3 lipca 2012

Rozdział XIII: Eliksir życia



Razem dotrzeć możemy 
Tam gdzie nie dotarł nikt 
Poznać smak tajemnicy 
Uchylając jej drzwi 
Razem dojrzeć możemy 
Czego nie widział nikt 
Wypić eliksir życia 
Zdobyć najwyższy szczyt

Schowek na miotły to dosyć popularne pomieszczenie w Hogwarcie. Na każdym piętrze znajdowało się ich, co najmniej dziesięć, wszystkie tak samo wąskie i niepozorne. Bo cóż może być niezwykłego w schowku na miotły? Niby nic... A przecież to właśnie w nich odbywały się namiętne randki, czy podejrzane spotkania. Uczniowie Hogwartu już dawno doświadczyli przydatności schowków na miotły, gdzie właśnie przebywał James Potter. Chłopak z jękiem opadł na wyczarowane przed chwilą łóżko.
- Angie... Ty wiesz jak zmęczyć człowieka - jęknął, układając sobie ręce pod głową. Czuł się niewiarygodnie zmęczony, ale jednocześnie przepełniało go to cudowne uczucie zaspokojenia, które można osiągnąć, tylko w jeden jedyny sposób. Spojrzał na Angelique, która spokojnie rozplątywała swoje splątane włosy. Nagie ciało dziewczyny niczym magnes przyciągało roznamiętnione spojrzenie Pottera. James poklepał ręką miejsce obok siebie, dając jej znak, by usiadła. Spojrzała na niego brązowymi oczami, w których odbijało się światło.
- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego już jesteś zmęczony. Nasze spotkanie trawa dopiero godzinę - zaczęła jedwabistym głosem. - Zwykle masz więcej siły. - Z gracją usiadła obok niego, delikatnie oblizując językiem usta. Doskonale wiedziała, że ten niby niewinny gest doprowadzi krew Jamesa niemal do temperatury wrzenia. Chłopak jęknął głucho i mocno przycisnął dziewczynę do siebie. Angelique westchnęła cicho, otwierając usta i dotykając językiem jego podniebienia. Potter wplótł ręce we włosy Ślizgonki, chcąc jak najbardziej pogłębić pocałunek. Dziewczyna po chwili odsunęła się, a na jej opuchniętych od pocałunków ustach, pojawił się pełen wyższości uśmiech:
- Na dzisiaj powinno wystarczyć... Cóż, muszę lecieć
- Chyba nie chcesz mnie teraz zostawić? - W głosie Jamesa brzmiało niedowierzanie.
- Sądzisz, że w porządku jest, jeśli to ty mnie wystawiasz do wiatru? Zresztą, i tak nie masz siły, więc po co mam zostawać? - Chłopak podniósł się, chcąc zaprotestować, ale uciszyła go jednym ruchem ręki. - Poza tym nie chodzi o ciebie... - westchnęła z udawaną rezygnacją. Doskonale wiedziała jak  odegrać się na chłopaku, jednocześnie nie zrażając go do siebie. Widząc zainteresowanie, szczere zainteresowanie na twarzy Pottera dodała. - Chodzi o... Scorpiusa. On znalazł sobie dziewczynę, szczerze mówiąc okropną dziewczynę. Ona jest Puchonką z szóstego roku, to jedna z najlepszych koleżanek Candy... Candy Patil - dodała, a w jej oczach zabłysły łzy. Gryfon odruchowo przysunął do siebie dziewczynę. W końcu prawdziwy mężczyzna, za jakiego uważał się James zawsze pociesza płaczącą kobietę, zwłaszcza jeśli jest ona piękna.
- Angie, nie martw się - powiedział, wdychając woń jej włosów. - Wszystko będzie dobrze...
Dziewczyna uśmiechnęła się smutno. Czuła się lepiej, widząc zainteresowanie chłopaka własną osobą. Wiedziała, że czasem warto skłamać, aby dostać to, czego się chce. W końcu te kilka sztucznych łez, które przed chwilą wylała nic nie zmienią, a mogą wzbudzić zainteresowanie Pottera, który znajdował się na liście jej priorytetów. W końcu razem byli najładniejszą, najbardziej popularną i najseksowniejszą parą w szkole. Nikt, nikt nie mógł ich przebić. Na myśl o tym uśmiechnęła się z satysfakcją. Wstała, po czym zaczęła szukać swoich ubrań.
***
Ryan, rusz tyłek! Dziewczyny do ciebie - powiedział Easy w stronę przyjaciela z mściwym uśmiechem, który nie uszedł uwadze Fairchilda. Byli właśnie w łazience, w której panował nieopisany bałagan.
- A ty coś taki wesoły? - spytał ironicznie. Zwykle dobry humor Adamsa objawiał się w nagłych atakach niekontrolowanej weny, którą często artysta porównywał do namiętności. Ryan jednak nigdy nie mógł zrozumieć, co malowanie obrazów może mieć wspólnego z pożądaniem. - Pewnie znowu namalujesz obraz na miarę Pinassa...
- Picassa - poprawił Easy z jeszcze szerszym uśmiechem na ustach i błyskami radości w zielono-niebieskich oczach. - Nie chodzi o to... Chociaż może namaluję obraz przedstawiający śmierć poprzez męczarnie. Nieszczęśnik skona zabity przez dwie nimfy, chociaż jedna z nich powinna być raczej harpią.
- O czym ty gadasz? - zapytał Ryan ze zniecierpliwieniem. Easy nie odpowiedział, tylko wskazał drzwi. Fairchild otworzył je i... niemal wpadł na Candy. Dziewczyna spojrzała na niego ze zdumieniem.
- To ty, znaczy Ryan? Dobrze widzę? O jak dobrze, że jesteś. Bo wiesz, trochę długo kazałeś na siebie czekać. No, ale ja w sumie to rozumiem. W dzisiejszych czasach człowiek musi o siebie zadbać...
- Nie przyszłyśmy tu, abyś mogła sobie poflirtować - Marissa. Ryan z trudem powstrzymał się, aby nie jęknąć, słysząc stalowe nuty w zwykle łagodnym głosie swojej dziewczyny. Teraz już rozumiał, co Easy miał na myśli, mówiąc o nimfie i harpii. Chociaż... Która z nich miałaby być harpią? Popatrzył na obydwie, uśmiechając się lekko:
- Cześć dziewczyny. Po co właściwie przyszłyście? - spytał niewinnie. Nie wiedział o co im może chodzi, ale nie mogło to być nic przyjemnego.
- To wszystko twoja wina! - krzyknęła Marissa ze złością, podeszła do niego i lekko dźgnęła go palcem w tors. - To twoja wina, że teraz wszyscy w szkole mówią, że jestem zdesperowaną idiotką, która dla chłopaka jest gotowa pobić jakąś debilkę...
- Jaką debilkę? - spytała z ciekawością Candy, szerzej otwierając błękitne oczy. Nie rozumiała, o kim jest mowa. Czyżby Marissa McKinney znowu kogoś pobiła? Pewnie tak. Bo jeśli nie, to znaczy, że niby ona, Candy jest debilką, a to nie prawda! Lepiej wierzyć, że to ta szurnięta blondyna ma poranioną psychikę emocjonalną, to brzmi tak inteligentnie. Candy uśmiechnęła się na samą myśl o własnej mądrości.
- Mam tego dosyć! To już przestaje być zabawne! - krzyknęła tym samym tonem Marissa, panna Patil była jednak zbyt zajęta swoją osobą, aby to usłyszeć. Za to Ryan usłyszał te słowa tuż przy swoim uchu. Natężenie kilkudziesięciu decybeli sprawiło, że zasłonił sobie uszy dłońmi, po czym krzyknął:
- Zwariowałaś?! To przestaje być śmieszne. Jeszcze trochę, a będę musiał...
Marissa spojrzała na niego błędnym wzrokiem, a w jej szarych oczach pojawiły łzy. Wciągnęła głośno powietrze, po czym wybuchnęła głośnym płaczem:
- To... wszystko... chlip... przez ciebie chlip... - załkała, wybiegając z dormitorium.
I o co ta cała kłótnia, pomyślał ponuro. Sama przyszła do niego i to z Candy, wyraźnie żądając deklaracji i obietnic, na które on nie miał czasu i ochoty. Bo po co? Przecież ma dopiero szesnaście lat, a młodość rządzi się swoimi prawami.

***
Chodź... Chcę ci coś pokazać - dodał James, widząc niepewność w oczach dziewczyny. To było dla niego coś nowego. Owszem, kobiety zawsze coś do niego czuły od nienawiści do miłości, całą gamę uczuć, ale nigdy strachu. Ser... znaczy Brzydula jako jedyna żywiła jakieś obawy. A, do cholery, nie powinna! Przecież nie zrobi jej krzywdy. Ta myśl, niczym czerwona lampka zapaliła się w jego umyśle. Czemu znowu myśli o Serenie? Ona jest, tylko i wyłącznie wyzwaniem rzuconym mu przez przygłupich przyjaciół niczym więcej. Niczym więcej. A jednak mimo wszystko ta niezbyt urodziwa Gryfonka, stale była obecna w jego myślach. Nagle zatrzymał się. Już nawet go nie dziwiła, a raczej cieszyła małomówność dziewczyny. Nie musiał stale jej zabawiać i prawić komplementów, co było miłą odmianą.
Otworzył drzwi komórki na miotły, po czym spojrzał na swoją towarzyszkę. Z niewidomych powodów zabieranie jej tutaj, do miejsca, gdzie jeszcze kilka godzin temu przebywał z Angie, nagle wydało mu się niewłaściwe. Co prawda, przy użyciu różdżki i pomocy skrzatów domowych mocno zmienił wygląd i możliwości pomieszczenia, ale wciąż czuł jakiś niesmak, a może wyrzuty sumienia.
- Panie przodem - powiedział do Sereny, delikatnie popychając ją do przodu.
Gryfonka westchnęła cicho, czując na plecach dotyk jego ręki, jej serce biło w tylko sobie znanym rytmie. To było coś nowego, nieznanego. Zrobiła krok do przodu, po czym zatrzymała się zdumiona. Widok kilkunastu zapalonych świeczek i dużego, starego łóżka mocno ją zaskoczył. Nagle usłyszała trzask zamykanych drzwi, przestraszona odwróciła się gwałtownie, niemal wpadając w ramiona Jamesa, który stał o wiele bliżej niż się spodziewała. Tak blisko, że czuła ciepły oddech, przy swoim policzku. Tak blisko, że wiedziała złote plamki w orzechowych oczach. Tak blisko, że czuła ciepło ukochanego ciała. Tak blisko, że bez problemu mogła wdychać jego cudowny zapach. Był blisko, tak blisko, a jednocześnie daleko. Odległość między nimi, choć niewielka w tej chwili wydawała jej się ogromna. Chciała poczuć go jeszcze bliżej. James, przysunął się w jej stronę i... gdzieś w oddali zahukała sowa. Serena zarumieniła się i natychmiast spuściła wzrok. Teraz, gdy magiczna chwila bezpowrotnie minęła, czuła się beznadziejnie głupio.
- Chodź - odrzekł, biorąc ją za rękę i siadając na prowizorycznym łóżku. Rena, choć bardzo się starała, to nie mogła dostrzec na jego twarzy choćby śladu zażenowania, wstydu lub co gorsza rozczarowania.
- Co będziemy robić? - spytała, poprawiając spadające okulary.
- Mówić - powiedział, a gdy chciała coś odpowiedzieć, położył jej palec na ustach. - Zacznę ja. Bo pewnie jesteś ciekawa wielu rzeczy, o które nie masz śmiałości zapytać. Dziwię się, że jeszcze nie zapytałaś o mój związek z Angie Zabini - powiedział, patrząc na nią uważnie - w końcu chyba wszyscy wiedzą, że jesteśmy parą już od kilkunastu miesięcy, jednak prawie nikt nie wie, że w naszym związku chodzi o coś więcej, dużo więcej. - James mówił powoli i wyraźnie, starając się nadać swojemu głosowi uspokajające brzmienie. Nie chciał jej wystraszyć lub zdenerwować. Poza tym ciężko było kłamać, patrząc w te niewinne, karmelowe oczy. Wmawiał więc sobie, że robi to dla jej dobra. - My po prostu spotykamy się, aby Angie miała trochę wolności. Jej brat, Max jest bardzo zazdrosny i zawistny, nie pozawala swojej siostrze spotykać się z chłopakami. Ja po prostu chcę jej pomóc. Mam nadzieję, że to rozumiesz - odrzekł cicho, a jego spojrzenie zatrzymało się na nieodgadnionej twarzy dziewczyny.
Chwila ciszy wydłużyła się. Serena kiwnęła pośpiesznie głową na znak, że wszystko rozumie. Choć tak naprawdę nic nie rozumiała. Co prawda znała Maxa Zabiniego tylko z widzenia, to nigdy nie wydawał jej się on jakoś szczególnie zaborczy w stosunku do siostry. Ot, zwykły Ślizgoń. Angelique z kolei zawsze wyglądała rewelacyjnie i była niekwestionowaną królową szkolnej elity. Jej uroda, gust oraz poczucie smaku stały się już niemal legendą wśród uczennic Hogwartu. Szczególną popularność zdobyły sposoby na podryw a'la Angelique Zabini. Wiele dziewczyn próbowało się do niej upodobnić, ale w większości przypadków z kiepskim skutkiem.Taka dziewczyna zdaniem Reny na pewno nie potrzebowała pomocy. To ona ustawiała wszystkich, a nie odwrotnie. Dlaczego więc miałaby pozwalać pomiatać sobą własnemu bratu? To wydawało jej się co najmniej dziwne, lecz dlaczego miałaby się wierzyć Jamesowi? On nie ma żadnych powodów, by kłamać.
- Oczywiście, że ci wierzę - powiedziała poważnym głosem.
Chłopak odetchnął z ulgą i uśmiechnął się:
- Dzięki. Ja już się bałem, że mi nie uwierzysz, bo... No, w każdym razie mam prośbę. Nie afiszujmy się publicznie z naszym związkiem, dobrze? - spytał James.
Do niej jednak prawie nie dotarło o co pytał. Jej cała uwaga była skupiona na ,,związku". Czyli już coś ich łączy. Coś, o czym nawet nie śniła. Coś o czym nie miała odwagi marzyć. Jedno słowo, a potrafi wywołać tak silne emocje - związek, czyli wstęp do zakochania lub miłości.
- Oczywiście, że zgadzam się jej pomóc - odpowiedziała, potrząsając lekko głową i otrząsając się z zadumy. Dopiero teraz zorientowała się, że chłopak siedzi nieruchomo i patrzy na nią.
- Jesteś cudowna - szepnął, schylając się ku jej twarzy i poprawiając dziewczynie spadające okulary. Jego dłoń znalazła się w okolicach policzka Gryfonki, delikatnie go głaszcząc. Chwilę później palcem obrysował kontur drżących ust. Wplótł ręce w puszyste włosy Gryfonki, po czym delikatnie dotknął jej ust swoimi wargami...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.