3 lipca 2012

Rozdział XXVI: Bezsenni


Jak to dobrze, że skończył się już
Ten podły dzień, co mi Cię zabrał
Ciężko było tak po prostu przyjść
I usłyszeć, że dla Ciebie umarłem

A teraz zamknij oczy swe
Dotknij tak jak tylko mnie
Nie bój się, to tylko sen
W sen nie trzeba wierzyć
Zobacz - teraz jestem tu
Cały z Tobą, cały Twój.


Albus Potter tylko sprawiał wrażenie nieszczęśliwego. Tak naprawdę lubił swoje życie. Miał szczęście niemal na wyciągnięcie ręki; grał w qudditcha, posiadał spokój egzystencjalny, a rodzice nigdy nie krzyczeli na niego za złe oceny. Można by, więc rzec, że prowadził sielskie życie. Co prawda czasami miał dosyć bycia młodszymi bratem tego Jamesa Pottera, ale nawet to potrafił znieść. Znosił tyrady matki o bałaganie czy zachowaniu Lily; słuchał pochwał ojca na temat swojej gry w magiczny sport i wkładu w życie szkoły; rozmawiał z wujkiem Ronem na temat despotyczności ciotki Hermiony, dyskutował z Charliem na temat najgroźniejszych smoków, chociaż był to temat znacznie bliższy Hugonowi niż jemu. Ponadto potrafił mimo wszystko zacisnąć zęby i przetrwać, a nawet zjeść ziemniaczane pure zrobione przez ciotkę Fleur, która nie miała za grosz talentu kulinarnego. W tych wszystkich przypadkach Albus Potter wykazywał rzadką umiejętność, a mianowicie -  spokój. Ostatni raz stracił go chyba, gdy szedł do Hogwartu i obawiał się, że zostanie Ślizgonem. Na szczęście obawy te nie ziściły się, a on został największym pogromcą uczniów domu Węża, z czego był bardzo dumny. Jednak nigdy nie czuł takiego rozgardiaszu, jak w tej chwili. Co chwila lekko otwierał usta, jakby miało mu to pomóc w zrozumieniu obecnej sytuacji. Na nic jednak.
Stojący nieopodal Scorpius starał się to wszystko przeanalizować swoim chłodnym, malfoyowskim umysłem. Trzeźwe, a przynajmniej w miarę trzeźwe spojrzenie niczego nie ułatwiało. Problem był tak samo głupi, a jednocześnie poważny jak kilka chwil wcześniej. Zupełnie jakby świat sprzysiągł się przeciwko niemu. A przecież to się miało nigdy nie zdarzyć. W końcu nie na darmo chyba słuchał przez całe dzieciństwo opowieści o swojej wyższości nad innymi? A może jednak? W końcu to wszystko przydarzyło się jemu, a nie komuś innemu. Dlaczego do jasnej cholery? Świat go chyba nienawidził. A przecież ten rok miał być lepszy - to, dlaczego więc wszystko szło nie tak jak powinno? Ciągle komplikacje, a teraz to... To jest naprawdę niesprawiedliwe! On naprawdę na to nie zasłużył, a zwłaszcza na... takie coś. Gryfoni, pomyślał pogardliwie.  Zmrużył lekko stalowe oczy i popatrzył na głośno łkającą Candy.
Po policzkach dziewczyny płynęły chyba łzy. Sama zainteresowana jednak starała się wyglądać jednak jak najbardziej atrakcyjnie, mimo swojej żałosnej pozycji i włosów sklejonych czymś białym, ciągnącym się i obrzydliwym. Starała się jednak być damą i zdobyć szacunek. Jak to mówiąc mugole - nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. To nie tłumaczyło jednak tego, znaczy tego wszystkiego, poprawiła się myślach, lekko dotykając swojej zrujnowanej fryzury i krzywiąc się. Po co było się tyle starać, aby dobrze wyglądać na tą imprezę? 
- Co zrobimy z tym wszystkim? - zapytał cichym, napiętym głosem Scorpius. Próbował być miły, ale z jego głosu przebijała lekka wyższość, która zdenerwowała Albusa.
- Że niby, co? Jakbyś nie zauważył, Malfoy, to jesteśmy w takiej samej sytuacji. - Potter zacisnął dłonie, usiłując powstrzymać się przed zrobieniem głupstwa, chociaż z drugiej strony przywalenie Scorpiusowi Malfoyowi wcale nie było głupstwem, tylko dobrym uczynkiem dla świata, który musiał się męczyć z tym wypindrzonym blondasem.
- Naprawdę, Potter? 
- Zamknij się...
- Moglibyście przestać? - zapytała Candy chłodnym, w swoim mniemaniu głosem. Uniosła podbródek w sposób, który kiedyś podpatrzyła u Angelique i popatrzyła na obydwóch chłopaków. Obydwaj stali z wojowniczymi minami, złością w oczach, a chęć mordu była niemal wypisana na ich twarzach; włosy mieli rozwichrzone, a ubrania w nieładzie. Wyraźnie ubierali się w pośpiechu, bo Scorpius miał zapięte raptem dwa guziki, a Albus włożył koszulkę na lewa stronę. Obydwaj popatrzyli na nią przeciągle i wyczekująco, więc zaczęła lekkim i kokieteryjnym tonem, w którym nie było słuchać pewności siebie:- nie kłóćmy się. To nie rozwiąże naszych problemów, znaczy sytuacji, tylko je pogłębi - zacytowała na jednym tchu ulubioną maksymę swojej ciotki Parvati.
- Dobrze się czujesz, cukiereczku? - zapytał sarkastycznym tonem Scorpius, zacisnął swoją szczękę; mięśnie podbródka chłopaka zagrały w słabym świetle.
- Tak - odpowiedziała wyraźnie zaskoczona pytaniem dziewczyna. - Ale czemu mnie o to pytasz i co to właściwie ma do naszej wspólnej nocy?
- To jest jakiś żart? - Albus poczuł się w jakimś dziwnym, niewdzięcznym obowiązku zobowiązany do obrony blondynki. Najwyraźniej miał w sobie zbyt dużo z prawdziwego Gryfona, by zostawić sytuację taką, jaka była. A była nieciekawa. - Mógłbyś być na tyle uprzejmy i dać jej spokój?
- Niby czemu? Zresztą, o ile pamiętam ty mi nie rozkazujesz.
- Uważaj, Malfoy. - Młodszy Potter podszedł do Scorpiusa i spojrzał mu prosto w oczy. Zielone tęczówki śmiało mierzyły się z stalowymi; te same uczucia odbijały w dwóch osobach. Stali tak przez chwilę w zupełnej ciszy. Każda sekunda wydawała się być wiecznością; napięcie stawało się niemal namacalne. Candy tymczasem rozejrzała się trwożliwie po Pokoju Wspólnym Slytherinu. Gdzieniegdzie spali ludzie, jednak nikt nie wydawał się być zainteresowany ich konwersacją. I nie było nikogo, kto przerwałby teraz ta dziwną i głupią sytuację, czy bójkę dwóch uczniów z piątego roku. Jak zwykle, gdy człowiek potrzebuje pomocy to oczywiście nikogo nie ma, pomyślała z oburzeniem. Nie miała nawet czasu, aby wymyślić coś mądrego, więc zrobiła pierwszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy. Wzięła głęboki wdech i delikatnie się zakołysała się w powietrzu, jęcząc:
- Słabo mi, oj, bardzo mi słabo. Tak bardzo mi słabo.
Albus i Scorpius spojrzeli najpierw na Candy, a potem znowu na siebie. Byli niezdecydowani i rozdarci. Najchętniej odwrócili się i poszli - każdy w swoją stronę, jednocześnie zapominając o tym zdarzeniu. I pewnie tak by postąpili, gdyby nie ta tleniona wariatka, która wyraźnie oczekiwała po nich reakcji i uczuć, do których w tym momencie nie byli zdolni.  
- Nie bardzo rozumiem - odparł po dłuższej chwili zastanowienia Scorpius - czego od nas właściwie oczekujesz.
- Gdybyś nie był tak wyniosły to pewnie byś wiedział - mruknął cicho Gryfon, za co został obdarzony piorunującym spojrzeniem stalowych oczu, które nie zrobiło na nim wrażenie. Był już przyzwyczajony i zahartowany do tego ze strony Ślizgonów, których uważał za największe zło tego świata.
- Zamknij się, choć na chwilę...
- Przestańcie! - pisnęła Candy swoim cieniutkim głosikiem.  - My... my - zaczęła, co chwila pociągając nosem - my, znaczy ja i... wy. My musimy coś wymyślić.
- Po co?  - zapytali równocześnie, mierząc blondynkę swoimi spojrzeniami. 
- Bo...  - zaczęła Candy, przeciągając głoski i próbując wymyślić jakiś w miarę sensowny i racjonalny powód. Po kilkunastu sekundach na twarzy dziewczyny pojawił się wyraz ogromnego zadowolenia przemieszanego z ulgą:- ... bo tak trzeba - skończyła z triumfującym uśmiechem, który był niezrozumiały dla chłopaków, z którymi spędziła noc, której oni nie pamiętali i nie chcieli sobie przypomnieć.
***
James bezmyślnie kopnął jakąś butelkę, która leżała pod jego nogami. Przedmiot potoczył się dalej i zatrzymał dopiero przed łóżkiem Easy'ego wśród brudnych ubrań, pustych pudełek i innych śmieci. Potter popatrzył na to przez chwilę, by po chwili wstać i podejść do swojego przyjaciela, który siedział na parapecie, paląc skręta. Przez otwarte okno do pokoju wpadało świeże, rześkie powietrze i rozmaite odgłosy - od wesołych rozmów po ciche pohukiwanie sowy gdzieś w oddali, szkolnymi błoniami spacerowały rozmaite grupki dziewcząt,  a kilkoro Puchonów urządzało bitwę na śnieżki, głośno zakrzykując. 
- Co robimy?  - spytał James bezbarwnym głosem, lekko kopiąc w ścianę. 
- A co właściwie mamy robić? - odpowiedział pytaniem Ryan z głupią miną. - Przecież my nigdy nic nie robimy!
- I może właśnie w tym problem - mruknął ze zniechęceniem Potter, przysiadając na parapecie i wichrząc swoje włosy
- Wiesz, na czym właściwie twój problem? - Ryan nachylił się ku przyjacielowi. - Za dużo myślisz. A poza tym to ciesz się wolnością, tak jak ja.
- Jasne.  - James parsknął głośnym śmiechem.
- Nie ma w tym nic zabawnego...
- Oczywiście, że nie ma - zaczął poważnym tonem James, chociaż jego oczach czaiły się wesołe iskierki. - Rzecz jasna oprócz tego, że ostatnimi czasy zostałeś pantoflarzem.
Ryan momentalnie zamarł. Miał wrażenie, że ziemia się zatrzymała, gdy dotarły do niego słowa przyjaciela, które były w końcu najprawdziwszą prawdą. Przypomniał sobie twarz Marissy, jasne włosy, ciepłe usta i słowa, obietnice, wiążące niczym kajdany. Pamiętał, co obiecywał - zacznie się jej słuchać, szanować i tym podobno głupoty albo... zacznie prowadzić życie w zupełnej abstynencji. Pamiętał poważny wyraz jej twarzy i stanowczość w niebieskich oczach, co niezbicie świadczyło, że Gryfonka nie ma zamiaru odpuścić. Na samo wspomnienie tamtej, przegranej rozmowy, mocno się skrzywił. I choć pozornie wszystko było w porządku, to tak naprawdę cholernie denerwowała go ta sytuacja i fakt, że musi słuchać dziewczyny, nawet jeśli była nią Marissa.
- Cholera, masz rację - rzucił po chwili. Parsknął cicho, zgniatając niedopałek o parapet. - Tylko nie rozumiem jak to się stało... Przecież jestem Ryan Fairchild, na gacie Merlina!
- Właściwie to nie wiem, czy powinienem ci współczuć czy się z ciebie śmiać - odpowiedział James, współczująco klepiąc przyjaciela w ramię. - Chociaż, szkoda przegapić taką okazję...
Tymczasem na korytarz przed męskimi dormitoriami weszła właśnie Lily, zdrapując ze swojej szaty zaschnięte błoto, chociaż nie pamiętała skąd ono się tam właściwie wzięło. Zajęta tą czynnością wpadła na jakiegoś siódmoklasistę, który ostro zaklął i burknął do niej, żeby uważała jak chodzi, po czym poszedł w drugą stronę. Lily otworzyła szeroko usta zdumiona arogancją tego osobnika, jak w myślach nazywała wszystkich przedstawicieli płci męskiej o niskim ilorazie inteligencji. Po chwili zacisnęła wargi, odnotowując w pamięci mocnego kopniaka i solidną nauczkę dla durnia, który nie raczył chodzić uważnie.  I co z tego, że ona była dziewczynę w korytarzyku prowadzącym do męskich dormitoriów, a do tego stała na środku? Właściwie jakie to ma znaczenie?  W końcu kultura jest tylko jedna, a ten  osobnik pokazał, że jej w ogóle nie ma. Tak, już ona dopilnuje swojej małej vendetty. Uspokojona tą myślą, uniosła podbródek, idąc w stronę męskich dormitoriów i zatrzymując się dopiero przed pokojem szóstoklasistów, a w tym jej brata. Włożyła drobną rękę do kiszonki swojej szaty, szukając różdżki, którą jak sobie przypomniała zostawiła na jednym ze swoich szlabanów. Zaklęła szpetnie, zastanawiając się, jak wybadać, czy dormitorium brata jest puste. Otóż musiała, po prostu musiała sobie pożyczyć Mapę Huncwotów i lepiej, aby on o tym nie wiedział. Po co ma się chłopak denerwować? Jeszcze raz sięgnęła do swoich kieszeni, szukając czegoś, co poprawiło słyszalność, gdy jej wzrok padł na stojącą na podłodze szklankę. Rudowłosa nastolatka zmrużyła oczy, przez chwilę intensywnie wpatrując się w przedmiot, by po chwili rozejrzeć się po jak się okazało pustym korytarzu. Schyliła się i wzięła przedmiot w ręce, by po chwili wytrzeć go rąbkiem swojej i tak ubłoconej szaty, a następnie przyłożyć do drzwi; po kilkunastu sekundach na twarzy panny Potter pojawił się uśmiech, który najłatwiej było określić jako złośliwy i przebiegły.
Po drugiej stronie drzwi James z współczuciem spojrzał na swojego przyjaciela, wysłuchując kolejnej porcji jego narzekań na swoją ukochaną. Ryan  wyrażał swój ból i żal, chociaż zdaniem Pottera zupełnie bezpodstawny. W końcu ma to, co chciał. Jednak nie powiedział tego głośno, widząc jaka byłaby naturalna reakcja Fairchilda. Zwłaszcza, że i jego ostatnio dopadły problemy z dziewczynami, różniącymi się jak ogień i woda. Nie mógł się oprzeć Angie, ale gdy z nią dłużej przebywał w jego myślach pojawiał się obraz twarzy Sereny. Impas; sytuacja, z której nie widział wyjścia, sytuacja, w którą zresztą sam się wpakował.
- Stary, żyjesz jeszcze? - zapytał z  sarkazmem w głosie Ryan.
- Niestety, tak - odparł tym samym tonem James, a stojąca pod drzwiami Lily z trudem powstrzymała jęk rozczarowania, wszak miała nadzieję, że o tej porze dormitorium jej brata nikogo nie będzie. Już miała odłożyć swój super sprzęt szpiegowski - szklankę, gdy usłyszała dalsze słowa swojego brata:- ...ale nie wiem jak długo jeszcze to wszystko pociągnę. Te kłamstwa, tajemnice...
- Chyba mi nie powiesz, że odzywa się w tobie sumienie? - zakpił Ryan, a Lily usłyszała jego cichy, lekko szyderczy śmiech. - Poza tym gra się toczy, więc... nie możesz się wycofać, po prostu nie możesz.
- Myślisz, że to takie łatwe? - Niemalże krzyknął James. - Gdy jestem z Angie w pewnym momencie, zresztą najbardziej nieodpowiednim momencie pojawia się twarz Sereny i myśl, co by powiedziała, gdyby mnie zobaczyła.
- Nie możesz się wycofać - powtórzył gorączkowo Ryan. - James, stary uspokój się, a nie panikujesz jak baba. Wszystko będzie dobrze, a sytuacja z czasem powinna się jakoś unormować...
- Niby jak? - zapytał prześmiewczym tonem James.
Tymczasem stojąca za drzwiami Lily odsunęła się i oparła o przeciwległą ścianę. Nie żeby była zdziwiona - nigdy nie posądzała Jamesa o coś takiego jak kodeks honorowy. Wiedziała jaka jest rzeczywistość i jej brat, więc czemu czuła jakieś lekki zdziwienie. Lekko zmarszczyła brwi, próbując ułożyć jakiś plan. Najlepiej taki, który dotkliwie zraniłby Jamesa i oduczyłby go traktować dziewczyny jak zabawki, co było zdaniem Lily rzeczą niedopuszczalną i powinno być karane Cruciatusem abo snopem zielonego światła. W oczach rudowłosej nastolatki zapłonął ogień; była zdecydowana na wszystko by bronić swoich przekonań, zwłaszcza, gdy mogła się na tym ugrać.  Zbiegła szybko pustymi schodami i rozejrzała się po Pokoju Wspólnym, w którym było około trzydziestu osób w poszukiwaniu znajomej twarzy Hugona, który zawsze bez słowa jej we wszystkim pomagał. I co ważne nigdy nikomu nie mówił, co robią. Nie dostrzegła swojego kuzyna, lecz jej wzrok za to padł na C.C.. Dziewczyna rozmawiała z kilkoma koleżankami ze swojej klasy i wesoło śmiała się.  Lily zaś przypomniała sobie wysokiego siódmoklasistę, który ją potrącił na schodach. Chyba już wiedziała, co jest jego słabą stroną i co, a raczej kto poniesie konsekwencje. 
- Lily. - Panna Potter odwróciła się, słysząc cichy, dziewczęcy głos. Kilka metrów dalej stała Serena Wilson i patrzyła na nią z leciutkim uśmiechem, który miał pokryć lęk i zmieszanie.
- O co chodzi? - zapytała, przewiercając dziewczynę spojrzeniem swoich brązowych oczu. 
- Profes... Profesor - za jąkała się, spuszczając wzrok pod czujnym spojrzeniem trzecioklasistki.  - Profesor Longbbottom kazał ci przekazać, że twój szlaban zacznie się od jutra. Masz się stawić o siedemnastej...
- A kto będzie mnie nadzorował? - Przerwała jej Lily.
- Ja - odpowiedziała niepewnie Serena, na co Lily tylko kiwnęła głową. Szóstoklasistka widząc to szybko odeszła. Lily popatrzyła na nią przez chwilę, a w jej oczach pojawił się nagle złoty blask zrozumienia. W Hogwarcie była tylko jedna dziewczyna o imieniu Serena, a więc ta... Brzydula była przedmiotem zakładu Jamesa? Panna Potter z niechęcią pomyślała o własnym bracie - wszak, chociaż jej zdaniem Serena Wilson nie miała charakteru to i tak nie zasługiwała na coś takiego. Najwyraźniej nikt nie nauczył Jamesa Syriusza Pottera rozumu.  I jako, że nie było innych chętnych do pojęcia się tego zadania wszystkim jak zwykle musi się zając ona, Lily Potter...
***
Przystojny, wysoki chłopak o hipnotyzującym spojrzeniu i roztargnionym wyrazie twarzy patrzył w dół, przyglądając się pojedynczym i zbiorowym plamom w odcieniach ciemnej szarości lub jasnej czerni. Widział wszechogarniający obraz wszechświata. Świat składający się z rozmazanych części, których nie mógł wyraźnie dostrzec w półmroku z wysokiej Wieży Astronomicznej, w której się właśnie znajdował. Ze świstem wypuścił powietrze, pozwalając ujść wszelkim emocjom, zwłaszcza tym związanym z pewną tycjanowłosą boginią. Ciągle miał w pamięci wyraz satysfakcji w jej oczach, pełne wyższości zmarszczenie nosa, zaciekawienie malujące się w kącikach ust, czy wreszcie ogarniająca jej całą twarz niewiedza, na którą reagowała paniką. Całość tworzyła iście wyjątkową mieszankę, która zajęła stałe miejsce w myślach, sercu i twórczości tego roztargnionego, pełnego kunsztu i finezji artysty. Ostatnimi czasy, czyli odkąd został poinformowany, że na świecie istnieją ważniejsze sprawy od uczuć i sztuki, rzeczy, za które Easy był gotów zabić. Pani jego serca nie potrafiła, nie chciała i chyba nie mogła tego zrozumieć. Sądziła, że rzeczy, które można udowodnić rozumem czy ludzka opinia są ważniejsze.
- Easy, skaczesz czy nie? Bo mi zaczyna się robić zimno - rzuciła lekko Natalie Halliwell, obrzucając swojego kumpla szybkim spojrzeniem, by po chwili wrócić do leniwego przekręcania stron Młodego Uroku, najpopularniejsze gazety dla młodych czarownic. Krukonka wydawała się być zupełnie spokojna pomimo tego, że Adams stał niebezpiecznie blisko barierki z bardzo nieszczęśliwą miną. 
- Pozwól mi przez chwilę pocierpieć w milczeniu - odpowiedział po dłuższej chwili, na co dziewczyna niecierpliwie przewróciła oczami, odgarniając niesforne blond włosy.
- Z tym, że tym cierpisz w milczeniu już trzecią godzinę, a mi jest zimno. - Rzuciła gazetę na podłogę i odchyliła się do tyłu. 
- Nie mogę myśleć, nie mogę tworzyć, nie mogę... - zaczął powtarzać gorączkowo Easy, chodząc w kółko. - Ja umieram.
- Przesadzasz. Nie umiera się z miłości - powiedziała z cwanym uśmieszkiem Natalie. - Zresztą, nie rozumiem czemu aż tak ci na niej zależy.
- Czemu? - W niebiesko-zielonych tęczówkach Easy'ego pojawił się złoty blask. - Bo ona jest jedyna i niepowtarzalna, wyjątkowa, unikatowa. Niczym twórczość zapomnianego blaskiem świata artysty, niczym nieodkryte malowidło naszych pradziadów. A jej włosy są niczym ogień, który będzie wiecznie płonął i przynosił zniszczenie, jednocześnie siejąc ulgę. Oczy zaś róży* mej duszy powodowały nieustanny galop mego serca, które wyrywało się do niej z całych sił. Sam jej widok wystarczył, abym czuł radość, napełniającą mą dusz; była obok, a ja czułem ukojenie.
Natalie z zadumą popatrzyła na swojego przyjaciela. Podobnie jak i Ryana, James tak i Eays'ego znała niemal od zawsze. Pamiętała ich pierwsze nieporadne pocałunki, próby rozpięcia jej stanika czy podrywy starszych dziewczyn, które na początku zupełnie ich ignorowały. Wszyscy mieli w sobie to coś, co przyciągało do nich ludzi, a zwłaszcza kobiety. Świetnie pomagała im w tym dobra prezencja- cała trójka była wysoka, smukła, lecz muskularna i bardzo przystojna. Każdy z nich stanowił zagrożenie dla niewieściego serca, więc do do dopiero wszyscy trzej? Znała ich jak mało kto. Wiedziała, że Ryan jest niemal uzależniony od Marissy i wątpiła czy kiedykolwiek zdecyduje się ją zostawić; James potrafił jak nikt całować i miotał się ostatnio, jakby szukał odpowiedzi,  które tak naprawdę tylko on sam znał; zaś co się tyczy Easy'ego to wyglądał jakby cierpiał, i to przez najsztywniejszą chyba dziewczynę w całym Hogwarcie, której wystarczyło jedno spojrzenie, aby uciszyć rozbrykanych drugoklasistów czy uspokoić zbyt głośno plotkujące Puchonki.  Nic więc dziwnego, że nie potrafiła zrozumieć fascynacji Adamsa.
- Sztuka straciła sens - powiedział cichym, melodyjnym głosem Easy, a Natalie pokręciła lekko głową. Zawsze wiedziała, że jej wiecznie pochłonięty sztuką przyjaciel przesadza, lecz niby nie dramatyzował aż w takim stopniu.
- To może namaluj jakiś obraz, który będzie przedstawiał kwiat twego serca? - zaproponowała, za co została obdarzona lekko nieprzytomnym spojrzeniem. 
- Namalowałem swoją miłość w tysiącach kolorów życia. Lecz i tak mą muzą pierworodną będziesz ty - szepnął nagle, a w jego oczach pojawiło się przelotne pożądanie. Niespodziewanie podszedł do niej i lekko pocałował; dziewczyna zareagowała na to uśmiechem - wreszcie Easy zaczynał przypominać człowieka, którego znała i wiedziała jak pocieszać. Najwyraźniej świat powoli wracał do normy.
______________________
*- ang. rose - róża, gra słów.

Znowu dodaję rozdział z opóźnieniem, chociaż naprawdę się starałam, a przynajmniej próbowałam. Ale przynajmniej dłuuugo, nie? Najdłuższy chyba rozdział jaki napisałam. Co do jakości powyższego tekstu to tym razem się nie wypowiem - pozostawiam to Waszej ocenie, która ma dla mnie ogromne znaczenie.
Kolejny rozdział powinien się pojawić pod koniec miesiąca, a jeśli nie - to znaczy, że go nie będzie i trzeba poczekać do okrągłej rocznicy, która wypada 11 listopada, całkiem ładna data, prawda? W każdym razie na pewno ,,coś" wtedy dodam, co to jeszcze nie wiem, ale macie moje słowo, iż coś się pojawi, choćby nie wiem co.
Pozdrawiam.

11 komentarzy:

  1. Baaaaaaardzo mi się podoba. Jest świetnie. Kocham Jamesa. Chyba się w nim zakochała. Jest taki słodki, chociaż też taki trochę niegrzeczny chłopiec….. I loveee Jamesssssss.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz, dziś mam dużo do powiedzenia o tym rozdziale, a to chyba znaczy że niewiele napiszę. Poczekaj sekundę, muszę sobie załączyć ten rozdział w nowej karcie żeby o niczym nie zapomnieć. Rozważania Albusa takie sobie w porównaniu z tymi malfoyowymi. Scorpinus wymiata, chociaż i tak najlepsza tutaj była Candy.Że też można być taką idiotką…Lily to ja uwielbiam. I wiesz co? Wcale nie byłoby mi przykro, gdyby dała nauczkę Jamesowi. Przydałoby mu się, niech się nauczy jak powinien traktować kobiety. Serene trochę bardziej „bezcharakterowa” niż zawsze, nie wiem dlaczego. I wiesz co? Najmniej podobała mi się końcówka. Nie ostatnia część, bo te rozważania Easy’ego były okey. Ostatniego akapitu to Ci nigdy nie wybaczę. Nie wierzę, że Easy nawet w tym całym swoim zepsuciu mógł zrobić coś takiego! Zaczynam nienawidzić tej wiedźmy Halliwell. Widzisz?Mam pytanie: kiedy dodasz jej zdjęcie? I Lily? Jestem ich niezmiernie ciekawa. I Rose przy okazji, bo jakoś ina mi nie pasuje… ;DPozdrawiam, IssPS: Może wyślij Easy’ego na odwyk, hmm?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja natomiast no cóż.. mam mieszane uczucia, lecz powiem tak, przez ciebie mam skojarzenia(ja ze wszystkim mam skojarzenia… nie zbadana ma natura). Ale co powiedzieć? Scorpiusa uwielbiam, Lilkę też, Albus taki, jak ojciec. James… jest zły i tyle! ;p Sereny było mało… jeszcze bardziej cicha niż zwykle, ale cię rozumiem, bo masz strasznie dużo postaci i musisz to jakoś rozłożyć. Co do Natalie mam tylko dla niej jeden akapit,ale nie będę się brzydko wyrażać. Nie cierpię takich osób…I Lilka powinna się zemścić! Trzymam jej stronę! Candy, jak zwykle pusta, Ryan to debil, który powinien dostać porządnego kopniaka. Easy niech się postara o Rose.Jestem też wdzięczna za komentarze i naprawdę jest mi miło, że choć trochę podoba ci się moje opowiadanie. Dzięki za kciuki!Co do Zdolnego Ślązaka, to coś na kształt takich próbnych testów gimnazjalisty…;)Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jej, normalnie wybaczę Ci dzisiaj te literówki. :D Piękne to było, a wiesz dlaczego? Bo James się zmienia. Ma wyrzuty sumienia, co mnie bardzo cieszy, bo to świadczy o tym, że ma sumienie. W przeciwieństwie do Ryana, którego zaczynam obrzucać wyzwiskami. :P Jeśli chodzi o Easy’ego to wszystko mi się podobało oprócz Natalie. Ech, co to jest za… Dobrzrz… Przejdźmy do Albusa. Wydaje mi się, że nieźle sobie sam dokopał z tą blond lalunią. I nie mam tu na myśli Scorcpiusa. ;P Na deser zostawiłam Lily, bo jej cudowność mnie poraża i nie jestem w stanie nic więcej napisać. Uwielbiam ją! Walcz mała! xD Mam nadzieję, że uda Ci się jak najszybciej napisać następny rozdział. Buźka! [teenage-wasteland]

    OdpowiedzUsuń
  5. No wiecie, Wy co? faceci są pokręceni… Easy jest załamany z powodu Rose, właściwie to odniosłąm wrażenie, że jemu nie chodzi tu o pożądanie, tylko, że coś do niej czuje, a po chwili całuje się z Natalii…Yh Ci faceci, gdybym tak nie kochała Easy’ego i nie widziałabym w nim miłości dla Rose, to pewnie chciała bym go ubić ;PMożecie mówić, że jestem pokręcona, ale coraz bardziej lubie Lily (aczkolwiek do Rose to ona się nie umywa!), jakoś pozytywnie na mnie wpłyneła w tym rozdziale. Natomiast scena pomiędzy „Naszym, Waszym” trójkącikiem była wprost fenomenalna!!!Gratuluje udanego (kolejnego zresztą) rozdziału :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam Lily , wreszcie weźmie sprwy w swoje łapki . Oj będzie się działo ![Lizbeth-and-the-marauders], [dziedzice-voldemorta]

    OdpowiedzUsuń
  7. Muszę powiedzieć, że przeczytałam całe Twoje opowiadanie i wręcz się w nim zakochałam. Jest takie inne, nikt nie przedstawił bohaterów od tej strony, zawsze oni byli grzeczni, bez żadnych problemów w nauce, w miłości. A tutaj taka łajnobomba! Masz taką lekkość pisania, że pomimo iż nie dzieje się w opowiadaniu nic mrocznego, np. żadnych ataków, przemocy, tylko problemy miłosne, za którymi nie przepadam, ale mimo to nie mogę doczekać się następnego rozdziału, to jest pierwsze opowiadanie miłosne, które czytam z taką przyjemnością i łatwością. Szczególnie podoba mi się jak opisujesz parę Rose&Easy. Ale najlepszą parą jest oczywiście Serena&James. Tytuł największych durni otrzyma dumnie Candy i Ryan, a najbardziej znienawidzonej Natalie. To tyle ode mnie. Czekam na nowy rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  8. Bell i Hidney26 lipca 2013 13:25

    Muszę powiedzieć, że przeczytałam całe Twoje opowiadanie i wręcz się w nim zakochałam. Jest takie inne, nikt nie przedstawił bohaterów od tej strony, zawsze oni byli grzeczni, bez żadnych problemów w nauce, w miłości. A tutaj taka łajnobomba! Masz taką lekkość pisania, że pomimo iż nie dzieje się w opowiadaniu nic mrocznego, np. żadnych ataków, przemocy, tylko problemy miłosne, za którymi nie przepadam, ale mimo to nie mogę doczekać się następnego rozdziału, to jest pierwsze opowiadanie miłosne, które czytam z taką przyjemnością i łatwością. Szczególnie podoba mi się jak opisujesz parę Rose&Easy. Ale najlepszą parą jest oczywiście Serena&James. Tytuł największych durni otrzyma dumnie Candy i Ryan, a najbardziej znienawidzonej Natalie. To tyle ode mnie. Czekam na nowy rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  9. corny16@op.pl26 lipca 2013 13:25

    Niesamowity rozdział ^ ^Czekam na Twoją kolejną notkę i w ogóle to chciałam Ci powiedzieć, że kocham Twoje opowiadania wiesz? :3

    OdpowiedzUsuń
  10. Oj, to teraz się Lily za Jamesa zabierze…Aż się boję co ona mu może zgotować ;pOgólnie bardzo fajna notka, przedstawiłaś rozterki miłosne całej trójki ;>

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo mi się podobało. Bardzo, bardzo. To była chyba najdłuższa z części tego opowiadania. I najbardziej intrygująca. Najwięcej uznania zyskałaś u mnie za te wstawki z Lily. Były nieziemskie, trzymaj tak dalej. Co do Jamesa… cieszę się że ma w końcu wyrzuty sumienia, i że prawda w końcu wyjdzie na jaw, jeśli Lilka weźmie sprawy w swoje ręce. Oczywiście nie zyczę im tego, ale potter zachował się wobec Sereny nie fair, Ach! Nie mogę się doczekać nowej części.

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.