3 lipca 2012

Rozdział XVIII: Bo z dziewczynami


Bo z dziewczynami nigdy nie wie oj nie wie się,
czy dobrze jest czy może jest może jest już źle,
jaka będzie przez najbliższe dni
przygarnie cię czy zatrzaśnie drzwi.
Bo z dziewczynami nigdy nie wie oj nie wie się,
czy dobrze jest czy może jest może jest już źle,
nie będziesz wiedział czy jest tak czy tak
i to jedyny pewny fakt.
Jeszcze rok, jeszcze dzień, przekonacie się o tym sami,
jak to jest, jak to jest z dziewczynami.
A wszystko to pewne tak prawie...
Bo z dziewczynami nigdy nie wie oj nie wie się,
czy dobrze jest czy może jest może jest już źle,
nie będziesz wiedział czy jest tak czy tak
i to jedyny pewny fakt, jedyny pewny fakt,
jedyny pewny fakt!!!

Jak to możliwe?! - warknęła Rose, rozglądając się po Pokoju Wspólnym. Zerknęła na Albusa, który był całkowicie pochłonięty C. C. - Dlaczego wciąż mnie to spotyka? - mruknęła pod nosem.
Rena słysząc słowa przyjaciółki, chciała coś powiedzieć. Jednak nie miała pomysłu jak można poprawić humor pannie Weasley. Jej przygnębienie widoczne było gołym okiem. Rena widząc to zawahała się. Rose nadal nie wiedziała, że ona spotyka się z Jamesem.Czuła, że to jakoś nie fair wobec rudowłosej. Zważywszy na ostatnie wydarzenia nie miała jednak pomysłu, jak mogłaby łagodnie przekazać wieść swoim związku z Potterem. Mogła sobie wyobrazić jak zareagowałby Rose. Pewnie popatrzyłaby na nią oskarżycielsko i odparła ,,Nawet ty”?' Przymknęła oczy usiłując odepchnąć od siebie tą scenę. Mogła mieć tylko nadzieję, że coś takiego się nie wydarzy.
- Życie jest piękne...
- Zamknij się!
- Dziewczyny, dajcie już spokój – wtrąciła Serena, próbując przerwać rodzącą się sprzeczkę. Po chwili ciszy zwróciła się łagodnym tonem w stronę Rose. - Chodzi, tylko o to, co wyprawia Albus, czy o coś jeszcze...
- Coś jeszcze?! - zawołała histerycznym tonem Rose. Widząc zaciekawione spojrzenia, kierowane w ich stronę, dodała dużo ciszej. - To nie wystarczy? Zresztą i owszem stało się coś jeszcze. Dostałam dzisiaj swoje pierwsze ,,Z.” I to z zaklęć! A przecież ja jestem, znaczy byłam zawsze dobra z tego przedmiotu - w jej brązowych oczach zabłysły łzy- wszystko przez Albusa. To jego wina! On zawsze mi pomagał, jeśli miałam jakiś problem. Ale teraz, oczywiście nie ma czasu. To przez niego dostałam tak kiepską ocenę, więc powinien ponieść zasłużoną karę - dokończyła z mściwym uśmiechem, jakiego nie powstydziłaby się sama Lily Potter...
***
Kogo szukasz? - spytał z ciekawością Ryan, nakładając sobie na talerz sałatkę majonezową.
Potter spojrzał na przyjaciela z lekceważeniem, po czym kolejny raz tego ranka rozejrzał się po Wielkiej Sali. Chociaż nie powiedział tego głośno, wiedział, kogo tak naprawdę szuka...
- Ziemia do Jamesa! - krzyknął Ryan, lekko uderzając w ramię przyjaciela. - Czyżbym coś przegrabił? Zresztą James, nie świruj, bardzo cię proszę. Wystarczy, że Easy nie kontaktuj i ma głowę w chmurach. A ja mam tyle problemów... - zaczął, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z własnych słów.
- Ryan, a jakie ty właściwie możesz mieć problemy? - zapytał z lekkim lekceważeniem James.
Fairchild zastanawiał się przez chwilę, czy w ogóle odpowiedzieć. Nie umiał prawdziwie i szczerze przyznać się do takiej porażki, zawłaszcza, że dotyczyła ona spraw damsko-męskich, dziedziny, w której uważał się zawsze za eksperta. Nie potrafił powiedzieć, że on, Ryan ma, delikatnie mówiąc kłopoty z kobietami. Kłopoty, których nijak nie da się rozwiązać. Chyba, że wybierze. Ale on nie chciał wybierać. Najchętniej spotykałby się raz z Marissą, a innym razem z Candy. To chyba dobre rozwiązanie, pomyślał z nadzieją. Wątpił jednak, czy dziewczyny będę myśleć tak samo. W końcu nie od dziś wiadomo, że kobiety są nieprzewidywalne.
- Mamy mały problem - odparł w końcu Ryan, zniżając głos i rozglądając się wokół.- Wczoraj, gdy... Gdy... Byłem z Candy, weszła Marissa. Niezbyt spodobało jej się to, co zobaczyła, więc zaczęła krzyczeć... A wtedy Candy powiedziała, że jest moją dziewczyną - dokończył z grobową miną na widok, której James wybuchnął głośny, niepochowanym śmiechem. Kilka osób popatrzyło na niego z zaskoczeniem, ciekawością lub zaproszeniem do rozmowy. On jednak pokręcił przecząco głową, widząc dziewczyny patrzące na niego zachęcająco. Teraz musiał zająć się przyjacielem. Bardzo bawiło go, że Ryan ma kłopoty, a dokładniej kłopoty z kobietami. Może teraz wreszcie przestanie zadzierać nosa i udawać specjalistę, pomyślał z lekkim rozbawieniem. W końcu do tej pory to on musiał słuchać rad Fairchilda jak niby powinien postępować z płcią przeciwna. A teraz wychodzi cała wiedza...
- Mógłbyś, chociaż udawać, że mi współczujesz - warknął Ryan.
- Dobra, się nie śmieję - odrzekł James, unosząc ręce w obronnym geście.
- I dobrze. Bo powinieneś pamiętać, że... - zaczął Fairchild, ale jego słowa przerwał głośny, tubalny głos:
- Cześć chłopaki! - krzyknął Hagrid, po czym klepnął Jamesa w plecy tak mocno, że chłopak niemal wylądował twarzą w stojącej na stole sałatce. Olbrzym rozejrzał się po Wielkiej Sali i dodał z lekką przyganą. - Cholibka, chyba, żeście zapomnieli o starym Hagridzie...
- Nie oczywiście, że nie – zaprzeczył James, szukając ratunku u Ryana, ale ten tylko wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem.
- Ale cholibka, ja rozumiem - odparł Hagrid z uśmiechem, który najwyraźniej według niego, wyrażał zrozumienie. - Wiem, że wy macie dziewczyny i te sprawy. Swoją droga cholibka, dwie dziewczyny! Wy to macie zdrowie! - wykrzyknął z podziwem, po czym mrugnął znacząco.
- A skąd ty masz takie informacje? - spytał James, po czym przejechał ręką po głowie robiąc na niej jeszcze większy bałagan. Czochranie włosów było u niego nerwowym nawykiem, ponoć, jak twierdzili niektórzy, odziedziczonym po dziadku ze strony ojca.
- Skąd? Raczej, od kogo? - poprawił Hagrid z cichym śmiechem. - No, przecież cholibka Lily o mnie nie zapomniała. Codziennie mnie odwiedza - dodał z dumą.
James spojrzał na Ryana z rozpaczą, a ten odpowiedział mu równie ponurym spojrzeniem. Jeśli Lily Luna Potter o czymś wie, to znaczy, że niedługo usłyszy o tym cały zamek... A może jednak nie, tym razem po prostu blefowała? Może tym razem uda im się utrzymać sprawę w tajemnicy...?
***
I jak było? - spytała Gloria, po czym przechyliła głowę. Rena wzruszyła lekko ramionami, przyśpieszając kroku. Słońce mocniej zaświeciło, zalewając swoimi promieniami szkolne błonia Chłodne powietrze bynajmniej nie zachęcało to do spacerów, ale biały puch wabił i kusił do wyjścia na dwór uczniów ze wszystkich domów. Gdzieniegdzie odbywała się jakaś bitwa na śnieżki, inni próbowali przewrócić przyjaciół w śnieg lub zbudować bałwana. Spora grupa uczniów oddawała się także spacerom z przyjaciółmi, wymieniając się uwagami, skargami, czy najświeższymi ploteczkami. Do tych ostatnich zaliczały się także Rena i Gloria. Dziewczyny szły powoli, rozmawiając o wszystkim i rozglądając się wokół.
- Rena, odpowiedz - ponagliła przyjaciółkę Gloria, po czym pomachała grupie dziewczyn ze swojego domu. Puchonki usiłowały zbudować zamek ze śniegu, który przypominałaby Hogwart. Jednak ich budowla zawaliła się, co spowodowało nowe piski i śmiechy. - Chodzi o to, że... - zaczęła Rena, wypuszczając ze świstem powietrze, które szybko zmieniło się w biały obłoczek. - Chodzi mi o to, że ja nie wiem, czy to powinno tak być.
- Jak?
- No tak - odpowiedziała Rena niepewnie, zagryzając dolną wargę i poprawiając spadające okulary. - Nie wiem jak to wytłumaczyć. Poza tym jestem tak szczęśliwa, że chyba już nie potrafię racjonalnie myśleć - dodała weselszym tonem, a na jej wargach pojawił się uśmiech.
- To, w czym problem? Jesteś zakochana i teraz nie powinnaś się niczym martwić.
- Tak, ale.... Ale co ja chyba tak nie potrafię - wyznała z lekkim skrępowaniem.
- To musisz się nauczyć - powiedziała wesoło Gloria - żeby dotrzymać jemu kroku. - Delikatnym ruchem głowy wskazała na Jamesa, który stał kilkanaście metrów dalej oparty o drzewo w otoczeniu swoich przyjaciół. W ustach miał do połowy wypalonego skręta, a wiatr targał jego i tak rozczochrane włosy. Ten widok spowodował lawinę czułości w sercu Reny. W pewnym momencie powiedział coś, a Ryan Fairchild i Easy Adams wybuchnęli głośnym śmiechem. Potter, tylko uśmiechnął się łobuzersko, po czym rozejrzał się po szkolnych błoniach. Gdy napotkał spojrzenie czekoladowych tęczówek Wilson, uśmiechnął się lekko. Dziewczyna zaczerwieniła się, a Gloria widząc to, roześmiała się z wyrozumiałością.
- Miłość niemal wisi w powietrzu... - mruknęła panna Abbott z pobłażaniem. - Jedziesz do domu? - spytała Renę, która spojrzała na nią lekko nieprzytomnie.
- Ja? Eee... Jadę? Tak, jadę - odpowiedziała w końcu, wracając do realnego świata. - Chociaż wolałabym zostać w zamku...
- Z Jamesem - wypowiedź Reny przerwała Elizabeth. Dziewczyna dyszała ciężko, a jej policzki były zaczerwienione od biegu. Spojrzała na Wilson i Abbott, po czym spytała: - Wiecie już?
- O czym? - odpowiedziała Gloria pytaniem, a w jej głosie słychać było lekkie lekceważenie. Wyraźnie nie rozumiała upodobania Elizabeth do plotek i nowinek towarzyskich. Były to też powody większości sprzeczek i utarczek.
- Jak to, o czym? O tym, że Marissa McKinney i Ryan Fairchild zerwali ze sobą! - niemal krzyknęła.
- Naprawdę? Nawet nie wiedziałam...- mruknęła Serena, a jej myśli znowu powędrowały w kierunku przystojnego szatyna. Spojrzała w jego kierunku i powiedziała cicho: - Nie byłabym tego taka pewna.
- Czego? - zapytała Lizzy, marszcząc brwi. - Ale to podobno prawda!
- Spójrzcie w lewo - mruknęła Wilson, także tam patrząc. Do miejsce, gdzie stali James, Easy i Ryan zbliżała się wyraźnie zdenerwowana Marissa McKinney. Jej długie, blond włosy niczym aureola uniosły się na wietrze. Krótkie botki dziewczyny zdawały się tonąć w śniegu, jednak ich właścicielka nie zwracała na to uwagi. Zbliżyła się do Ryana do dźgnęła go placem w pierś. Chłopak uniósł ręce w obronnym geście i zaczął coś cicho tłumaczyć. Panna McKinney zdawała się jednak go nie słuchać.
- Nic nie będziemy słyszeć... - powiedziała Lizzy z rozczarowaniem w głosie.
- Nie wydaje mi się - odpowiedziała Gloria z miną znawczyni.
Rena nic nie odpowiedziała, tylko z przejęciem obserwowała rozgrywającą się scenę.
- Nie! Ja się nie zgadzam! - krzyknęła Marissa, a jej głos niczym błyskawica przeszył szkolne błonia. Odgłosy zabawy, śmiechów i rozmów zamarły. Wszystko nadstawili uszy, czekając na ciąg dalszy kłótni. - Co ty... Ty, gnido sobie wyobrażasz?! Tak nie można... - dodała ciszej, by znów wybuchnąć. - Igrasz z moim uczuciami! Czy ja naprawdę nic dla ciebie nie znaczę? Bo jeśli tak to... to - załkała - to znak, że zmarnowałam prawie trzy lata życia.
Ryan Fairchild otworzył usta, chcąc coś powiedzieć na swoją obronę. Zmienił jednak zamiar, gdy dostrzegł wiele wpatrzonych w niego twarzy. Chciał chwycić Marissę za rękę i porozmawiać z nią w ustronnym miejscu, ale dziewczyna się wyrwała.
- Daj mi spokój! Ja nigdzie z tobą nie idę, bo ja... - zaczęła o wiele mniej pewnym tonem - Bo ja z tobą z zrywam! - wykrzyknęła triumfująco, po czym odwróciła się i odprowadzana wieloma spojrzeniami, zaczęła iść w kierunku zamku. Fairchild patrzył na jej oddalającą się sylwetkę z wyrazem dekoncentracji na twarzy, a następnie wypuścił ze świstem powietrze z płuc i krzyknął:
- Do jasnej chole*y! Chyba nigdy nie zrozumiem tych przeklętych kobiet!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.