3 lipca 2012

Rozdział XLVIII: Cry for you


I never had to say goodbye
You must have known I wouldn't stay
While you were talking about our life
You killed the beauty of today

Forever and ever, life is now or never
Forever never comes around
People love and let go
Forever and ever, life is now or never
Forever's gonna slow you down

Scorpius był cierpliwy.
Potrafił czekać godzinami, gdy tylko znalazł godny tego cel. To wzmacniało jego samokontrolę oraz pomagało nie ulegać impulsom. Tym bardziej, że po kilku niefortunnych decyzjach, zdawał już sobie sprawę, że pierwsze, często gorączkowe wybory wcale nie są najlepsze, tylko wręcz przeciwnie, ponieważ niszczą ludzi, zmieniając ich w kruche marionetki losu. A każdy kolejny nieracjonalny dzień oddalał ich od trzeźwego osądu, który tak mocno sobie cenił i i nie zamierzał tego zmieniać. 
Scorpius Malfoy był cierpliwy.
Czyniło go to świetnym szachistą, gdyż koncentracja pomagała mu logicznie myśleć, a nawet przewidzieć ruch przeciwnika. Patrzył na rozstawione figury, w swej wyobraźni zmieniając ich ustawienie. Niekiedy potrzebował sporo czasu nim doszedł do wniosku, że wystarczy przestawić gońca, aby zaszachować przeciwnika. Jego oczy rozjaśniały się wtedy, a kąciki ust unosiły się w czymś na kształt półuśmiechu. Wymawiał dwa krótkie zwycięskie słowa, zostawiając osłupiałego przeciwnika z druzgocącą klęską i wyrazem osłupienia na twarzy.
Scorpius Malfoy był cierpliwy.
Dzięki temu uchodził za świetnego słuchacza. Zawsze z uwagą słuchał wypowiedzi drugiej osoby. Nigdy nie przerywał, poganiał, zadawał głupich pytań, czy wymigiwał się brakiem czasu. Zamiast tego uważnie siadał w fotelu i z uwagą wpatrywał się rozmówcę. Poświęcał wtedy danej osobie całą swoją uwagę. Niekiedy takie rozmowy zajmowały mnóstwo czasu, ale on nigdy się nie żalił. Zawsze przyjmował to ze spokojem, nawet gdy dojście do puenty historii zajmowało kilka godzin.
Scorpius Malfoy był cierpliwy. 
Pomagało mu to zrozumieć świat i stawać się uważnym obserwatorem. Dzięki temu postrzegał świat na swój sposób. Dostrzegał elementy, które przeoczali inni. Łączył je w całość, próbując, nie pogubić się, gdy w bezsenne noce samotnie patrzył w gwiazdy. Uważnie obserwował zmieniające się konstelacje, myśląc o ich roli i własnej egzystencji we wszechświecie.
Scorpius Malfoy był cierpliwy.
Z tej racji rozmawiał z rodziną i słuchał napomknięć dziadka o przeszłości, którą Lucjusz Malfoy wciąż żył.  Zazwyczaj nie sprawiało mu różnicy czy słuchał o polowaniach, czarnej magii, czy nienawiści mugoli. Wiedział, że dziadek tak naprawdę chce po prostu przybliżyć mu historię na swój własny, pokręcony sposób. Nie brał sobie jego słów do serca. Przeważnie tak właśnie było, ale nie ostatnim razem. 
Scorpius Malfoy był cierpliwy.
Gdy w święta słuchał tych samych słów, których zdążył się już nauczyć na pamięć coś się zmieniło. Musiał się naprawdę postarać, aby nie dać po sobie niczego poznać, aby dalej siedzieć nad puddingiem i grzebać widelcem w talerzu, w której powierzchni mógł dostrzec swoje odbicie. Wszystko dzięki opanowaniu. Przynajmniej ono go nie zawiodło.
Scorpius Malfoy był cierpliwy.
Tylko i wyłącznie z tej przyczyny przetrwał ostatnich kilka tygodni, które dłużyły mu się niemiłosiernie. Każda godzina wlokła się wolniej od poprzedniej, a wskazówki na każdym zegarze tykały z opóźnieniem. Liczył godziny, ale nawet to nie pomagało. Mógł tylko czekać i robił to, bo cóż innego mógł zrobić?
Scorpius Malfoy był cierpliwy.
Dzięki temu patrzył na jej włosy, które odgarniała niedbałym ruchem, usta rozchylane w geście rozpaczy, gdy po raz kolejny nie eliksir w kociołku przybrał niepokojący kolor. Niekiedy miał ochotę do niej podejść, powiedzieć, aby się uspokoiła i zaczęła cieszyć życiem. Z trudem powstrzymywał się od tego, zaciskając dłoń w pięść.
Scorpius Malfoy nie był cierpliwy.
Zdał sobie z tego sprawę, gdy nie bacząc na konsekwencje i wszystkie znaki na niebie i ziemi zrobił to, co chciał. Zerwał ze swojej twarzy maskę obojętności i dał się ponieść ogarniającej go fascynacji. Nie potrafił dłużej czekać. nie w tym jednym przypadku.
- Cześć - powiedział do niej, podchodząc bliżej.
Zawsze zajmowała miejsce z przodu klasy, on wręcz przeciwnie. To ich różniło podobnie jak wiele innych rzeczy.Teraz pakowała spokojnie książki. Zamarła jednak, słysząc jego głos. Odwróciła głowę, zerkając na niego ukradkiem. Spróbowała dyskretnie rozejrzeć się po klasie, jakby chciała dostrzec, czy ktoś ich widzi, zacznie plotkować albo wyciągnie niewłaściwe wnioski.
- Jesteśmy sami - potwierdził jej obawy. A może jedynie podsycił marzenia? Nie wiedział i nie mógł tego wyczytać z jej oczu, które przysłaniały rude włosy.
- Wydaje mi się, że powinniśmy porozmawiać, Rose - dodał, kładąc wyraźny nacisk na jej imię. Odgarnęła do tyłu włosy, ukazując tym samym szkarłatny rumieniec na policzkach i wyprostowała się niczym struna, sztywno napinając wszystkie mięśnie. Uniosła podbródek i hardo popatrzyła w jego oczy.
- Nie mamy o czym - odpowiedziała w końcu.  
- Jesteś pewna? - spytał kpiącym tonem, unosząc jedną brew. W jego srebrzystych oczach pojawił się niepokojący błysk. - Ja mam zgoła odmienne zdanie.
- Nie zabraniam ci go mieć, tylko mówię, że nie ja się z tobą nie zgadzam. Nie sądzę, aby nasza rozmowa była dobrym pomysłem. To tylko niepotrzebna strata czasu, który moglibyśmy pożytecznie spożytkować...
- Wydaje mi się, że jednak mimo wszystko powinniśmy porozmawiać. - Kąciki jego ust uniosły się w kpiącym uśmiechu.
Rose zacisnęła szczęki, wpatrując się w szare oczy, które patrzyły na nią obojętnie. Na twarzy blondyna nie malowały się żadne emocje. Wydawało się, że jest wyluzowany i spokojny, a jednak naciskał, by z nim porozmawiała. Co mogło się za tym kryć? 
Pewnie nic, ale nie mogłaby spać spokojnie, gdyby teraz tak po prostu odeszła. Zastanawiała się, czy chodziło o tamten pocałunek, ale zaraz odrzuciła tę myśl. To zdarzyło się dawno, dawno temu i pewnie nic dla niego nie znaczyło. Dla niej też nie. Już nie, bo przekonanie samej siebie do tego zajęło jej sporo czasu. Prawie się udało, chociaż musiała poświęcić na to sporo energii. 
- Masz dwie minuty - powiedziała w końcu, marszcząc nos. 
- Wyglądasz uroczo, gdy tak marszczysz nos.
- Teraz została ci już minuta i pięćdziesiąt sekund.
- Liczysz mi czas? Chyba naprawdę się mnie boisz... - zakpił, a żyła w jej szyi zaczęła boleśnie pulsować. Posłała mu ostre spojrzenie, które zignorował. - Sądzę, że musimy porozmawiać.
- Powtarzasz się - warknęła, ostentacyjnie patrząc na zegarek i tupiąc nogą. 
- Ostro - skomentował, zakładając ręce na piersi. - Wydaje mi się, że ostatnio usilnie mnie unikasz. Czy to z powodu tamtego pocałunku? - zapytał, nie spuszczając z niej wzroku.
Zapadła cisza, którą przerywały jedynie ich ciche oddechy. Rose pospiesznie odwróciła wzrok. Próbowała się uspokoić, chociaż czuła głuche bicie serca, pulsowanie krwi w żyłach i dziwny niepokój w głębi duszy. Przez jej głowę przebiegały tysiące niespokojnych myśli, które galopowały jak szalone. Nieoczekiwane zawroty głowy sprawiły, że zmiękły jej kolana.
Miała wrażenie, że cały świat, który ułożyła sobie od czasu wydarzeń z Easy'm, wali się. Wszystko co się dzieje burzy starannie wypracowaną harmonię. Nie mogła jednak zapomnieć, ile czasu zajęło jej zbudowanie tego wszystkiego. Musi myśleć o sobie, a jeśli chce osiągnąć sukces powinna się teraz skupić na sobie, zamiast przespać kolejny rok życia jak otumaniona.
Nie chciała przecież normalności. Chciała wszystkiego, co świat może jej zaoferować, a tylko nieliczni to dostają. Ci, którzy są wystarczająco odważni, by postawić wszystko na jedną kartę albo myślą na tyle rozsądnie, by nigdy nie podejmować pochopnych decyzji.
- Rose, dobrze się czujesz? - Usłyszała w jego głosie niepokój, gdy wypowiedział te słowa. Zmusiła się, aby na niego spojrzeć. Dostrzegła zatroskanie malujące się na bladej twarzy, dlatego zmusiła się do bladego uśmiechu.
- Wszystko w porządku. Muszę ci jednak przyznać rację. Chyba rzeczywiście musimy porozmawiać - powiedziała w końcu. - Myślałam, znaczy miałam szczerą nadzieję, że da się tego uniknąć, ale widać i tym razem źle wyliczyłam rachunek prawdopodobieństwa. Najwyraźniej ostatnimi czasy jestem skazana na klęski, dlatego nie mogę wdepnąć w jeszcze jedną. 
- Mówisz o nas? - spytał bezbarwnym tonem, zbliżając się do niej.
- Sama nie wiem. Po prostu wątpię, czy z naszej znajomości może wyniknąć w tym momencie coś dobrego - wyrzuciła z siebie szybko. - Tamten pocałunek niewątpliwie był bardzo przyjemny, ale... Cóż mógł niby zmienić? Nie wstrząsnął mną na tyle, abym nagle zaczęła... Na mądrość Merlina, wiesz o co mi chodzi. Poza tym nie sądzę, abym była w tym momencie swojego życia gotowa na jakiekolwiek związki, nawet, a może zwłaszcza, z tobą. To jest bardzo zły czas i... muszę, znaczy powinnam się chyba teraz skupić na sobie.
Gdy wypowiedziała ostatnie słowo, spojrzała na niego ukradkiem. W jej brązowych oczach czaił się niepokój i nie chciała, aby go dostrzegł. Przejechała językiem po wyschniętej wardze, którą chwilę wcześniej przygryzła niemal do krwi.  
Miała teraz  nadzieję, że był w stanie ją zrozumieć, bo słowa, którymi go uraczyła pozostawały dla niej samej wciąż niezrozumiałe. Wszystko zabrzmiało chaotycznie i nielogicznie. Zupełnie jak nie ona, która zawsze mówiła z sensem. To nie mogła być ona.
- Rozumiem - odpowiedział z zamyśloną miną.
Ona jednak wątpiła. Nie mógł zrozumieć, bo ona sama nie rozumiała. Działała na ślepo i chociaż ciężko jej było się do tego przyznać, nie potrafiła ubrać w słowa swoich uczuć, które wciąż się zmieniały. 
Wbrew pozorom wystarczył jeden pocałunek, aby stał się dla niej kimś innym, przestał być jedynie Malfoyem z Slytherinu. Teraz w podświadomości nazywała już go po prostu Scorpiusem, nawet wtedy, gdy usilnie próbowała zapomnieć smak jego ust. Już na zawsze miała go tak pamiętać, nie potrafiąc tego zapomnieć. 
Dlaczego więc chciała z tym tak rozpaczliwie skończyć? Nawet myśl o przyszłości, sukcesie i poprawie ocen nie potrafiła jej teraz przynieść ukojenia, gdy stała obok niego, próbując sobie to wszystko poukładać na nowo. 
Bała się. Losu, jutra, niespodzianek i chyba właśnie dlatego nie chciała ryzykować. Postawić na szali kolejnego roku edukacji, przyznać się ojcu do związku ze Scorpiusem Malfoyem i zaryzykować porażkę, którą pewnie wypominaliby jej wszyscy do końca życia. Narazić się na potępiające komentarze i widzieć domyśle uśmieszki na twarzach przyjaciół. Dać się zranić.  
Skoro z góry zakładała, że to się nie powiedzie, więc jakie mogli mieć szanse?  Żadne było w tym przypadku ogromnym niedopowiedzeniem. W ogóle się nie znali, należeli do różnych domów, a jej ojciec nienawidził Malfoyów. Połączył ich tylko jeden pocałunek, na którego temat zresztą Scorpius nie nie wypowiedział.
Uświadomiwszy to sobie, oprzytomniała. Nie powinna planować wszystkiego, w wyobraźni stawiając sobie życie na szali, podczas gdy on tylko na nią patrzy, nie racząc nic powiedzieć. Musi teraz wybrać siebie, postawić na swój własny rozwój nim będzie za późno. 
- Skoro tego sobie życzysz.  - Głos miał obojętny, pozbawiony smutku czy czułości. - Jestem w stanie cię zrozumieć...
- Naprawdę? - przerwała mu, po czym roześmiała się gorzko. - Naprawdę wierzysz, że jesteś w stanie mnie zrozumieć? To byłoby dziwne, bo sama siebie nie rozumiem. Wiem tylko, że muszę teraz postawić na siebie, skupić się na nauce, celach i priorytetach, którym niegdyś podporządkowałam swoje życie. Nie chcę wszystkiego rzucać, dlatego, że nieźle całujesz. Może kiedyś, ale nie dziś, nie teraz. Lepiej to skończyć teraz niż ciągnąć i narazić się na cierpienie, o przykrych konsekwencjach już nie wspominając. 
Scorpius słuchał jej uważnie. Wiedział, że ma racje, chociaż nie przyznawał tego z radością. Zaciekawiła go, musiał to przyznać. Była sprzecznością, którą chciał poznać. Nie na tyle jednak, aby teraz o nią zabiegać.
Nie zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, nie czuł motylków w brzuchu i potrafił spać. Potrafił uszanować jej decyzję. Już dawno wyrósł z ślepego podążania za pragnieniami i wiedział, że pewnych rzeczy po prostu mieć nie można. Rose teraz była tego najlepszym przykładem. 
- Rozumiem. Coś nas do siebie ciągnie, ale nie chcesz ryzykować, że się we mnie zakochasz. 
Kiwnęła głową, nie mogąc nic powiedzieć. Scorpius wykorzystał jej zaskoczenie i podszedł do niej. Położył dłonie na talii dziewczyny i przyciągnął ją do siebie. Popatrzył rozszerzone zdziwieniem źrenice Gryfonki i musnął ustami jej usta, by zawładnąć nimi w bardziej namiętnym pocałunku. Wplótł ręce w rude włosy, gładząc jej policzek i niespodziewanie przerywając tę chwilę. Widok jej oszołomionej twarzy i nieprzytomnych oczu sprawił, że uśmiechnął się tylko, po czym wyszedł.
To wszystko nagle wydawało jej się nierealne, dziwne, a zarazem pokręcone. Rose dotknęła dłonią rozpalonego policzka i zadała sobie cichym szeptem pytanie, na które nikt jej nie mógł odpowiedzieć:
- Czy tego właśnie chcę?
***
Siedziała na parapecie swojego dormitorium, patrząc przez okno. Jej wzrok błądził po spacerujących w dole postaciach, koronach drzew i bezchmurnym niebie. Wszystko zaczęło się powoli zielenić. W powietrzu dało się już czuć pierwszy powiew wiosny. Świat budził się do życia podobnie jak uczniowie, którzy tłumnie uciekali z zamku, korzystając z pierwszego w tym roku tak ciepłego dnia. Każdy chciał wykorzystać tę chwilę i oddać się zabawie. Na chwilę zapomniano o ogromie prac domowych, wypracowań czy o czekających ich za kilka miesięcy egzaminach.
Okropnie Wyczerpujące Testy Magiczne - coś, co od kilku miesięcy zaprzątało cały jej czas i myśli. Sama myśl o egzaminach sprawiała, że czuła dziwny ucisk w gardle. W takich chwilach starała się wziąć głęboki oddech i myśleć pozytywnie, jednak to nie zawsze pomagało. Panicznie bała się porażki, która mogłaby zrujnować całe jej życie, dlatego ostatnimi czasy ze zdwojoną energią przesiadywała w bibliotece. Codziennie powtarzała kilkanaście zaklęć, a w wolnych chwilach ćwiczyła transmutację. Wyprosiła również u Slughrona pozwolenie na dodatkowe ćwiczenia eliksirów. Ostatnio nawet przyłapała się na tym, że podczas posiłku próbuje sobie przypomnieć skład Eliksiru Płynnej Konsystencji. Robiła wszystko, aby wypaść jak najlepiej, a mimo to nie mogła się pozbyć obezwładniającego lęku, który paraliżował ją od wewnątrz. 
Odwróciła wzrok.  Zdała sobie sprawę, że nie powinna teraz siedzieć tu samotnie, tylko poszukać Glorii albo Elizabeth. Przyjaciółki na pewno nie pozwolą  jej tu siedzieć i zamartwiać się przyszłością. Gdy im powie o swoich obawach, pewnie wyśmieją ją i zapytają czy to ma coś wspólnego z Jamesem, który za sprawą ostatnich wydarzeń gościł na ustach całej szkoły.
Gdy tylko gdziekolwiek się pojawiał; na korytarzu, w pokoju wspólnym czy w Wielkiej Sali ludzie odwracali się w jego stronę. Jedni patrzyli z zaciekawieniem, drudzy z chorą fascynacją, a inni ze zwyczajnym zainteresowaniem. Każdy inaczej odbierał to, co się stało. Sprzyjało to tworzeniu plotek i różnych wersji historii. Po zamku krążyło ich wiele, zbyt wiele. Trudno było odróżnić plotkę od prawdy, którą ponoć znali tylko nieliczni. 
Ona sama nie wiedziała, co należy uznać za prawdę, a co odrzucić bez cienia zastanowienia i potraktować jak zupełną bzdurę. Nie wiedziała tak naprawdę nic. On wciąż jej unikał. Nie zjawił się na ostatnich korepetycjach, nie próbował do niej podejść, wytłumaczyć, wyjaśnić. Może zwyczajnie nie chciał, tylko nie wiedział, jak jej to powiedzieć. Tego nie była pewna. 
Niekiedy chciała się jednak dowiedzieć prawdy. Miała ochotę wstać, podejść do niego i wydusić prawdę
- Jest tu kto?! - Głośne pytanie Candy Patil brutalnie przerwało jej rozmyślania. Dziewczyna stała w otwartych drzwiach, rozglądając się po dormitorium. Gdy napotkała tęczówki Sereny, rozpromieniła się. - Z nieba mi spadłaś, jak to mówi moja ciotka. 
- Słucham - odpowiedziała, siląc się na uprzejmość. Zazwyczaj była bardzo grzeczna i koleżeńska w stosunku do Candy, z uśmiechem odpowiadała na wszystkie jej pytanie, starając się wszystko wytłumaczyć współlokatorce. Niekiedy wymagało to kilku godzin i ogromnej ilości słów, ale Serena nie narzekała. Starała się pomagać ludziom i spokojnie rozwiewać ich wątpliwości. Jednak tego dnia naprawdę nie miała siły wysłuchiwać kolejnych peanów na cześć nowego tygodnika Szalona wiedźma albo skarg na temat przedłużającego się związku Ryana Fairchilda i Carmelli DeLongpre.
- Nie wiesz, co się stało. Dzisiaj... Przeżyłam dzisiaj koszmar  - odpowiedziała, kręcącą głową i wachlując się dłonią. - Istny koszmar, jak to mówił swego czasu mój tata. A zaczęło się niewinnie, gdy wstałam lewą nogą. Wiedziałam, że to przynosi pecha podobnie jak dotknięcie wody lewą dłonią. Wiem, bo moja zwariowana ciotka mi o tym kiedyś mówiła, a ja... Ja mam tak dobrą pamięć, że, chociaż oczywiście nie słuchałam tych głupot, to wszystko zapamiętałam. Absolutnie wszystko - dodała, chcąc podkreślić swoje słowa.
- Rozumiem. - Kiwnęła głową Serena.
- Nie, nie rozumiesz... Bo to był dopiero początek. Później, w łazience przez godzinę próbowałam ułożyć swoje włosy, które i tak oklapły, a na śniadaniu jakiś pierwszak wywalił na mnie swoje jedzenie. - Skrzywiła się z niesmakiem. - Moja nowa, świeża, czysta i olśniewająca szata została zabrudzona. Oczywiście musiałam się pójść przebrać. Chyba sama rozumiesz. - Serena nawet nie próbowała się spytać Candy, dlaczego nie użyła różdżki. Z doświadczenia wiedziała, że to próżny wysiłek. - Doprowadziłam się do porządku, znaczy po zmienieniu ubrań, co mnie bardzo zasmuciło, jednocześnie denerwując. To jest chyba możliwe, prawda? Bo byłam bardzo zasmucona zniszczeniem mojej szaty, a jednocześnie wściekałam się na tego dzieciaka. Bo jak mógł być taki nieuważny? Doprawdy te dzieci powinny chyba jadać oddzielnie, skoro nie potrafią się zachować w towarzystwie ludzi na wysokim poziomie jak ja. Ale chyba nie o tym miałam mówić. O czym mówiłam? O, już pamiętam. Wiesz, czasami zdarza mi się zgubić wątek, ale od niedawna już nad tym panuję. Dobra, ale opowiadam dalej, później pobiegłam na lekcje. No dobra, może nie pobiegłam. Raczej poszłam, bo nie lubię biegać i bałam się, że moja fryzura już w ogóle tego nie przeżyje i będę wyglądać jak Gillian Abbott, tak dziennikarka z Szalonej wiedźmy, gdy brała udział w towarzyskim meczu qudditcha z jakąś magiczną, francuską gazetą. No wiesz, tą, w której kiedyś opublikowano sesję Dominique Weasley w strojach kąpielowych. Nie pamiętam nazwy, ale pewnie już ją kojarzysz. W każdym razie, ona, znaczy nie Dominique, bo jej nie znam, tylko Gillian Abbott, której w sumie też chyba nie nie znam, wyglądała wtedy, znaczy w czasie tego meczu po prostu okropnie. Miała zapuchnięte oczy, zaczerwienione policzki, a włosy w totalnym nieładzie. Dosłownie sterczały na wszystkie strony, co wyglądało bardzo, bardzo, ale to bardzo nieładnie. Nie chciałabym, aby coś takiego mnie spotkało. Chyba umarłabym ze wstydu, a że żal umierać, to nie biegłam dzisiejszego ranka, tylko sobie spacerowałam. Może w którymś momencie powinnam przyspieszyć, ale... Ale w pewnym momencie uznałam, że nie muszę się spieszyć, bo i tak jestem spóźniona, więc nie przyspieszyłam, tylko zwolniłam. Pomyślałam sobie - zaśmiała się, mówiąc to - że spóźnienie to spóźnienie, więc co to za różnica czy przyjdę za późno o dziesięć czy dwadzieścia minut? W końcu w ogóle nie poszłam, uznając, że szkoda mojego czasu, aby iść na kilka minut lekcji. W końcu wszystkie są takie same, znaczy lekcje, a ja i tak pewnie nic bym nie zapamiętała, więc, znaczy właśnie dlatego w końcu nie poszłam. To wcale nie było złe i pewnie nikt nie miałby mi tego za złe, naprawdę, gdyby nie to, że profesor Longbottom mnie zobaczył. Bo ja stałam niedaleko klasy, gdy on wychodził i zapytał... Zapytał o tak: jaki jest powód twojej nieobecności na dzisiejszej lekcji, a ja... Ja odpowiedziałam, że... Cóż, tak właściwie to chyba nic mu nie powiedziałam. Tylko otworzyłam usta, nie wiedząc, co mam robić.
Przerwała w tym momencie, biorąc głęboki wdech. Zamrugała lekko powiekami i odgarnęła z ramion jasne włosy. Popatrzyła na Serenę ze smutkiem, który po chwili przerodził się w przerażenie.
- Domyślam się, że profesor Longbottom skomentował twój brak usprawiedliwienia - odparła cicho Serena, a Patil kiwnęła głową.
- Och, nawet nie wyobrażasz sobie, co on mi powiedział... Powiedział, że za karę muszę napisać jakąś pracę i tych kilka razy komuś pomóc, ale nie zapamiętałam komu. A co do pracy... Cóż, ja nawet nie wiem na jaki temat. W ogóle nic nie wiem. - Oczy blondynki wypełniły się łzami. - To wszystkiego przez niego. Zakpił sobie ze mnie. Tak, zakpił i nie pomyślał, że ja mam uczucia, że jestem człowiekiem! Później mnie zostawił, porzucił na postawę losu i wrócił do tej... wywłoki Marrisy, którą też rzucił, by gzić się z tą Ślizgonkę. Nie wiem jak mu nie wstyd! Przecież... Przecież to jak Godryk i Salaazar, jak biały i czarny, jak wiosna i zima. Wiesz, o co mi chodzi - dodała z pogardliwą miną. Zupełnie jakby zapomniała o kilku związkach gryfońsko-ślizgonskich, które gorąco popierała, głośno wyrażając swoją aprobatę. - To jest coś złego, coś, co nigdy nie powinno się zdarzyć. Zresztą nie wiem, co ona, znaczy ta cała Carmella w nim widzi... Może i jest słodki, przystojny i oczywiście bogaty, ale ma tyle różnych wad! Nie wiem, kim trzeba być, aby chcieć to znosić. 
- Masz rację - zgodziła się Serena, z trudem ukrywając rozbawienie. - Wydaje mi się, że chciałaś mnie o coś prosić - zasugerowała po chwili. Doskonale wiedziała, że długie opowieści Candy mają być chyba czymś w rodzaju nagrody za pomoc, o którą niewątpliwie zaraz poprosi. Zawsze tak było i wątpiła, aby przez ostatnie kilka tygodni coś się w tym temacie zmieniło.
- Skąd wiesz? Mówiłaś coś o tym... W każdym razie myślałam, że najpierw sobie pogadamy, a dopiero później poproszę cię o pomoc. Wiesz, żeby nikt sobie nie pomyślał, że jestem interesowna albo coś, no wiesz - powiedziała z oburzeniem, jakby bolały ją takie oskarżenia. 
- Doskonale cię rozumiem.
- Zawsze wiedziałam, że z nas dwóch mogą być niezłe psiapsióły. Zupełnie jak... Jak.... Chyba chwilowo nie mam pomysłów, co do przykładów, ale dobrze wiesz, o co mi chodzi. A twoja pomoc jest mia naprawdę niezbędna, bo sama w ogóle tego wypracowania nie napiszę, zwłaszcza że nawet nie wiem na jaki temat. 
- Spróbuję ci pomóc - zapewniła Serena, zastanawiając się jednak, jak tego dokona, skoro nie wiedziała nic o pracy zadanej Candy. Blondynkę jednak jej słowa wyraźnie uspokoiły. Na rozpogodzonej twarzy Patil pojawił się delikatny uśmiech. - Tylko powiedz mi kiedy.
- Wiem, wiem - machnęła ręką - ale na pewno nie dzisiaj. Jest taki piękny dzień Muszę cie jednak coś przyznać. Teraz już wiem, że mimo wszystko warto.
- Niby co warto??
- Robić to, na co masz ochotę. W końcu żyje się tylko raz, nie? 
Gdy chwilę później wyszła, głośno, trzaskając drzwiami, Serena znowu została sama ze swoimi myślami. Teraz jednak w jej głowie wciąż brzmiało echo słów Candy o czerpaniu z życia pełnymi garściami.  Może rzeczywiście warto?
Dotychczas postępowała ostrożnie i niewiele korzyści jej z tego przyszło, a na dodatek raniła ludzi wokół siebie. Raniła Lizzy i Glorię, nie mówiąc im o tym, że boi się o Jamesa. Skrzywdziła Rose, gdy ukrywała związek. Mimo wszystko raniła swoją rodzinę, ograniczając się do listów oraz chętniej przebywając w magicznym, aniżeli mugolskim świecie. Zraniła Duncana, który był jej podporą i nawet po wyznaniu swoich uczuć próbował ocalić ich przyjaźń. A James? Czyżby jego też nieświadomie zraniła? 
Jeśli tak, to powinna z nim porozmawiać. Pragnęła tego mocno, rozpaczliwie. Ba, teraz wiedziała, że musi się spotkać z Jamesem, zanim straci odwagę i znowu na powrót stanie się tchórzem i będzie postępować bezpiecznie. Teraz chciała działać, jakby nie miała nic do stracenia. W końcu swoje serce oddała już dawno temu.
Poderwała się z miejsca, zaczynając niespokojnie chodzić. W pewnej chwili nie wytrzymała. Skierowała się w kierunku drzwi, które szybko otworzyła. Błyskawicznie zeszła do pokoju wspólnego. Nie chcąc, zwracać na siebie uwagi usiadła, celowo wybierała fotel stojący najbliżej męskich dormitoriów. 
Odczekała chwilę, uważnie rozglądając się wokół. Przy kominku z jednej strony siedziały dwie piątoklasistki, przeglądając najnowszy numer jakiejś mugolskiej gazety, a z drugiej trzy trzecioklasistki, gawędząc wesoło. Nieopodal nich siedziała grupka chłopców, którzy oglądali właśnie najnowsze produkty z Magicznych Dowcipów Weasleyów, głośno je komentując i śmiejąc się, gdy jeden z nich osmolił ich włosy. Przy oknie, na jednym z parapetów siedziała para zwarta w namiętnym uścisku. Mimo niewielkiej odległości, Serena nie była w stanie powiedzieć, jak wyglądał chłopak albo dziewczyna. Ich ciała niemal stapiały się w jedność. Rose pewnie zwróciłaby im uwagę, ale teraz jej tu nie było, a ona miała coś ważniejszego do zrobienia.
Powoli wstała z fotela, cicho wchodząc na na schody prowadzące do męskich dormitoriów. Serce biło jej coraz szybciej z każdym kolejnym krokiem. W myślach zaś przygotowywała już prawdopodobną wymówkę, na wypadek, gdyby ktoś ją zobaczył. Powie, że... Och, nie, nie będzie się teraz tym przejmować. Może akurat szczęście jej dopisze? 
Weszła do niewielkiego korytarza, uważnie patrząc na tabliczki z nazwiskami. Pierwszy rok, drugi, trzeci. Szła dalej aż znalazła się przed drzwiami, obok których umieszczono tabliczkę z nazwiskami: Adams, Fairchild, Potter. Dotknęła dłonią klamki, po chwili ją zdejmując. Nie wzięła pod uwagę, co zrobi, jeśli Ryan albo Easy będą teraz w dormitorium. Nie miała ochoty rozmawiać z nimi przy Jamesie. Zapukała, zaskakując samą siebie i nie roztrząsając dłużej tego, niepewnego jak na razie problemu. 
- Proszę. - Dobiegło niechętne zaproszenie zza drzwi.
Drżącą ręką otworzyła drzwi, próbując się pozbyć wątpliwości, które nagle ją ogarnęły. Mogła mieć tylko nadzieję, że robi dobrze i powinno jej to na razie wystarczyć. Musiało. Westchnąwszy, weszła do pomieszczenia. 
W dormitorium znajdowały się obecnie cztery łóżka, nad którym górował baldachim w barwach Gryffindoru, ale tylko jednego miało na wpół zaciągnięte kotary. Mieszkańcy tego pokoju najwyraźniej nie przejmowali się porządkiem. Żadne posłanie nie zostało pościelone.  Skotłowane kołdry zostały niedbale odgarnięte. W jednej z poduszek można było bez śladu dostrzec ślad po głowie. Przed łóżkami stały otworzone kufry, z których wywalały się rzeczy. Na podłodze walało się kilka puszek, sztuczne różdżki i szczątki połamanej miotły. 
- Easy, zapomniałeś czegoś? - spytał męski głos z wyraźnym rozdrażnieniem. Serena zrobiła kilka kroków do przodu w stronę łóżka.To co zobaczyła bynajmniej nie było powodem do optymizmu. James leżał na łóżku z rękami założonymi pod poduszką, patrząc w sufit. Miał cienie pod oczami, a napięta na policzkach skóra nadawała mu niezdrowy wygląd. 
- Właściwie to... - zaczęła niepewnie Serena, tęsknie zerkając w stronę drzwi i tracąc całą pewność siebie.
Gdy tylko usłyszał jej głos, zerwał się z łóżka. Wstając, prawie połamał leżącą na łóżku miotłę, którą szybko rzucił w głąb materaca. Drżącą ręką odgarnął włosy, robiąc na swojej głowie jeszcze większy bałagan. Popatrzył na nią uważnie, jakby nie był pewien, czy to prawda. Tylko razy odtwarzał to w swojej głowie, że teraz starał się zapamiętać każdy szczegół. Orzechowe oczy raz po raz lustrowały całą jej postać.
- Serena, co ty tutaj robisz? - zapytał, robiąc krok w jej stronę.  
- Przyszłam tutaj, żeby z tobą porozmawiać. - Uśmiechnęła się do niego, gdy mówiła te słowa. Nie bardzo wiedziała, jak zacząć i miała nadzieję, że zaraz się do niej uśmiechnie, przytuli, tłumacząc wszystko.  Słowa posypią się niczym lawina. Ze jednym pójdzie kolejne, a z następnym cały wysyp zwierzeń.  
- O czym? - Wyprostował się, patrząc na nią ponuro. Wiedział, że przyszła go osądzać. Powiedzieć, że to co zrobił, było okropne, niemoralne i w ogóle złe, a ona nie chce mieć z nim nic wspólnego. Woli udawać, że go nie zna, odwracać głowę niż wymówić jego imię. 
Czuł się coraz gorzej. Od momentu, gdy został przyłapany z Kendall czuł, że ziemia osuwa mu się spod stop. Widział przede wszystkim pełne przygany spojrzenie matki, która tylko przytuliła go mocno, mówiąc, że kocha mimo wszystko, troskę ojca wyrażoną słabym uśmiechem i uściskiem.
Obydwoje mieli rozczarowane spojrzenia, a troska wydzierała się z ich oczy, ale nie próbowali raczyć go przemowami na temat odpowiedniego zachowania. Może po prostu nie widzieli od czego zacząć. W końcu nawet Ginny i Harry'ego Potterów nikt nie uczył postępowania w sytuacji romansu swojego dziecka z nauczycielką. 
Zniósł jednak ich zachowanie ze spokojem. Podobnie rzecz się miała z zaciekawionymi spojrzeniami, kpinami przyjaciół czy sarkastycznymi uwagami Lily, która twierdziła, że wiedziała o tym już wcześniej.
- Chciałam spytać, dlaczego... Z jakiego powodu... Dlaczego unikasz mnie i nie pojawiasz się na naszych wspólnych lekcjach - zapytała jednym tchem. Z trudem znajdowała właściwe słowa. Popatrzyła w znajome oczy, które kiedyś tak kochała. Niegdyś potrafiła czytać w jego twarzy jak w otwartej księdze, odnajdywała ukryte myśli, znała najskrytsze pragnienia i powodowała uśmiech.
- Naprawdę nie wiesz? - W jego głosie słychać było zdziwienie.
Serena pokręciła głową, a jej usta rozchyliły się w cichym westchnieniu.
- James, ja już zupełnie nic nie rozumiem, chociaż naprawdę się staram. Próbuję, ale ty mi niczego nie ułatwiasz, ogradzając się ode mnie. Chcę być twoją przyjaciółką, ale...
- To niemożliwe - przerwał jej, nachylając się w kierunku jej twarzy. Odgarnął z jej twarzy zbłąkany kosmyk i musnął wierzchem dłoni policzek dziewczyny. 
- Dlaczego? - wyszeptała. Poczuła, że jej serce bije szybciej, a oddech staje się bardziej płytki i nieregularny. 
-Mówiłem ci już. Ja nie chce być twoim przyjacielem i chyba nigdy tego nie chciałem. - Z irytacją rozczochrał swoją włosy. - Odkąd mnie zostawiłaś... Od czerwca myślę tylko o tobie. Śnię po nocach, marzę w dnie. Wariuję, gdy widzę cię ze Statfordem, nie mogąc go znieść w twoim pobliżu, a myśl, że cię całuje, dotyka twych włosów i Merlin raczy wiedzieć, co jeszcze robi, jest dla mnie wprost nie do zniesienia. 
- Nie do zniesienia - powtórzyła bezbarwnym głosem. Na jej twarzy pojawiło się niedowierzanie, a ciemne włosy dziewczyny zafalowały, gdy odwróciła się  gwałtownie i szybkim krokiem podeszła do okna. James z niepokojem patrzył na plecy ukochanej.
- Serena...
-  Nic nie mów. Proszę, chociaż przez chwilę. - Odwróciła się gwałtownie. Miała rozchylone nozdrza i ściągnięte wargi. Między jej ściągniętymi brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. Nie miała siły robić dobrej miny do złej gry. Poczuła, że dosyć już udawania, prób naprawienia ich relacji i unikania tematu przeszłości. - Chyba po raz pierwszy w życiu nie mam ochoty cię słuchać. Mówisz, że mnie kochasz, że cierpisz... Jednak to ja widywałam się cię z trzymającego za rękę Angelique albo ukradkiem obściskującego się z Natalie. Cierpiałam, ale co z tego? Chciałam tylko tego, abyś był szczęśliwy, niczego więcej. Później prawda wyszła na jaw, a ty nagle stwierdziłeś, że jednak ci na mnie zależy. Chciałam ci ufać. Łudzić się, nadal próbować udawać, że śnię, ale już nie mogłam. Moja bajka się skończyła. Mogłam tylko mieć nadzieję, że kiedyś zacznie się od nowa. 
- O czym ty mówisz? - przerwał jej, nie chcąc słuchać słów, które raniły dotkliwiej niż najgorsze obelgi.
- Na weselu mówiłeś, że mnie kochasz. Słyszałam miłość w tym głosie, widziałam pożądanie w oczach i chciałam ci zaufać, a ty? Ty, nawet nie wiesz czym jest prawda! Wyznawałeś mi miłość, mając romans z nauczycielką, więc jakim prawem robisz mi wyrzuty? - zapytała z bólem w głosie. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo ją to zraniło. Od wesela miotały nią sprzeczne uczucia. Chciała pójść za głosem serca, całkowicie przy tym ignorując rozsądek.
- Serena, nie chciałem - powiedział cicho, nie patrząc na nią. - Nie chciałem, aby z Kendall tak wyszło, abyś dowiedziała się w ten sposób o tym wszystkim. Tak naprawdę nawet nie wiem, dlaczego się w to wplątałem. Wiem, że jestem głupi, wiem, że przeze mnie cierpisz, wiem, że, do Merlina, nic nie wiem oprócz jednej rzeczy. Kocham cię i to się nie zmieniło. Może nie potrafię tego odpowiednio okazać, ale to prawda, której tak bardzo pragniesz.
To inaczej miało się potoczyć, przemknęło jej przez myśl. W wyobrażeniach wszystko wyglądało inaczej, a świat tak bardzo nie wirował. Ona była spokojna, a on...? Na pewno nie przyznawał się do porażek i nie starał się mówić całej prawdy.
Takiego go nie znała. Pokazywał inną stronę swej natury, której nigdy nie widziała. Teraz stał przed nią ktoś zupełnie inny, kto potrafił się przyznać do błędu i był boleśnie świadom własnych porażek i ograniczeń.
Nawet, a może zwłaszcza niepowodzenia związanego z profesor Anderville. Na samą myśl o niej z Jamesem poczuła bolesny skurcz w okolicach serca. Może ta kobieta nigdy nie dostała jego serca, które ponoć wciąż należało do niej, Sereny, ale ofiarował jej wszystko inne. 
Chciała być na niego wściekła. Wydusić z siebie emocje, których destrukcyjna siła przewyższy wszystko inne, lecz nie potrafiła. Czuła, że może po części odpowiadać za jego chory związek z nauczycielką. Zadała sobie pytanie, czy to nie ona swym postępowaniem pchnęła go w jej ramiona, ale nie potrafiła odpowiedzieć.
Dotknęła jego ramienia, wyrzucając z siebie dwa krótkie słowa, których wypowiedzenie było lekiem na ból jej duszy:
- Kocham cię, Jamesie Potterze. 
________________________
Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Normalnie pewnie dopracowałabym to dłużej, ale chciałam dodać zgodnie z obietnicą, dlatego też jest pewnie sporo błędów. W następnym zamieszczę coś o Easym, bo teraz jeszcze nie było do końca gotowe. Poza tym musimy przyspieszyć z akcją, moje drogie. A Rose może zachowuje się niedorzecznie, lecz chciałam pokazać, że człowiek wcale nie musi być niewolnikiem uczuć (czy tylko w moich myślach brzmi to głupio?). Poza tym postaram się częściej pisać - takie małe postanowienie.
Zastanawiam się, czy na każdy sukces musi przypaść odpowiednia ilość porażek, bo ostatnio mam nieodparte wrażenie, że tak.
I nienawidzę Dana Humphreya, który rozbija miłość jednej z moich ulubionych serialowych par.

15 komentarzy:

  1. Angel in black19 lipca 2012 12:31

    Świetny odcinek. Jak to dobrze, że nawet z rozmowy z... Niezbyt bystrą osobistością może wyniknąć coś dobrego ;)
    A Dan? Dan moim zdaniem też zasługuje na szczęście.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi się podobał ten rozdział! :) świtny był,serio :D warto było czekać...ehhh Ci Malfoy'owie :D + w końcu coś się zaczyna dziać :D czekam na nowy odcinek i mam nadzieję że pojawi się nieco szybciej! :D
    Co do Dana to....nie trawię go w parze z Blair, nie wiem co bym mu zrobiła będąc na miejscu Chuck'a :D weny życzę

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy w życiu nie pomyślałabym o tym, aby Rose Weasley połączyć z Scorpiusem Malfoyem. Różnią się od siebie jak woda i ogień. Poza tym, pomiędzy ich rodzinami od wieków panuje nieprzyjaźń, więc jakoś nie umiałabym sobie ich wyobrazić razem. Ale może o to właśnie chodzi, żeby przełamać trwającą długi okres czasu nienawiść i pokazać, że nawet najgorsi wrogowie mogą się pokochać. Na myśl od razu nasuwa mi się znane powiedzenie: 'przeciwieństwa się przyciągają'. W normalnym świecie rzadko to powiedzenie znajduje potwierdzenie, ale tutaj mamy do czynienia ze światem magii, gdzie wszystko jest inne niż normalnie. ;-) Jednak nieuchronnie mam wrażenie, że Rose z Scorpiusem przeżywa deja vu. Podobna sytuacja miała miejsce z Easym. Również chłopak ją omotał i sprawiał wrażenie, że zależy mu na Weasley, a co z tego wyszło? Wielkie nic! Boję się trochę o Rose, bo nie chcę, aby znów cierpiała w imię nieszczęśliwej miłości, bo naprawdę na to nie zasłużyła.
    Co do Jamesa i Sereny, to cieszę się, że wreszcie się spotkali i wszystko sobie wyjaśnili. Jak widać, młody Potter wreszcie zrozumiał, co robił źle i poprawił się. Może trochę za późno, ale lepiej późno niż wcale. Obecny James jest totalnym przeciwieństwem tego, którego poznaliśmy na początku historii. Wtedy bez żadnych skrupułów zraniłby Serenę, a nawet z tego żartował. Teraz doskonale widać przemianę, która w nim zaszła. Świadomie unika Wilson, aby nie sprawić jej więcej bólu, tylko nie wie, że robiąc to, rani ją jeszcze bardziej. Zdecydowanie chłopak ma przed sobą jeszcze długą drogę; musi wszystko zrozumieć i poukładać sobie na nowo. Mam nadzieję, że romans z nauczycielką dał mu wiele do myślenia i teraz będzie ostrożniejszy oraz bardziej stały w uczuciach. Zgadzam się tutaj z Sereną. Mówił, że ją kocha i cierpi po jej odejściu, a tak naprawdę nie sprawiał takiego wrażenia. Zabawiał się z innymi przedstawicielkami płci pięknej, nie myśląc o tym, jak to przyjmie Serena. To było naprawdę egoistyczne postępowanie z jego strony! Należała mu się kara i, moim zdaniem, takową otrzymał. Liczę na to, że wreszcie dorośnie i dojdzie do wniosku, że życie to nie tylko zabawa. Trzymam kciuki za Serenę i Jamesa. Mam nadzieję, że wreszcie im się uda i nic nie stanie tej parze na przeszkodzie.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. ;-*
    Pozdrawiam i życzę miłego dnia,

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny. Kocham ten rozdział. Połączenie Rose i Scorpius'a, mega pomysł, dość ryzykowne, ale jak dla mnie trafione. Kocham sposób w jaki kreujesz postaci. Jest tak oryginalny i ... nie wiem jak to określić, brakuje mi odpowiednich słów. Po prostu rewelacyjny.
    Wydawać by się mogło, że całe wieki czekałam, na ten moment między Sereną a Jamesem. I dziękuję Ci, że w końcu doszło między nimi do takiej rozmowy.
    Czekam na dalszy ciąg wydarzeń.
    Pozdrawiam
    Huncwotkaa

    OdpowiedzUsuń
  5. O jaa. Cholera. W sumie jestem tu nowa. Trochę mi zleciało zanim przeczytałam wszytsko, ale . Kurr oszalałam na punkcie twojego opowiadania.!
    Chce więcej i więcej ! Kocham to : )

    OdpowiedzUsuń
  6. Niesamowity ten rozdział.Nie spodziewałam się takiego biegu wydarzeń. Dziękuję,że pomogłaś mi spojrzeć na postać Scorpiusa w innym świetle! Relacja między nim a Rose jest dość dziwaczna,ale i zabawna. Słuchając ostatnio piosenki w radiu doznałam olśnienia. Effect-ruda jest moja...Chyba świetnie do ich historii pasuje ;) Czekam na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wstyd mi przyznać. Znalazłam linka do tego gdzieś w necie, nie pamiętam już nawet jak. Przeczytałam całość w półtora dnia i mega się jaram. Jaram się relacją S&J, jaram się starym Harrym (zrymowałam! :D), jaram się tym, że strasznie wciąga. Nie jest bezbłędnie, nie jest idealnie. Ale na świecie nie ma niczego i nikogo idealnego. Genialnie stworzona zakładka bohaterowie, w której jestem zakochana, genialnie przedstawiona postać James'a, ignorancja, nastoletnia burzliwość, niezdecydowanie. Generalnie coś co kocham. Ja może, wyjątkowo, uwielbiam postać Lily. Jest oryginalna i powoduje u mnie... uśmiech na twarzy, bo jest bardzo stanowcza i zdecydowana. Targa mną dużo uczuć, od radość, po smutek, jak to lubicie pisać: "Cała ich gama". Mam nadzieję, że nie schlebiam za dużo, jednocześnie nie mam już nic więcej do powiedzenia prócz: Dzięki za chwilową ucieczkę od rzeczywistości. Z niecierpliwością czekam na nowy rozdział, buziaki! : *

    OdpowiedzUsuń
  8. Oooo... no nareszcie wyznali sobie prawdę. Cieszę się niesamowicie ^^ No, a Scorpius tak zamiesza z Rose, że szybko Ruda zmieni zdanie co do chęci bycia w związku ;p

    OdpowiedzUsuń
  9. wybacz, wybacz, wybacz, że dopiero dzisiaj komentuję. Wstyd mi jak nie wiem, ale niestety czas postanowił ode mnie uciec i to bardzo, bardzo daleko.
    Rozdział sympatyczny ^^ lekki i przyjemny. Nie spodziewałam się, że Serena wyzna miłość Jamesowi. Ale ujęłaś to naprawdę w bardzo ładne słowa. No i Scorpius. Ale jego zawsze lubiłam :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. bardzo podoba mi się twoje opowiadanie:) za ile planujesz dodanie kolejnej części ? Czekam z niecierpliwością:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Przepraszam! Miałam skomentować wcześniej, ale nie udało się, cholera. Szkoła potrafi człowieka jednak zdenerwować, wypruwając wszystko. Łącznie z flakami.
    Zostawmy jednak moje wnętrze, a skupmy się na notce. Jest niesamowita wręcz. Tak mi się podoba, może głównie z powodu takiego, iż między bohaterami coś w końcu zaczęło się dziać. Ach, jak mi tego brakowało. W poprzedniej notce byłam przerażona romansem Jamesa i pani profesor, ale teraz jestem o to spokojna. Chociaż nadal obawiam się dalszych losów Jamesa i Sereny. Błagam, niech coś się między nimi poprawi!
    MRS-ZABINI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  12. Świetna notka. Rozdział bardzo długi, ale fajnie się czytało. Masz naprawdę dobry styl pisania. Zreszta w ogóle lubię opowiadania potterowskie. I choć najchętniej czytam takie dziejące się w przeszłości, to jednak twoje także przypadło mi do gustu. Jak znajdę chwilkę, zerknę do wcześniejszych rozdziałów, bo widze, że sporo ich już było, więc jestem troszkę niedoinformowana, o co w tym wszystkim chodzi.
    Jak masz chwilkę, zapraszam do mnie, będę bardzo wdzięczna za jakąś opinię, gdyż dopiero zaczynam przygodę z pisaniem.
    http://skrajnie-rozni.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  13. Zastanawiam się, jak to się stało, że nie przeczytałam wcześniej kilku ostatnich rozdziałów. Hmm. Muszę nad tym pomyśleć.
    Wiesz, chciałabym, żeby Rose była szczęśliwa. Nie musi być z Easym, ani młodym Malfoyem, ani nikim innym jak nie chce. Po prostu niech się uśmiechnie od czasu do czasu, niech znów będzie pewna siebie...
    Więc TE słowa w końcu padły! Cudownie :D Mam nadzieję, że mimo przeszkód i wielu niedomówień Serena i James w końcu się zejdą :)
    Nurtuje mnie tylko jedno: z kim Natalie jest w ciąży?
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Kocham fragment gdzie James rozmawia z Sereną! Nie mogę się doczekać następnego rozdziału :) Ciekawe co będzie się działo i czy w końcu będą razem... Fajne jest też połączenie Rose i Scorpiusa. Wiesz tak dawno przeczytałam te wszystkie rozdziały, że chyba zacznę od początku czytać to opowiadanie xP Zapraszam do mnie http://polowanie-czas-zaczac.blogspot.com/ jakbyś miała ochotę mnie informować o nowych rozdziałach. Dodaję Cię również do linków :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Kuźwa, żeby tu dodać komentarz to trzeba mieć anielską cierpliwość. x.x
    Na początek powiem, że masz przepiękny szablon z bohaterami serialu Teen Wolf, który uwielbiam! I co do tego co napisałaś, że nienawidzisz Dana z GG, zgadzam się z tobą w 100%. Wtrącił się między Chair i narobił samych problemów ;/
    Okej, ale przejdźmy do rozdziału, bo o GG mogę gadać i gadać :)
    Bardzo mi się podobał i rozmowa Jamesa z Sereną była świetna. Rozdział doskonały na który warto było czekać. :D
    Już nie mogę się doczekać kolejnego. :)

    Pozdrawiam i życzę weny. Fleur.
    Zapraszam do siebie, liczę, że wejdziesz i wyrazisz swoją opinię:
    http://rose-promise.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.