3 lipca 2012

Rozdział XLV: Nowe szanse


I wczoraj znów zabrakło szczęścia
Tak chciałam wpaść w Jego objęcia
I znowu brak mi sił

Kolejny dzień przynosi nam nowe szanse
nowe szanse
I wierze że nie skończy się tak jak zawsze
jak zawsze
Ile razy już mówiłam tak
Ile razy już mówiłam tak


Zaskoczona drgnęła, robiąc kilka kroków do tyłu. Manewr ten nie okazał się jednak najlepszym pomysłem; wpadła na równie zdumionego Jamesa. Wystarczył moment nieuwagi, aby obydwoje wylądowali na śniegu. Jego miękkość stłumiła odgłos  ich upadku.
Tymczasem ze schodów zbiegł duży pies o ciemnej sierści. Kudłate zwierze biegło na oślep. Poruszało się tak szybko, jakby ktoś je gonił. Pomimo tego każdy krok przedstawiciela psiej rasy był precyzyjny i starannie wykonany. Zamaszyście machał ogonem, nie wypuszczając z zębów czegoś, co wyglądało jak krawat. Tuż za pupilem biegli jego właściciele - Harry Potter, z zaciśniętymi wargami, rozczochranymi włosami i do połowy zapiętą koszulą, za nim Lily, krzycząc coś wniebogłosy. Rude  włosy na głowie dziewczyny poruszały się wraz z jej drobnym ciałem. W pewnej chwili dziewczyna przystanęła, wymruczała kilka słów o niewdzięcznych czarodziejach i dumnym krokiem ruszyła w pościg za psem, którego wciąż goniła głowa rodziny Potterów.
- Wystarczy tego - powiedziała w pewnej chwili rudowłosa kobieta, która pojawiła się na szczycie schodów. Patrząc na nią, z łatwością można było się domyślić jej wściekłości. Uniosła dłoń, w której trzymała różdżkę. Jej koniec skierowała w stronę istoty na podwórku. Zmrużyła oczy i krzyknęła:  - Glacius!
Jedno krótkie słowo wystarczyło, aby zamrozić dużą kudłatą istotę, którą wcześniej gonili Potterowie. Rudowłosa kobieta w akompaniamencie stukotu swych butów zbiegła ze schodów.
Serena odetchnęła z ulgą, czując, że na czymś leży. Odwróciła głowę, wpadając w bezkres orzechowych tęczówek. Czuła ciepło jego rwącego się oddechu na swoim policzku, kształt ciała pomimo kilku warstw dzielących ich ubrań oraz zapach wiatru i mioteł, który zawsze jej kojarzył się z nim. Leżała na Jamesie. Jej policzki gwałtownie poczerwieniały, gdy zdała sobie sprawę z jego bliskości. Ta myśl ją poraziła.
- Ty... Ja... My... - wyjąkała niepewnie słowa, które pierwsze odnalazły się w gąszczu jej myśli. Nie dokończyła swej wypowiedzi. Podniosła się, podpierając jedną ręką i nieporadnie próbowała wstać. Potter dostrzegł wysiłki dziewczyny i szybko jej pomógł.
- Od razu uprzedzam, że to nie było celowe - zapewnił pospiesznie, gdy dostrzegł zakłopotanie Wilson. Otrzepał się ze śniegu i zbliżył się do Gryfonki. - Gdybym chciał to zrobić, to niewątpliwie upadlibyśmy z większą gracją - dodał. Zbliżył się i dotknął jej włosów. Zaskoczona wstrzymała oddech. On tymczasem delikatnym gestem strzepnął z nich ślady białego puchu. Popatrzyła na niego z zaskoczeniem. Jej wargi ozdobił lekki uśmiech.
- Nie! Czasami zastanawiam się, czy ja mieszkam z przypadkami kwalifikującymi się wyłącznie na oddział zakaźny do Świętego Munga... Mamo, wiesz, co zrobiłaś? - krzyknęła Lily najgłośniej, jak tylko mogła. Serena z zaskoczeniem popatrzyła w kierunku Potterówny. 
Oczy rudowłosej kobiety zmrużyły się, wargi zacisnęły. Wyprostowała się, posyłając piorunujące spojrzenie swojej jedynej córce.
- Co niby miałam zrobić? Pozwolić, aby to bydle - machnęła dłonią, w której trzymała różdżkę, w kierunku zamrożonego psa - zjadło krawat twojego ojca? 
- To jest znęcanie się nad zwierzętami - wykrzyknęła stanowczo Lily, unosząc do góry zadarty podbródek.
- Dobrze wiesz, że temu bydlęciu nic się nie stanie... Nie mam już siły do ciebie, Lily. Czasami zastanawiam się, gdzie my właściwie z twoim ojcem popełniliśmy błąd w stosunku do ciebie. Twoi bracia jakoś wyszyli na ludzi...
- Słucham? - Nastolatka oparła swoje dłonie na biodrach, uśmiechając się kpiąco. - Niby dwaj skretyniali idioci o inteligencji górskich trolli mają się ze mną równać?
- Nie kłóćcie się. - Do rozmowy żony i córki wtrącił się Harry Potter. Mężczyzna poprawił spadające okulary i zmierzwił czuprynę córki, za co dostał piorunujące spojrzenie.  - Ginny, uspokój się i odmroź Generała. Lily, ty... eee nie denerwuj się, skarbie.
Ginny prychnęła cicho, machając szybko różdżką. Po sekundzie Generał znowu biegał po podwórku, wesoło poszczekując. Potężne cielsko kołysało się przy każdym ruchu.
- Ciekawa jestem, w czym teraz pójdziesz na wesele - powiedziała po chwili pani Potter. W rękach trzymała szczątki krawatu.
- Najwyżej pójdę bez krawatu - zbagatelizował sytuację.
- Nie pozwolę na to - warknęła. Rzuciła w kierunku Jamesa krótkie spojrzenie. - James, nie stój na mrozie tylko zaprowadź swoją towarzyszkę do domu. Z chęcią ją poznamy. 
Chwilę później Serena poznała jedno z najbardziej znanych małżeństw w świecie czarodziei. Nie było dziecka w Hogwarcie, które by o nich nie słyszało. Harry Potter miał miły uśmiech i szczere spojrzenie. Wyraźnie nie lubił  kłótni i sporów. Widać było, że młodszy syn pod wieloma względami jest do niego podobny. Z kolei Ginny Potter... W pierwszej chwili wydawała się jej nieco straszna, ale zyskiwała przy bliższym poznaniu. Najwyraźniej trafiła po prostu na rodzinną kłótnię, dlatego kobieta sprawiała wrażenie przewrażliwionej neurotyczki. Z pewnością nie łatwo było wychować trójkę dzieci takich jak James, Albus i Lily, pomyślała, wchodząc do domu Potterów. 
- Przykro mi, że akurat trafiliście na kłótnie - odrzekł Harry Potter, znaleźli się w salonie. Serena siedziała obok Jamesa na jasnej kanapie.
- Od czego się tym razem zaczęło? - spytał młody Potter, jednak w jego głosie nie było ani cienia ciekawości.
- Od niczego, jak zwykle. Ginny poprosiła Lily, aby dzisiaj zrobiła wyjątek i nie zakładała trampek i czerni. Od słowa do słowa... Każda ma inne zdanie i powstają kłótnie. Szkoda trochę tego krawatu, chociaż to częściowo  i moja wina. Zagadałem się z Lily, która usiłowała mnie przekonać, że qudditch nie powinien być uznawany za sport, tylko tanią rozrywkę dla mas. Generał - tarmosił przez chwilę sierść psa, który niespodziewanie pojawił się w pobliżu pana domu, słysząc swoje imię - wykorzystał mój moment nieuwagi. Jednak dosyć o tym, Sereno, opowiedz coś o sobie.
- Nie, raczej nie ma czego opowiadać - odpowiedziała pospiesznie.
- Z jakiej rodziny pochodzisz? - spytał swobodnie.
Otworzyła usta, zastanawiając się, czy jej odpowiedź będzie miała jakieś znaczenie. To test? Nie, uświadomiła sobie. Ktoś taki jak Harry Potter, kto pokonał Voldemorta, na pewno nie żywił żadnych uprzedzeń.
- Jestem jedyną czarownicą ze swojej rodziny. Moja rodzina to mugole.
- Znakomicie. - Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, upodabniając się do Jamesa. Serena zdała sobie sprawę, po kim młody Potter odziedziczył cudowny uśmiech. - Dziadek będzie zachwycony. Artur uwielbia mugoli, więc nie  bądź zaskoczona, jeśli zasypie cię pytaniami na ten temat - wyjaśnił zaskoczonej dziewczynie. - Jestem bardzo ciekawy, kogo przyprowadzi Albus. Ostatnio Hermiona w windzie w Ministerstwie mówiła mi coś  o jakiejś przyjaciółce Rose. Ponoć jakaś Krukonka...
- Harry, chodź na chwilę! - Rozległo się wołanie Ginny Potter. Mężczyzna uśmiechnął się wyrozumiale i wyszedł z salonu. Zostali sami.
- Masz bardzo...
- Wcale nie są...
Zaczęli mówić równocześnie, popatrzyli na siebie i roześmiali się.
- Mówisz pierwszy.
- Nie, ty pierwsza - uparł się.
- Chciałam tylko powiedzieć, że masz piękny dom i miłą rodzinę.
- Da się przeżyć, chociaż niekiedy są naprawdę nieznośni. Zwłaszcza Lily - dodał ściszonym głosem, nachylając się w jej kierunku.
Poczuła zapach jego perfum. Znajoma woń budziła dziwnie bliskie jej sercu wspomnienia. Otrząsnęła się z  nich i utonęła w ocenie orzechowych tęczówek. 
- Nie wydaje się aż taka straszna - odpowiedziała podobnym tonem.
- A jednak prawda bywa zaskakująca - wtrącił się inny głosik. Lily stała przy drzwiach, ziewając ostentacyjnie. Ubrana w czarną sukienkę wydawała się zupełnie inna niż zazwyczaj. - Wybaczcie, ale ta konwersacja mnie nudzi. 
Zniknęła równie szybko jak się pojawiła, bezszelestnie zamykając drzwi.
- Przepraszam za nich wszystkich, ale dzisiaj są nieco nerwowi. To wesele wszystkim daje się we znaki. A moja mama nieco... wariuje, bo Albus przychodzi z C. C., której nazwisko ostatnio bardzo często pojawia się w Gromie Sportu, sportowej gazecie o magicznych sportach.  
- Rose mówiła, że ostatnio spotyka się z Chelsea. To nieprawda? - spytała ze zdziwieniem Gryfonka.
James zmieszał się. Poluzował węzeł swojego krawata, jakby chciał zyskać chwilę czasu. Przeczesał palcami swoje włosy. Rozejrzał się wokół, aby w końcu spojrzeć na twarz Sereny.
- W pewnym sensie - zaczął ostrożnie. - Znaczy, w Hogwarcie chyba spotykał się z Chelsea, ale... tutaj od razu napisał do C. C. Ona od razu zgodziła się pójść z nim na wesele.
Kiwnęła lekko głową, uśmiechając się do niego.
- Dlaczego patrzysz na mnie takim wzorkiem? Nie obawiaj się, nie ucieknę stąd - dodała.
- Mam taką nadzieję - odpowiedział cicho. Nie spuszczał z niej wzroku. Już dawno nie miał okazji przyjrzeć się jej z bliska. Zamierzał tego dnia nadrobić wszystkie stracone dni. Tylko czy było to jeszcze możliwe?
***
Uśmiechał się do pięknej blondynki u swojego boku, ale wciąż czuł, że coś jest nie tak. Może to tylko złudzenie? Oby. Dzień zapowiadał się wyjątkowo dobrze i nie chciał tego zaprzepaścić, zepsuć swoją głupotą, nieodpowiedzialnością. Błyskawicznie pomyślał o osobie, którą skrzywdził przez swoje nierozsądne postępowanie. Poplątane włosy, niebieskie oczy pozbawione blasku i opuszczone ramiona. Taki obraz  Chelsea zapisał się w jego głowie po tamtej, pamiętnej nocy. Najwyraźniej mocno ją zranił. Ona oddała mu wszystko, a on? Wcześniej zadrą w ich stosunkach były ambicje i przerost oczekiwań, co wydawało im się teraz śmiesznym powodem do kłótni.
- Kochanie, chodźmy już - poprosiła C. C. z szerokim uśmiechem. Poprawiła kosmyk, który opadł na jej policzek, jednocześnie dotykając jego ramienia.
Czas się obudzić, postanowił Albus. Ten dzień należał do niego i C. C. A Chelsea... Zajmie się nią jutro...
Otworzył drzwi swojego domu, puszczając C. C. przodem. Szybko weszła do środka, rozcierając skostniałe dłonie.
- Już jesteśmy! - krzyknął w stronę bliżej nieokreślonej przestrzeni. Otrzepał ze śniegu poły swojego płaszcza, po czym zamknął drzwi.
- Dlaczego tak późno? - Rozległo się pytanie zadane przez wyraźnie zdenerwowaną osobę. Ginevra Potter schodziła ze schodów, nawet nie ukrywając swojej złości. Gdy tylko zobaczyła towarzyszkę swego syna, prychnęła cicho. Spodziewała się tego, a jednak wciąż miała nadzieję, że, na Merlina, coś powstrzyma tę katastrofę, która z każdą sekundą rysowała się coraz wyraźniej. Co z tego, że większości takich incydentów związanych z tym dniem udało jej się uniknąć? Namówiła Lily, aby założyła sukienkę, co było nie lada wyzwaniem i nie musiała do tego wcale używać swojego portfela ani zbyt długoterminowych obietnic, zwłaszcza że  córka zapowiadała wyraźny protest w tej sprawie. Wyjątkowo wcześnie wyrwała Harry'ego ze szponów swojej największej rywalki - jego pracy. Udało jej się nawet ocalić swoją kreację, z której to durne psisko uczyniło sobie legowisko. Wszystko to jednak wydawało się niczym, błahostką. Katastrofa i tak miała nastąpić za sprawą osoby, którą najmniej podejrzewała o sabotaż. Albusa. Już wcześniej słyszała, że ma zamiar zaprosić jakąś starszą o rok dziewczynę, która gra w qudditcha. On nie powiedział imienia, a ona, wierząc w jego gust w kwestii towarzyszki, nie zapytała o imię. Efektem tego była jej dzisiejsza panika na wieść, że C. C. idzie z nim na wesele. C. C., której nazwisko i zdjęcia zadziwiająco często pojawiały się w kolumnie poświęconej życiu celebrytów i sportowców czarodziejskiego świata. Ba, ona sama niejednokrotnie widywała tę dziewczynę podczas różnych rozgrywek i nie miała wątpliwości, że nie jest odpowiednią towarzyszką dla Albusa. Zdecydowanie bardziej do tej roli nadałaby się chociażby Chelsea. Widziała ją co prawda tylko kilka razy, ale od dawna znała Albusa i przyjaźniła się z Rose, co równało się najlepszym rekomendacjom.
- Mamo, to C.C., C. C., to moja mama, Ginny Potter. - Opuściła głowę, patrząc na syna, który właśnie kończył przedstawiać sobie dwie najważniejsze kobiety w swoim życiu. 
- Dzień dobry - przywitała się dziewczyna. Na jej twarzy pojawił się grzecznościowy uśmieszek, który z niewiadomych przyczyn zdenerwował kobietę.
- Chodźmy już - pominęła milczeniem przywitanie, jednocześnie poganiając swoją rodzinę. - Nie chcę się spóźnić. 
Przeszli do salonu, gdzie siedział James z dziewczyną. Ginny z zaskoczeniem popatrzyła na starszego syna, który mówił coś do ciemnowłosej dziewczyny o południowej urodzie. Siedzieli obok siebie, cicho o czymś rozmawiając. Zapomniała o nich. Zrobiła krok w kierunku syna, ale po chwili uświadomiła sobie pewną ważną sprawę. Nie pamiętała imienia tej dziewczyny. A powinna, bo zapewne James wymienił je co najmniej kilkukrotnie. Odchrząknęła cicho, podchodząc do pary.
- Miło mi cię poznać. James wiele o tobie mówił - powiedziała, wyciągając dłoń w kierunku dziewczyny, która szybko ją uścisnęła. 
- Naprawdę? - spytała wyraźnie zaintrygowana. - Ma pani piękny dom.
Odpowiedzą na komplement było jedynie lekkie skinięcie głowy kobiety, która zaczęła wpatrywać się w dziewczynę Albusa, a po chwili bez słowa odeszła w ich kierunku.
- Teraz znasz już całą moją rodzinkę - skomentował James, po czym zapytał z udawanym strachem w głosie: - Na pewno nie będziesz uciekać?
Serena roześmiała się cicho. Spodobała się jej rodzina Potterów. Wszyscy byli ze sobą zżyci, a jednocześnie każdy miał swoje życie, świat i wszystko. Potrafili się dogadać, chociaż niekiedy przychodziło im to z niejakim trudem. 
Chwilę później do salonu weszła z dziwnie radosną miną Lily, a za nią pan Potter. Mężczyzna szepnął coś do córki, która spojrzała na niego z politowaniem, po czym spojrzał na zegarek.
- Mamy jeszcze trzy minuty - powiedział głośno Harry Potter, ściągając na siebie uwagę zebranych.
Chwilę później zdziwiona Serena stała ściśnięta pomiędzy Jamesem a Lily, dotykając czegoś, co przypominało jej pogrzebacz do kominka. Nikt nie wyglądał na zaskoczonego dziwnym kształtem świstotlika.  Ona też nie powinna być, przecież wielokrotnie czytała o magicznych środkach transportu. Mimo to czuła się nieco... dziwnie, może nawet głupio, gdy dotknęła kawałka zimnego metalu. 
Świstotlik błysnął jasnożółtym światłem, które szybko zgasło. Serena poczuła dziwne ssanie w okolicach pępka, głośne pulsowanie krwi w uszach i wycie wiatru. Bezdenne dudnienie ustało jednak równie szybko jak się zaczęło. 
Serena rozejrzała się wokół. Stała przed ogromną katedrą. Strzeliste wieżyczki zdawały się sięgać gwiazd. Pozłacane pinakle błyszczały w zimowym słońcu, które niespodziewanie wychyliło się zza chmur. Niżej rozpościerała się rozeta, której kunsztowne wykonanie przyciągało wzrok. Znajdujące się w oknach witraże kusiły swym blaskiem, zachęcając do bliższego przyjrzenia się. 
- Te świstotliki są coraz lepsze... Pamiętam swoją pierwszą podróż, na Mistrzostwa Świata. Och, tego się nie zapomina - powiedział pan Potter w kierunku swojej rodziny.
Serena popatrzyła przez chwilę na niego, jednocześnie przerywając podziwianie katedry. Poczuła dotyk czyjejś ręki na ramieniu. James stał obok i oferował jej swoje ramię. Razem weszli do środka, gdzie większość z zaproszonych gości siedziała już w szerokich ławkach. Serena myślała, ba, była niemal pewna, że zajmą miejsca gdzieś z tyłu, nie chcąc robić zamieszania. Jednak Ginny Potter najwyraźniej miała inne zdanie na ten temat.  Skutek tego był taki, że siedzieli razem z wszystkim Weasleyami z przodu kościoła. 
- Wszystko w porządku? - spytał cicho wprost do jej ucha James.
- Tak - odpowiedziała, czując na sobie czyjś wzrok. Siedząca dwie ławki bliżej ołtarza Rose odwróciła się i popatrzyła na nią z zaskoczeniem, które po chwili ustąpiło miejsca złości. Przeniosła spojrzenie na Albusa, a raczej na C. C., która właśnie szeroko uśmiechała się do chłopaka. Rozpromienione oblicze blondynki najwyraźniej jeszcze bardziej zdenerwowało Rose, która z niesmakiem odwróciła wzrok, prostując się na swoim miejscu. Serena zadrżała lekko, lecz uczucie to szybko minęło, gdy tylko poczuła czyjś dotyk na swojej ręce. James ujął jej dłoń, lekko ją ściskając. Nic nie powiedział; była mu za to bardzo wdzięczna.
Ślub minął dosyć szybko. Molly Weasley wyglądała przepięknie. Miała na sobie białą suknię do ziemi, którą zdobiły asymetryczne drapowania i perłowe koraliki, a ściśle zasznurowany gorset doskonale uwidoczniał wiotką talię dziewczyny. Pan młody wystąpił w klasycznym garniturze, ale Serena bardziej niż ubiór zapamiętała pełne uczucia spojrzenia, które posyłał swojej ukochanej. Można z nich było wyczytać całą jego miłość.  Poczuła piekące łzy pod oczami, widząc ogrom miłości tej dwójki, która łączyła się ze sobą wobec Boga i ludzi. W tej chwili nie potrafiła sobie wyobrazić niczego piękniejszego.
Prawie dwie godziny później stała na dziwnie znajomej z corocznych wypraw ulicy - Ulicy Pokątnej. Zatrzymali się przed Dziurawym Kotłem.
Salę, w której miało się za chwilę odbyć się wesele, udekorowano wyjątkowo starannie. Sufit błyszczał tysiącem migocących gwiazd. Wszystkie krzesła miały śnieżnobiałe obicia. Na stołach wzrok przyciągały błyszczące sztućce oraz finezyjnie ułożone serwetki w przeróżne kształty; zapewne za pomocą czarów. Posrebrzane półmiski i misy zachwycały nie tylko kunsztownością wykonania. Leżące na nich potrawy aż prosiły się o spróbowanie; steki wołowe w sosie, polędwiczki z indyka, rukiew wodna w sosie z mozzarellą,  żeberka jagnięce, bułeczki serowe, kotlety rybne. Ich różnorodność mogłaby zadowolić nawet najbardziej wymagającego smakosza. 
- Tu jest przepięknie - powiedziała do Jamesa, który wpatrywał się w nią zachwyconym wzrokiem. Widząc jej spojrzenie, uśmiechnął się tylko i odrzekł:
- Rzeczywiście, muszę przyznać, że ciotka Hannah* ma rękę do dekoracji. Kilkanaście lat temu odziedziczyła Dziurawy Kocioł i, jak powszechnie się mówi w mojej rodzinie, zrobiła z tego lokalu naprawdę fajne miejsce. Niedawno poszerzyła ofertę o przyjęcia , dlatego wesele odbywa się tutaj.  - Chłopak zmrużył oczy, patrząc na kogoś za plecami dziewczyny. - Uważaj, zaraz tu przyjdzie mój kuzyn... Cześć, Louis. 
- Witaj, kuzynie. - Louis Weasley stanął obok Jamesa, z zainteresowaniem patrząc na Serenę. Miał jasnoblond włosy trochę przydługie niż nakazywała obecna moda. Z ciemnoniebieskich oczu można było wyczytać ogromne poczucie humoru. Emanował pewnością siebie. Najwyraźniej niedawno przebywał poza Anglią, o czym świadczyła jego świeża opalenizna, która kontrastowa z jasną koszulą chłopaka. - Może przedstawisz mnie swojej pięknej towarzyszce?
- A gdzie podziałeś swoją? - odciął się James,  najwyraźniej chcąc odwlec spełnienie prośby kuzyna.
Louis z nieco znudzoną miną rozejrzał się wokół. 
- Była gdzieś tu przed chwilą, ale najwyraźniej się zgubiła. Często jej się to zdarza.  Jestem jej to jednak w stanie wybaczyć ze względu na... inne walory.
- Lepiej ją znajdź - do rozmowy wcięła się rudowłosa dziewczyna o porcelanowej cerze. Jej oczy ciskały gromy. Najwyraźniej brat  tego dnia bardzo ją zdenerwował.  Założyła tego dnia krótką, czerwoną sukienkę, która opinała jej ciało. Dzięki butom na niebotycznie wysokim obcasie miała kilkanaście centymetrów więcej. Popatrzyła na Jamesa, po czym przeniosła wzrok na jego towarzyszkę. - Cześć, Sereno, witaj, James.  Mam nadzieję, że dobrze się bawicie.  A ty, Loui, lepiej znajdź Meandrę zanim zrobi coś głupiego - nakazała bratu, który mimo to nie ruszył się z miejsca. Rozzłoszczona rudowłosa prychnęła, piorunując brata wzrokiem. - Rusz się! To twoja wina, że ją tu zaprosiłeś. Mówiłam ci, nie, ja cię ostrzegałam, że ma problemy, że jest psychiczna, że lepiej jej nie zapraszać. Tłukłam do twej pustej łepetyny, że jej ostatni facet wylądował w Świętym Mungu z objawami szaleństwa, a przedostatni został ochroniarzem w trollim klubie, chociaż wcześniej miał świetną posadę w ministerstwie.  Ale nic, zignorowałeś moje rady, to teraz radź sobie sam. Słyszysz? 
Louis jednak tylko uśmiechnął się jeszcze szerze.
- Wściekasz się, bo sama nie miałaś kogo zaprosić, więc musiałaś sobie wymyślić jakiegoś uzdrowiciela, który oczywiście nie istnieje...
Policzki Dominique poczerwieniały, a w oczach pojawiły się mordercze błyski.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to Magnus istnieje naprawdę, tylko ma dzisiaj dyżur - wycedziła przez zaciśnięte zęby. 
- Jasne, siostra, jasne. Czyż mógłbym ci nie wierzyć? - zapytał drwiąco.
Dominique zacisnęła pięści.
- Kiedyś cię zamorduję, wiesz?  Aż sam się o to prosisz.
- Jasne... A tak na przyszłość po prostu powiedz, że nie masz kogoś zaprosić, zamiast wymyślać sobie fikcyjnych chłopaków.
- Zamknij się! - warknęła, odchodząc z poczerwieniałą od złości twarzą.
Tymczasem Louis popatrzył na Serenę z wyraźnym zainteresowaniem. 
- Sereno, jak to możliwe, że moja siostra, która swoją drogą ma nieco zbyt bujną wyobraźnię, zna cię, a ja nie? Nawet nie wiesz, jak trudno mi jest w to uwierzyć. 
- Może poszukasz swojej dziewczyny, Louis? - zaproponował niespodziewanie James, zanim Serena zdążyła się odezwać.
Louis popatrzył przez chwilę na swojego kuzyna, po czym wybuchnął głośnym śmichem. Mruknął znacząco coś do Jamesa i, ukłoniwszy się Serenie, zaczął się przeciskać w poszukiwaniu Meandry.
- Dlaczego byłeś dla niego niemiły? - zapytała Serena z wyrzutem w głosie. Przechyliła głowę w lewo i popatrzyła na chłopaka karcąco. James odwrócił wzrok. 
- Ja po prostu nie chciałem... Znaczy, chodzi o to, że Louis jest strasznym... Nie, chodzi mi tylko o to, że Louis jest strasznym flirciarzem i... uznałem, że nie powinnaś z nim rozmawiać.
- Dlaczego? - Jedno krótkie pytanie wypowiedziane cichym tonem sprawiło, że Potter stracił rezon. Skonfundowany popatrzył na nią z zaskoczeniem.
- Bo nie jest dla ciebie odpowiednim towarzyszem.
- Skąd ty możesz o tym wiedzieć? - spytała, a w jej głosie zabrzmiała gorzka nuta. 
- Serena, chodź zatańczymy - zaproponował, pomijając jej słowa milczeniem. Najwyraźniej bał się udzielić odpowiedzi, której tak bardzo pragnęła. Pociągnął ją ze sobą na parkiet, gdzie było już tłoczno od wirujących w tańcu par. Pochłonięta podziwianiem wszystkiego przegapiła moment, w którym James zatrzymał się niemalże na środku i obejrzał się. Objął ją w talii, kołysząc się w rytm melodii granej przez muzyków. 
- Rozluźnij się - szepnął, patrząc w jakiś punkt ponad plecami swej partnerki.
Spojrzała na niego z zaskoczeniem. Jej ręce swobodnie spoczywały na ramionach Pottera.
- Dlaczego sądzisz, że jestem spięta?
- Czuję to - odpowiedział, patrząc w jej oczy. Przesunął dłonią na jej plecach, lekko je gładząc. Drgnęła w odpowiedzi na jego dotyk. Jak zahipnotyzowana patrzyła w znajomoą twarz. Miała okazję, aby dostrzec wszystkie detale, które kiedyś tak bardzo ją fascynowały. Niewielki dołeczek w brodzie, podwinięte rzęsy rzucające cień, drgający mięsień w jego policzku świadczący o niezwykłym poruszeniu. W przyćmionym świetle orzechowe oczy wydawały się większe, a ich barwa bardziej intensywna. Na jego czoło opadł zbłąkany lok. Popatrzyła na niego przez chwilę. Nie wytrzymała; odgarnęła go, muskając czoło chłopaka. 
Objął ją mocniej, przyciskając do siebie. Jego dłoń błądziła niebezpiecznie blisko jej pośladków. Nie spuszczał z niej zachwyconego wzroku, w którym tliła się namiętność. Wstrzymał oddech, gdy poczuł dotyk jej dłoni. 
- James - powiedziała w pewnym momencie, odwracając wzrok. 
Nie chciała ani sekundy więcej bliskości, strach przed późniejszymi konsekwencjami był zbyt duży, a wspomnienie cierpienia skutecznie wszystko ukróciło. Jednak pomimo tego wszystkiego wciąż tliła się w niej jakaś dziwna iskierka, nieco przekory.
- Przepraszam - wymamrotał po chwili, a Serena poczuła, że automatycznie rozluźnił uścisk swoich dłoni na jej talii. Nastrój natychmiast się zmienił na gorszy. A może po prostu inny? Nie potrafiła tego ocenić.
Popatrzyła w jakiś punkt nad jego ramieniem, chcąc uciec od własnych rozmyślań. Szybko jej się to udało, gdy tylko ich dostrzegła - młode małżeństwo z dwójką dzieci. Kobieta miała na sobie brzoskwiniową suknię, która na każdej innej osobie pewnie wyglądałaby niekorzystnie, a u niej podkreślała jasne włosy i promienny uśmiech. Mężczyzna ubrany w garnitur cały czas patrzył na żonę. Niekiedy czochrał stojącej obok dziewczynki o szerokim uśmiechu i kręconych niczym sprężynki włosach. Czwarty członek rodzinki rozglądał się dookoła z psotną miną, jakby szukając okazji do figli.
- Mogę o coś zapytać? - Głos chłopaka tonął w morzu dźwięków. Orkiestra grała właśnie jakąś skoczną francuską balladę, jednocześnie zachęcając gości do tańca. Z każdą chwilą na zatłoczonym parkiecie pojawiało się coraz więcej par. 
Wyglądają na szczęśliwych, przemknęło jej przez myśl. W ich zachowaniu była naturalność i szczerość. Najwyraźniej idylla to wcale nie mit. Uświadomiła sobie jednocześnie, dlaczego dzieci wydają jej się znajome. Spotkała je, gdy razem z Rose, w wakacje, odwiedziła Dominique.
- Słuchasz mnie? - Przekręcił się, obracając dziewczynę. Popatrzył w kierunku rodziny, którą obserwowała, po czym roześmiał się cicho: - Widzę, że nie mogłaś oderwać od nich wzroku? - Widząc jej zdezorientowane spojrzenie, wyjaśnił. - Odkąd zrozumieli, że są dla siebie stworzeni, Victoire i Teddy emanują szczęściem, co jest o tyle dziwne, co krępujące. 
- Cały czas są tak szczęśliwi?
- Na to wygląda. Nigdy nie widziałem, aby się kłócili, chociaż to chyba zasługa Teddy'ego, który stał się strasznym pantoflarzem - ściszył głos, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Pantoflarzem? - powtórzyła. - Ale to chyba dobrze, skoro swoim postępowaniem uszczęśliwia ukochaną osobę?
- Zależy, jak na to patrzeć... - zaczął James, aby po chwili potrząsnąć głową. - Może zmienimy temat? Chciałem cię o coś zapytać. - Przechyliła głowę w lewo wdzięcznym ruchem, skupiając na nim całą swoją uwagę. Gest ten natychmiast go rozproszył. - Chciałabym wiedzieć, czy ty i... Stat... Duncan spotykacie się, tak na poważnie?
W jej ciemnych oczach  zamigotał ledwie widoczny błysk. Zniknął równie szybko jak się pojawił. Karminowe usta nawet nie drgnęły. Wyprostowała się, tracąc rytm. Wraz z jego odnalezieniem zaczęła dopiero odpowiadać na zadane przez Jamesa pytanie. 
- Czy się spotykamy? - zastanowiła się przez chwilę, przechylając  głowę. - Tak, ale jako przyjaciele. Wiem, że mogę na niego liczyć.
- A na mnie? Wiesz, że też możesz liczyć, że cię nie zawiodę, że będziesz ze mną bezpieczna?
- James...
- Po prostu chciałem, żebyś to wiedziała.
- A co z tobą? - wyrwało jej się niespodziewanie, zanim zdążyła przemyśleć pytanie.
- W jakim sensie? - Na jego wargach pojawił się leniwy uśmiech.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Spotykasz się z kimś? - Starała się, aby w jej głosie nie zabrzmiał żaden zdradliwy ton. Nie obchodziło jej, z kim spotyka się James, a przynajmniej tak być powinno. Rzeczywistość może wyglądała nieco inaczej, ale on nie musiał o tym wiedzieć. 
- W pewnym sensie tak. Nie jest to jednak nic poważnego, raczej luźny... związek dla wygody, bez zobowiązań.
- Nigdy cię z nią nie widziałam - odpowiedziała z zastanowieniem. To akurat była prawda. Nie widywała Jamesa w Hogwarcie z żadną konkretną dziewczyną. Najczęściej kręciły się koło niego całe grupki przedstawicielek płci pięknej, w których każda kolejna miała jeszcze bardziej piskliwy śmiech od poprzedniej. Wszystkie potrafiły pokazywać w uśmiechu wszystkie zęby, a jednocześnie bez przerwy trajkotać. - Jak ma na imię?
James miał teraz zgoła inny dylemat. Nie widział, co właściwie ma powiedzieć Serenie, która pytania zadawała z właściwą sobie życzliwością. Nie było w nich obłudnej żądzy plotek, a jedynie szczera troska i dobre chęci. Już zapomniał, jaka była dobra, jak martwiła się  o każdego napotkanego na swej drodze człowieka, poświęcając mu maksimum swojej uwagi. Tym bardziej czuł się źle, nie mówiąc jej całej prawdy, lecz co właściwie miałby jej wtedy powiedzieć? Niewypowiedziane słowa ciążyły mu, a jednocześnie ratowały przed lawiną prawdy, której wybuch byłby stokroć gorszy od niewinnego kłamstwa. 
- Kto? - Patrząc na nią, zorientował się, że zadała mu jakieś pytanie. Wytężył pamięć. - Jej imię. Ma na imię... - urwał gwałtownie, coś sobie uświadamiając. Prawda kiedyś już ich zniszczyła, dlaczego tym razem miałoby nie być tak samo? Owszem, kiedyś się dowie. Może, ale on nie powinien jej tego ułatwić, znowu sprawić, aby w jej oczach widzieć nieufność. Nie zasłużył na to. - Wątpię, aby powiedzenie ci jej imienia coś zmieniło. K... Ona i ja utrzymujemy nasz związek w ogromnej dyskrecji.  
- Rozumiem - odpowiedziała dziwnie obojętnym tonem, cały czas kołysząc się w rytm piosenki. Jednak tak naprawdę nie rozumiała oprócz tego, że James się przed nią zamyka. Merlinie, naprawdę była tak naiwna, sądząc, że mogą być przyjaciółmi po tym wszystkim, co razem przeszli? Najwyraźniej w głębi duszy pragnęła niemożliwego.
Gdy piosenka dobiegła końca, zeszli z parkietu, słuchając jednocześnie jakiejś smutnej, francuskiej ballady śpiewanej przez wiedźmę o platynowych włosach i zachrypniętym głosie. Stanęli obok bufetu z zakąskami. Unikali patrzenia na siebie nawzajem.
- Może przyniosę nam coś do picia? - zaproponował James, chcąc przerwać niezręczną ciszę. 
- Nie, dzięki - bąknęła dziewczyna.
James zawahał się.
- Serena, ja...
- Uff, dobrze, że was znaleźliśmy - powiedział niespodziewanie Ryan z ulgą w głosie, przerywając przyjacielowi. Miał na sobie garnitur i zaczesane do tyłu włosy. Popatrzył na Jamesa z paniką w oczach, jakby chciał coś powiedzieć, nie używając słów. Obok niego stała jasnowłosa dziewczyna o drżącej dolnej wardze i zaczerwienionych policzkach. Z trudem hamowała chęć wybuchnięcia płaczem. Mimo to nieco nieporadnie próbowała się uśmiechnąć. - Mamy szczęście, że jesteśmy na tym samym weselu, prawda? - zagaił Ryan, a gdy nikt mu nie odpowiedział ciągnął dalej. - To łut szczęścia, że Molly wzięła ślub akurat z synem siostry matki Marissy. Będziemy na swój sposób spowinowaceni - dodał, ale pozostali nie zareagowali. James ze znudzoną miną patrzył na Ryana, ale nie reagował na jego rozpaczliwe próby nawiązania rozmowy. Nawet jeśli to go bawiło, nie pokazywał tego po sobie. Serena zaciskała dłonie, próbując opanować ogarniającą ją niepewność. Nie czuła się zbyt dobrze towarzystwie Fairchilda i McKinney. Ich towarzystwo przypominało jej, że ona sama była kimś zupełnie innym. Z kolei Marissa ukradkiem rzucała Ryanowi przeciągłe spojrzenia pełne sprzecznych emocji. Próbowała zachowywać się dzielnie i nie pokazać swojego przygnębienia, które potęgowało się z każdą chwilą. - Może przyniesiemy dziewczynom coś do picia? - zaproponował w pewnym momencie Ryan, uśmiechnął się do Sereny i Marissy, po czym, nie czekając na odpowiedź, pociągnął Jamesa za sobą. Zostały same. 
Blondwłosa absolwentka Hogwartu odgarnęła do tyłu włosy, patrząc jednocześnie na stojącą obok niej dziewczynę. Nigdy ze sobą nie rozmawiały, chociaż słyszała o niej wiele. Sama zresztą mogła być naoczną obserwatorką zmian, jakie zachodziły w Jamesie pod wpływem tej pozornej Gryfonki. Kiedyś miała w sobie dziwną niezauważalność, dziś nie sposób jej przeoczyć, pomyślała. Zresztą najwyraźniej los bywa sprawiedliwy, skoro pomijana niegdyś Serena Wilson kompletnie zawojowała serce szkolnego przystojniaka. Teraz należał tylko i wyłączenie do niej, może nawet nieświadomie.  Była brzydula rozbiła bank, zgarniając główną nagrodę w postaci Jamesa Syriusza Pottera. Choć może jeszcze tego nie dostrzegli, Marissa potrafiła to dostrzec. Łatwiej dostrzec uczucia innych, przemknęło jej przez głowę, bo sama wciąż błądzę i szukam po omacku. 
- Miło mi wreszcie cię poznać. 
Serena popatrzyła na jasnowłosą dziewczynę z zaskoczeniem. Nie spodziewała się z jej ust takich słów. Dziewczyny takie jak Marissa najczęściej ją przerażały, a poza tym zachowywały się wrednie, bywały złośliwe i miały skłonności do chciwości. Za przykład mogłaby robić Angelique, która nadal nie szczędziła Serenie przykrych uwag, gdy mijały się na szkolnych korytarzach albo lekcjach eliksirów. Inaczej sprawa się miała z Candy, której głupota królowała pośród innych cech charakteru, wyznaczając jednocześnie intelekt dziewczyny. Miały cechy, których jej, Serenie zawsze brakowało i nic nie wskazywało, aby to się miało zmienić; pewność siebie, szyk, klasę, wrodzoną elegancję, umiejętność flirtowania i poczucie estetyki oraz iskry w oczach. Nigdy nie stały samotnie, a płeć brzydka niemal czołgała się u ich stóp. 
- Na pewno? - wykrztusiła, jednocześnie prostując się, jakby czekała na złośliwość ze strony rozmówczyni.
- Tak - potwierdziła Marissa. - Nawet nie wiesz, jak miło patrzeć na ciebie i Jamesa. Widać, że się kochacie.
Twarzy Sereny poczerwieniała. Opuściła głowę, ale na twarzy Marissy McKinney nie widziała szyderstwa. Najwyraźniej blondynka wierzyła w to, co mówiła.
- Nie, ja i James jesteśmy tylko przyjaciółmi - zaprotestowała.
- Ile ja bym dała, aby Ryan tak na mnie patrzył. - Westchnęła cicho, a widząc niedowierzające spojrzenie Sereny, roześmiała się niewesoło. - Myślisz, że jesteśmy szczęśliwi albo chociaż razem? Nie. Już nie. Wiem, że się ode mnie oddala, że kłamie, nęci, oszukuje i... mnie zdradza. Nie tylko dotykając innych dziewczyn, upajając się nimi, ale też samym spojrzeniem, od którego nie umie się powstrzymać. Nic nie mogę na to poradzić. Próbowałam wszystkiego, ale jest coraz gorzej. Pewnie sama nie raz i nie dwa widziałaś go z jasnowłosą Ślizgonką w Hogwarcie - dokończyła gorzko, a Serena chciała zaprzeczyć; powiedzieć coś na obronę chłopaka, którego nawet nie lubiła, Marissa jednak pokręciła stanowczo głową. - Dosyć kłamstw. Wiem o Candy, Carmelli i wielu, naprawdę wielu innych. Mimo to chciałam dziś przyjść akurat z nim. Pewnie spytasz dlaczego? Bo go kocham i nie umiem tego zmienić.
Marissa odeszła, przepraszając cicho za swój wybuch. Zniknęła w tłumie gości, zostawiając Serenę z mętlikiem w głowie i sercu.
Rozejrzała się po sali w poszukiwaniu Jamesa i Ryana. Nigdzie ich jednak nie dostrzegła. Zobaczyła za to rudowłosą dziewczynę o wielce zaabsorbowanej minie z zainteresowaniem uśmiechającą się do kogoś. Najwyraźniej przynajmniej Rose dobrze się bawiła. Żywo gestykulowała i wsłuchiwała się w słowa swojego towarzysza. Chciała odwrócić wzrok; dać parze nieco prywatności, lecz w tym momencie Rose na nią popatrzyła. Powiedziała coś do ciemnowłosego chłopaka o bystrej twarzy. Razem   zaczęli się przeciskać przez tłum w jej kierunku. 
- Serena, co ty tutaj robisz? - Na twarzy Rose malowały się różnorakie emocje. - Wydawało mi się, że widziałam cię w kościele, ale pomyślałam, że... Dlaczego zgodziłaś się tutaj z nim przyjść?
- Rose... - wyjąkała Serena, którą zaskoczył nagły wybuch przyjaciółki. 
- Dlaczego mi o tym nic nie powiedziałaś? Najwyraźniej po raz kolejny chcesz mi pokazać, jak bardzo mi nie ufasz. Czy my w ogóle się przyjaźnimy?  - W oczach Rose pojawiła się uraza i niedowierzanie. 
- Rose, dobrze wiesz, że to nie tak.
- Jasne - prychnęła rudowłosa. - Ale nie będę się z tobą dziś o to spierać. porozmawiajmy, gdy wrócimy do Hogwartu. Teraz pozwól, że przedstawię ci - uśmiechnęła się do ciemnowłosego chłopaka o pociągłej twarzy, który do tej pory w milczeniu stał nieopodal - mojego towarzysza. To Felix Masterson, pracuje wraz z moją kuzynką Lucy w Ministerstwie Magii, w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Ich praca ma kolosalne znaczenie dla funkcjonowania gospodarki i życia przeciętnych obywateli - dodała z zachwytem w głosie. Nie można było nie zauważyć jej podziwu dla chłopaka i innych pracowników tego departamentu. 
- Niewątpliwie masz rację - odpowiedziała ugodowo Serena.
Rose kiwnęła głową.
- Wiem, że mam racje, ale szkoda, że tylu ludzi nie dostrzega konieczności reformy prawa - rzuciła w kierunku Feliksa, który spojrzał na nią rozpromienionym wzrokiem. Najwyraźniej tra dwójka ma ze sobą wiele wspólnego, pomyślała Serena. Obydwoje potrafili z teorii jakiejś sprawy zrobić ideologię swojego życia i marzyli o świecie pełnym reguł. 
Zatopieni w rozmowie nie zwracali na nią uwagi, co skrzętnie wykorzystała. Przeszła obok ściany, dochodząc do rogu, gdzie skryła się za szerokim filarem w półcieniu, gdy poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Uśmiechnęła się delikatnie. Nie musiała zgadywać, aby wiedzieć, kogo zobaczy, gdy się odwróci.
- Przepraszam, że zeszło mi się tak długo i nawet załatwiłem nam nic do picia. - James z zakłopotaniem popatrzył na Serenę, która zbyła jego wyjaśnienia machnięciem ręki. - Najpierw udało mi się już pozbyć Ryana, gdy dopadły mnie te dwa potwory - Odwrócił się i wskazał na parkiet, gdzie tańczyły dwie dziewczynki, trzymając się za ręce. Jedną z nich była mała Doris Lupin, której jasne włosy delikatnie falowały przy każdym ruchu, a druga, chyba jej rówieśnica miała piękne rude włosy i zieloną sukienkę z satyny. W pewnym momencie Doris szepnęła coś swojej towarzyszce, w efekcie czego obydwie zaśmiały się i wróciły do tańca - Druga ślicznotka to Bree, córka Roxanne i Alana - wyjaśnił. - Musiałem zatańczyć z obydwiema, bo nigdy by mi tego nie darowały, a potrafią być złośliwe. Nauczyły się chyba tego od Lily... - dodał, po czym niespodziewanie zamilkł. Odwrócił wzrok i popatrzył na wirujące na parkiecie pary, Hagrida, który szczerzył się do madame Maxime, zachwyconego C. C. Albusa, parę młodą, która właśnie całowała się pośród gromkich braw i iskrzące kolorami dekoracje.
- Coś się stało? - zaniepokoiła się dziewczyna. Zrobiła niepewny krok i zbliżyła się do niego. On niespodziewanie wykonał ten sam manewr. Teraz stali jeszcze bliżej niż w tańcu.  Z bliska mogła dostrzec to, co z oddali było niewidoczne. Czuła napięte mięśnie jego ramion, widziała zaciśnięte wargi. 
- Nic. Tylko... - zaczął cichym, nasyconym emocjami głosem. Nie patrzył już gdzieś w dal. Teraz cała jego uwaga była skoncentrowana na jej ustach. - Myślałem, że to będzie inne. Prostsze. A ja cały dzień jestem obok ciebie, widzę twój uśmiech, czuję zapach perfum, rozmawiam, ale... Nie mogę przestać o tym myśleć. Chcę cię pocałować. Chyba wierzę, że jeśli to zrobię, to będziemy potrafili zostać przyjaciółmi, umieli ze sobą rozmawiać.
Co wtedy, chciała zapytać. Co wtedy będzie?  Iluzja ich wspólnego szczęścia już dawno się rozpadła niczym lustro, zostawiając po sobie kilka kawałków. Czy był sens niszczyć i je? Okrutnie zakpić z ostatnich okruchów marzeń? Chciała krzyczeć, dowiedzieć się, ale tego nie zrobiła. Nie zrobiła nic. Strach przed odpowiedzą. Lęk przed odrzuceniem. Skumulowane emocje wisiały w powietrzu. Nie zrobiła nic
Kiwnęła głową, niezdolna do powiedzenia jakiegokolwiek słowa.
On cały czas się w nią wpatrywał. Hipnotyzował ją, uwodził. Schylił się, przybliżając swoją twarz, ale nie spieszył się. Delikatnie pogłaskał ją po policzku. Miała zadziwiająco gładką skórę, której wspomnienie przez wiele tygodni nie dawało mu spać po nocach. Mimo to nie żałował tych bezsennych tygodni, gdy pragnął niemożliwego, pragnął jej. Przesunął dłoń na usta. Jej wargi rozchyliły się pod wpływem dotyku i wydobyło się z nich cichutkie westchnienie. On jakby na to czekając, natychmiast ją pocałował. Najpierw delikatnie, powoli. Długo czekał i nie ukrywał tego. Delektował się chwilą, a sekundy miały większe znaczenie niż kiedykolwiek. Wspomnienie każdej z nich w przyszłości miało być cenniejsze od wszystkich skarbów świata. Jednak niespodziewanie coś się zmieniło, pomruk wydobył się z jego ust, gdy pogłębił pocałunek, przyciskając Serenę do filaru. Czuła zimno marmurowej kolumny, przed którym nie chroniła jej cienka sukienka z odkrytymi ramionami. Wplotła ręce w jego włosy. Pocałunek stał się bardziej dziki, namiętny. Do głosu doszły rozszalałe zmysły. Serena rozchyliła usta, dając się ponieść ogarniającej ją fali uczuć. Czuła zaborczość jego języka, którym gładził podniebienie, nacisk zębów kąsających co chwila jej wargi i twardość ciała. 
Oderwał się od niej, ciężko dysząc. Próbował złapać oddech niczym sprinter po biegu i odzyskać panowanie nad sobą, a co za tym idzie - trzeźwość umysłu. Zaskoczona spojrzała na niego ze zdziwieniem i... rozczarowaniem. Zdjęła ręce z jego szyi, które w któryś momencie tam założyła. Usta miała nabrzmiałe od pocałunków, włosy w lekkim nieładzie, a sukienkę pogniecioną od gorączkowych uścisków. 
- Co teraz będzie? - zapytała nieswoim głosem, gdy uspokoiła się na tyle, aby móc coś spokojnie powiedzieć.
Popatrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem. W jego błyszczących oczach nie znalazła żadnej odpowiedzi. Wydawał się jej tak obcy, że aż nierzeczywisty.
- Co teraz będzie? - powtórzył bezbarwnym tonem, po czym zaśmiał się cicho. - Nic, Sereno, obiecałem ci, że zostaniemy przyjaciółmi i słowa dotrzymam. Ten pocałunek niczego między nami nie zmienia. 
_______________________________
*Ciotka Hannah - Hannah Longbbottom zd. Abbott. Wydaje mi się to logiczne, ale na wszelki wypadek wyjaśniam. Dzieci Potterów mówią do niej ciociu.

A teraz mniej przyjemne sprawy - nawaliłam. Zdaję sobie z tego sprawę, ale nic już na to nie poradzę, więc napiszę krótko - przepraszam. Powyższy rozdział pierwotnie miał być inny, ale uznałam, że chyba muszę zmienić swoją koncepcję, bo piszę to już ponad dwa miesiące.  Byłoby wcześniej gdyby nie brak czasu, chociaż momentami i chęci mi brakowało. Przygnębia mnie zgiełk i prędkość życia,  a momentami mam wszystkiego dosyć, ale... To chyba normalne.  Kończę jednak moje filozoficzne refleksje, bo nie o nie tu chodzi. 
Co sądzicie o szablonie? Sonda na ten temat - tu
Następny rozdział lub coś rozdziało podobnego musi być terminowo. Dlaczego? Bo jestem sentymentalna i lubię celebrować różne rzeczy, dlatego szybciutko powinnam się brać do pisania.
P.S. Dziś już nikogo nie informuję o rozdziale. Zrobię to jutra z samego rana albo wczesnego południa, gdy wstanę. 

20 komentarzy:

  1. Alex vel Nicky19 lipca 2012 20:33

    Pierwsza!!!
    Pierwszy raz w życiu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alex vel Nicky19 lipca 2012 20:35

      Ja jestem po prostu... zachwycona...
      To niezaprzeczalnie najlepszy rozdział, jaki kiedykolwiek napisałaś. Widać, ta długa przerwa była potrzebna twojemu stylowi, bowiem.... Czytało mi się niesamowicie szybko, wciągająco i .... mamusiu, zabrakło mi epitetów, po prostu.
      Mimo tego, mam do ciebie żal za to, że tak to zakończyłaś... Biedna Serena i wkurzający James... Ech, zabiłabym go najchętniej. Co teraz będzie? Nic?
      Chłopie, przejrzyj przez te swoje szkła! Dziewczyna na ciebie leci i chce być razem (a przynajmniej ja tak to zrozumiałam) a ty to całkowicie olewasz. Potter, ogarnij się, bo cię poszczuję pająkami, których tak nie lubi wujcio Ronio!
      Ogólnie jest przewspaniale, tylko tyle mogę powiedzieć.
      Co się tyczy szablonu - podoba mi się wszystko, poza efektem. Nienawidzę tego przygładzania. Wygląda to okropnie. Ta dziewczyna wygląda jak stara baba, krzywi się jak Baba Jaga :D
      Natomiast James przystojny. Podoba mi się szerokość jak i kolory - bardzo ładne, wiosenne połączenie :D
      Pozdrawiam i liczę na nową notkę (która będzie jeszcze bardziej wspanialsza od tej)
      MRS-ZABINI.blog.onet.pl

      Usuń
    2. Alex vel Nicky19 lipca 2012 20:38

      Ej... Dlaczego zmieniłaś szablon? Tamten był przepiękny....

      Usuń
  2. Angel in black19 lipca 2012 20:39

    Najpierw o szablonie. Jest śliczny, ale u mnie strasznie długo się ładuje, nie wiem dlaczego, tak, że przez długi czas mam brązowe tło, jak litery :/ Ale może to tylko u mnie tak wygląda. Jak dobrze znów tu coś przeczytać :) Rozdział... Nie mogę go oceniać w kategoriach: dobry, zły, bo jest dla mnie opowieścią. Historią na tyle realistycznie napisaną, że wchłania mnie i mogę ją obserwować z jej wnętrza. To chyba największy komplement dla autorki. Dzięki za powiadomienie :)
    myslenie-szkodzi.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie jestem do końca przekonana czy ten pocałunek nic nie zmieni między Sereną, a Jamesem. Wydaje mnie się że będzie właśnie odwrotnie. Ale to tylko moje gdybanie. Nie podoba mi się zachowanie Rose i jej pretensje do Sereny. Nie przekonuje mnie ta dziewczyna po prostu - podobnie jak Lily... Działają mi obie już na nerwy. Ale mało było o Albusie. Stanowczo domagam się więcej!

    OdpowiedzUsuń
  4. No i nie zawiodłaś moich oczekiwań :D Tylko jak długo oni (Rena i James) mają się jeszcze tak męczyć... Pewnie jeszcze długo...
    No i strasznie mi żal Marissy. Chyba jej najbardziej z całego opowiadania. I Lily, za to, że jest jaka jest.

    A następny rozdział w terminie, czyli kiedy?

    OdpowiedzUsuń
  5. Moi drodzy, nie bądźcie naiwni. Nawet, jeśli James twierdzi, że ten pocałunek nic nie zmienia, to co z tego? On i Serena mogą mówić, co im się żywnie podoba, okłamywać się wzajemnie, jednak mimo to uczucia zawsze pozostaną uczuciami.
    Jestem pełna podziwu dla Jamesa. Pocałowanie Sereny i stwierdzenie potem, że ten pocałunek, pocałunek z dziewczyną, która jest dla niego całym światem, nic nie zmienia... Czyżby zapaliła się w nim maleńka iskierka altruizmu? Trzymam kciuki. :)
    Borze liściasty, z kim spotyka się Louis? Jeden były w Mungu, drugi... Ech, wolę nawet nie myśleć. Jakby nie było, chłopak ma nieco niecodzienny gust. Aczkolwiek powinien słuchać siostry. Podobnie jak cała reszta. No, może pomijając Jamesa i Albusa, ale przecież wszyscy znamy Lily... Słuchanie jej nie może skończyć się dobrze. Chociaż ta pogoń za Generałem była urocze (tylko Harry jakiś taki mało Harry'owy mi się wydał.)
    Mariso, cóż ci się stało? Rozmawiać z Sereną jak z równą sobie... Oczywiście nie twierdze, że Serena jest gorsza, wprost przeciwnie, przecież ona a taka Candy Patil to niebo a ziemia, po prostu... To niecodzienne. I te jej wybuchy... Ale tak już bywa, gdy kobieta jest zakochana, czyż nie?
    I na koniec Albus. Przyprowadzić C.C. na wesele. Aha. Naprawdę, ten chłopak doprowadza mnie do szału. Oprzytomniej, Al!
    Co do błędów, to trochę ich było, nie będę ukrywać. Jeśli chodzi o stronę techniczną, to powinnaś jeszcze kilka razy przeczytać ten rozdział i usunąć literówki, bo głównie o nie chodzi. Ale tekst sam w sobie - majstersztyk.
    Nowy szablon jest prześliczny, ale zgadzam się z przedmówczynią, długo się ładuje. Ale to nic, warto poczekać. Ta różdżka i okulary z boku... Cudeńko. *.*
    PS. Chyba znowu stworzyłam kolosalny komentarz. xD No nic. Zdarza się.
    Pozdrawiam. :*
    [uskrzydlone-marzenia.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  6. Rety, jak ja czekałam na nowy rozdział tutaj. Jak zobaczyłam to aż się uśmiechnęłam od ucha do ucha. Serio :) To, że stylistycznie jest świetnie (było kilka niedużych błedzików, ale co tam, każdemu się zdarza) to jeszcze pikuś. Sam opis akcji mnie rozbroił. Na przemian siedziałam na krześle spięta jak agrafka, nie mogąc doczekać się kolejnych zdań i roześmiana niemal do łez. Zakochałam się w Twoim opisie rodziny Potterów. Ta kłótnia o krawat była niby taka błaha, a tak cudowna, że jeszcze się uśmiecham na wspomnienie wyobrażenia tego :D Poza tym bardzo podoba mi się oryginalne imię psa :P Ach, ja wiedziałam, że Serena i James wreszcie nie wytrzymają i się pocałuję, po prostu już od tego leżenia w śniegu to przeczuwałam. Ale czemu do cholery po tej akcji James stał się taki... obojętny? No w d nakopać i tyle. Mam nadzieję, że w przyszłym rozdziale napiszesz coś o Chelsea. Albus to też kurczę niezłe ziółko. Ach, doczekać się nie mogę! Mam nadzieję, że tym razem notka pojawi się szybko ;)

    Pozdrawiam!

    [wystarczy-krok]
    [gryfonska-odwaga]

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten rozdział jest... bardzo dobry. Akcja już dawno się rozwinęła, jednak nadal jest dużo emocji i napięcia. Nie lubię Louisa, nie lubię typów jak on. Zawsze budzą we mnie niesmak. Uwielbiam twojego Jamesa. Uwielbiam relacje między Sereną i Jamesem, jestem ciekawa jak to pomiędzy nimi będzie. Doskonale opisujesz ich momenty intymne, świetnie ukazujesz namiętność, towarzyszące jej uczucia, od tych scen po prostu nie mogę oczu oderwać!
    A szablon bardzo mi się podoba, jedynym minusem według mnie jest chwilowe zniknięcie obrazu i pojawienie się tylko fioletowego tła (bez tekstu), ale to może być i wina mojego komputera. ;) Bardzo ładny jest, wyniki sondy mnie zdziwiły.
    Zapraszam Cię na moje opowiadanie. Nieco inne, bo to ani czasy Pottera, ani czasy młodego pokolenia, jednak mojej Reńce bliżej do Harry'ego niż jego dzieci. ;) Opowiadanie... Nieco inne. Tak czy inaczej, zapraszam: not-good-enough.blog.onet.pl Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten szablon jest o wiele ładniejszy! xD
    Rozdział cudowny! Taki magiczny i miłosny nastrój! Jeeej, aż się rozmarzyłam... Chciałabym, żeby oni byli razem. Nawet śniła mi się scena, jak James pada przed Sereną i wyznaje jej miłość... Czekam na ten moment. Ale pocałunki opisujesz świetnie. Zostań polską Norą Roberts! ;P

    OdpowiedzUsuń
  9. Wreszcie się doczekałam na odcinek :) Bardzo mi się podoba i mam nadzieję,że jednak ten pocałunek dużo między nimi zmieni i zrozumieją,że się kochają.Czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Szablon jest bardzo ładny :)
    Rozdział... Cóż, szkoda, że James stwierdził, że ten pocałunek nic między nimi nie zmienia. Bo ja czekam, czekam, czekam :)

    Kiedy coś będzie u mnie? Uhuhu i jeszcze dłużej. Nie mam zielonego pojęcia. Nie napisałam jeszcze ani linijki, czekam na gwałtowny przypływ weny ;)
    Pozdrawiam ;)

    Pewna ważna data? Aaa, szykują się urodziny? Super ;D

    OdpowiedzUsuń
  11. Trafiłam tu przypadkiem. Przeczytałam tę notkę, i bardzo, bardzo mi się spodobała, z kilku powodów: po pierwsze, piszesz ciekawie, poprawnie, wciągająco - ogółem, tak dobrze, jak to się rzadko zdarza. Po drugie - spodobał mi się ten malutki wycinek fabuły, którego posmakowałam razem z tą notką. Po trzecie - od dawna szukałam jakiegoś opowiadania o nowym pokoleniu, które przypadłoby mi do gustu (:
    Druga rzecz, która mnie wręcz.. zszokowała, to to, w jakim stopniu dopracowany jest twój blog. Weszłam w zakładkę 'bohaterowie' i dobry kwadrans podziwiałam :)
    Z wielką chęcią będę do ciebie zaglądać. W miarę wolnego czasu postaram się jak najszybciej zapoznać się z całą historią, bo bardzo mnie zaintrygowała.
    Pozdrawiam serdecznie,
    Philippa

    [magiczna-wersja-codziennosci.blog.onet.pl]

    OdpowiedzUsuń
  12. Od niedawna zaczęłam czytać Twój blog. Muszę przyznać, że pomysł miałaś ambitny, a jego realizacja wychodzi Ci znakomicie. Nic dodać, nic ująć, ot co.
    Szczerze powiedziawszy, nie wiem, co mam Ci tu napisać, przekazać. Wydaje mi się, że prosty komentarz, na przykład ''fajna notka'' jest bez sensu i nic konkretnego nie jest w nim umieszczone. Poza tym nie określa on nawet w jednej dziesiątej Twojej notki.
    Od kiedy w ogóle piszesz opowiadania, co? Bo mam wrażenie, że pewnie od dłuższego czasu, prawda? Widać, że znasz się na tym i umiesz wszystko opisać, co wcale nie jest łatwe. Talentu po prostu pozazdrościć.
    Nowe szanse - podoba mi się, bardzo podoba. Mam nadzieje, że Serena i James będą razem, przynajmniej później. Genialne.
    Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak z niecierpliwością czekać na następną notkę, która z pewnością będzie jeszcze lepsza od tej, jeśli to jest w ogóle możliwe. : )

    OdpowiedzUsuń
  13. Rozdział mi się podobał. Wiedziałam że się pocałują ale komentarz końcowy James'a mnie zszokował lekko. Ogólnie za nim nie przepadam ale jeżeli kocha Serene to powinien o nią walczyć, odbudować to co kiedyś było. za to nie lubie James'a. -.- Chciałabym być informowana o nowym rozdziale, w subskrypcjach dodałam swój e-mail. Dziękuje z góry.

    Ps Blog genialny!! Z początku byłam skołowana tym że dzieci TEGO Harry'ego Potter'a są ... takie. (jestem wielką fanką HP :))
    Pss Piszcie dalej !! :

    OdpowiedzUsuń
  14. Cóż, zazwyczaj do blogów z opowiadaniami podchodzę dosyć sceptycznie, ale czytając Waszą powieść z zapartym tchem praktycznie od pierwszego rozdziału, po prostu nie mogę powiedzieć o nim złego słowa.
    Naprawdę kawał dobrej roboty. Tekst czyta się lekko, bez zbędnych wewnętrznych dialogów. Tylko przeżycia i emocje. Zauważyłam też świetnie dobraną fabułę. Sama nigdy nie wpadłabym na to, żeby napisać historię tak umiejętnie połączoną z serią "Harry Potter". Nie zauważyłam też błędów językowych.
    Dodałabym tylko jeszcze więcej wątków związanych z Jamesem i Sereną.
    Gratulacje udanej powieści ;).

    [thousand-years]

    OdpowiedzUsuń
  15. Ale ja dawno nie bylam na blogach! To już w sumie od września nie zagłębiałam się w blogowy świat! Czuję się nieswojo, ale jednocześnie tak jakoś... jakoś po staremu? Trudno określić, ale ja nie o tym.

    Hm... rozdział mi się podobał, chyba ze względu na to, że było dużo Jamesa i w sumie lubię tą postać, najbardziej się zmieniała. Wiesz o co chodzi. Przeszedł największą metamorfozę znaczy :P

    Nie jestem pewna czy Serena i James będą tylko przyjaciółmi, znaczy to jest wiadome, nie, ale nie będą potrafili utrzymać czysto przyjacielskich relacji! Ot, co!!!

    Kocham, i liczę, że niedługo coś się pojawi :*

    OdpowiedzUsuń
  16. Po pierwsze piękny szablon. Po prostu się w nim zakochałam. Twojego bloga ubóstwiam. Jest świetny. Kocham twojego diabełka Lily, jest moją ulubioną postacią. :D Mam nadzieję, ze James i Serena kiedyś do siebie wrócą, bo polubiłam ich, gdy byli razem. Wszyscy twoi bohaterowie są znakomici. Choć w twoim opowiadaniu faktycznie jest trochę mało magii to jednak ma ono swój niepowtarzalny klimat. Mam nadzieję, że mimo twojej długiej nieobecności wkrótce tutaj coś dodasz. Życzę dużo weny.Jak będziesz miała kiedyś czas to wpadnij do mnie. Dodałam do linków.
    Pozdrawiam. ^ ^ (serce-czarodziejki)

    OdpowiedzUsuń
  17. imagines@onet.pl19 lipca 2012 20:57

    Uwielbiam czytać tego bloga :D
    Świetne notki, ogółem dobry styl pisania.
    Mogłabyś mnie informować o nowych notkach? :)
    Zaraz wpiszę się do subskrypcji.

    Co do szablonu - o wiele bardziej podobał mi się tamten.. ciałowy, żółto złoty czy coś w tym rodzaju :D

    Pozdrawiam, imagines.
    [http://shh-its-only-death.blog.onet.pl/]

    OdpowiedzUsuń
  18. pokochałam tego bloga ! Jednak najbardziej lubię parę James- Angie ( wiem, to głupie, ale lubię tą ślizgonkę i jej braciszka xD) mogę liczyć na kolejną notkę?

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.