11 sierpnia 2013

Miniaturka: Jedno miejsce, trzy kobiety a historia się zmieniła

1
1925
Witaj, Adelo.
Uśmiech zamarł na jej ustach, gdy usłyszała ten głos. Jego głos. Miała wrażenie, że świat zwolnił, a czas się zatrzymał. Nagle jakby przycichły dźwięki piosenki o nieszczęśliwej kochance porzuconej przez ukochanego śpiewanej przez kataryniarza, a zgiełk uliczny bardziej tonął w pobliskich drzewach. Nawet Słońce schowało się za chmury, jakby oddalając się do wszystkiego. Jedynie gałęzie wysokich drzew miarowo trzepotały na wietrze, gdy ona wciąż stała nieruchomo tu, na placu Piłsudskiego. 
To musiał być on, przemknęło jej przez myśl. Nikt inny nie byłyby w stanie zakłócić jej spokoju, wymawiając tylko dwa słowa. Nikt inny. Tylko on. Choć od ostatniego spotkania minęło ponad dziesięć lat, nigdy nie zapomniała. Wątpiła, czy ktokolwiek byłby w stanie się na coś takiego zdobyć. Pamiętała czułe słowa, miłość, strach i ostatnią, najsilniejszą tą wszechogarniającą rozpacz, gdy wszystko się tak raptownie skończyło; urwało bez najmniejszej szansy na powrót do przeszłości.

Powoli odwróciła się. Uważała, aby nie podnieść wzroku, nie spojrzeć w jego oczy, nie dostrzec czego, co nigdy nie istniało.
- Julian? Julian Zawoyowski, to naprawdę ty? – zapytała lekko schrypniętym od emocji głosem. Nie mogła się powstrzymać, gdy ukradkiem zerknęła na niego. Chociaż minęło wiele lat, on wcale się nie zmienił. Wciąż był tak samo zachwycający. Miał zbyt ostre rysy, aby można go nazwać przystojnym, a jednak nie przeszkadzało mu to robić furory w damskim towarzystwie
- Tak, to ja. – Ciemnoniebieskie oczy patrzyły na nią badawczo. Kiwnęła lekko głową, jakby przyjmując to do świadomości. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale szybko je zamknęła. Co właściwie powinna teraz powiedzieć? Zacząć niezobowiązującą pogawędkę, czy od razu odnieść się do wspólnej przeszłości? A może odejść szybko i modlić się do Boga, aby za nią nie szedł? Rozejrzała się po placu, chcąc zyskać chwilę czasu. 
Codziennie chodziła ocienioną ścieżką i mijała kataryniarza o smutnych oczach. Miał przyjemny dla ucha głos. Czasem przystawała, aby posłuchać. Niekiedy rzuciła kilka monet do jego puszki albo przyniosła coś do jedzenia dla ubogiej kobiety siedzącej zawsze na tej samej ławce. Zawsze jednak czuła się tu bezpiecznie. Teraz jednak to uczucie bezpowrotnie zniknęło.
- Cóż za spotkanie – powiedziała zaskakująco pewnym głosem, unosząc głowę. Kiwnął głową i nie spuszczał z niej wzroku, jakby czekał, co jeszcze powie.
Ona jednak nie miała zamiaru dodawać nic więcej. Maska kurtuazji i kultury mogła być dobra na spotkanie z nielubianą kuzynką czy ciotką, ale nie mężczyzną, który złamał jej kiedyś serce.
- Może usiądziemy? – zaproponował po chwili przedłużającego się milczenia. Miała ochotę odmówić, lecz niespodziewanie kiwnęła głową, zaskakując samą siebie. Dostrzegła nieopodal wolną ławkę i powoli zaczęła iść w jej kierunku. Nie oglądała się za siebie. Usiadła na ławce i wygładziła fałdy bawełnianej sukienki w słoneczniki. 
 - Adelo, porozmawiasz ze mną? Nie możesz mnie cały czas ignorować. – Nie uzyskawszy żadnej odpowiedzi, mówił dalej – Nigdy bym nie pomyślał, że spotkamy się właśnie tutaj. Od naszego ostatniego spotkania minęło już prawie dziesięć lat. Pamiętasz je?
Jak mogłaby zapomnieć? Juliana w pełnym umundurowaniu, z odbezpieczoną bronią i długimi oficerskimi butami, których stukot wciąż nawiedzał ją we wspomnieniach. Mówił szybko, nie tracąc czasu na kurtuazyjne kłamstwa czy grzeczności mające osłodzić rozstanie. Spieszył się na front, do wojny, a może do tej drugiej, innej? Nie dawał nadziei, tylko oznajmiał nieuniknione. Ona siedziała niczym szmaciana lalka, dopóki stukot oficerek nie zatracił się w ulicznym hałasie. Rozpłakała się, głośno łkając.
Uniosła głowę, chcąc mu to przypomnieć, ale zdała sobie sprawę, że Julian wcale nie oczekiwał odpowiedzi. Patrzył przed siebie na zielone liście i ludzie przechodzących obok i opowiadał jej o wszystkim, co przydarzyło mu się w ostatnich latach. Opowiadał o wojsku, kilku znajomych i swojej matce, którą niegdyś tak polubiła, a zmarła niedawno na zapalenie płuc.
- Przykro mi. Bardzo ci współczuję – wyrwała się, a w jej głosie zabrzmiała troska. Spontanicznie wyciągnęła dłoń i przykryła nią rękę Juliana. Nic nie powiedział, tylko spojrzał na nią spod na wpół przymrużonych powiek. 
- Nie spytasz o nic? – zapytał cichym głosem.
Wyrwała dłoń, nie patrząc na niego.
- Nie, nie zapytam. 
- Adelo…
- Nie pytałam przed laty, gdy złamałeś mi serce, więc tym bardziej nie zapytam teraz. Nie, Julianie, nie mogę.

*

Miałem trzynaście lat, gdy ją poznałem. Była moją sąsiadką. Miała rumieńce na twarzy i długie rude warkocze, za które ją ciągnąłem. Zadzierała wtedy głowę i patrzyła na mnie rozwścieczonym wzrokiem. W kolejnych latach widywaliśmy się coraz rzadziej, a gdy wstąpiłem do wojska, tylko kilka razy w roku. Podczas jednej z przepustek dostrzegłem, że Klara  wyrosła na śliczną dziewczynę. Miała śliczny uśmiech, dobre serce i piękny głos. Nie wahałem się długo i szybko jej się oświadczyłem. Cała rodzina cieszyła się z naszego szczęścia. – Przerwał na chwilę, patrząc na jej twarz. Jasne włosy spływały na jej ramiona, usta lekko rozchyliła, a w oczach płonęła ciekawość.  – Snuliśmy plany, które przerwała choroba jej ojca. Miał chore płuca, więc wyjechali nad morze. Ja miałem do nich pojechać, ale uniemożliwiło mi to wojsko. Najpierw nie dostałem przepustki, a później… Później była wojna.  Adelo, nie myśl, że nie traktowałem cię poważne, bo to nie prawda. Zakochałem się w tobie jak głupiec. Cały czas myślałem tylko o tobie. O twoich włosach, oczach, dotyku. Nie mogłem tego znieść. Honor mi nie pozwalał.
Opuściła wzrok, widząc cierpienie w jego oczach. Ta opowieść musiała sporo go kosztować. Z natury był skryty i zamknięty w sobie. Mógł uchodzić za duszę towarzystwa w wojskowych koszarach i brylować na warszawskich salonach, lecz nie miał wielu prawdziwych przyjaciół. Wytrwale chronił swojej prywatności i nigdy nie mówił o uczuciach. Pamiętała ciągłą walkę o niego przed laty. Kiedyś każde wyznanie było dla niej cenniejsze od złota, podczas gdy teraz sam opowiadał jej swoją historię. Mówił, że ją kochał. Niegdyś ta informacja byłaby dla niej darem od losu. Teraz wiedziała jednak, że miłość nie znaczyła dla niego wiele
Honor był o wiele ważniejszy. Płynął w jego żyłach wraz z krwią i znaczył wszystko. Definiował go. Słusznie moralne postępowanie było jedynym na jakie mógł się zdobyć. To ono pomogło mu przeżyć wojnę, niewolę i każdą bitwę. Honor i ojczyzna stanowiły wartości, w które wierzył i nawet miłość nie mogła tego zmienić. 
- Gdzie ona teraz jest ?
- Zanim umarła powiedziała, że idzie śpiewać aniołom – powiedział twardym głosem. – Wiedziała, że koniec jest nieunikniony. Zachorowała na gruźlicę. 
Kiwnęła głową, nie bardzo wiedząc, co powinna odpowiedzieć na takie wyznanie. Wyrazy współczucia wydawały się zbyt odpowiednie. Niegdyś raz czy dwa przemknęła jej przez głowę myśl, że nieznana Klara stanowi przeszkodę dla ich miłości. Szybko jednak przyszło otrzeźwienie – to nie w narzeczonej tkwił problem. Były nimi zobowiązania Juliana wobec niej. Teraz jednak żadna reakcja nie wydawała się odpowiednia wobec ich przeszłości.
Pozwoliła ciszy wypełnić brak słów, zanim się odezwała:
- Czego ode mnie oczekujesz, Julianie?
- A czego ty oczekiwałaś ode mnie przed laty? – odpowiedział pytaniem, nagle przystając. Spacerowali alejkami wkoło placu Piłsudskiego, który przyciągał ich niczym magnes. Ona sama zastanawiała się, dlaczego właściwie zgodziła się na to spotkanie. Mogła odmówić. Powiedzieć, że ma narzeczonego, który traktuje ją jak księżniczkę, nosi na rękach i codziennie kupuje kwiaty od ulicznej kwiaciarki albo skłamać, że musi teraz dłużej pracować. Powinna poszukać wymówki, zamiast zachowywać się jak nastolatka.
- Nie oczekiwałam nic, co teraz miałoby znaczenie – odezwała się głośniej niż miała zamiar.
- Wtedy byłam do szaleństwa zakochana. Miałam tylko osiemnaście lat i wydawało mi się, że mogę wszystko. Trwała wojna, a ja liczyłam, że los mi sprzyja. Wyobrażasz sobie? – spytała z niedowierzaniem w głosie. –  Trwała wojna, a ja liczyłam, że los mi sprzyja, nie rozumiesz? Walczył mój ojciec i dwóch braci, ale do mnie to nie docierało, bo byłam z tobą. Do dziś nie jestem w stanie tego zrozumieć, jak mogłam się tak zapomnieć – zakończyła, a w jej oczach pojawiły się łzy. Drobne ramiona zadrżały. Gdy ją delikatnie objął, przeszedł ją dreszcz. Uniosła głowę, ale on tylko pogłaskał jej ramię.
- Patrząc na kierunek, w jakim poszło nasze spotkanie, na pewno nie domyślisz się, że miałem nadzieję nieco inny nastrój. – Przerwał cieszę, rozładowując napiętą atmosferę. Adela nie mogła się powstrzymać od wygięcia ust w nieśmiałym uśmiechu. 
- Jesteś niepoprawny – zarzuciła mu, odsuwając się i kończąc uścisk. Ruszyła alejka, wsuwając dłoń w ramię Juliana.
- Zawsze taki byłem – sprostował z rozbawianiem. – Nie zmieniłem się, nie licząc siwych włosów.
- Siwych włosów?- powtórzyła zaskoczona. Zerknęła na jego głowę. Czarne włosy, nieco dłuższe nie wymagała obecna moda, opadały na kołnierzyk wojskowego płaszcza. Po chwili dostrzegła w nich srebrne nitki, nieodzowny odcisk płynącego czasu. Wyciągnęła dłoń, muskając jego czuprynę opuszkiem palca. Gdy zdała sobie sprawę z intymności tego gestu, natychmiast cofnęła rękę.
- Przepraszam, nie powinnam była…
- Dlaczego nie? – przerwał jej.
-  To chyba oczywiste. Żadne z nas nie ma ochoty odnawiać tej znajomości, dlatego nie powinnyśmy się zbytnio angażować, nie uważasz? Nie jesteśmy też przyjaciółmi i wątpię, czy moglibyśmy się nimi tak nagle stać.
- Przyjaciółmi na pewno nie będziemy – zapowiedział, częściowo potwierdzając jej obawy. – Odnowić tamtej znajomości też nie możemy, bo sam ją zakończyłem. Wiem, że cię wtedy zraniłem i codzienne tego żałuję. Przeszłości już nie naprawię i muszę z tym żyć. Możemy jednak razem walczyć o wspólną przyszłość. 

*

Jak tam było? – zapytała, zajmując miejsce na ławce. Julian usiadł, gdy postawiła między nimi truskawki. Kupili je od stojącej nieopodal dziewczynki, która głośno reklamowała swój towar jako najlepszy i najbardziej soczysty na rynku. Chociaż na placu Piłsudskiego często stali drobni sprzedawcy, Adela dopiero niedawno zdała sobie sprawę z ich obecności. 
Podczas spotkań z Julianem wszystko toczyło się tak powoli, że na nowo poznawała otaczający ją świat. Gdy dostrzegła afisze teatralne zapowiadające wystawianie ,,Zemsty” Aleksandra Fredry i na chwilę przystanęła, aby im się przyjrzeć, on następnego dnia zabrał ją na to przedstawienie. Wystarczyło, aby popatrzyła tęsknym wzrokiem na kataryniarza, aby Julian wrzucił mu zwitek banknotów.
Taka też była historia dzisiejszych truskawek. Widząc dojrzałe owoce, natychmiast nabrała na niego ochoty. Chociaż protestowała i mówiła, że sama może za nie zapłacić, Julian pozostał głuchy na jej racje. Rozpieszczał ją swą troską i obecnością. Cały czas był obok, czuły i wyrozumiały, ale jednocześnie dyskretny, jakby świadomy jej potrzeb. Wiedziała, że może na niego liczyć, a  on nie zawiedzie, nie rozczaruje. Nigdy nie osaczał jej swoją obecnością. Rozumiał, że czasami potrzebuje chwili samotności. Pozwalał na zachowanie potrzebnego dystansu, ale nigdy nie zostawiał jej samej. 
Gdy tylko pozwalał mu na to czas wyciągał ją do różnych miejsc. Bywali w kawiarniach, jak Mała Ziemiańska, ulubiony lokal Juliana. Niewielkie pomieszczenie zwykle było wypełnione artystami, profesorami i oficerami. Czekał tam na nich maleńki stolik w rogu, przy którym Julian musiał kulić swoje długie nogi. Zawsze ją to bawiło. Innym przeżyciem były wizyty w teatrach. Wciąż miała w pamięci Teatr Narodowy, w którym oglądali razem ,,Uciekła mi przepióreczka”  w reżyserii Juliusza Osterwy. Adaptacja zasługiwała na zachwyt odbiorców i bardzo przypadła jej do gust. Świetna obsada, przyprawiająca o dreszcz muzyka i gra światłem nikły jednak w jej pamięci na wspomnienie pocałunku Juliana, gdy po przedstawieniu odprowadzał ją do domu. Bardzo lubiła ich spotkania, ale najbardziej czekała na te, które miały się odbyć przy Pałacu Saskim. Tutaj czuła się najlepiej i miała wrażenie, że doskonale pasują do tego miejsca. Tutaj wszystko się skończyło, aby teraz po latach na nowo rozpocząć. Miała wrażenie, że to jakiś znak od losu, jakby tylko ten plac mógł im pomóc naprawić wzajemne relacje.
- Słuchasz mnie? – spytał.
- Oczywiście, że tak – zaprotestowała, mrugając gwałtownie, aby otrząsnąć się z własnych rozmyślań. Wyjęła jedną truskawę, przystawiła ją do ust. Słodki kęs błyskawicznie zniknął w jej ustach. – Powiedz mi jednak, Julianie, coś ciekawszego. O, opowiedz mi jak to się stało, że rozmawiam teraz z porucznikiem. – Wskazała na podwójne gwiazdki i trzy pięcioramienne gwiazdki naszyte na naramiennikach. Ich srebrna barwa wyraźnie odcinała się od munduru.
- To nie jest zbyt ciekawa historia.
- Zbyt ciekawa czy zbyt przygnębiająca? – zapytała, chcąc sprostować. Jego zacięta twarz wystarczyła za odpowiedź. Zauważyła, że za wszelką cenę starał się ją chronić. Nawet jeśli tak jak teraz dotyczyło to przeszłości, którą pragnęła poznać. – Proszę, chcę się dowiedzieć o tobie wszystkiego.
Popatrzył na nią z wahaniem, ale skinął głową, rozumiejąc jej słowa.
- Wojna już się skończyła, gdy w wojsku znowu nastąpiła pełna mobilizacja. Starcie z bolszewikami było nieunikniona i zdawano sobie sprawę, że teoretycznie jedna bitwa może rozstrzygnąć losy Polski, chociaż wtedy jeszcze nie wszyscy chcieli w to wierzyć. Wczesnym latem zaczęto formować wojsko. Stacjonowaliśmy wtedy nieopodal Torunia, tuż przy Wiśle. Do obozu przybywało mnóstwo ochotników. Ludzie z całego kraju, emigranci, którzy porzucili ojczyznę i zesłańcy z Syberii, ukradkiem dowiadujący się i zaciągający. Tygodnie oczekiwania wydawały się latami. Niecierpliwi młokosi wszczynali niepotrzebne bójki, a wszyscy prażyli się w upale. To jednak nagle straciło znaczenie, gdy wybiła godzina prawdy. Dostałem przydział na front północny. Walczyłem pod rozkazami generała Bolesława Roi, kiedyś przyjaciela mojego ojca. Początkowo myślałem, że to jakiś znak, sygnał, że on żyje i walczy gdzieś w pobliżu. Miałem rację, gdy znalazłem jego ciało po bitwie. – Zerknęła na jego twarz. W pewnej chwili zacisnął usta. Nie było go tutaj, wciąż przebywał w świecie wspomnień – Bitwa była decydująca. Powie ci to każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o polityce i wojnie. Musieliśmy wygrać, aby odzyskać niepodległość, aby móc mówić Polska, aby odzyskać nadzieję. Nikt jednak nie wspomina, że nasze zwycięstwo było jednocześnie największą klęską. Wciąż pamiętam jęk młodego szeregowego, który płakał jak dziecko, wiedząc, że zaraz umrze. Pamiętam zawodzenie rannego żołnierza proszącego, aby go dobić. Pamiętam śmierć ich wszystkich. Padaliśmy jak muchy, a uratowało nas jedynie podejście taktyczne. Nie chcę mówić, że to nie było zwycięstwo, bo to byłoby kłamstwo. Jednak ja zawsze będę patrzył na to trochę inaczej. Widmo śmierci unosiło się, zbierając krwawe żniwo, a za zwycięstwo zapłaciliśmy wysoką cenę.
- Ale teraz to już się skończyło.
Spojrzał na jej zawziętą twarz, na której malował się upór, po czym wzruszył ramionami:
- Dziś na pewno. Wojna nie wybuchnie dziś, jutro czy pojutrze. Świat nie jest do niej przygotowany. Nie jesteśmy jednak przewiedzieć, co zostanie zapisane na kolejnych kartach historii.
- Może zmienimy temat?
- Czyżby mojej pani znudziły się rozmowy na temat wojny? – zapytał kpiącym tonem. Dała mu kuksańca w brzuch, podsuwając koszyczek z truskawkami. Wyjął jedną i uśmiechnął się. – Wiesz, te truskawki przypominają mi ciebie. Są tak samo oszałamiająco słodkie.
Uśmiechnęła się, wiedząc, że Julian stara się rozładować atmosferę. Wyraźnie nie chciał, aby jego wojenne wspomnienie zmieniło nastrój ich spotkania. Poddała się temu, włączając do żartów i kpin z otaczającej ich rzeczywistości. 
- Mogliśmy się spotkać już jakiś czas temu.  – Spojrzała na niego, a sok z nadgryzionej truskawki pociekł na batystową bluzkę. Jęknęła cicho, zabierając się do wycierania plamy. 
- Mów dalej – poprosiła, walcząc z katastrofą, które pewnie nie będzie się dało sprać.
- Byłem tutaj dwa lata temu, gdy marszałek Foch był w Warszawie i odsłaniano pomnik. – Wskazał ręką na monument, który przedstawiała księcia Poniatowskiego. Dosiadał on konia, a w prawej ręce dzierżył miecz. Kilkumetrowy pomnik wreszcie zajmował odpowiednie mu miejsce. To, które powinien zająć prawie dziewięćdziesiąt lat temu, gdyby historia nie stanęła na przeszkodzie. – Byłem tutaj, ale nie przyszło mi do głowy, aby cię odszukać, spróbować przeprosić. 
Nie wiedziała, co powinna mu odpowiedzieć. Przyznać, że nie powinien jej szukać? Że nic się nie stało? A może jedynie podsumować ich historię. W końcu to nie ma znaczenia, że się wtedy nie spotkali. Zmarnowali okazję, ale los podarował im nową szansę, z której miała zamiar skorzystać.
- Widzisz tę płytę? – Ruszyła głową  w kierunku piaskowej złożonej pod pomnikiem ks. Poniatowskiego. – To była bezimienna inicjatywa. Ktoś uznał, że trzeba ich wszystkich uhonorować. Wszystkich bezimiennych żołnierzy, których nazwiska już zostały albo wkrótce będą zapomniane, a naród się o nich nie upomni. A teraz popatrz tam. – Jej włosy poruszyły się, gdy skinęła głową w kierunku placu budowy, który ktoś zastawił dziwną konstrukcją z desek. – Nic tu nie ma, ale co z tego? Dziś nie ma nic, lecz już powinien stać pomnik. Oficjalny, zatwierdzony przez władze, pod którym będzie stała warta honorowa, a warszawiacy nieraz złożą kwiaty. Czy to znaczy, że pierwsza płyta straci znaczenie? Zapewne tak. Za kilka lat wszyscy będą znali jedynie ten pomnik, ale to nie znaczy, że ludzka inicjatywa nie miała żadnego znaczenia. Gdyby nie oni, pewnie powstawiano by jakiś postument upamiętniający nieznanych żołnierzy. Pewnie, ale nie na pewno. Zdarzenia są jak domino, jedno może sprowokować inne i zmienić codzienność w oryginalny krajobraz. Może wtedy się nie spotkaliśmy, może nie wykorzystaliśmy wszystkich okazji, ale dostaliśmy drugą szanse i tylko od nas zależy jak ją wykorzystamy.
Wyciągnął ku niej dłoń, którą bez wahania ujęła. W życiu ponoć nic dwa razy się nie zdarza. Tylko czy na pewno? Nie wiedziała, ale zamierzała wykorzystać swoją drugą szansę. Kolejna miała już nie nadejść.

2

1942

Zerknęła ponownie na zegarek, chociaż jego wskazówki zdążyły przeskoczyć tylko dziesięć sekund. Stuknęła palcem w tarczę, chociaż normalnie nigdy nie pozwoliłaby sobie na podobny gest. Zegarek był prezentem od rodziców, symbolem nadziei, która istniała mimo wszystko. Nie zniszczyła jej wojna, nie zniszczyła okupacja i tak miało pozostać.
Zacisnęła usta, tupiąc nogą w bruk. Bolały ją nogi od wysokich pantofli, które włożyła tego dnia. Gdyby rano wiedziała o tym spotykaniu, zapewne ubrałby się inaczej. Włożyłaby poważny kostium, który czasem pożyczała z matczynej szafy, a włosy zebrałaby na czubku głowy, jak podpatrzyła kiedyś w jakimś piśmie. Wyglądałaby tak, jak powinna wyglądać każda inna osoba na jej miejscu i w niczym nie przypominałaby nastoletniej uczestniczki tajnych kompletów, którą przecież nią w istocie była.
Tymczasem miała na sobie bardzo niewygodne buty, który uciskały place oraz prostą różową sukienkę w białe groszki sięgającą kolan. Z uwagi na poranny chłód wzięła rano na wierzch cieniutki bladoróżowy sweterek tkwiący teraz na pasku torebki. Czarne włosy miała zebrane w dwa warkocze, który podskakiwały na jej plecach przy każdym gwałtowniejszym ruchu.
Z każdą kolejną chwilą jednak przestawała myśleć o niestosowności własnego wyglądu, skupiając się na cierpliwości. Nie miała nic przeciwko chwili czekania. Często czekała na spóźniające się koleżanki i nigdy nie robiła im wyrzutów, chociaż sama zawsze przychodziła punktualnie. Mogła tolerować opóźnienie w przypadku spotkań towarzyskich, ale na pewno nie w przypadku nielegalnej działalności. Tutaj każda minuta spóźnienia mogła znaczyć śmierć, a sekundy odmierzały długość czyjegoś życia. Doskonale wiedziała o tym i nie rozumiała, dlaczego jej towarzysz się spóźnia. Było to dla niej tym bardziej niezrozumiałe, że stała w centrum Warszawy.
Dawny plac Piłsudskiego wypełniali drobni sprzedawcy, spacerowicze i matki z dziećmi. Pozornie normalna ludność, szukająca tutaj chwili wytchnienia. Natychmiast jednak złudzenie to zniszczył widok umundurowanych niemieckich żołnierzy. Ich mundury odróżniały się nawet w tłumie, a buty stukały miarowo, gdy zarzucali na plecy karabiny. Byli tu, aby pilnować porządku. Tak przynajmniej odpowiadano na wszelkie pytania wystraszonych ludzi, którzy odezwali się do wroga, pokonując strach. Mieli pomóc, chronić. Ciekawe, czy ktokolwiek w to wierzy, pomyślała. Zerknęła w stronę wysokich kolumn, ostatnich pozostałości starego pałacu Saskiego, a dziś elementów pomnika wszystkich nieznanych żołnierzy. Okupanci co chwila patrzyli w stronę obiektu.
Przypuszczała, że mieli wpajane, aby podczas patroli zwracać na pomnik większą uwagę. Powinni nie dopuścić do składania kwiatów, zapalania świec. Nie dozwolić na żadną demonstrację. Surowo karano śmiałków, który bez względu na konsekwencje uchylali czapki, przechodząc obok. Mimo tego codziennie rano przed pomnikiem leżały świeże kwiaty. Najwyraźniej okupanci nie wzięli pod uwagę uporu i wytrwałości Polaków, którzy wbrew pozorom nie zamierzali bezwolnie poddać się narodowej agonii.
- Przepraszam, czy pani od wujka Czesława?
Odwróciła się, gdy usłyszała męski głos. Zmrużyła oczy, po czym zerknęła na zegarek. Dopiero wtedy uniosła głowę, zadzierając podbródek.  Zwróciła ku niemu ciemnoniebieskie oczy, przyglądając mu się. Stał obok niej młody chłopak. Mógł być w jej wieku albo niewiele starszy. Pierwsze co rzuciło jej się w oczy to jego wzrost. Musiał mieć co najmniej metr siedemdziesiąt, bo musiała zadzierać głowę, aby spojrzeć mu w oczy koloru nieba. Niebieskie niczym bezchmurne niebo błyszczały dziwną radością, której nie potrafiła zrozumieć. Miał jasne pszeniczne włosy opadające na kołnierzyk skórzanej kurtki, a na jego ustach gościł dziwnie łobuzerski uśmiech, który mógł spowodować rumieniec każdej dziewczyny.
- Inspekcja zakończona? Jak wypadłem? – zapytał, nie zmieszany jej spojrzeniem. Pstryknął palcami, nachylając się w jej kierunku: - Opowiesz mi, co u wujka Czesława? – powtórzył.
- Wujek pojechał do sanatorium i kazał ci zadbać o swoje fikusy – wyrecytowała nauczoną kwestię, którą powtórzyła w myślach niezliczoną ilość razy.
- Powiedz mu, że zadbam o jego roślinki – odparł. – Masz coś dla mnie?
Rozejrzała się wokoło, słysząc obcesowe pytanie. Nikt nie zwrócił na nich uwagi, ale z opowieści innych dziewczyn wiedziała, że lepiej trzy razy sprawdzić otoczenie niż skończyć na Pawiaku albo w ciemnym lesie. Nie rozumiała, jak jej towarzysz mógł tego nie rozumieć i narażać ich na niepotrzebne ryzyko.
- Przestań – warknęła, piorunując go wzrokiem.
- Uraziłem cię, maleńka?  - W jego głosie słychać było zaskoczenie. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
- Taki ktoś jak ty, nigdy nie byłby w stanie nie obrazić! – odburknęła. – Przychodzisz prawie godzinę spóźniony i nie przestrzegasz żadnych zasad. Może dla ciebie to w porządku, ale dla mnie nie! To nie tak miało się odbyć…
Zrobiła krok do tyłu, nie zdając sobie sprawy, co właściwie powinna zrobić. Chciała odejść, uciec od tego gbura i pokazać mu, że nie należy tak traktować ludzi, że zasady konspiracji nie są tylko czczym gadaniem, tylko obowiązującym ich protokołem, którego powinni przestrzegać. Pragnęła to zrobić, lecz musiała odłożyć na bok swoje osobiste zachcianki. Gra toczyła się o coś więcej niż niekulturalny, bardzo przystojny, odbiorca.
- Poczekaj chwilę. Przepraszam, jeśli cię uraziłem. Przepraszam też, że się spóźniłem, chociaż akurat na to nie miałem zbyt wielkiego wpływu. Zatrzymały mnie sprawy najwyższej wagi – tłumaczył półgłosem, chwytając jej rękę. Przeszył ją dreszcz, lecz szybko wyrwała dłoń z uścisku.
- Rozumiem – odpowiedziała spokojnym tonem, chociaż tak naprawdę było inaczej. Czuła się nieswojo pod jego badawczym spojrzeniem, a uśmiech przyprawiał ją o jaskrawy rumieniec.
- Będzie nam się świetnie współpracowało – zapowiedział z tajemniczą miną, która zaciekawiła dziewczynę. – Jesteś zbyt ładna, aby nic nie z tego nie wyszło.
Popatrzyła na niego z niesmakiem, co tylko skitował krótkim stwierdzeniem, że brak jej poczucia humoru, czemu stanowczo zaprzeczyła.
- Pozwolisz, że zadam ostatnie pytanie: zdradzisz mi swoje imię?
Otworzyła usta, chcąc mu przypomnieć, że już się przedstawiała, ale on miał rację. Wystarczyło hasło, aby uznała, że ma do czynienia z odpowiednim człowiekiem i początkowo nie uznała tego za konieczne
- Waleria. – Wyciągnęła rękę. Popatrzył na jej zadbaną dłoń i uścisnął ją.
- Na chrzcie dali mi Edmund – zaczął, łamiąc kilku punktów konspiracyjnego regulaminu -  ale mów mi Zadra. A ty od dziś będziesz dla mnie Lili.
- Lili? – powtórzyła.
- Musisz mieć jakiś pseudonim – stwierdził, jakby to on ustalał reguły. – A ty mi przypominasz lilie. Pachniesz zupełnie jak one.

*

Szybkim krokiem weszła na Adolf-Hitler-Platz, jak głosiła tablica. Tak plac nazwała niemiecka administracja i widniało w planach miasta. Używanie innej nazwy było surowo zabronione. Za niesubordynację groziły kary. To jednak nie wystarczyło, aby zmienić ludzie nawyki. Wielu wciąż mówiono o placu Piłsudskiego albo pozostałościach pałacu Saskiego. Rozejrzała się. Nie dostrzelawszy się znajomej twarzy, zrobiła kilka kroków w kierunku drzewa, chcąc stanąć w cieniu. Wystarczył ten moment nieuwagi, aby wpadła na idącego przed nią żołnierza. Znieruchomiała.
- Entschuldigung (niem. przepraszam) – wymamrotała. Czuła głośne bicie swojego serca i szum krwi w żyłach. 
Mężczyzna w niemieckim mundurze wyprostował się i popatrzył na nią bez emocji i odburknął jedynie, żeby na przyszłość bardziej uważała, gdzie idzie. Kiwnęła głową, powoli odchodząc.  Wypuściła powietrze z płuc, gdy po pięciu minutach zdała sobie sprawę, że stoi nieruchomo i nikt nie ma zamiaru jej aresztować, zawieść na Pawiak albo Szucha. Miała szczęście. Za to drobne zdarzenie mogła poświęcić więcej niż jedno przepraszam wypowiedziane cichym tonem. Wystarczały mniejsze przewinienia albo ich brak, aby znaleźć się w ciężarówce odjeżdżającej za Warszawę lub zostać ofiarą masowej egzekucji. Tymczasem ona nie mogła sobie pozwolić na porażkę. Nie chodziło tylko o jej życie, a informacje, które przenosiła mogły pogrążyć wielu ludzi. Wciąż jeszcze drżała, gdy poczuła na oczach czyjeś ręce. Ktoś zasłonił jej cały świat. Pewnie innym razem uznałaby to za całkiem zabawne i podjęłaby grę, ale nie dziś, kiedy prawie otarła się o śmierć. Zgarbiła się, poddając bez słowa.
- Serwus, Lili. Co się stało? – spytał tym swoim tonem. Tylko on tak mówił. Trwała wojna, Niemcy panoszyli się w ich kraju, ale słuchając jego głosu miała wrażenie, że nie rozmawia z przegranym. On wciąż brzmiał jak zwycięzca, jakby miał niezachwianą wiarę w zwycięstwo, w które zaczynano wątpić coraz bardziej.
- Wpadłam na niemieckiego żołnierza. Myślałam… Myślałam, że to koniec – wyznała niespodziewanie dla siebie samej. Widziała zaskoczenie w jego oczach. Najwyraźniej on też nie spodziewał się tak szczerej odpowiedzi.
-  Opowiedzieć ci coś? – zaproponował, a gdy skinęła głową. Nie skomentował tego, chociaż dotychczas nigdy o nic nie pytała. Zawsze ich spotkania trwały najkrócej, jak tylko się dało. Oddawała mu przesyłki, czasem pozwalała się objąć lub wziąć za rękę, aby nikt nie podejrzewał o konspirację, tylko wziął za zakochaną parę. Nigdy nie pytała Zadry, co dokładnie robi, gdzie przekazuje dokumenty i czy ma narzeczoną.
- Gdy namalowałem pierwszą kotwicę, myślałem, że już po mnie. Namalowałem ją na domu, w którym mieszkało czterech Niemców i sporo volksdeutschów. To znacznie zwiększało potencjalne zagrożenie. Byłem jeszcze smarkaczem, ale nikomu nie przyznałem się, że się boję. To byłoby jeszcze grosze niż dezercja. W końcu wiedziałem, gdzie przystaję. – Błysnął zębami w szerokim uśmiechu. Popatrzył na Walerię i obrzucił otoczenie krótkim spojrzeniem. – Po wszystkim trzęsły mi się kolana i myślałem, że zaraz zwymiotuję. Nie wiedziałem, dlaczego właściwie wszyscy mi gratulują. Wydawało mi się, że zaszła jakaś pomyłka. Minęło sporo czasu, zanim to zrozumiałem. Zdałem sobie sprawę, że tu wcale nie chodzi o strach, tylko działania pomimo niego. Trzeba robić, co do nas należy, bo drugiej szansy nie dostaniemy – zakończył z niezachwianą pewnością siebie. Nagle wydał się Walerii kimś zupełnie innym. Nie wywyższał się, błaznował i naprawdę wiedział, jak ją pocieszyć. 
- Dziękuję – wyszeptała po chwili.
- Nie ma za co. W końcu muszę dbać o moją łączniczkę.
- Nie jestem twoja i ciszej! – warknęła. Zadra znowu zaczynał żartować, nie dbając o zasady. Czego on nie mógł zrozumieć, że stali w najpopularniejszym miejscu w Warszawie, a w jej torbie były dokumenty, które mogły pogrążyć ich i wiele innych osób?!
- Nie rozumiem, dlaczego jesteś taka nerwowa – odpowiedział, przeczesując placami swoje krótkie włosy. Na ustach wciąż miał swój nieodłączny uśmiech, a w oczach wesołe ogniki.
- Bo mam ochotę jeszcze trochę pożyć.
- Lilio, ty moja, zawsze będziesz żyła w moim sercu.
Nie odpowiedziała, chociaż miała ogromną ochotę. Przypomnieć mu, że to czas wojny, nie żartów, a oni w każdej chwili mogą zginąć. Bez słowa przysunęła się do niego, wsuwając mu za kurtkę kilka starannie złożonych kartek. Przechodniom wydawali się młodą parą, która się czule żegna, a nie tajnych konspiratorów podziemia powiązanych z Szarymi Szeregami. 
- Zaczekaj – poprosił, gdy założyła torebkę
- Słucham? – zapytała, a w jej głosie słychać było zniecierpliwienie. On jednak udał, że go nie słyszy.
- Gdyby nie to, że jest wojna, to zaprosiłbym cię na randkę, Lili - wyznał rozbrajająco.
Widząc jej zaskoczoną twarz, parsknął śmiechem:
- Poszlibyśmy na jakiś amerykański film albo romans ze Smosarską . Jednak wojna wciąż trwa, a tylko świnie siedzą w…
- …w kinie, a co bogatsze to w teatrze*  - dokończyli razem. Waleria spojrzała w jego oczy i wybuchnęli śmiechem, nie przejmując się zaskoczonym wzrokiem przechodniów.

*

Przepraszam za spóźnienie – wysapał, podchodząc do niej. Popatrzył na uśmiechniętą dziewczynę i bez wahania musnął ustami jej policzek.
- Jesteśmy na ulicy – wyjąkała, odpychając go od siebie, chociaż miała ochotę zostać na zawsze w jego ramionach. 
- Jesteśmy na ulicy – powtórzył jej słowa, złapał po czym dodał: - A ja trzymam rękę najpiękniejszej dziewczyny na świecie i nic mi w tym nie przeszkodzi.
Uśmiechnęła się, słysząc jego słowa. Zawsze prawił jej komplementy i sprawiał, że zapominała o świecie. Gdy byli razem wojna przestawała się liczyć, liczyli się tylko oni. Nie docierało do niej, że to tylko iluzja. Wystarczyłoby zerknąć na ulicę, dostrzec litery świadczące o zwycięstwie Niemców i niezliczone kotwice, aby przypomniała sobie prawdę. Może wtedy zrozumiałaby, że to nie jest zwyczajne kwietniowe popołudnie, a oni są kimś więcej niż tylko zakochaną parą. Tym właśnie się stali przez ostatnie tygodnie. Nie byli już obcymi ludźmi, tylko parą zakochaną w sobie do szaleństwa. Waleria początkowo nie chciała tego do siebie dopuścić. Nie chciała zakochać się w Zadrze i nie przyjmowała tego do swojej świadomości. Nie chciała tej miłości. Po co? Widziała rozpacz koleżanek z fakultetów na wieść o śmierci ukochanych.
Miłość w czasie wojny była już wystarczająco trudna, a łączenie jej z działalnością patriotyczną uchodziło niemal za samobójstwo  w jej oczach. Teraz jednak o tym zapomniała. Odnalazła w sobie nadzieję, która pozwoliła czekać na kolejne spotkania. Zawsze przed nimi czuła radosne podekscytowanie, które umilało jej oczekiwanie. Spotykali się rzadko.  Jedno, dwa lub ostatecznie trzy spotkania na tydzień były wszystkim na, co mogli liczyć. Ona wciąż nosiła plik papierów odbieranych przez niego na placu Piłsudskiego, chociaż już dawno powinna zrezygnować z uwagi na charakter ich związku. Nie zrobiła tego, nie chcąc tracić okazji do zobaczenia go. Zadra nigdy nic o tym nie mówił i ona też pilnowała się, aby tego nie zrobić.
- Co się zatrzymało? – zapytała, gdy zaczęli spacerować po terenach dawnego pałacu Saskiego. Gdy poznała go lepiej, wiedziała, że to musiało być coś ważnego. Nie spóźniał się z błahych powodów i zawsze czas oznaczał czyjeś życie.
- Na Marszałkowskiej była łapanka – wyjaśnił spokojnie. Jej to jednak nie uspokoiło. Podniosła ku niemu rozdygotaną dłoń, gładząc jego włosy.
- Nic ci się nie stało?
Pokręcił głową i czule pogłaskał ją po policzku. 
- Nie, ale było blisko.
Szli w milczeniu. Nie wiedziała, jak je przerwać. Zadra wydawał się pozornie o wiele bardziej odporny na wojnę niż inni ludzie, ale wiedziała, że to tylko pozory. Przeżywał każdy dzień, jakby miał być jego ostatnim i zawsze żartował.  To był jego sposób na widok Niemców na ulicy, masowe wywózki i terror aresztowań, który ostatnio jeszcze bardziej się nasilił.
- Rozchmurz się, bo wymienię cię na jakiegoś ptaszka z Anglii** – wyszeptała wprost do jego ucha. Musiała stanąć na palcach, aby to zrobić. Chciała go rozweselić, pomóc zapomnieć, w czym on zwykle pomagał jej. Zadanie udało jej się wykonać doskonale, bo oddech chłopaka przyspieszył, a w oczach pojawił się błysk zazdrości.
- Zawsze wiesz, jak mnie zmotywować, Lili – odpowiedział równie cicho, nachylając się ku niej. Pachnął prochem i trawą. Przysunęła się do jego ramienia, z radością wdychając tą niezwykłą mieszankę.
- Mogę o coś zapytać? Dlaczego akurat ten plac?
Zadra odgarniał jej pukiel czarnych włosów, który opadł dziewczynie na czoło, gdy usłyszał pytanie.
- Przychodziłem tu przed wojną z ojcem. Zawsze miałem dobre wspomnienia z tego miejsca. Poza tym twój narzeczony jest wyjątkowo sentymentalny, jakbyś nie wiedziała – dodał.
- Co się z nim stało? – Nie musiała dodawać, o kogo pyta. Nie wiedziała o nim zbyt wiele, ale nie chciała naciskać. Naleganie sprawiłoby jedynie, że zamknąłby się w sobie i oddalił od niej, na co nie mogła pozwolić.
- Zginął w kompanii wrześniowej. Mawiał, że są rzeczy, za które warto ginąć i nie mógłby umrzeć w bardziej honorowy sposób. Tyle wyznań, teraz bardziej prozaiczna strona – zmienił ton. – Ten plac to świetne miejsce. Teoretyczne kręci się tu zbyt wiele ludzi i łatwo o ewentualne szpiegowanie. Jednak są też zalety. Tłum to świetne miejsce do ukrycia, a podejrzeń łatwiej uniknąć tutaj niż w ciemnym zaułku, gdzie szanse na przeżycie są znacznie mniejsze. Poza tym istnieje wiele przejść prowadzących w inne strony miasta nieopodal. Na koniec zaś mój ulubiony argument: kto będzie mnie o cokolwiek podejrzewał, gdy idę obok takiej piękności jak ty?
- Aż tak ładna nie jestem – zaprzeczyła, udając nieprzekonaną. 
Zadra jednak nie podjął gry. Nie włączył się do ich przekomarzań, nie zapewnił, że uważa ją za najpiękniejszą na całym świecie. Uśmiechnął się smutno i mocno ją przytulił. Zadrżała, gdy poczuła jego oddech na swoim uchu.
- Jesteś najlepsza na świecie i nigdy o tym nie zapomnij. Kocham cię bez względu na to, co przyniesie przyszłość. Nawet gdyby jutro spłonął świat, to nic i nikt nie zmieni moich uczuć do siebie. Zawsze będę cię kochać. 

*

Tym razem to ona się spóźniła. 
Została chwilę dłużej na kompletach, pocieszając koleżankę, która przyszła z zaczerwienionymi oczami. Nie było się trudno domyślić, co jest powodem jej rozpaczy. Pocieszała ją, ale wiedziała, że żadne słowa nic nie zmienią. Utrata bliskiej osoby pozostanie nią bez względu na banalne frazesy wypowiedziane przez zatroskanych bliskich. 
- Ma pani pożyczyć długopis? 
Spojrzała na stojącego obok niej chłopaka. Ktoś pyta ją o długopis? Nagła fala myśli otoczyła ją niczym sztorm na spokojnym morzu. Znała te słowa. Ich użycie wchodziło w rachubę w tylko jednym wypadku.
- To pewne? – zapytała schrypniętym głosem, w którym brzmiała rozpacz. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że płacze, dopóki nie poczuła wilgoci na policzkach.
- Strzał z bliskiej odległości. Nie miał szans.
Zadrżała, a wszystko zawirowało. Kolory rozmazały się, tworząc bezbarwną plamę. Nagle świat przestał być dla niej miejscem. Stał się koszmarem, tyle że ona wcale nie śniła.

3.
Lata 50. XX wieku

Hania zawsze sądziła, że szczęście jej sprzyja.
Pierwszy raz pomyślała o tym, gdy miała tylko kilka lat, a mamie udało się kupić czekoladę i pomarańcze na jej urodziny. Nikt nie wierzył, że uda jej się zdobyć te towary, w tym sama zainteresowana. Mała Hania jednak wierzyła, nie słuchając opinii rodziców i starszej siostry. Uśmiechnęła się wtedy i zatańczyła dziecinny taniec zwycięstwa. To wydarzenie stało się nieodłączną anegdotą opowiadaną przy każdej okazji w jej rodzinie. 
Gdy zdała maturę z matematyki też musiała przyznać, że miała szczęście. Nigdy nie miała głowy do algebry, trygonometrii i wielomianów. Chociaż naprawdę starała się napisać egzamin jak najlepiej, nie miała zbyt wielkich nadziei na pozytywny wynik. Pewnie pomyliłam się w obliczeniach i przez to nie zdam, pomyślała. Widząc pozytywną ocenę na świadectwie maturalnym, była zaskoczona, ale też szczęśliwa. 
Najwyraźniej fart jej nie opuścił. Takie myśli nachodziły ją jeszcze później. Ot, niekiedy zwykłe sytuacje, które zbiegiem okoliczności kończyły się z korzyścią dla niej, ona brała za szczęście. Lubiła myśleć, że los jej sprzyja i ma spadające gwiazdy na wyłączność. Czasem patrzyła w niebo, puszczając im oczko i obdarowując uśmiechem. Miała wrażenie, że dzielą razem receptę na sukces. Tak myślała jeszcze wczoraj, a nawet dziś rano. Teraz jednak po jej pomyślności zostały tylko zgliszcza.
- Nie wyjedziesz? – zapytała matowym głosem, w którym brzmiało niedowierzanie. Jej oczy rozszerzyły się, a usta zadrżały.
- Nie mogę – zapewnił ją mężczyzna siedzący obok. Położył jej dłoń na plecach, chcąc ją uspokoić, ale strąciła ją bez wahania.
Kochała go. Był jej najlepszym przyjacielem, drugą połową i powiernikiem, osobą, która zna ją najlepiej, a od chwili oświadczyn także narzeczonym. Rozumieli się bez słów. Czasem wystarczyło im jedno spojrzenie, aby nawiązać nić porozumienia. Kłócili się rzadko, błyskawicznie się godząc i odnajdując wspólny język. Jednak dzisiaj nie docierały do niej jego słowa. Gdy umówili się na placu Piłsudskiego, miała wrażenie, że to dobry znak. Rzadko się tutaj spotykali, ale to miejsce wiele znaczyło w historii jej rodziny. Włożyła najładniejszą sukienkę i nawet użyła przywiezionych przez ciotkę z Paryża perfum. Wszystkie sygnały od losu wróżyły jej pomyślność, której jednak w decydującej chwili zabrakło.
- Mieliśmy razem jechać – przypomniała mocnym głosem. Nie rozpłaczę się, zmotywowała sie w duchu, chociaż czuła nieznośne pieczenie oczu i suchość w gardle.
- Wiem, że to omawialiśmy, ale zrozum, Haniu. Ja nie mogę wyjechać. To zwykła ucieczka, tchórzostwo, na której nie mogę się zgodzić. Nie zrobię tego, bo…
- Bo jesteś patriotą? – przerwała mu, pytając z ironią. – Krzysztof, ocknij się! Kraj jest pełen patriotów. Jedni zamykają drugich. Co dzieli komunistę od patrioty? Jedynie druga strona biurka! A ty chcesz z nimi walczyć. Chcesz skończyć w ośrodku, chcesz umrzeć?
- Nie rozumiesz…
- I chyba wcale nie chcę. Nie mogę, nie potrafię – wyrzuciła z siebie potok słów. – Jak zrozumieć, że osoba, którą kocham ponad życie niedługo zniknie mi z oczu? Że mój starannie poukładany świat rozpadnie się na milion kawałeczków, gdy zakatują cię w jakimś ciemnym pokoju? Stanę się jak Waleria. Nic mi już nie pomoże, nikt nie uratuje. –Wzięła głęboki oddech, gdy odwrócił wzrok. – Wiesz, że tutaj się dowiedziała? Tutaj, na tym placu usłyszała, że chłopak, którego kochała został zastrzelony, że nie ma dla niej nadziei? Od tamtej pory nie jest przede wszystkim moją siostrą, czy córką naszych rodziców. Nie, ona jest wciąż zrozpaczoną dziewczyna tęskniącą za ukochanym. Jednak to nie koniec tej historii, która zaczęła się wcześniej. Moi rodzice w tym samym miejscu się odnaleźli po rozłące. To był ich nowy początek. Myślałam, że i nas to czeka. Ty jednak wybrałeś inaczej - wyszeptała ostatkiem sił.
Nic nie odpowiedział, tylko mocno ją przytulił. Dla Hani znaczyło to więcej niż słowa. Byli razem i nie zamierzała pozwolić, aby szczęście wymknęło się jej  rąk. Teraz, jutro, za rok.
Nigdy.

*- jedno z haseł polskiej propagandy w czasie okupacji niemieckiej mające zachęcić ludność do bojkotu kin i teatrów.
**- aluzja do Cichociemnych
____________________
To opowiadanie którą napisałam pół roku temu na potrzeby szkolne. Wstawiłam je, bo chciałabym poznać Wasze opinie o nim. Za tydzień pierwszy rozdział V&T, który już prawie napisany czeka na swoją kolej.
Nadal nie wierzę, że już prawie połowa sierpnia. Gdzie się podział lipiec? Trzy tygodnie i znowu będę licealistką. A gdzieś po drodze tracę kolejne dni, planując wakacje na Sycylii i oglądając seriale. A Wam jak mijają wakacje? Już po wakacyjnych szaleństwach czy może jeszcze dużo przed Wami? Tak na marginesie ja ostatnio zaczęłam oglądać "White Collar" i polecam ;)

22 komentarze:

  1. Lubię to! Bez apelacyjnie to lubię.
    Lekki klimat Czasu honoru oraz filmu 1920. Bitwa Warszawska. Co prawda film nie podobał mi się, ale co do serialu to uwielbiam Czas honoru.
    Uwielbiam historie, które działy się w czasach wojny lub jeszcze wcześniej. Uwielbiam opowiadania historyczne - tak ogólnie rzecz ujmując.
    Tak sądziłam, że te trzy historie są ze sobą w jakiś sposób powiązane i w połowie wszystko zaczęło mi się układać w całość.
    Bardzo dobre opowiadanie :)
    Było kilka literówek oraz ten nieszczęsny tekst, który w połowie jest na białym tle, ale to w wolnej chwili sobie popraw ;).
    Pozdrawiam, Lady Spark

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też uwielbiam Czas honoru! To jeden z moich ulubionych seriali i teraz z niecierpliwością czekam na kolejny sezon.
      O, już poprawiam błędy i dzięki za zwrócenie uwagi na tło - sprawdziłam tylko początkowy tekst, zakładając, że tym razem mi się udało.

      Usuń
    2. Ja nie oglądałam od początku jak zaczęli nadawać, ale ostatnio bardzo szybko nadrobiłam i czuję ogromną pustkę, bo nie mam czego oglądać.
      Wczoraj skończyłam Nashville - jestem chyba uzależniona od amerykańskich seriali -.-
      :)

      Usuń
    3. Z Czasem honoru też tak miałam, że nadrabiałam;) Zaczęłam, gdy na TVP leciał bodajże drugi sezon. Później oglądam na bieżąco, ale online.
      Nashville nie oglądałam (jeszcze?), ale mam to samo uzależnienie;D Skończę jeden seriali i tak jakoś samo wychodzi, że wciągam się w następny, a potem mam muuultum odcinków.

      Usuń
    4. Ja zaczęłam nadrabiać po V serii pod wpływem jakiegoś impulsu :)
      Polecam Nahville ;)
      A co do seriali to moim ulubionym jest Plotkara. Chuck <3

      Usuń
    5. Za Nashville obiecuję się wziąć w przyszłości, bo fabuła brzmi ciekawie i przepadam za Hayden. Ja polecam Ci Słodkie kłamstewka, W garniturach, Revolution, Teen wolf i Orphan Black (wszystkie uwielbiam)
      Też uwielbiam Plotkarę *__* To jeden z najlepszych seriali młodzieżowych, jakie oglądałam;)

      Usuń
    6. Słodkie kłamstewka, Teen wolf - znajdują się na mojej liście do oglądania :) dziś zaczynam 90210 ;).
      Za Hayden nie przepadam, ale tu muszę przyznać, że miała idealną rolę. Jednak jak zwykle urzekła mnie rola męska (jak w każdym serialu :P) Deacona :)

      Usuń
    7. 90210 próbowałam (przez sentyment do oryginał), ale... Skończyłam pod koniec pierwszego sezonu i nigdy nie doglądałam, a czytając ze spoilerów niewiele straciłam chyba, bo kombinacje między bohaterami zmieniają się jeszcze częściej niż w Plotkarze, gdzie nadal nie mogę im wybaczyć Dair.
      Deacon jest aż tak... czarujący? Hm, aż się chyba skuszę w wolnym czasie;)

      Usuń
    8. Oryginału 90210 nie oglądałam całego, czasem jakiś odcinek gdy leciał w tv :).
      Deacon ma 40 lat i jest po prostu cudowny <3 :)

      Usuń
  2. Nie znam się zbytnio na takiej tematyce, ale postanowiłam przeczytać ^^. Zawsze byłam nogą z historii, za co winę może ponosić system nauczania w naszej szkole, ale mimo wszystko, podobało mi się. Choć było przydużo wątków romansowych, ale zdążyłam się zorientować, że je lubisz.
    Wgl zastanawia mnie, co łączy bohaterki poszczególnych fragmentów. Najpierw jakaś Adela, potem Waleria, a na końcu Hania. Może tak naprawdę one nie są ze sobą powiązane, a po prostu to miejsce akcji jest tutaj ważniejsze? No, nie wiem. Mam wrażenie, że jakoś się one łączą, aczkolwiek nie jestem pewna, w jaki sposób. Hmm... Ale tytuł całkiem trafny, zaiste.
    Ogólnie jednak uważam (w każdym razie, biorąc pod uwagę moją ignorancję), że całkiem dobrze oddałaś klimat tamtych czasów, kojarzący się z niektórymi książkami. W sumie jednak ukazałaś takie bardziej ludzkie oblicze tych trudnych czasów, pokazałaś, że nawet wtedy istniało normalne życie i zwykli ludzie ze zwykłymi sprawami, cieszący się nawet z tak prozaicznych rzeczy jak spotykanie z kimś.
    Ładnie wyszło. Choć jak weszłam, to nieco mnie zdziwiła tematyka, tak inna od tego, co zwykle publikowałaś :).
    Wgl, ja też nie mogę uwierzyć, że to już prawie połowa sierpnia. Dopiero co zaczął się lipiec. Nie ogarniam tego... A już niedługo październik, co znaczy, że zacznie się dla mnie studenckie życie. Jak ten czas szybko leci...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pod koniec jest wyjaśnione, co łączy Adelę, Walerię i Hanię;)
      Tematyka nieco inna z uwagi na potrzeby - wątpię, czy doceniono by moje opowiadanie potterowskie. A wątki romansowe... Cóż, miało ich być mniej, ale jak zwykle cała ja;D
      Aż Ci zazdroszczę, że masz wolny wrzesień. Mnie zostało taaak mało czasu.

      Usuń
  3. Hm... Temat drugiej wojny światowej nie jest mi obcy, ale ukazałaś go w interesujący sposób. Nie ma tutaj przesadzonych scen w których pełno jest romantyzmu i wielkiej miłości. Są ukazane problemy i konflikty z którymi ludzie musieli się zmagać w tamtym okresie.

    Przeczytałam w dopisku, że jest tutaj fanka White Collar. Serdecznie zapraszam do serialu, bo jest świetny ! Sama niestety skończyłam go już oglądać ( zabrakło odcinków ), ale ty chyba zaczynasz, więc... miłych wrażeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, bardzo dziękuję za opinię. Cieszę się, że tak odebrałaś ten tekst, bo bałam się patetycznego tonu i przesady, przez które straciłabym przesłanie. Chciałam uchwycić jedynie kilka momentów i stworzyć z nich historię. Mam nadzieję, że się udało

      Już się wciągnęłam w przygody Neala i... kurczę, aż sama chciałabym umieć tak fałszować dzieła i nie tylko. On jest bardziej jak artysta, nie przestępca. Zazdroszczę mu talentu.

      Usuń
  4. Chyba się zakochałam...
    N.

    OdpowiedzUsuń
  5. Łał to krótkie opowiadanie mi też się bardzo spodobało( może dlatego , że interesuję się historią ). Nie przypominało to historii brzyduli - napisałaś to całkiem inaczej i szczerze mówiąc zauroczyło mnie to ;) Zwłaszcza krótka historia Walerii i Edmunda , troszkę skojarzyła mi się z Jamesem i Lily ( może to przez przezwisko Walerii )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że zauważyłaś różnicę między tym, a BwH. kamień spadł mi z serca, bo... To miało być coś innego. W końcu to zupełnie inne czasy. Też najbardziej lubię opowieść o Walerii i Edmundzie, bo ogólnie historie z tamtych czasów mnie interesują. A przezwisko Walerii... Cóż, po trosze inspirowane Evansówną, którą uwielbiam i piosenką zespołu Enej - Lili;)
      Dziękuję za komentarz;)

      Usuń
  6. Powiem na wstępie - lubię opowiadania wojenne. Może to z powodu mojej miłości do historii, a może po prostu dlatego, że jeśli tylko są dobrze napisane mają ten klimat i czar, którego nie posiadają opowiadania z innych kategorii. A ta miniaturka jest dobrze napisane, a w sumie czemu się dziwić, jest twoja.
    Podoba mi się to, jak na samym końcu wyjaśniłaś, co łączy te trzy historia. Podoba mi się, że mimo iż historia ta rozgrywa się w czasach wojennych pokazałaś, że wtedy ludzie nie myśleli jedynie o wojnie. Bo owszem, wojna była czymś strasznym, ale wtedy, jak zawsze, istniała też miłość. To ładne i u ciebie dobrze przedstawione.
    A co do wakacji - well, mam to samo. Wrzesień coraz bardziej mnie przeraża. A White Collar kiedyś oglądałam, ale nie wciągnął mnie jakoś szczególnie, chociaż Matt jest kapitalny. <3
    Pozdrawiam, życzę weny i czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  7. Przepraszam, że komentuje z opóźnieniem ;)

    Choć nie lubię takiej tematyki to mimo wszystko przeczytałam. Opowiadanie fajnie i spójnie napisane. W dodatku historia dwóch pokoleń, a każde w swym życiu zaznało wojny. Trochę szkoda, że tak smutno i nieszczęśliwie się zakończyła miłość Walerii, ale przynajmniej jej siostra miała jeszcze szansę zawalczyć o swoją.

    Czekam na następny i Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej, to kiedy w końcu dodasz nowy rozdział BwH? :)
    [troubled-spirits.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. BwH jako BwH już się skończyło;D Nie było epilogu, bo brakowało też prologu. Na listopad planuję sequel, ale to dalekosiężne plany. A jutro po malinkach zajrzę na Twojego nowego bloga.

      Usuń
  9. Przy tym długopisie...Boże,nie mogłam sie opanować :(

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.