzywdy. Chociaż... Wyglądało na to, że Rose na inne zamiary. - Hugo, jak możesz? - powiedziała z typową dla siebie stanowczością i godnością. - Tyle razy tłumaczyłam ci, że nie powinieneś dawać sobą rządzić tej małej dyktatorce...
- Kto tu jest rządziadłem to ja bym się zastanowiła...
- Lily, właśnie dostajesz ode mnie tygodniowy... nie, dwutygodniowy szlaban - odrzekła przez zaciśnięte zęby Rose. Była wyraźnie zdenerwowana, a jej twarz przypominała kolorem dojrzałego pomidora.
- Ale ja mam już karę na ten tydzień. Właśnie to chciała mi powiedzieć ta biedna dziewczyna, którą właśnie doprowadzasz swoim okrutnym zachowaniem do łez. 
Spojrzenie Rose wyraźnie wyrażało w tej chwili chęć mordu. Rena z kilkusekundowym opóźnieniem pojęła, że Lily najwyraźniej chodzi  o nią.
- Ale nic się nie stało - powiedziała cicho, jednak nikt nie zwrócił na to uwagi. 
- Chodź, Rena... - orzekła Rose, zaciskając usta w wąską kreskę. Była zdenerwowana, ale najwyraźniej nie chciała swoim wybuchem złości dać satysfakcji Lily. - O szczegółach kary porozmawiacie, kiedy indziej.
Rose odeszła, ciągnąc za sobą osłupiałą Renę, a Lily spojrzała piorunująco na Huga.
- I co? Przecież mówiłam, że ona wcale nie jest taka straszna. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ty się jej tak boisz... - odrzekła, rezolutnie kręcąc głową. - A ta cała Rena czy jak jej tam to już w ogóle jakiś dziwny przypadek. Niby prefekt, a jednak szlabanu porządnego nie potrafi dać. Na szczęście do nie moja sprawa....
***
Rena w milczeniu weszła do dormitorium szóstoklasistek z Gryffindoru. Usiadła na swoim, stojącym w kącie łóżku, i spojrzała wchodzące Rose i spotkaną na schodach, Elizabeth. Obydwie jej przyjaciółki miały dzisiaj skrajne humory. Panna Weasley była wyraźnie poirytowana i rozzłoszczona zajściem z Lily, a  Elizabeth wprost promieniała radością. 
- Rose, nie złość się już - powiedziała łagodnym tonem, ale w odpowiedzi dostała spojrzenie, którym nie pogardziłby nawet bazyliszek.
- Ja się nie złoszczę! Po prostu... Mam dość tej małej, paskudnej... - zamilkła na chwilę: - ona jest okropna. Wprost nie mogę uwierzyć, że jest moją rodziną. Nie ma gustu, smaku, klasy, ogłady. A najgorsze jest to, że prawie wszyscy się jej boją, łącznie z jej rodzicami...
- Już dobrze. - Rena przytuliła przyjaciółkę: - Poza tym przecież ona ma dopiero trzynaście lat.
- I co to zmienia? - Rose wzruszyła ramionami i wstała. - Ten mały potworek wszystkich terroryzuje, nawet ciebie. Bronisz jej, choć nigdy z nią nie rozmawiałaś. Zawsze mała smarkula umiała manipulować ludźmi - dodała, wychodząc i kłapiąc drzwiami.  Rena spojrzała za odchodząca przyjaciółką. Nie rozumiała jej zachowania; dla niej Rose zawsze byłą oazą spokoju. A teraz okazuje się, że jest jednak ktoś, kto potrafi skutecznie wyprowadzić rudowłosą z równowagi.
- Jak zwykle przesadza - zawyrokowała Elizabeth, wzruszając leciutko ramionami. Nigdy nie przepadała za Weasley, więc nie miała dla niej ani krzty współczucia.
- Elizabeth, to, że ty jesteś zakochana, do tego wzajemnością, to wcale nie znaczy, że cały świat jest szczęśliwy.
Elizabeth zdążyła tylko pokręcić z niedowierzaniem głową, gdy drzwi dormitorium otworzyły się i weszła Candy Patil, kołysząc biodrami. 
- Cześć dziewczyny! - zapiszczała wesoło, a  Rena i Elizabeth spojrzały na siebie zdezorientowane. Czyżby dziewczyna, która przez sześć lat ostentacyjnie je ignorowała, albo rzucała śmieszne w swoim mniemaniu komentarze, chciała teraz z nimi rozmawiać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.