3 lipca 2012

Rozdział XXIII: Rock this party


Let's go
whoo!
Let's go
Make it hot
Come on
Let's go
Rock, rock, say what, rock
Let's go
Everybody dance now!
Nie! - krzyknęła rudowłosa trzynastolatka, zupełnie jakby chciała zaprotestować. Lily spojrzała w stronę okna, mocno tupiąc. Zmrużyła oczy, obrzucając swoich braci wyzwiskami. To, co przed chwilą usłyszała nie mieściło się jej w głowie. W końcu jakim prawem bez niej ustalają, kto tym roku  organizuje w domu sylwestra? Ona powinna przy tym być. Zresztą, ta impreza zdecydowanie powinna należeć do niej. W końcu libacje i orgie mogą urządzać w szkole. 
- Lily, wiesz ile znacz twoje nie? - zapytał bezczelnie James, lekko unosząc jedną brew. - Pamiętaj, że już wszystko zostało ustalone. Ja, powtarzam ja, organizuję imprezę, na którą Albus może zaprosić trochę swoich gości - dodał z lekkim grymasem na twarzy. - Z kolei ty tego pięknego dnia zostaniesz odesłana do dziadków, aby nie przeszkadzać dorosłym w zabawie...
- Jakim dorosłym? Poza tym u dziadków zostają same dzieci! Ja mam zostać z bachorami, podczas gdy wy będziecie pić i szaleć? Nigdy w życiu - wysyczała. - Zresztą czemu zaprosiliście Hugon, a mnie nie? To w końcu ja jestem waszą siostrą.
- Właśnie dlatego nie chcemy cię zaprosić - warknął z irytacją Albus.
- Jasne - prychnęła Lily niczym rozzłoszczona kotka. Założyła sobie ręce na piersi i popatrzyła na nich ostrym i przeszywającym w swoim mniemaniu wzrokiem. - Do waszej wiadomości, ja się nigdzie nie wybieram.
- Możesz się wybierać, albo nie wybierać. Rodzice o wszystkim wiedzą, więc nie masz wyboru, siostrzyczko - odpowiedział James, czochrząc sobie włosy i siadając na krzesło.
- Nie.
- Co tym razem znaczy twoje nie, Lily? - zapytał Albus z boleścią w głosie.
- A jak myślisz, tumanie? Radzę ci nauczyć się myśleć! Ja się nigdzie nie wybieram... To w końcu mój dom...
- A nasz nie? Dlatego chcemy tutaj urządzić imprezę...
- Mógłbyś mi nie przerywać, kretynie?
- Oczywiście, siostrzyczko - odrzekł James z udawaną uniżonością w głosie, chociaż w jego oczach błyszczała przekora. Najwyraźniej wiedział jak zareaguje Lily na te słowa.
- Nie nazywaj mnie tak! - Głos Lily odbił się echem od ścian, aby po chwili powrócić w postaci pogłosu. Dziewczyna, mrużąc oczy, zacisnęła ręce w pięści. Była z góry zdecydowana na walkę, bo nie miała zamiaru się poddać. W końcu ona w niczym nie zawiniła, jak zwykle zresztą. To świat był niesprawiedliwy. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt posiadania rodzeństwa, zwłaszcza głupiego i nieprzydatnego rodzeństwa, które kradnie dom? No i dlaczego ona nie może zorganizować swojej imprezy sylwestrowej? W pewnej chwili na twarzy panny Potter pojawił się pełen wyniosłości uśmieszek. Już wiedziała, co zrobi, aby ta impreza była istotnie niepowtarzalna - po prostu trochę ją ulepszy...
***
Imprezy organizowane przez Jamesa Pottera zawsze cieszyły się dużą popularnością, a bycie zaproszonym świadczyło o sławie i przynależności do szkolnej elity, czyli rzeczach, o których niektórzy mogli tylko marzyć. Jednak ta impreza znacznie się różniła od innych. Owszem, było morze alkoholu, trawki i podobnych specjałów, ale gości z każdą chwilą przybywało, zwłaszcza tych niezaproszonych przez organizatora imprezy. James Potter wziął głęboki wdech, patrząc na coraz to nowe twarze. Części swoich gości nawet nie znał, więc co oni tutaj do cholery robili? 
- Hello! - Jego rozmyślania przerwał wysoki, dziewczęcy szczebiot. Jęknął cicho, powoli odwracając się. Tak jak się spodziewał Candy z szerokim, wręcz niewiarygodnym uśmiechem machała do niego. Miała na sobie króciutką, różową sukienkę do połowy uda, która znacznie więcej odsłaniała niż zakrywała. Nachyliła się w stronę chłopaka, muskając powietrze wokół jego twarzy. James odsunął się, czując w nozdrzach duszący, słodki zapach lilii. - Cześć, James. Dzięki za zaproszenie... - wymruczała, obciągając swoją sukienkę i rozglądając się.
- Tak? Ja się zaprosiłem? - spytał niepewnie, szukając w tłumie znajomych twarzy.
- James! - pisnęła Candy, po czym lekko uderzyła chłopaka. - Jesteś dowcipny jak zawsze...
- Naprawdę?
- Tak. I... Naprawdę aż zazdroszczę ci - powiedziała cicho, konspiracyjnie nachylając się w jego stronę i trzepocąc rzęsami. - Chyba każdy chciałby mieć taką pomocną siostrę jak Lily...
- Co? - wykrzyknął James. Machinalnie, wręcz mechaniczne, przejechał ręką po włosach, robiąc na swojej głowie jeszcze większy bałagan.
- Jak to co? - zapytała Candy. Lekko zmarszczyła swoje cieniutkie brwi, najwyraźniej próbując myśleć. - O czym my właściwie rozmawiamy? Zaraz,  już wiem! Bo wiesz, to w końcu Lily zajmowała się zaproszeniami na tą  imprezę. Nigdy nie przypuszczałam, że to powiem, lub, co grosza pomyślę, ale chyba naprawdę pomocne z niej dziecko...
- Kogo jeszcze zaprosiła? - Potter mocno złapał Candy za rękę.
- Auć! To boli... Ale ona, znaczy Lily zaprosiła chyba dużo osób, bo wiem od Wisi, , która wie od Lori, a ta od Sannie z Slytherinu, która chodziła z bramkarzem Krukonów, że podobno na imprezę zostali zaproszeni wszyscy, znaczy absolutnie wszyscy. W sensie, że wszyscy, którzy się liczą. Poza tym miałam cię o coś, znaczy kogoś zapytać. O co chodziło... O! Już wiem, gdzie jest Ryan? James! James, gdzie jesteś? Teraz i ty się zgubiłeś? - zapytała na głos Candy, posyłając wszystkim na około zdumione spojrzenia.
***
Serena skuliła się w tłumie nastolatków. Czuła się, co najmniej niepewnie w takim otoczeniu. Chyba po prostu nie lubiła imprez. A może to tylko wymówka? W końcu Elizabeth tez nie lubiła tłumów, a jakoś teraz tańczyła już z trzecim chłopakiem. Wypatrzyła przyjaciółkę na prowizorycznym parkiecie i posłała jej nikły uśmiech. Najwyraźniej tylko ona nie czuła magii zabawy. Nie rozumiała, co wszyscy ludzie widzą w piciu, paleniu, czy beztroskim flircie. To było po prostu nie w jej stylu. Stanęła na placach, szukając gdzieś znajomej, czarnej czupryny. Gdy nie dostrzegła znajomej sylwetki, poczuła niemiłe ukłucie w okolicach serca. Ale to przecież o niczym nie świadczy, pomyślała. W końcu James jako gospodarz imprezy na pewno jest bardzo zajęty i ma dużo obowiązków. Tak, na pewno zatrzymały go jakieś obowiązki, ale później jej jakoś to wynagrodzi. W końcu po co innego by ją tutaj zapraszał? Roztarła spocone dłonie, jakby chciała rozetrzeć uczucie zdenerwowania. 
- Cześć, S... Sally? Nie, nie Serena. - Lily Potter jak zwykle pojawiła się bezszelestnie. Ubrana na czarno doskonale wtapiała się w tłum. Patrzyła teraz na starszą koleżankę z szerokim uśmiechem na ustach. - Jak ci się podoba impreza?
- Jest... bardzo fajnie - wyjąkała niepewnie Rena. - I... nie wiesz, gdzie jest twój brat? Bo chciałam mu podziękować za zaproszenie - dodała tonem wyjaśnienia. Na jej policzkach pojawił się delikatny rumieniec, który został ukryty przez migające światła.
- Ale nie musisz mu dziękować... W końcu to ja cię zaprosiłam. Zresztą, on nawet nie wie ile osób zaprosiłam na ta imprezę. Tylko ja to wiem. Powiedziałabym Jamesowi, gdyby nie był tak zajęty... swoimi sprawami - powiedziała z jeszcze szerszym uśmiechem.
Serena zamrugała gwałtownie otworzyła usta ze zdumienia. A więc James nie wiedział, że ona tu jest. To wszystko się zmienia. Uśmiechnęła się z wysiłkiem do Lily i szybko wyszła z pomieszczenia. Chyba tego dnia impreza dla niej się bezpowrotnie skończyła. Rozejrzała się po wąskim korytarzu, nieporadnie szukając wyjścia.
- Serena? Co ty tu robisz? - zapytała Rose, ze zdumieniem wpatrując się w starszą przyjaciółkę, na której twarzy pojawił się lekki rumieniec.
- Ja... Właściwie to ja... - zaczęła niepewnie Serena, uparcie wpatrując się w czubki swoich butów.
- Zresztą nieważne. - Rose lekceważąco macnęła ręką w powietrzu. Wzięła Renę pod ramię i poprowadziła w kierunku drzwi; znalazły się w dużym pomieszczeniu niemal szarym od dymu, którego przeznaczenia nie dało się zidentyfikować. Mogła to być zarówno kuchnia, jak i gabinet, czy pokój gościnny. - Chodźmy tam. W każdym razie bardzo się cieszę, że cię tu widzę. Jesteś jedną z nielicznych normalnych osób wśród tego... - niespodziewanie przerwała, a jej oczy się rozszerzyły, by po chwili zwęzić  się w wąskie szparki. - A więc to tak - szepnęła z wściekłością i lekkim niedowierzaniem.
Serena poprawiła okulary i spojrzała w tym samym kierunku, co Rose. Zdziwienie  sprawiało, że bezwiednie zamrugała. Nigdy by nie przypuszczała, iż Rose, trzeźwa i racjonalna Rose, może mieć coś wspólnego z Easy'm, który właśnie stał i żwawo rozmawiał z jakimiś wyzywająco ubranymi dziewczynami... A może jednak? W końcu w życiu nic nigdy nie jest pewne. Może powinna teraz powiedzieć Rose, że od kilku miesięcy spotyka się z jej kuzynem? Już otworzyła usta, aby przekazać to wszystko przyjaciółce, ale ta ją ubiegła:
- Wiesz, co? Myślę, że na świecie aż się roi od idiotów i chyba zaraz będę musiała porozmawiać z jednym z nich... Wybacz na chwilę.
Z tymi słowami na ustach odeszła  kierunku Easy'ego.
 - Serena? - Serce dziewczyny zatrzepotało, gdy za swoimi plecami usłyszała znajomy głos.
- Cześć, James - powiedziała, odwracając się i tęsknym spojrzeniem ogarniając jego sylwetkę. Dał jej gestem znak, by poszła za nim. Serena kiwnęła głową i z nieszczęśliwą miną poszła z nim. Na korytarzu przecisnęli się przez zatłoczone do granic możliwości schody, które wiele osób wybrało na miejsce schadzek. Na piętrze panował półmrok; Serena zmrużyła oczy, próbując zobaczyć coś w mroku. 
- Bawmy się! - krzyknęła jakaś dziewczyna, która wybiegła z jednego z pomieszczeń ubrana jedynie w męską koszulę. 
Rena spojrzała na to ze zdziwieniem, a James tylko lekko popchnął ją w stronę ostatniego pomieszczenia na korytarzu. Wyjął coś z kieszeni i lekko dotknął zamku; drzwi się otworzyły. Serena zrobiła niepewny krok do przodu, a James jednym, płynnym ruchem zapalił światło. Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu. Było to średnich rozmiarów pomieszczenie , w którym panował ogromny bałagan. Rozesłane łóżko, puste butelki na podłodze, walające się wszędzie ubrania, stare gazety, miotły i różnorakie przedmioty niewiadomego pochodzenia i użytku.
- Czyj to pokój? - zapytała, robiąc kilka kroków do przodu.
- Mój - padła krótka odpowiedź. James zamknął drzwi i włożył ręce do kieszeni, uważnie patrząc na dziewczynę.
- Ja... -  Przejechała językiem po swoich spierzchniętych wargach. - Ja myślałam, że to ty mnie zaprosiłeś - powiedziała cicho, nisko spuszczając głowę.
James Potter nic nie odpowiedział. Nie wiedział, jak miał jej przekazać, że to wszystko to tylko iluzja, piękne złudzenie, które ma bardzo mała szanse przeistoczyć się w rzeczywistość. Nie mógł jednak patrzeć obojętnie na rozpacz Sereny. Sereny - syreny swego serca, która zaczęła niespodziewanie pojawiać się w jego myślach i snach.
- Co źle zrobiłam? - Cichy, pełen rozpaczy głos wyrwał o z zadumy. Załzawione, karmelowe oczy patrzyły na niego nie ze złością, ale z rozpaczą i niemym błaganiem. Ona sądziła, że on jej nie chce. Gdyby tylko znała prawdę.... Z cichym westchnieniem uniósł do niej i delikatnym uchem uniósł jej podbródek. Teraz stali blisko siebie, zatopieni w zmysłach i uczuciach. Świat zawirował, a on delikatnie musnął swoimi wargami jej usta. Nagle kolory i krawędzie się rozmazały, aby dać miejsce uczuciom i namiętnościom. Serena wplotła ręce w jego włosy; poczuła dłoń zaciskającą się na jej talii. Ich usta się zbliżyły, a pocałunek się pogłębił. Całowali się niczym skazańcy, którzy mają zaledwie kilka chwil. Każda sekunda wydawała się być wiecznością. James przesunął swoją dłoń niżej, teraz dotykał pośladków dziewczyny; czuł ich miękkość i kształt. Objął dziewczynę jeszcze mocniej, dotykając językiem jej podniebienia. Zaskoczona Serena drgnęła. Chłopak nie pozwolił jej jednak na wahanie, nadal szaleńczo, tak jak to tylko młodzi potrafią, całował ją. Ich pocałunki były coraz głębsze, bardziej żarliwe zupełnie jakby każda chwila miała się rozwiać i okazać złudzeniem. Oderwał się od jej ust i delikatnie dotknął ustami jej karku. Dziewczyna jęknęła zaskoczona i obezwładniona nadmiarem wrażeń. Pociągnął ją w stronę łóżka i delikatnie na nim położył. Oczy dziewczyny rozszerzyły się i zabłysnął w nich nie strach, ale nadzieja. Delikatnie musnął jej szyję, policzek, a później lekko, niczym muśnięcie skrzydeł motyla usta. W tym czasie jego ręce gładziły ramiona Sereny, by po chwili zacząć odpinać guziki bluzki dziewczyny. Z każda kolejną sekundą ich oddechy robiły się coraz bardziej urywane, a serca przyśpieszały. 
- Na dzisiaj chyba wystarczy - powiedział w  pewnej chwili James. Oddech miał urywany, a spojrzenie mętne. Oderwał się od Sereny i wstał, zapinając swoją koszulę. Nawet nie próbował jej patrzeć w oczy.
- Jak to? - zapytała ze zdumieniem Rena. Spojrzała na swoją rozpięta bluzkę, a później na Jamesa. - Ja... ja nie rozumiem. 
- Serena, kochanie, tego rozumieć akurat nie musisz - odparł, siląc się na uśmiech i pochodząc do niej. Pogłaskał ja po policzku powiedział: - po prosu nie chce, żeby to się tak stało...
- Jak? - przerwała mu, patrząc na niego z determinacją.
- Tak. - Machnął ręką wkoło. - Zdecydowanie zasługujesz na coś lepszego. - Dotknął dłonią jej opuchniętych o pocałunków ust, a Serena słodko się  zaczerwieniła. - Zresztą, wierz mi lub nie, ale to naprawdę nie jest odpowiedni moment.
- A kiedy taki nadejdzie? - spytała, z tęsknotą patrząc w jego oczy.
- Już niedługo. Wystarczy tylko odrobina cierpliwości...
***
znowu jesteśmy razem - zamruczała Marissa, unosząc butelkę z whiskey. Lekko przechyliła szyjkę; płyn ciągłym strumieniem wlał się do jej gardła. Kilka kropel spadło jednak na jej skórę. Jedna z nich dotknęła nagiej szyi, by prześlizgnąć się dalej, zniknąć w głębi dekoltu dziewczyny i zostawić po sobie mokry ślad. Ryan Fairchild spojrzał na to z napięciem. Im więcej dzisiaj pił, tym mocniej odczuwał szalejącą w swoim organizmie buzę hormonów. Tymczasem Marissa lekko wystawiła język, dotykając nim swoich warg i oblizując je z alkoholu.
- Co to właściwie za pomieszczenie? - zapytała odrobinę bełkotliwie.
- Nie mam pojęcia, ale bardzo się cieszę, że jesteśmy tutaj sami - powiedział, niemal pożerając ją spojrzeniem. Dziewczyna wygięła wargi w zalotnym uśmiechu i posłała mu w powietrzu całusa. Wstała, zataczając się. Ryan chciał je pomóc, ale dała mu ręką znak, że sobie poradzi, więc tylko łyknął Ognistej. Dla dodania sobie odwagi, pomyślał, mocniej przechylając butelkę.
- Ryan... -  powiedziała śpiewnie dziewczyna, kołysząc biodrami w rytm słyszalnej z dołu muzyki. Odrzuciła na ramiona swoje blond włosy, lekko nimi potrząsając. Zrzuciła but, zdając się ponieść muzyce, a jej ruchy podnosiły ciśnienie Ryana. W pewnej chwili wygięła się lekko do tyłu i jednym, precyzyjnym ruchem zdjęła krótką, niebieską sukienkę.
- Na gacie Merlina - wyszeptał zaskoczony chłopak, nie spuszczając z niej wzroku. Chłonął każdy detal jej ciała. Łabędzia szyja, delikatna linia karku, niewielkie, idealnie ukształtowane piersi o spiczastych szczytach, łagodne wcięcie talii i długie, nieziemskie nogi... Głośno przełknął ślinę i upuścił trzymaną przez siebie butelkę.  Płyn rozlał się po pościeli łóżka, na którym siedział. - Jasna cholera! - zaklął głośno.
- Co się stało, skarbie? - zapytała chrapliwym głosem, podchodząc do niego. Teraz czuł ciepło i kształt jej ciała. Mokra plama straciła jakiekolwiek znaczenie. Mocno pocałował ją w usta jednocześnie mocno, gwałtownie dotykając jej podniebienia. Marissa jęknęła cicho, przyciągając do siebie chłopaka. On jednak oderwał się od niej, po czym pocałował ją w szyję, a później w obojczyk. Nadspodziewanie delikatnie, jakby nagle stała się porcelanową laleczką, dotknął jej piersi. Obrysowywał ich kontur, co chwilę składając mokre pocałunki na biuście dziewczyny. Marissa jednak szarpnęła się mocniej, rozrywając guziki jego koszuli i spodni, które po chwili stuknęły gdzieś w oddali na podłogę. Oni jednak już tego nie słyszeli. Z każda chwilą pogrążali się  sobie, coraz bardziej i bardziej. Ich ruchy skoordynowały się, razem lecąc ku wspólnej ekstazie.
- Ryan! - szepnęła Marissa, mocniej przyciskając do siebie uda chłopaka, by lepiej go poczuć.
- Tak, Candy. O tak,  właśnie tak...
- Jak ty mnie nazwałeś? - W tym momencie Marissa McKinney momentalnie wytrzeźwiała. W jej oczach zabłysnął płomień, a usta zacisnęły się w wąską kreskę. Nie zwracając na nic uwagi, zacisnęła dłonie  pięści i nie przejmując się własną nagością, wstała, z gniewem patrząc na chłopaka.
- Skarbie, czy to nie może chwilę poczekać? - wystękał chłopak. - Przecie my właśnie, do jasnej cholery mieliśmy...
- Daruj sobie - warknęła, rozglądając się w poszukiwaniu swoich ubrań.
- Chyba nie chcesz stąd teraz wyjść? - zapytał Ryan z niedowierzaniem, zaskoczony rozwojem zdarzeń.
Marissa jednak tylko uniosła wojowniczo podbródek. Podnosiła z podłogi swoją sukienkę i ze zdumieniem popatrzyła na porozrywane guziki. Niezdarnie, co chwila coś poprawiając, założyła ubranie, które nawet w połowie nie zakrywało jasnego, nagiego ciała. Widząc to, dziewczyna lekko zadrżała, a jej oczy niebezpiecznie zaszkliły.
-  Kochanie, porozmawiajmy - mruknął uspokajającym tonem Ryan; usiadł i popatrzył łagodnie na dziewczynę. Ta jednak gwałtownie pokręciła głową.
- Nie dam ci się znowu omamić - szepnęła dziewczyna. - Wiesz, ile to wszytko mnie kosztuje?  Bo... Bo ja - zaczęła, a po jej policzku spłynęło kilka łez. Szybo otarła je, a w oczach dziewczyny znowu zapłonął gniew. - Ba ja głupia naprawdę liczyłam, że ty - oskarżycielsko wskazała w jego stronę - się zmieniłeś. A tymczasem to... to tylko zwykłe kłamstwo, w które ja naiwna uwierzyłam...
- Marissa, nie rozumiem o co ci chodzi.
- O co mi chodzi? - krzyknęła głośno. - O to, że kiedy... kiedy się kochaliśmy - głośno przełknęła ślinę - to ty wypowiedziałeś jej imię... Zupełni jakbyś się to właśnie z nią pieprz*ył.- dodała pustym głosem.
- Daj mi to wytłumaczyć - powtórzył cicho
- Ale tu nie ma, co tłumaczyć - krzyknęła histerycznie, zaciskając dłonie.
- Marissa, proszę... - Wstał i, nie przejmując się własną nagością, podszedł do niej. Delikatnie złapał ją za rękę. Wzmocnił jednak chwyt, gdy poczuł opór dziewczyny.
- Daruj sobie!
- Ale to nie tak...
- Naprawdę to bardzo interesująco. - Rozległ się znudzony głos. Lily stała obok drzwi i patrzyła na nich z lekkim uśmiechem. Machnęła przyzwalająco ręką i powiedziała. - Możecie kontynuować.
- Zadowolony? - parsknęła Marissa. - Teraz jesteś zadowolony, gdy ta mała - wskazała ręką ma młodą Potter - nas przyłapała. A może to wszystko ukartowałeś, co? Teraz ona stąd wyjdzie i powie wszystkim, że my... Zawsze wiedziałam, że jesteś świnią! - krzyknęła i wybiegła z pokoju, popychając Lily.
- Dziewczyny w dzisiejszych czasach są tak bardzo nerwowe - rzuciła Lily, rozcierając swoje ramię.
- Odpuść sobie. Nie mam czasu i ochoty na gierki. - Ukrył twarz w dłoniach.
- Nie dzisiaj... Czemu? - zapytała lekko. - Poza tym mógłbyś się jakoś ubrać? Sądzę, że naprawdę nie masz się czym chwalić...
Ryan zerknął dół i... dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że jest całkiem nagi. To wszystko bardzo przypominało jakiś senny koszmar. Najpierw Marissa, a teraz Lily. Zaklął szpetnie i rozejrzał się za swoimi spodniami. Gdy w końcu zlokalizował ich położenie, spróbował je włożyć, ale co chwila plątał się w nogawkach.
- Dobra, a teraz przejdź do sedna - twardo powiedział, gdy już uporał się ze swoją garderobą. Chwila otrzeźwienia sprawiła, że zdał sobie sprawę z jednej ważnej rzeczy - ona nie odpuści. To po prostu nie leżało w naturze i kompetencjach tego rude stworzenia.
- Jak chcesz. - Lily wzruszyła ramionami i przechyliła lekko głowę. - Siedemdziesiąt galeonów, oto moja cena.
- Słucham?! - ryknął chłopak. - Dziecko, ty wiesz ile to jest siedemdziesiąt galeonów?! To kupa kasy... Zresztą za co ja mam i właściwie płacić?
- Za co? Hm, niech pomyślę. - Lily udała, że się zastanawia. - Po pierwsze, poniosłam ogromne straty moralne z powodu tego, co robiliście w moim pokoju.Tak, dobrze słyszysz to mój pokój. Po drugie, chyba nie chcesz, aby pewna słodka blondynka imieniem Candy, która twierdzi, że jest twoją dziewczyną dowiedziała się o tym? A po trzecie, jeśli jeszcze raz mnie nazwiesz dzieckiem, to zapłacisz mi dwa razy tyle. Zrozumiałeś wszystko?
***
Daj mi spokój - warknęła Rose, podejrzliwie rozglądając się po pomieszczeniu. Gabinet wujka Harry'ego był na szczęście pusty, co bardzo już ucieszyło. Najwyraźniej James powiedział swojej podpitej ekipie, aby tutaj nie wchodzili. Poparzyła na mahoniowy regał zapełniony różnymi książkami. Można było chyba znaleźć tutaj dosłownie wszystko od mugolskich poradników o pielęgnacji ogrodu po tajną obronę przed czarnoksiężnikami. Z boku stało kilka zdjęć oprawionych w ramki. Na jednym z nich zobaczyła rodziców i państwa Potter'ów w jakimś lesie. Mimowolnie dotknęła swoich włosów, widząc rozwianą i nieułożoną czuprynę Hermiony Granger.
- Słucham, rudzielcu - leniwie odrzekł Easy. Podszedł do biurka i usiadł na fotelu, zakładając nogi na biurku.
- Natychmiast zdejmij te nogi - zawołała. Podbiegła do niego i spojrzała groźnie, tak jak zwykle mama patrzyła na ojca, gdy wypił butelkę Ognistej. Podziałało od razu, więc uśmiechnęła się z satysfakcją. Po chwili jednak spochmurniała, gdy zdała sobie sprawę po co właściwie tutaj przyszli. Zmrużyła brązowe oczy i jeszcze bardziej się wyprostowała. - Nie udawaj głupiego. Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Przyszliśmy tutaj, aby porozmawiać o twoim jakże karygodnym zachowaniu.
- Twoje oczy wyglądają jak płynne złoto - przerwał jej Easy, patrząc z zachwytem.
- Co...? Moje oczy nie są teraz tematem naszej rozmowy - ucięła stanowczo, a na jej czole pojawiła się cienka, pionowa zmarszczka. - Poza tym moje oczy są brązowe, a nie złote, ty daltonisto jeden...
- Chodziło mi raczej o odcień, fakturę i stopień nasycenia światła - odparł lekko.
- Jasne - zironizowała Rose. - Tylko, że ja nie wierzę w takie bajeczki.
- To nie są żadne bajeczki, tylko czysta, przejrzysta niczym woda źródlana woda prawda - poetycko odpowiedział Easy.
- To w takim razie skończ z tą prawdą - twardo zażądała.
Easy wstał i stanął kilka centymetrów od niej. Teraz widziała wszystkie złote plamki w tych zielono-niebieskich oczach. Jej puls przyśpieszył, a w głowie zawirowało tak, że niemal nie usłyszała jego słów:
- Mój rudzielcu, tyle że ja wcale nie mam zamiaru przestać - zamruczał wprost w jej ucho, powodując rozkoszne drżenie ciała Rose.
- Nie? - zapytała piskliwym głosem tak do niej nie podobnym. Zrobiła krok do tyłu, próbując zebrać myśli,  a Easy lekko pokręcił głową.
- Porozmawiamy kiedy indziej - rzucił w kierunku oniemiałej dziewczyny, idąc w kierunku drzwi.
A Rose bezsilnie opadła na fotel; chciała za wszelką cenę odzyskać swoje trzeźwe myślenie, bez którego była nikim. I znowu się staczam, pomyślała przejęta nagłym przypływem strachu. W końcu rozmawia i całuje się niekiedy  z Easy'm i... nie czuje nic poza obezwładniającą przyjemnością i, co gorsza, wcale nie chce z tym skończyć. Wróciła myślami do ostatnich tego dnia słów chłopaka i zdała sobie sprawę z jednego - to wcale nie koniec, a jedynie początek.
*
I oto jest. To chyba najdłuższy rozdział jaki kiedykolwiek napisałam. I chyba nawet mi się podoba. Mam nadzieję, że Wam również.
Jutro wyjeżdżam na miesiąc do Hiszpanii (razem z Black Princesse), więc w lipcu nie ukaże się raczej żaden rozdział. Przepraszam, ale naprawdę nie dam tam rady nic napisać.
Nowy szablon odświeżył bloga na bardziej wakacyjny, przynajmniej moim zdaniem.
Pozdrawiam i życzę Wam udanego odpoczynku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.