30 listopada 2013

4. Chyba się zakochałam

Powinna odmówić.
Myśl ta towarzyszyła jej od śniadania, gdy zamiast pokręcić głową i ze smutkiem powiedzieć wiarygodną wymówkę, ona zrobiła coś innego. Zgodziła się. Zdecydowała się na radykalny krok, który w pełni popierała Noelle, a wcześniej też ona sama. Jednak, gdy patrzyła w lusterko nabierała
coraz większych obaw. Rano wydawało jej się, że to dobry pomysł, ale teraz? Zaczynała wątpić w słuszność tej decyzji mogącej przynieść katastrofalne skutki.

Miała skłonności do lekkomyślnego podejmowania decyzji. Zdawała sobie z tego sprawę, chociaż nie potrafiła się zmienić. Gdy wpadała na dobry w swoim mniemaniu pomysł, często nie czekała wystarczająco długo, aby przemyśleć jego realizację. Rodzice często jej to wypominali, a babcia ostrzegała, że zapłaci cenę za nierozważne zachowanie. Teddy nie przestrzegał, dając jej poczcie bezpieczeństwa. On bez względu na wszystko trwał przy niej.
Uniosła dłoń, lekko dotykając policzka. Gdy Aiden Travers zaprosił ją na randkę doznała olśnienia. Przez chwilę nie czuła odrazy i obrzydzenia, gdy patrzył na nią jak na obiad, a jedynie szansę, której rozpaczliwie szukała. Wiedziała, że właśnie o kimś takim, jak on mówiła Noelle kilka dni temu na lekcji. Tym razem jego nadmierne ślinienie się, przynależność do Slytherinu i nader wątpliwa reputacja zadziałały na jego korzyść, bo potrzebowała dokładnie kogoś takiego jak on. Kogoś, kto zmusiłby Teddy'ego do reakcji.
- Gotowa?
Odwróciła się do siedzących przy oknie przyjaciółek. Noelle stukała obcasem buta o podłogę, czekając na nią; razem miały zejść na dziedziniec już dziesięć minut temu. Na parapecie nieopodal siedziała reszta mieszkanek dormitorium: Melanie, Jayne i Eponine. Victoire uśmiechnęła się do nich, dokonując ostatnich poprawek makijażu.
- Poczekaj jeszcze chwilę... Już kończę.
- Victoire...
- Od kiedy ci się tak spieszy? - Victoire popatrzyła wymownie na przyjaciółkę. - Ty zwykle każesz na siebie czekać najdłużej.
- A ty masz obsesję na punkcie punktualności, więc twoje spóźnienie jest tym bardziej dziwne.
Victoire zignorowała złośliwość w głosie przyjaciółki i znowu skupiła się na lusterku. Ujęła w dłonie pomadkę i dotknęła nią ust, sprawdzając efekty w lusterku. Natychmiast zauważyła różnicę. Teraz jej wargi stały się bardziej kształtne i nabrały równomiernego koloru. Była gotowa na spotkanie z Traversem.
- Travers zawsze wydawał mi się niedostępny - zastanowiła się głośno Melanie. Poprawiła się na poduszkach i westchnęła cicho. - Szczęściara z ciebie.
Nazwałaby siebie różnie, ale na pewno nie tak. Gdy wszystko zaczęło się walić, ona nie umiała odnaleźć się pośród chaosu. Kiedyś była szczęściarą. Miała dobre oceny, popołudniowe spotkania z przyjaciółkami, listy od rodziców i... Teda. Cała ta składowa szczęścia bez niego nie miała sensu, skoro nie mogła z nim porozmawiać.
- Victoire. - Noelle położyła jej rękę na ramieniu w geście wsparcia. Weasley kiwnęła tylko głową, odwracając wzrok, aby nie napotkać spojrzenia przyjaciółki.
Zeszły schodami do pokoju wspólnego, gdzie Noelle od razu pomachała do kilku chłopaków, mrugając zalotnie. Victoire normalnie pewnie nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby nie to, że chciała, aby ten dzień jak najszybciej się skończył i nie widziała sensu w uprzejmościach. Zmieniła jednak zdanie, gdy dostrzegła swoje rodzeństwo w rogu pokoju, rozmawiające ściszonymi głosami. Obok nich siedział Fred i Molly, pękając ze śmiechu, co zastanowiło Victoire.
- Zaraz wracam. - Chwyciła rękę Noelle, mówiąc te słowa. Podeszła wolnym krokiem do Dominique i Louisa, obserwując zmieniające się miny rodzeństwa.
- Co wy znowu kombinujecie? - spytała ściszonym głosem. Brzmiąca w nim troska zrobiłaby wrażenie na wszystkich winowajcach oprócz nich. Dominique tylko wywróciła oczami, a na twarzy Louisa pojawił się uśmiech urażonej niewinności. Fred i Molly wymienili porozumiewawcze spojrzenia, unikając jej wzroku.
- Zacznijcie mówić, jeśli nie chcecie, abym musiała pisać do rodziców - zażądała, odgarniając jasne włosy.
- Później ci powiemy - wykręciła się Dominique. - Noelle na ciebie czeka.
Popatrzyła w stronę przyjaciółki, która wciąż flirtowała z chłopakiem z siódme klasy. Uśmiechała się do niego i mrugała znacząco, ale dostrzegając spojrzenie Victoire, skinęła głową, chcąc ją pospieszyć.
- Pogadamy później - stwierdziła Victoire, zerkając na zegarek. Kilka minut spóźnienia nie byłoby zbyt grzeczne, a co dopiero kilkanaście. Nie znała Traversa na tyle dobrze, aby wiedzieć, jak na to zareaguje.
- Idziesz gdzieś? - zapytała Dominique.
- Tak, do Hogsmeade. Mam randkę - powiedziała po dłuższej chwili, czując zdradziecki rumieniec na policzkach. - Z Aidenem Traversem - dodała po chwili. Zignorowała zaniepokojone spojrzenia Louisa i Freda, gdy życzyli jej udanej zabawy. Nie chciała ich martwić, ale nie zamierzała kłamać.
- Wychodzimy? - zapytała Noelle.
Przeszły przez dziurę w obrazie, wychodząc na pusty korytarz. Popatrzyły na siebie znacząco. Victoire odgarnęła włosy, a Noelle wypięła pierś do przodu, prostując się. Były gotowe stawić czoło wszystkiemu i wszystkim.
Szybkim krokiem przemierzały szkolne korytarze. Stukot ich butów odbijał się od ścian, powracając w postaci cichego echa. Odgłos ten początkowo irytował Victoire, aby szybko zamienić się w coś innego. Jej serce zaczęło bić szybciej, ręce zadrżały. Gdy poczuła miękkość w kolanach, bez słowa opadła na pobliski parapet.
Noelle zrobiła kilka kroków zanim zorientowała się, że Victoire siedzi nieruchomo patrząc w pustą ścianę. Rozejrzała się, zastanawiając, co mogło ją zdenerwować. Podeszła powoli do Victoire, cicho pytając:
- Wszystko w porządku?
- Nie, nic nie jest w porządku. - Gorycz brzmiąca w jej słowach sprawiła, że Noelle zamarła. - Noelle, nie wiem, co mam robić.
- Będzie dobrze. - Złapała ręce Victoire, zmuszając ją do podniesienia wzroku. - Musi być.
- Nie, to coś innego. - Victoire gorączkowo pokręciła głową. Ciężko oddychała, drżąc na całym ciele. - Nagle okazało się, że to on. I wtedy świat zawirował.
- Victoire, o czym ty mówisz?
Weasley zeskoczyła z parapetu, słysząc panikę w głosie Noelle. Powoli zaczynała rozmieć swoje uczucia, ale nie na tyle, aby się tym z kimkolwiek podzielić. Nie chciała wypowiadać słów, które w głębi duszy brzmiały niedorzecznie. Bała się o tym myśleć, ale nie mogła przestać. Jego twarz wciąż pojawiała się w jej głowie.
- Chodźmy.
- Na pewno? - Powątpiewanie w głosie Noelle sprawiało, że roześmiała się cicho.
- Jestem gotowa.
Albo przynajmniej nie znajduję się w zupełnej rozsypce, poprawiła się myślach, gdy wyszła za Noelle na szkolny dziedziniec. Aiden Travers czekał na nią na niewysokim murku, z którego zeskoczył na jej widok.
- Widzimy się później? - rzuciła w kierunku Noelle.
Podeszła do niego, uśmiechając się nerwowo. Chociaż miała wiele zaproszeń, rzadko z nich korzystała i chodziła na randki. Nie chciała powolnego zakochiwania się, tylko wielkiej miłości, co nieco komplikowało sprawę. Swój udział miał pewnie też Teddy, który zawsze sprawdzał jej potencjalnych towarzyszy.
- Myślałem, że nie przyjdziesz. - Niezbyt przyjemne słowa na powitanie, ale nie umówiła się z nim przecież dla nienagannych manier, który wyraźnie mu brakowało.
Zmierzył ją uważnym wzrokiem, zatrzymując wzrok na jej nogach. Nagle poczuła, że jej spódnica jest zbyt krótka, chociaż w dormitorium długość wydawała się jej odpowiednia. Zasunęła wyżej kurtkę, chcąc uniknąć podobnych oględzin swoich piersi.
- Idziemy? - Nie było to pytanie, raczej stwierdzenie.
Dopiero teraz miała okazję przyjrzeć mu się uważniej. Był nieco wyższy od niej; sięgała mu do połowy twarzy. Ciemne, krótko obcięte włosy. Przenikliwie zielone oczy, których wyrazu nie mogła rozszyfrować i zaciśnięte usta. Nie wyglądał jak ktoś, z kim chciałoby się zadrzeć.
- Jasne.
Jedno krótkie słowo brzmiące jak wyrok.
Wyrok, który sama na siebie wydała.
***
Ted nie przeklinał.
Nie uznawał wyrażania emocji za pomocą niecenzuralnych określeń. Słowa te nie odzwierciedlały przecież emocji, a jedynie świadczyły o wypowiadającym się i jego kulturze osobistej. Taką lekcję dawno temu dała mu babcia Dromeda i przestrzegał jej. Chociaż Ben kpił z niego, nigdy nie kusiło go wulgarne słownictwo. Wydawało mu się, że to wystarczy, aby stać się kimś, kogo widziała w nim babcia i wujek Harry.
Gdy jednak szedł ciemną uliczką Hogsmeade, zaklął głośno. Nie zwrócił uwagę na zaskoczoną minę kobiety, która go minęła. Prawie nie dostrzegał, że w wielu domach paliły się już światła. Ulicę mogłyby oświetlać latarnie, ale w okolicy w której się znajdował ustawiono je w zbyt dużej odległości, aby mogły odpowiednio spełniać swoją rolę. W efekcie widział niewiele i nieustannie musiał patrzeć pod nogi. Nierówny chodnik nocą wyglądał jeszcze gorzej niż za dnia, a Teddy nawet wtedy unikał tej okolicy. Może kiedyś był tu raz czy dwa z Benem, ale miało to miejsce na tyle dawno, że niewiele pamiętał. Nie chciał kłopotów i wolał rozrywki, które nie wymagały odwiedzania miejsc takich jak to.
Rozejrzał się, próbując zdecydować, jak iść dalej. Może powinien wziąć ze sobą Bena? On na pewno pomógłby mu dojść do tej przeklętej gospody. Nie miał jednak tyle czasu, aby znaleźć przyjaciela i nie był pewien, czy spodobałoby mu się to, co zamierzał zrobić. Zacisnął dłoń trzymanej w kieszeni różdżce, gdy gdzieś w oddali szczęknęły drzwi. Przez chwilę słyszał stukot kufli i urywki rozmów. Uśmiechnął się niewesoło, udając się w tamtym kierunku.
Podszedł do drzwi, przed którymi stało dwóch mężczyzn. Zaburzona koordynacja ruchowa jednego z nich wyraźnie sugerowała, że pił coś więcej niż piwo kremowe. Drugi gorączkowo szukał swojej różdżki, mamrocząc przy tym nieprzyzwoite uwagi na temat swojej żony. Szyld nad słabo oświetlonymi drzwiami informował go, że lokal nazywa się Swawolny Merlin. Odpowiednia nazwa, przemknęło mu przez głowę, gdy pchnął drzwi do gospody.
W pomieszczeniu było szaro od unoszącego się w powietrzu dymu. Ted zakaszlał, czując suchość w gardle. Śmierdziało alkoholem i potem. Zgromadzeniu przy niewielkich stolikach goście głośno rozmawiali. Ich śmiech mieszał się z nieudolnymi żartami i pozornie niewinnymi groźbami. Nie zajęło mu wiele czasu zorientowanie się, że w lokalu przeważali mężczyźni. Nieliczne kobiety miały zbyt ostry makijaż i wydekoltowane ciuchy, które opinały ich ciała. Było to ostatnie miejsce, gdzie szukałaby dziewczyny wciąż sypiającej z misiem, bojącej się ciemności i wierzącą, że świat jest dobry.
Pokonał niechęć i ruszył w głąb lokalu, próbując nie zwracać uwagi na fetor niemytych ciał. Minął stolik, przy którym siedział bezzębny mężczyzna. Warczał na swojego towarzysza, bez wstydu kładąc dłoń na piersi siedzącej obok kobiety. Ta tylko zaśmiała się perliście. Gdy jej wzrok spotkał się z Teddy'ego, chłopak pokręcił lekko głową. Szedł dalej dopóki nie doszedł do znajdującego się naprzeciw drzwi owalnego bar. Stanął przy kontuarze, rozglądając się wokół.
- Podać coś? - Popatrzył na bramana, który zadał pytanie. Jego znudzona mina wyraźnie świadczyła, że nie jest zadowolony ze swojego pracy, co go wcale nie dziwiło. Praca w tej spelunie nie mogła być przyjemnym zajęciem.
- Szukam kogoś - odpowiedział.
Barman uśmiechnął się kpiąco. Uniósł różdżkę. Jasne światło opadło na trzymaną przez niego ścierkę, która zaczęła wycierać stojącą na blacie szklankę.
- Wszyscy kogoś tu szukają - odparł po dłuższej chwili, przypatrując się mu uważnie. - Pewnie chodzi o dziewczynę albo narzeczoną - dodał, nie ukrywając pełnego wyższości grymasu.
- Właściwie chodzi o przyjaciółkę - odpowiedział bez wahania Teddy.
Barman zaśmiał się cicho.
- Wszyscy tak mówią, gdy okazują się niewierne.
Ted zacisnął usta, słysząc tę niewybredną uwagę. Barman wyraźnie nie zamierzał przestrzegać zasady mówiącej o tym, że to klient powinien rozpocząć rozmowę.
- Może widziałeś ją? Nie jest kimś, kogo łatwo się zapomina. Drobna blondynka, długie włosy, ciemnoniebieskie oczy...
- Chyba wiem o kim mówisz. - Barman zaśmiał się ochryple, a dźwięk ten wydawał się Tedowi dziwnie denerwujący. Wyprostował się, czując, że dłoń w jego kieszeni zaciska się na różdżce. - Tylko jedna taka panienka przyszła dziś do nas.
Poczuł ogromną ochotę przywalenia temu człowiekowi. Dotychczas sądził, że wszystkie konflikty da się rozwiązać pokojowo, ale zmienił zdanie, słysząc jego wypowiedź o Victoire. Wszystkim kobietom należał się szacunek, o czym w tym lokalu najwyraźniej zapomniano.
- Gdzie ją znajdę? - zapytał pozbawionym emocji głosem, powstrzymując się przed przemocą.
- Tam. - Barman skinął głową w stronę w głąb lokalu.
Ted podniósł się. Nie zawracając sobie głowy podziękowaniami, ruszył we wskazanym kierunku. Zamierzał znaleźć Victoire i szybko wyjść. Nie miał zamiaru spędzać w tym miejsc ani chwili dłużej niż było to konieczne. Szedł wzdłuż baru, usiłując się nie potknąć o wyciągnięte nogi podbitych gości, gdy ją dostrzegł.
Widywał ją w różnych sytuacjach. Był świadkiem jej łez, gdy się skaleczyła i śmiechu podczas niewinnych zabaw. Dostrzegał grę emocji na jej twarzy. Wiedział, co się dzieje w jej głowie, gdy otwierała usta, aby unieść ręce i powiedzieć, że świat należy do nich. Tamtą Victoire znał.
Ta była zupełnie kimś innym.
Miała jej jasne włosy, które rozpoznałby w każdym tłumie i ciemnoniebieskie oczy, które teraz przesłaniała mgła nieświadomości. Śliczną twarz zdobił uśmiech. Zwykle zjednywała nim ludzi, ale Teddy wątpił, czy to odpowiedni czas i miejsce. Poruszała się w rytm cichej muzyki dobiegającej z rogu sali. Znał bluzkę, która miała na sobie. Była prezentem od jej rodziców. Pamiętał, jak cieszyła się z niej, gdy wróciła z zakupów. Teraz jednak rozpięła o dwa guziki za dużo, bo wszyscy siedzący przy stolik mężczyźni mogli dostrzec jasną skórę jej dekoltu i zarys piersi.
To nie może być ona, powtórzył w myślach Ted. Wciąż stał w miejscu, obserwując dziewczynę, którą znał. Z letargu wyrwało go jednak spojrzenie jakiegoś mężczyzny, który z lubieżnym uśmiechem zbliżył się do niej. Nie musiał widzieć reszty jego ukrytej w cieniu twarzy, aby dostrzec zamiary. Podszedł do stolika, zatrzymując się dopiero przy niej.
- Chodź, Victoire. - Chciał pomóc jej wstać, ale ona nie ułatwiała mu zadania. Spojrzała na niego szklanym wzrokiem, najwyraźniej nic nie rozumiejąc. Rozejrzała się wokół, jakby otoczenie miało dać jej jakąś wskazówkę, aby ostatecznie cicho westchnąć.
- Chyba jeszcze tu zostanę - odpowiedziała, widząc nad sobą znajomą twarz. Kręciło się jej w głowie. Czuła, że jej krzesło niebezpiecznie kołysze się na niewidzialnej krawędzi. A może to tylko wyobraźnia płatająca figle? Położyła dłonie na stole, próbując nie spaść w przepaść.
- Victoire, chodź - powtórzył Ted, kładąc jej dłoń na ramieniu.
- Wydaje mi się, że ona chce tu zostać - zauważył bezbarwnie Aiden Travers. Siedział obok Victoire i obserwował całą scenę z wyraźnym rozbawieniem.
Ted zacisnął usta, próbując opanować targające nim emocje. Gdy dowiedział się o randce Victoire, poczuł niepokój. Była bardzo inteligentna i błyskotliwa, ale jednocześnie zaskakująco naiwna. Widziała w ludziach to, co najlepsze. Ted nie chciał, aby tego wieczoru przeżyła rozczarowanie i dowiedziała się, że nie wszyscy zasługują na zaufanie i przyjaźń. Wiadomość, kim miał towarzyszyć Victoire tego dnia do reszty zepsuła mu humor. Popatrzył ponuro na Louisa i Freda, mówiąc im, że zajmie się tym. Nie mógł wymagać, aby czwarto i trzecioklasiści, pilnowali Victoire. To było jego zadanie.
Aiden Travers od dawna chciał umówić się z Victoire. Ted zdawał sobie z tego sprawę, gdy dziewczyna powiedziała mu o tym po raz pierwszy. Było to zaledwie kilka dni po rozpoczęciu roku i spacerowali po szkolnych błoniach. Pamiętał jej pytające spojrzenie i akceptację, gdy stwierdził, że to zły pomysł. Teraz był  listopad, a ten drań dopiął swego. Umówił się z nią za jego plecami.
- Idziemy już - stwierdził zdecydowanie, pomagając jej wstać.
Kiwnęła nieprzytomnie głową, wstając. Miała złapać go za szyję, ale zmieniła zdanie. Chwyciła rękami, stojącą na stolik szklankę i wypiła ją duszkiem, krzywiąc się nieznacznie.
- Nie lubię alkoholu - powiedziała, gdy objął ją w pasie, chcąc wyprowadzić na zewnątrz. - W ogóle mi nie smakuje - dodała, marszcząc nos.
Ted objął ją mocniej w talii, podczas gdy ona paplała o swojej niechęci do alkoholu. Uwierzyłby jej, gdyby nie fakt, że znalazł ją w spelunie, w której serwowano wyłącznie wysokoprocentowe trunki, całkiem pijaną. Miała zaburzoną koordynację ruchową. Ciągle się potykała o własne nogi, co sprawiło, że ich droga do drzwi wydłużyła się do kilkunastu minut.
- Ale tu zimno - wyjąkała, obejmując swoje ramiona.
Ted zaklął, dostrzegając swoje przeoczenie. Był tak przejęty wyciągnięciem jej z gospody, że zapomniał zabrać jej kurtkę, która wisiała na oparciu krzesła. Chciał się wrócić po nią i nakazać dziewczynie, aby się nie ruszała, gdy dostrzegł jej drżącą wargę.
- Nie zostawiaj mnie, Teddy - poprosiła. W niebieskich oczach błysnęły łzy.
- Nie bój się. Jestem przy tobie.
Objął ją, czując, że drży. Bez namysłu zdjął swoją kurtkę i okrył nią jej plecy.
- Będzie dobrze - zapewnił, obejmując ją, aby zaprowadzić w stronę zamku.
Szli powoli, co nie było niczym dziwnym zważywszy na stan Victoire. Jej zaburzonej koordynacji ruchowej nie poprawiał fakt, że nie miała siły. Zaburzoną koordynacją ruchową pogarszała miękkość w kolanach, którą odczuwała przy każdym kroku. Spowalniała ich. Doszli do granicy Hogsmdeade, gdy przystanęła.
Ted nie zdążył zapytać, co się stało, gdy niemal upadła. Straciła równowagę i tylko wyjątkowy refleks sprawił, że w porę ją złapał, chroniąc przed upadkiem.
- Och, Teddy.
Popatrzył na nią uważnie. Rozpacz nie była w stylu Victoire, a co dopiero tak przejmujący żal, który widział na jej twarzy. Pewnie zapytałby o jego przyczynę, gdyby nie jej stan. Była pijana. Wątpił, aby mogła mu szczerze odpowiedzieć.
- Och, Teddy - powtórzyła. Oparła się o niego, odgarniając jasne włosy. Na jej ustach pojawił się uśmiech, gdy uniosła głowę, aby na niego spojrzeć. - Jesteś tak przystojny, że ledwo trzymam się na nogach - urwała, wybuchając śmiechem.
Ted mocniej ścisnął jej ramię. Spróbował postawić ją na nogi, ale ona tylko zachwiała się, opierając o niego. Jasne włosy dotknęły jego policzka, gdy westchnęła ciężko. Stała bez ruchu. Wyraźnie zastanawiała się nad czymś. Poodejmowawszy decyzję, odwróciła się do niego twarzą.
- Gdybyś był inny, nie miałabym problemu. A ty jesteś jaki jesteś - skwitowała z wyraźnym smutkiem. - Jesteś wysoki. - Dotknęła czubka jego głowy, jakby chcąc potwierdzić swoje słowa. - Umięśniony, ale smukły, jak przystało na bohatera. Czarne włosy, które już dawno powinieneś przyciąć - śmiała się krótko, mówiąc te słowa. Popatrzył na niego filuternie i gestem ręki nakazała, aby nachylił się w jej stronę. - Słyszałam jak kiedyś Melanie, moja współlokatorka stwierdziła, że masz włosy czarne jak skrzydło kruka. Czyż to nie jest beznadziejne porównanie?
- Victoire, powinniśmy iść - zwrócił jej uwagę. Spróbował złapać jej łokieć, ale nie był wystarczająco szybki.
Dziewczyna odsunęła się. Zaśmiała się. Ale nie był to śmiech, który znał Ted. Tamten znał, bo śmiała się dziewczyna, a ten należał do nieznanej mu kobiety.
- Muszę dokończyć - upomniała go, jak wtedy, gdy mieli po pięć lat, a on nie chciał jej słuchać. - A te twoje miodowe oczy... Mógłbyś czasem pomyśleć, czego muszę słuchać od dziewczyn, które chcą się z tobą umówić. - Wygięła wargi, odwracając się do niego plecami.
Ted spojrzał na jej  drobną sylwetkę. Szukał odpowiednich słów, ale nie bardzo wiedział, co jej powiedzieć. Słowa, które zwykle odnosiły skutek, teraz znaczyły mniej niż lekki podmuch wiatru. Ona jednak nie przestawała mówić. Usta się jej nie zamykały, ale wątpił, czy powinien przywiązywać do nich dużą wagę, biorąc pod uwagę jej stan.
Ta myśl przypomniała mu, że powinien spróbować porozmawiać z nią na temat randki z Traversem. Victoire, którą znał na pewno podzieliłaby się z nim tą rewelacją i zapytałaby, co o tym myśli. Nie naraziłaby się na niebezpieczeństwo, aby działać na przekór. Zdawał jednak sobie sprawę, że w tej chwili niczego się nie dowie. Pijana Victoire niekoniecznie znaczyła szczera Victoire.
- Gdybym tylko była kimś innym - stwierdziła nagle.
- Nie chciałbym, żebyś była kimś innym - zaprotestował Ted, chwycił jej dłoń. Miał nadzieję, że przejdą kawałek, zanim dziewczyna zorientuje się w jego zamiarach. Chciał niezauważalnie zaprowadzić ją do Hogwartu.
- Jasne - prychnęła wyraźnie rozzłoszczona. - Uważaj, bo jeszcze w to uwierzę.
Gdy nie odpowiedział, zacisnęła wargi. Pozwoliła mu się prowadzić w stronę zamku, chociaż wszystko się w niej buntowało. Nie zamierzała być posłuszna. Na samą myśl o pokorze wszystko się w niej buntowało. Czuła, że brakuje jej tchu, a świat wiruje. Była posłuszna. Na duszę Merlina, robiła, co powinna i ostatecznie została całkiem sama.
- Uważaj, bo się przewrócisz... - ostrzegł Ted sekundę za późno.
Victoire stanęła na nierównym odcinku drogi, a jej noga na próżno szukała podłoża. Straciła równowagę, przez moment balansując na stopie, aby ostatecznie opaść do przodu i zwalić Teda na ziemię. Opadła na niego. Ted jęknął cicho, gdy jej głowa uderzyła go w podbródek. Poczuł zapach alkoholu i kwiatów, którymi zawsze pachniała.
- Dobre zakończenie dnia - mruknął.
Niewinna uwaga rozwścieczyła Victoire. Rzuciła mu oskarżycielskie spojrzenie i nie zadając sobie trudu wstawaniem, dźgnęła go w brzuch. Leżeli tak blisko, że ich twarze dzieliło zaledwie kilkanaście centymetrów. Widział jej przekrwione oczy, złotą plamkę w lewym oku i rozmazaną pomadkę.
- To wszystko twoja wina. Jestem samotna, pijana i tak cholernie nieszczęśliwa, że to aż boli.
Piękne zakończenie pięknego dnia, pomyślał Ted, czując grad uderzeń niewielkich piąstek dziewczyny. Pozwalał jej na to, aby wreszcie zakończyć tę sytuację. Przekręcił się, przytrzymując jej dłonie nad głową.
- Victoire, co się stało?
Nie oczekiwał odpowiedzi, ale musiał spróbować. Szokiem było jednak jej spłoszone spojrzenie i trzy krótkie słowa, których zupełnie się nie spodziewał.
- Chyba się zakochałam.
______________________
Dziś bez zbędnego komentarza ode mnie. Próbne matury wycisnęły ze mnie całą energię i nie mam siły na nic więcej. Nadrobię to następnym razem, obiecuję.

4 komentarze:

  1. O, nowy rozdział ^^. I nowy szablon - całkiem fajny. Poprzedni też był okej, chyba z Darami Anioła? Też oglądałam film. Ale jakoś nie pasowali mi odtwórcy ról Clary i Jace'a. Kompletnie inni od moich wyobrażeń, Clary wygląda strasznie staro, a Jace był zwyczajnie brzydki. I było mi mało NY w tym filnie ;<.
    Muszę przyznać, że spodobał mi się, chyba najbardziej z dotychczasowych. Victoire zaczyna już konkretnie działać, skoro umówiła się na randkę z innym chłopakiem, i jak mniemam, liczyła na to, że wtedy wzbudzi w Tedzie jakieś emocje. Co prawda nie była chyba zbyt zadowolona, no i ten koleś też najprzyjemniejszy nie jest. Ogólnie Victoire chyba faktycznie jest taką troszkę dość naiwną osóbką, skoro dała się tak łatwo upić i wyciągnąć w takie miejsce. W sumie z tym piciem to trochę tak niepotterowsko... Jakoś nigdy nie byłam zwolenniczką używek w fanfickach i boczę się, jak ktoś opisuje imprezy, lejący się alkohol itp.
    Ciekawe, co rodzeństwo chciało jej powiedzieć przed wyjściem? I w ogóle jak to było z tym Hogsmeade: ona się wymknęła z tym kolesiem, czy to był taki normalny, ogólnoszkolny wypad? Bo przeglądam tekst drugi raz i nijak nie potrafię się dokopać do informacji, jak to jest. Więc zastanawia mnie, skąd się tam wziął Ted. Czy ktoś mu powiedział, że Victoire tam jest, czy może to był szkolny wypad, czy co. No chyba, że ja po prostu jestem ślepa i tego nie widzę.
    Ale pomijając ten drobny brak, to ogólnie wyszło fajnie. Widzę dużą poprawę między tym, co piszesz teraz, a BWH. Jednak te kilka lat doświadczenia robi swoje (sama piszę niecałe 2 lata, ale też widzę różnicę między pierwszym opkiem a obecnymi tekstami).
    Końcowa scenka była całkiem zabawna, przyznaję. Ted musiał być dość mocno skonsternowany zachowaniem dziewczyny. Ogólnie nawet mi się podobają twoje kreacje tych postaci, przynajmniej na razie (bo jakoś mnie wkurza kreowanie Vic na wredną zołzę, a zazwyczaj tak się z nią robi), mam nadzieję, że tego nie popsujesz i nie zrobi się jakaś Merysujka. No i czasem mi brakuje jakichś popisów metamorfomagii Teda, a ja tak uwielbiam motyw metamorfomagów *,*.
    Wgl miniaturkę też widziałam, ale nie dałam rady przeczytać, jako że bardzo nie lubię takiej narracji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nowy rozdział. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę. Oczywiście przeczytałam, jakby inaczej. Bardzo lubię Teddy'ego, lubię Victoire, chociaż muszę przyznać, że czasami niemiłosiernie mnie denerwuje swoim zachowaniem. Wydaje się, a przynajmniej w moim odczuciu, taka zapatrzona w siebie, egoistyczna. Pełna cienia arogancji, jeśli mogę tak to nazwać. Mimo to, nie życzę jej źle. Wręcz przeciwnie - niech tam Merlin jej da to, co sobie życzy.
    Uciekam od tematu, jak zwykle. Jestem w tym całkiem dobra. Co do rozdziału to powiem krótko. Podoba mi się. Podoba mi się pod wieloma względami. Akcja jest spokojna, a z drugiej strony jednak coś się dzieje. Coś się zmienia. I jeśli mam być z Tobą zupełnie szczera to uważam, że jest do jeden z najlepszych rozdziałów, tych dotychczasowych. Ale to moje zdanie, może inni myślą inaczej. Mnie jednak ten rozdział podoba się najbardziej z wszystkich, które do tej pory opublikowałaś.
    Oczywiście życzę weny twórczej, bo ona bywa kapryśna i tego, żeby Ci te próbne matury jakoś poszły.
    Trzymaj się! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A będe musiała napisać krótko, bo zaraz mi się net skończy.. Rozdział świetny, a za końcówkę to chyba znajde i zabije, bo teraz w każdej chwili bede miała ochotę odpalić komputer i sprawdzić czy przypadkiem nie dodałaś kolejnego rozdziału XD Nie spodziewałam się takiego zachowania po Viktorii...w sumie wyobrażałam ją sobie jako taką dziewczynkę bez zarzutów, i do głowy by mi nie przyszło, iż może w ogóle pomyśleć o piciu, nie wspominając o wychodzeniu na randkę z jakimś podejrzanym typem. No ale cóż, jej sprawa, może w końcu Tedy przejrzy na oczy, albo nadal będzie chodził w ciemnych okularach z nosem tuż przy ścianie.
    No i na koniec..nic dodać nic ująć mi się osobiście podobało, zagrzewam cię do pisania kolejnego rozdziału i oczywiście na koniec weny życzę !
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  4. Domyślam się, że ten cały plan w zamierzeniu Victorie i Noelle miał mieć całkowicie inny przebieg, a także koniec. No, ale dobra poszła z tym całym Traversem na randkę, poszli od razu lub nie do tej całej speluny i co ją skłoniło do picia? Czyżby Travers był tak sprytny i jakoś ją do tego przekonał, czy Victorie była jednak aż tak zdesperowana, żeby zwrócić na siebie uwagę Tedd'a, że się upiła?
    Końcówka jest zabójcza po prostu. Krótko i konkretnie. Teraz jak znam życie to chłopak zapyta w kim się zakochała Victorie, chyba że będzie na tyle inteligentny aby się domyśleć, że to on jest tym wspaniałym obiektem westchnień, albo jako autorka nie pociągniesz dalej tej sytuacji na chwilę obecną. Cóż, jestem bardzo ciekawa jak dalej to rozegrasz.
    Czekam na następny i Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.