3 lipca 2012

Rozdział XII: Still in love


 I love you, more then music
Yes I love you, more then music
I rather be kissing you, oooh
I kissing you, oooh
I love kissing you
Kissing You
        Beyonce Knowles
Po nocy zawsze przychodzi dzień. Choćbyśmy nie wiadomo jak chcieli zatrzymać przemijające chwile, jest to niemożliwe, a z czasem zostają tylko wspomnienia, a może aż wspomnienia? W końcu w nich, tylko i wyłączenie w nich możemy idealizować, gloryfikować i utrwalać najlepsze momenty życia. Czasami analizując sytuacje, zdaje się nam, że mogliśmy się inaczej zachować, że to by coś zmieniło. Mało kto jednak snując podobne domysły, wie, że te spóźnione refleksje już niczego nie zmienią. Nie da się naprawiać żadnych błędów, słów, czy czynów. Musimy, więc iść wraz z nurtem codzienności, aby niczego nie żałować.
Serena Wilson snując refleksje, bezwiednie wracała myślami do wczorajszego popołudnia, które na zawsze będzie miało szczególne miejsce w jej pamięci. W końcu każdy, dosłownie każdy, pamięta swoją pierwszą randkę, która stała się przepustką do świata miłości, pełnego pocałunków, dotknięć, potajemnych spotkać.
Rozmyślania Sereny przerwał czyjś piskliwy głos:
- Rena, wracaj na ziemię! Musimy iść na śniadanie! - Wilson ujrzała przed sobą Lizzie.
- Już idę, aby wezmę jeszcze książki. Przepraszam, zamyśliłam się - zarumieniła się.
- O czym tak myślałaś? - Przyjaciółka spojrzała na nią badawczo.
- O niczym, znaczy o dzisiejszych lekcjach. Ja... - Serenie zabrakło słów.
- Znowu myślisz o nim - Lizzie niemal krzyczała - opowiedz mi waszą randkę. Proszę.
- Przecież już ci mówiłam.
- Powiedziałaś tylko, że było miło - pożaliła się Elizabeth, przybierając proszący wyraz twarzy, wyraźnie dopraszając się o więcej szczegółów.
- Naprawdę, wiesz już wszystko. Poza tym musimy już iść - odpowiedziała Wilson z naciskiem.
Wyszły z dormitorium. Kiedy przechodziły przez Pokój Wspólny ujrzały Lily Potter, kłócącą się o coś z jakąś czwartoklasistką. Serena chciała podejść i spróbować jej jakoś pogodzić, ale Tanner ją odciągnęła.
- Przecież są tam prefekci z siódmego roku - szepnęła do Reny, wskazując na stojącą obok dwójkę uczniów. Kiedy doszły do Wielkiej Sali i zajęły miejsca, oczom dziewczyn ukazała się Rose Weasley. Szła szybkim krokiem, rozpuszczone włosy falowały za nią. Serena pomyślała, że przyjaciółka wygląda na rozgniewaną. Nie myliła się.
- Jak mogłaś? Dlaczego mi o niczym nie powiedziałaś? - zapytała Rose ostrym tonem.
Serena poczuła, że oblewa ją fala nieprzyjemnego gorąca. Kochała Weasley jak siostrę, ale wiedziała, że nie przyjęłaby ona dobrze jej randki z Jamesem.
- O czym ty mówisz? - zwróciła się do Rose słabym głosem.
- Jak to, o czym? O tym, że Oriane Abercrombie została przewodniczącą kółka młodych alchemików. Jak to możliwe? Przecież wiesz, że to mi się należało to stanowisko. Pisałam konspekty, sprawozdania, raporty, robiłam ćwiczenia, wszystkie dodatkowe zadania, doświadczenia, opracowałam nowy sposób rozcierania liści kintelegi, wymyśliłam logo... Tak ciężko pracowałam, jak mogliście tak postąpić? Myślałam, że zagłosujesz na mnie, że jesteśmy przyjaciółkami. Mówiłaś, że nadaję się do tego. - Oczy Weasley zaszkliły się.
Serenie zrobiło się jej żal; Rose naprawdę zasłużyła na to stanowisko. Pracowała ciężej niż ktokolwiek inny, wychodząc z inicjatywami i rozwiązując wszelkie problemy. Naprawdę powinna zostać przewodniczącą. Fakt, że stało się inaczej wydawał się mocno niesprawiedliwy. Serena nie mogła jednak nie przyznać sama przed sobą, że jednocześnie poczuła ulgę, że nikt nie dowiedział się, o tym, z kim się spotkała. Odrzuciła tę myśl, wstydząc się samej siebie.
- Jesteśmy przyjaciółkami, ale naprawdę nie uczestniczyłam w ostatnim spotkaniu. Gloria oblała egzamin z runów i pomogłam jej się przygotować do poprawki. Nadal sądzę, że ty najbardziej pasujesz na to stanowisko, ale może z Oriane da się porozumieć. - Uśmiechnęła się przyjaźnie.
- O nie! Po moim trupie. Wszyscy mówili, że to na mnie zagłosują. Zdrajcy! Gorzko tego pożałują - Serena zobaczyła w oczach Rose dziwny błysk. Zrozumiała, że naprawdę widać, że Lily Potter to rodzina jej przyjaciółki. W niektórych momentach naprawdę są do siebie podobne.


***
James Potter nigdy nie mógł zrozumieć, jak to się dzieje, że weekend mija szybciej niż lekcja transmutacji. Siedział teraz w ławce na końcu na klasy i zastanawiał się, dlaczego ze wszystkich dziewczyn na świecie, to akurat o Serenę Wilson musiał się założyć z kumplami. Ona nie pasowała do żadnego schematu. Była inna. Może nie zdobyłaby tytułu Miss Roku miesięcznika "Nastoletnia Czarownica", który prenumerowała jego ulubiona kuzynka Dominique, ale z pewnością miała w sobie coś intrygującego. No i pod okularami chowała piękne, karmelowe oczy. Zachowywała się tak naturalnie i niewinnie. James zastanawiał się, dlaczego cały czas o niej myślał. Spotykał się już przecież z wieloma dziewczynami. Odszukał wzrokiem Serenę. Siedziała w drugiej ławce i pilnie coś notowała. Z zamyśleń wyrwał go czyjś głos:
- Panie Potter, może pan nam powie, jakie są przyczyny nieudanej transmutacji powiększającej? - Nauczycielka spojrzała na niego dziwnym spojrzeniem.
James rozejrzał się po klasie w poszukiwaniu podpowiedzi. Popatrzył na kumpli błagalnym wzrokiem.
- Pani profesor, nie jestem pewien, ale czy sama pani nie mówiła, że ze względu na treningi i na układanie nowej taktyki drużyny Gryfonów, nie muszę starać się być, hm, starannie przygotowanym do lekcji. - Uśmiechnął się w sposób, który przeważnie działał na wszystkie kobiety.
- Ależ oczywiście. - Nauczycielka odwzajemniła uśmiech, po czym przeszła na drugi koniec klasy.
James pomyślał, że naprawdę ma szczęście, że profesor Vera Crombie była młoda i miała do niego słabość. Tylko dzięki temu z transmutacji otrzymywał same Zadowalające lub Powyżej Oczekiwań.
- Szczęściarz z ciebie - mruknął Ryan, machając swoją różdżką.- Większość kobiet na tym świecie nie ma rozumu... Czemu one jeszcze się nie zorientowały, że to ja jestem znacznie przystojniejszy?
- Możesz pomarzyć - rzucił James w stronę Fairchilda, uśmiechając się szeroko.
- Doprawdy, moglibyście przestać? Przez was moja wena natychmiast mnie opuszcza i później nie mogę malować. - Easy wciął się w rozmowę przyjaciół. Po chwili milczenia dodał z ciekawością wypisaną w zielono-niebieskich oczach:- James, a ty ciągle się wykręcasz od opowiedzenia nam swojej randki z Brzydulą.
- Powiedziałam wam wszystko. Wszystko, rozumiecie?
- No, niby tak, ale...
- Ryan, czy ty nie rozumiesz po angielsku*? - spytał James. Z nieznanych powodów czuł, że nie chce opowiadać przyjaciołom randki z Brzydulą, chociaż zawsze rozmawiali o swoich najnowszych podbojach, porównując i oceniając walory płci przeciwnej. To było coś zupełnie normalnego, więc dlaczego teraz wydaje mu to się przestępstwem? Wyprostował się na krześle i dostrzegł zdumione spojrzenia przyjaciół, więc dodał szybko. - Dobra, chyba trochę przesadziłem...
- Trochę? - zaczął Ryan podniesionym głosem, który natychmiast zwrócił uwagę siedzących nieopodal dziewczyn.
- Mów ciszej - nakazał Easy Ryanowi tonem nieznoszącym sprzeciwu, po czym spojrzał wyczekująco na Pottera. - Miałeś chyba nam wszystko opowiedzieć. I to ze szczegółami!
James zawahał się przez chwilę:
- Mówiłem już, że było... fajnie. Można by rzec standardowo.
- Czyli ją zaliczyłeś? - W głosie Easy'ego słychać było nutę niedowierzania, która nie uszła uwadze Jamesa. Dobrze wiedzieć, że kumpel wierzy w ciebie.
- I jak było? No wiesz: dobrze, gorąco, ostro, przyjacielsko, namiętnie, szybko...
- Stop. Poddaję się - odrzekł James, unosząc ręce w obronnym geście. - Poza tym wy chyba mnie nie zrozumieliście, ja jej nie zaliczyłem... - zaczął, ale w tym momencie odezwała się w nim pycha i samouwielbienie, więc skończył zupełnie inaczej niż planował:- ... jeszcze jej nie zaliczyłem. To nie jest jedna z serii dziewczyn, które na pierwszej randce idą z chłopakiem do łóżka. Nawet, jeśli chodzi o kogoś tak przystojnego i zabawnego jak ja.
- Skąd tyle o niej wiesz? - zapytał przyjaciela Easy, zerkając w stronę Brzyduli. - Chyba zdążyliście się dobrze poznać...
- Tak, ale może zmieńmy temat? - zapytał James, znacząco patrząc w stronę Ryana. - No, ta sobota pewnie przejdzie do historii.... W końcu niecodziennie można zobaczyć dwie blondynki, dwie całkiem niezłe, choć puste, które...
- Nie musisz kończyć!
- ...biją się o pewnego - Potter znacząco zawiesił głos - idiotę. Podobno w ruch poszły, ręce, paznokcie, nogi, zęby oraz wszystko, co było aktualnie pod ręką.
- Że niby ja jestem tym idiotą? - warknął z poirytowaniem Ryan, któremu wspomnienie bójki zepsuło humor. - Czy to moja wina, że Candy sobie coś uroiła? Ja nie składałem jej żadnych obietnic, a w każdym razie nie takich, których nie mógłbym dotrzymać. Owszem, było miło, ale to nic nie znaczyło. Marissa jest moją dziewczyną i może niech tak lepiej zostanie. Ta bójka wcale nie zaszkodzi mojej reputacji, a wręcz przeciwnie.- spojrzał na kolegów z wyższością i tryumfem: - Po bójce Marissy i Candy ja, Ryan Fairchild stanę się niemal herosem. Już prawie jestem chodzącą legendą.

***
Scorpius Malfoy zawsze sądził, że urodził się pod szczęśliwą gwiazdą. Miał dobrych, wyrozumiałych rodziców, którzy spełniali wszystkie zachcianki ukochanego jedynaka, a dziadkowie uwielbiali go rozpieszczać. W szkole szło mu dobrze, a nawet bardzo dobrze. Stopnie miał zadowalające, choć nie spędzał zbyt wiele czasu na nauce. Co ważne od trzeciej klasy grał w drużynie qudditcha Slytherinu na pozycji szukającego. W sporcie znalazł radość i satysfakcje. Tak, więc Scorpio nie narzekał, ale też nie chwalił swojego życia. Ostatnio miał jednak więcej powodów do radości, co było spowodowane namiętnym uczuciem do pewnej błękitnookiej blondynki, która umiała fantastycznie całować i nie tylko. Była o rok starsza, ale jemu to zupełnie nie przeszkadzało. Uśmiechnął się wyniośle przechodząc przez Pokój Wspólny Slytherinu. Udał, że nie dostrzega Angelique i siedzącego bok niej Maxa. Choć wiedział, że będzie musiał ponieść za to cenę, to teraz kuzyni zdecydowanie nie figurowali na liście jego priorytetów. Wyszedł przez dziurę w ścianie, po czym rozejrzał się uważnie.
- Scor! - usłyszał radosny pisk swojej ukochanej. Chociaż nie wiedział czy słowo ukochana jest odpowiednie. Bo owszem może i miło razem spędzali czas, ale... Ale czy ona musiała na niego mówić ,,Scor". Chyba nawet nie zdawała sobie sprawy, że ten skrót strasznie go wkurzał. Oczywiście próbował ją upominać, ale czy to coś dało? Nie! Już kilka dni temu pogodził się z porażką, choć gdy słyszał te cztery litery robiło mu się niedobrze. - Scor! Idziemy, bo musisz poznać moje psiapsiółki i chłopaka jednej z nich! 

Każde zdanie zakończone wykrzyknikiem, czyli cała Lori. To był niemal jej znak rozpoznawczy, choć nigdy nikomu tego nie powiedziała. Malfoy pocałował ją namiętnie w usta, wplatając dłonie we włosy dziewczyny. Delikatnie przejechał językiem po jej dolnej wardze, gdy poczuł, że ostre paznokcie wbijają mu się w plecy.
- Może lepiej chodźmy - zaproponował, biorąc ją za rękę.
- Już?! To super! Chociaż nie... Teraz się mówi bosssko! Wiedziałeś o tym? - spytała go z przejęciem, gdy wychodzili z lochów. Powaga na jej twarzy, wyraźnie sugerowała, że jego odpowiedź ma dla niej ogromne znaczenie.
- Nie, nie wiedziałem - zaprzeczył, zsuwając rękę z pleców na pośladki dziewczyny. Ta jednak tego nie dostrzegła pochłonięta monologiem o nowym kremie do cery mieszanej. Wyszli na zalany promieniami słonecznymi korytarzy, gdy Lori pociągnęła go w stronę dwóch osób, które wydawały się być całkowicie pochłonięte własną namiętnością.
- Wisi! - Lori niemal pisnęła, tuląc się do Scorpiusa. - Przyprowadziłam go! Prawda, że przystojny?! A tego jego włosy...
- Warto było zerwać się z... tego, co teraz mamy w planie - odrzekła Wisi, przygładzając blond włosy.
Lori z powagą pokiwała głową:
- Teraz, gdy obydwie mamy chłopaków... Znaczy, wiesz nie chodzi mi o to, że to nasi pierwsi chłopcy. Nie, wiesz chodzi mi o to, że pierwszy raz obydwie mamy partnerów w tym samym czasie! Wreszcie... Wreszcie będziemy mogły razem i z nimi, naszymi mężczyznami chodzić do tej herbaciarni Madame Puddifoot! Czy to nie wspaniałe!?
Lori uśmiechnęła się do przyjaciółki, a ta zaczęła mówiąc o nowym wydaniu ,,Czarownicy". Obydwie były zbyt pochłonięte rozmową, aby zauważyć jak na siebie nawzajem zareagowali ich ,,ukochani chłopcy". Żadna z nich najwyraźniej nie pamiętała lub nie chciała pamiętać, że Scorpius i Albus się nienawidzili. Ich bójki przeszły do historii, a zaklęcia, których używali podczas nich powodowały zachwyt i oszołomienie nauczycieli. Spojrzenia, jakimi się teraz mierzyli nie należały do przyjaznych. Najchętniej wyciągnęliby różdżki i rozegrali sprawę, tak byłoby bardzo męsko. A jednak coś ich powstrzymywało... Bo nie może być nic większego niż pech tak w tej chwili sądzili Scorpius Malfoy i Albus Potter. 

***
*Wiem, że opowiadanie jest po polsku, ale akcja dzieje się w Anglii ( lub Szkocji) i uznałam, że bardziej  pasuje "nie rozumiesz po angielsku."

A więc przepraszam, że ten rozdział jest taki krótki, ale ostatnio cierpię na chroniczny brak czasu (koniec semestru).  Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.
Poza tym mam nadzieję, że podoba Wam się nowy szablon. Co o nim sądzicie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.