20 września 2015

5. Inaczej niż w marzeniach

Witamy na szkoleniu dla aurorów.
Serena ścisnęła mocniej dłoń Jamesa, gdy siwowłosy mężczyzna wypowiedział te słowa. To oznaczało koniec starego życia, początek nieodkrytej dorosłości. Uśmiechnęła się, z zapartym tchem czekając na ciąg dalszy.

Dwa tygodnie temu do ich okien zapukały białe sowy, przynosząc listy z długo oczekiwanymi wieściami. Długo obracała je w dłoniach, zanim zawołała Jamesa, aby je otworzyli. Cokolwiek zawierały miało zmienić ich życie.
- Myślisz, że nas przyjęli? - spytała z wahaniem, a on uśmiechnął się tylko blado, wpychając ręce w kieszenie dżinsów.
Wtedy Serena zdała sobie sprawę, że listy z Akademii Aurorów znaczyły dla niego jeszcze więcej niż dla niej. Dla niej był to wymarzony zawód, dla niego okazja do pokazania wszystkim, że wcale nie jest tylko synem swojego ojca. Chociaż James nigdy by się do tego nie przyznał, nie chciał, aby ludzie widzieli go przez pryzmat Harry'ego. Był wystarczająco dobry, aby zbierać laury za własne osiągnięcia. Wybierając każdy zawód trudno byłoby uniknąć porównań, ale jako auror miało to być najbardziej widoczne.
- Będzie dobrze - powiedziała wtedy, dotykając jego policzka. 
Złamał jej dłoń i położył na swoim sercu. Jego szybkie bicie powiedziało jej więcej niż panika w orzechowych oczach.
- James, będzie dobrze - powtórzyła z większą pewnością w głosie.
Musieli się dostać. Oboje. Niezależnie od koneksji rodzinnych wierzyła, że są wystarczająco dobrzy. Mieli wymagane oceny, referencje i pozytywnie zaliczyli testy sprawnościowe, więc dlaczego ostatecznie mieliby zostać z niczym? Zależało jej na tym. Chciała być aurorem, ale była wystarczająco rozsądna, aby wiedzieć, że człowiek jest stworzony do więcej niż jednego zawodu. 
James sądził inaczej. Od początku jasno powiedział - to albo nic. Nawet nie próbował udawać, że jest inaczej. Odrzucił nawet ukochany qudditch. Nie chciał alternatyw. Nic nie znaczyło tyle, co zostanie aurorem. Nie dla ojca, nie dla ludzi, ale dla samego siebie.
Gdy rozrywała kopertę i pospiesznie przebiegła wzorkiem pismo wiedziała, że się udało. W swoim liście z Akademii znalazła identyczne formułki, niezawodny znak, że udało im się razem. Zaczynali nową, wspaniałą przygodę, mając siebie za towarzyszy.
Gdy więc teraz siedzieli w budynku Akademii Aurorów w prostokątnej sali wypełnionej długimi owalnymi stołami, Serenie trudno było powstrzymać ciche westchnienie ulgi. Dokonali tego. Dostali się na szkolenie i teraz ich jedynym problemem miało być przetrwać najbliższe dwa lata. 
Rozejrzała się wokół. Wszystkie miejsca były zajęte. Niektórych jak drobną szatynkę siedzącą naprzeciwko kojarzyła z Hogwartu. Rozpoznawała twarze, ale nie znała imion. Równie liczne było jednak grono osób, które widziała pierwszy raz w życiu. Najwyraźniej dostanie się tutaj wcale nie jest takie łatwe przemknęło jej przez myśl, gdy dostrzegła siedzącego w rogu mężczyznę około trzydziestki. Znajdowało się tu kilkanaście osób, którym dałaby więcej niż naście lat, a które razem z nimi miały zacząć dzisiaj szkolenie.
- Może wam się wydawać, że skoro jesteście tutaj wszystko już za wami. Błąd. To dopiero początek - dodał stojący na środku sali Gordon Atwins, patrząc na zebranych. Uśmiechnął się złowieszczo, gdy w sali zapanowała zupełna cisza. - Nauczymy was jak działać szybciej niż myśleć, pokonywać pozornie niemożliwe przeszkody i radzić sobie z własnymi lękami. Szkolenie będzie wymagało więcej wysiłku niż cała wasza dotychczasowa edukacja. Kto sobie nie będzie radził, wylatuje. Brak drugich szans. Tu nie ma szans na poprawę, bo podczas prawdziwych akcji nikt nie będzie dawał wam możliwości poprawy.
Mężczyźnie wyraźnie spodobała się reakcja, jaką wywarł na nowych uczestnikach szkolenia, bo kiwnął głową z zadowoleniem.
- Zaraz przeczytam wasze nowe przydziały. Będziemy tu pracować w parach, tak jak ma to miejsce w przypadku prawdziwych aurorów. Za miesiąc nastąpi zmiana partnerów. Przydziały nie podlegają żadnym negocjacjom - dodał, gdy na sali rozległy się stłumione szepty.
- Myślisz, że mamy szansę być razem? - mruknął James, uśmiechając się pod nosem.
Serena z trudem powstrzymała się od chęci walnięcia go między żebra. Niczego nie mógł traktować z należytą powagą chociaż przez chwilę! Potrafił ją doprowadzić tym do szału. Posłała mu spojrzenie mówiące, że zapłaci jej za to później, gdy wrócą do domu i znowu skupiła wzrok na ich nowym instruktorze.
Wyczytał już sześć par. Wszyscy kolejno wstawali, dając się poznać pozostałym. Przydziały nie były oparte na żadnym logicznym podziale albo przynajmniej Serena nie potrafiła tego dostrzec. Kryterium niestanowił alfabet ani płeć, stwierdziła w myślach, gdy kolejne dwie osoby wstały, aby zaraz znowu usiąść.
- Payson Hart - Gordon Atwins wyczytał kolejne nazwisko i wstała wysoka blondynka o promiennym uśmiechu i jeszcze większym rozmiarze stanika. Mężczyzna zerknął na drugie nazwisko i lekko zacisnął usta. - Twoim partnerem będzie James Potter.
James podniósł się z miejsca, błyskając białymi zębami w szerokim uśmiechu, którego Payson nie mogła nie odwzajemnić. Na sali zrobiły zapanowała cisza, po czym wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. James wzruszył ramionami, jakby chciał bez słów powiedzieć, że nic nie poradzi na dokonania swojego ojca.
Gordon Atwins nadal jednak patrzył na niego ze złością w oczach. Nie była to codzienna reakcja na syna Harry'ego Pottera. Ludzi zwykle się uśmiechali, wpadali na ściany albo prosili o autografy. Złość była tutaj co najmniej nie na miejscu. Serena obiecała sobie, że koniecznie musi potem zapytać Jamesa, czy spotkał już kiedyś wcześniej Gordona Atwinsa.
- Cóż, skończmy to szybciej - powiedział z wyraźną wściekłością instruktor, przerzucając kartki. Popatrzył na kolejną, po czym prychnął z dezaprobatą i zdziwieniem, jakby nie wierzył własnym oczom. - Serena Potter.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że chodzi o nią. Policzki Sereny zaczerwieniły się, gdy wszystkie oczy zwróciły się ku niej. Nieporadnie wstała, spuszczając wzrok. Noszenie tego nazwiska było większym wyzwaniem niż sobie to wcześniej wyobrażała. Reakcje, emocje i zaciekawienie dotychczas nigdy nie dotyczyły jej osoby. Nie była przyzwyczajona do tego, a wraz z małżeństwem stało się jasne, że to od teraz miało stanowić ważną część jej nowego życia.
Nieśmiało proponowała Jamesowi, że zostanie przy swoim panieńskim nazwisku. Nikt w świecie czarodziejów nie zwraca uwagi na kogoś z tak mugolskim nazwiskiem jak Wilson. Nazywając się Potter nie trzeba robić nic, aby ludzie traktowali cię jak darmową atrakcję turystyczną. James jednak tego nie rozumiał, dorastając na tym świeczniku. Dla niego to nazwisko oznaczało rodzinę, symbolizowało jedność, którą ona chciała odrzucić. Wytknął jej, że nie nie chcąc być Potter odrzuca go z powodu dokonań jego ojca i jego znaczenia.  Zupełnie jakby to było możliwe. Odrzucając nazwisko James wyraźnie sądził, że odrzucała też jego.
Ostatecznie więc uległa.
Została Sereną Potter.
I chociaż nigdy nie żałowała bycia z Jamesem, to w chwilach takich jak ta czuła, że nie potrafi odnaleźć się w centrum zdarzeń.
- Będziesz pracować z Kate Melton.
Drobna brunetka, o której pomyślała wcześniej Serena wstała zza przeciwka stołu. Teraz przypomniała sobie, że chodziły razem na transmutację.
Mogłoby być gorzej pomyślała, gdy Atwins wyczytywał następne pary. Kate wydawała się nawet sympatyczna. Ich współpraca powinna przebiegać bez większych zakłóceń. Popatrzyła na Kate, ale ta posłała jej pełne niechęci spojrzenie. Serena zacisnęła ręce na dłoniach, czując, że ulga przyszła zbyt szybko.
- To wszystko na dzisiaj. Do zobaczenia w poniedziałek - zakończył Atwins, wychodząc z sali.
- Zapowiada się ciężki rok - mruknęła Serena, gdy wychodzili z sali.
James nie zdążył jej odpowiedzieć, gdy wsunęła się między nich uśmiechnięta Payson.
- Bardzo się cieszę, że będziemy razem pracować - powiedziała, nie przestając mrugać. - Sądzę, że razem możemy dużo osiągnąć.
Serena z trudem opanowała chęć powiedzenia czegoś. Nie chciała wyjść na zazdrosną. Naprawdę nie była zazdrosna. Nie po tym, co ostatnio przeszli przez brak zaufania i przeszłość. Teraz powinno być inaczej. Gdy James popatrzył na Payson z wyraźnym zadowoleniem, nie mogła się powstrzymać od złośliwości.
- To wspaniale, może następnym razem ja na ciebie trafię? - zaświergotała Serena, czując się jak ktoś zupełnie inny.
Payson zamrugała, posyłając jej niewinne spojrzenie błękitnych oczu.
- Tak, masz rację... Swoją drogą zawsze myślałam, że córka Harry'ego Pottera jest najmłodsza, ale widać musiałam coś pomylić - dodała z przepraszającym uśmiechem, a Serena poczerwieniała.
James wybuchnął śmiechem, który zwrócił na nich uwagę idących wokół ludzi. Zaczynało się robić coraz ciekawiej, pomyślała Serena, próbując opanować drżenie. Czuła, że wystarczy jeszcze chwila śmiechu Jamesa, aby została całkiem młodą wdową.
- Nie jestem jego siostrą. Jestem jego żoną.
***
Powoli tonął. Zdecydowanie nieciekawe położenie.
Albus westchnął, przysiadając na parapecie na czwartym piętrze. Podrapał się po głowie i zapatrzył się na jezioro. Zdecydowanie tonął. Nadszedł czas, jak się wydostać z tej pułapki. Najgorsze jednak było, że zupełnie nie miał pomysłu, jak się z tego wszystkiego wydostać. Przymknął oczy, myśląc o ostatnich kilku miesiącach, gdy nic nie zapowiadało problemów.
Naprostował sprawy z C. C. Uśmiechnął się na samą myśl o niej. Jego śliczna, jasnowłosa dziewczyna, dla której niegdyś zupełnie stracił głowę. Skończyła Hogwart rok temu i ciężko znieśli rozłąkę. On w szkole, czując się jak totalny dzieciak, a ona wschodząca gwiazda kobiecego qudditcha. Ten rok mieli spędzić w podobny sposób, więc jasno ustalili sobie granice.
Nie będą składać nieprzemyślanych deklaracji. Nie będą zazdrośni. Żadnych granic, żadnych obietnic. Początkowo wydawało mu się dziwne, że C. C. na to nalegała, ale szybko zrozumiał, że było to spore ułatwienie dla nich obojga. Mogli teraz robić co chcieli bez wyrzutów sumienia. Gdy on zaś za rok skończy Hogwart zawsze będą mogli do siebie wrócić. Chociaż  minęła dopiero połowa października, Albus szybko poznał smak tej wolności, którą utożsamiały dla niego długie włosy dziewczyn i ich jeszcze większe piersi.
Niedawno jednak uświadomił sobie, że musi się zatrzymać. Seks i zabawa to nie wszystko. Chciał czegoś więcej. Popatrzył na boisko do qudditcha i uśmiechnął się szeroko. Chciał zwycięstwa.
W tamtym roku, gdy jeszcze James był kaptanem drużyny Gryffindoru wygrali puchar qudditcha, ale bardziej o ich przewadze zadecydowało szczęście niż poziom zespołu. Jego bratu brakowało pasji, aby wymagać od zawodników więcej niż jakiekolwiek zwycięstwa. Pewnie dlatego, że całe swoje myśli oraz wysiłki poświęcał to na burzenie, a następnie odbudowywanie swoich licznych związków. On, Albus, zamierzał to poprowadzić zupełnie inaczej.
Chciał, aby jego drużyna nie wygrywała przypadkiem albo niewielką różnicą punktów przez gapiostwo szukającego Slytherinu. Wiedział, że zmotywowanie ludzi to trudne zadanie, ale był gotów na wiele. Chciał dokonać czegoś, co upamiętni go na lata, nada jego życiu sens. Pragnął pokazać światu, jak dobry jest, że jego umiejętności nie mają nic wspólnego z rodziną i nazwiskiem.
Teraz jednak czuł, że to wszystko go przerasta. Ludzie nie dostrzegali, jak ważne są mecze i odpowiednie przygotowanie. Zabawa była ważniejsza. On się denerwował, prosił, a ostatnio krzyczał, wszystko na nic. Zmarnował już niejedną bezsenną noc na opracowanie strategii, którą jego drużyna ostatecznie i tak próbowała przyswoić dopiero dzień przed meczem.
Wszystko to męczyło go coraz bardziej. Przeszłość, w której zmarnował zbyt wiele czasu. Teraźniejszość, która nie chciała poddawać się zmianom. Przyszłość stanowiąca coraz mniej mniej nęcącą tajemnicę.
- Albus, coś się stało?
Zirytowany głos odbił się echem od korytarza. Nie musiał się odwracać, aby wiedzieć, że to Rose. Nikt inny nie potrafił wypowiedzieć jego imienia z tak dużą ilością złości. Miała w tym dużą wprawę.
Dalej patrzył na gładką taflę jeziora
- Albus! - syknęła przez zęby.
Stała przed chwilę nad nim, po czym prychając głośno, usiadła obok niego na parapecie. Rude włosy i brązowe oczy pojawiły się w zasięgu jego wzroku.
- Co się stało? - Tym razem jej głos był znacznie spokojniejszy. Brzmiał niemal jakby naprawdę potrafiła wykrzesać z siebie współczucie.
- Rose, Rose - mruknął pod nosem, nie wiedząc od czego właściwie zacząć.
Zapadła cisza. Dobrze im się razem milczało. Znali się praktycznie od zawsze i wiedzieli, że niekiedy cisza mówi więcej niż słowa. Nie musieli paplać, aby poczuć co jest nie tak.
- Chyba się pogubiłem.
Widział, że chciała zapytać w czym. Pewnie umierała z pragnienia. Twarz jej niemal płonęła z ciekawości, ale w tamtym roku wykrzyczała mu w twarz, że kończy z próbami pomocy mu. Tak jakby odrzucając Chelsea, odrzucił też ich przyjaźń. Nigdy nie zrozumiała, że to dwie zupełnie różne sprawy.
- Jeśli chodzi o Chelsea... - zaczął, spuszczając wzrok. - Miałaś rację, że nie powinienem dawać jej złudnych nadziei. Przyznaję postąpiłem głupio. Nawaliłem.
Popatrzył na nią, chcąc dowiedzieć się, co myśli. Kiwnęła głową, jakby to wystarczało zamiast słów. Miała rację. W tym przypadku słowa mogły nie istnieć
Rose od zawsze była jego najlepszą przyjaciółką. W domu pełnym wariat... zapaleńców, szczególnie wśród nowego pokolenia, posiadanie rozsądnego towarzystwa było na wagę złota. Dogadywali się lepiej niż ze swoim rodzeństwem, które zawsze wydawało się pochodzić z innej planety. Razem snuli plany, a potem trafili do Hogwartu.
Ich przyjaźń trwała dalej. Wydawało by się, że tutaj już być tylko dobrze, a żadne wydarzenia nie są w stanie zmienić tego stanu rzeczy. Zupełnie mylne przekonanie. Wystarczyła jedna zakochana dziewczyna oraz jedna nieprzemyślana noc pełna wrażeń, aby z ulubionego kuzyna i przyjaciela stał się dla Rose nikim. Cóż, fakt, że Chelsea była jej przyjaciółką, a on bez zastanowienia przespał się z nią, pewnie nieco tłumaczył, dlaczego Rose tak zareagowała.
Czas pozornie nie złagodził jej gniewu, pomimo że od tych wydarzeń minęło kilka miesięcy.Wciąż patrzyła na niego z żalem. Mówiła, że miała go za kogoś zupełnie innego. Ale musiała się przełamać, skoro jednak siedziała tu teraz obok niego na zapomnianym korytarzu, gdzie jedynym niespodziewanym gościem mogły być skrzaty domowe.
- Nie tak to miało wyglądać dzisiaj.
Zaśmiała się cicho, a i na jego ustach wykwitł blady uśmiech.
Niegdyś zawsze marzyli o siódmym roku. To miał być ten rok, rok zmian i rok największych możliwości. Gdy byli znacznie młodsi, wielokrotnie o tym rozmawiali. W marzeniach widzieli odznaki na swoich piersiach, trofea w rękach i euforię na twarzach.
Rzeczywistość przerosła jednak ich oczekiwania, zniekształcając je niczym krzywe zwierciadło.
Miało być inaczej.
- Miało być - powtórzyła Rose, nieświadomie wypowiadając myśli Albusa.
W marzeniach widziała swój ostatni rok w Hogwarcie w zupełnie innych barwach. Myślała, że zostanie prefektem naczelnym. Nie została. Serce nadal bolało ją z rozczarowania, a duszy czuła zawód. Pragnęła tego tak mocno, że przegrana ją załamała.
Jakby tego wszystkiego było mało, straciła jeszcze wakacje na opłakiwanie swojej miłości. Chociaż w kwestii Easy'ego jej niezdecydowanie graniczyło z szaleństwem, teraz wiedziała, że musi trzymać swoje emocje na wodzy. Niezależnie co czuła poddawanie się impulsom musiało się skończyć.
Miała wrażenie, że poukładała sobie to wszystko - porażkę, Easy'ego, naukę, ale teraz siedząc obok Albusa nagle wszystko pojęła. Nadal sama siebie okłamywała.
Mówiła, że trzyma uczucia pod kontrolą. Prosiła, aby ruszyć naprzód z Chelsea. Twierdziła, że pogodziła się z przeszłością. Nawoływała do zaprzestania walki z wiatrakami.
Ale najchętniej by rzuciła to wszystko.
Powiedziała swojemu życiu, że ma go dosyć, że to nie jest to, o co prosiła.
- Ale gorzej już chyba być nie może.
Słowa wypowiedziane w złą godzinę.
Wynurzyli się jakby z nicości. Szli obok siebie. Nie trzymali się za ręce, a mimo to wyraźnie widać było, że łączy ich coś więcej niż wspólny spacer. Zresztą kim on musiał dla niej być skoro pozwoliła mu obok siebie iść? Dotychczas twierdziła, że żaden chłopak, wliczając w to jej braci, nie jest wart złamanego knuta. A ona zbyt mocno kochała pieniądze, aby je marnować w ten sposób.
Teraz Albus zdecydowanie przyznałby jej rację. Ten chłopak faktycznie był wart złamanego knuta.
- Lily? Scorpius? - powiedzieli jednocześnie Rose i Albus.
Lily i Scorpius? Scorpius i Lily?
Dziewczyna drgnęła, przez twarz chłopaka przemknął grymas. Żadne z nich nie sprawiało wrażenia zażenowanego czy zawstydzonego. Głowy mieli podniesione wysoko, a ich oczy błyszczały.
- Lily, co ty wyprawiasz? - warknął Albus, podnosząc się.
Wyprostował się i założył ręce na piersi, piorunując siostrę wzrokiem. Przygnębienie, apatia, które odczuwał wcześniej ustąpiło miejsca irytacji. Co ona robiła z tym kretynem? Dlaczego wydawało jej się, że może ot, tak, zacząć się spotykać z Malfoyem? Irytacja przechodziła we wściekłość. Porzucone emocje teraz dawały o sobie znać ze zdwojoną siłą.
- Czekam na odpowiedź! - krzyknął, a jego głos rozniósł się echem po korytarzu. Dama z portretu nieopodal napomniała go śpiącym głosem, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Krzyczał dalej.
Rose zamrugała patrząc na Albusa, który się miotał; Lily, która niecierpliwie wywróciła oczami i chwyciła dłoń stojącego obok niej chłopaka; wreszcie na Scorpiusa, który przyglądał się temu wszystkiemu ze znudzeniem. Ich oczy na chwilę się spotkały, ale nic nie mogła z nich wyczytać. Stalowe oczy jak zwykle dobrze strzegły swoich tajemnic.
Jego pojawienie się w towarzystwie Lily zaskoczyło ją bardziej niż była gotowa to sama przed sobą przyznać. Tego zupełnie się nie spodziewała. Może nawet nieco ją to zabolało, co było o tyle niedorzeczne, że nie powinno ją obchodzić, z kim spotyka się Scorpius.
On jej nie interesował. Powtórzyła to w myślach kilkakrotnie zanim jej mózg spróbował w to uwierzyć. Była tym mocno zaskoczona i to wszystko. Zdecydowanie wynikało to z faktu, że prędzej podejrzewałaby go o hodowanie hipogryfa w swojej sypialni czy potajemne przyrządzanie amortencji niż dobrowolne spędzanie swojego wolnego czasu z kimś takim jak Lily.
- Co robicie razem!? - Albus nie przestawał krzyczeć, a jego głos wkradł się w rozmyślania Rose, kładąc im kres. Pomyśli o tym później.
Albo i nie. W końcu wcale nie interesuje jej, co robi Scorpius Malfoy.
- Co my robimy razem? - powtórzyła spokojnie Lily, jakby próbując zrozumieć, o co właściwie pyta ją Albus. Wyglądała, jakby się zastanawiała nad odpowiedzią, chociaż nikt z obecnych nie miał wątpliwości, że chwila zwłoki nie służyła próbie załagodzenia sytuacji. Ona lubowała się w emocjach. Wreszcie uśmiechnęła się szeroko, mocniej przyciągnęła do siebie Scorpiusa i powiedziała:
- Bawimy się razem. Bez zbędnych etykietek. I rozumiej to jak tylko chcesz, braciszku. 
_______________________________________________________________
Voila, oto jest. Pierwotnie był nieco dłuższy, ale postanowiłam dodać właśnie w takiej wersji.
Wszystkich, którzy jeszcze nie głosowali, zapraszam do udziału w ankiecie.

A ja uciekam ćwiczyć i oglądać Sezon na miłość, korzystając z resztek wakacji.

7 komentarzy:

  1. Witaj! Żałuję, że zakończyłaś w takim momencie, jeżeli chodzi o losy Sereny ;) Ta wiadomość musiała być dla dziewczyny dość szokująca, bądź co bądź Serena i James są świeżakami jeżeli chodzi o dorosłe życie :D W sumie nie dziwie się Ginny, jest matką, jej najstarszy syn w tak młodym wieku porwał się na głęboka wodę, wstąpił w związek małżeński, mimo iż nikt się po nim tego nie spodziewał. Widać, że miłość go zmieniła i cieszę się, że na imprezie potrafił zachować dystans z Angelique. Scorpius i Lily - jestem jak najbardziej na tak! W blogosferze najczęściej można się natknąć na parring Scorpius i Rose, przepadam za nim, ale w twoim opowiadaniu nadałaś ich relacji czegoś nowego, nie jest to typowe love story. Mają się ku sobie, ale ciągnie ich też do kogoś innego. Wprowadziłaś Easy'ego i myślę, że jest on jak najbardziej odpowiedni dla twardo stąpającej po ziemi, inteligentnej Rose, ponieważ jest lekkoduchem, a jak wiadomo przeciwieństwa się przeciągają ;) Scorpius i Lily to coś rzadziej spotykanego i bardzo ciekawi mnie ich relacja. Cieszę się, że powróciłaś do tych bohaterów, miło mi będzie znów o nich czytać, ponieważ BwH to jedno z pierwszych opowiadań jakie przeczytałam w blogosferze i z którego czerpałam przyjemność. Życzę wytrwałości w dalszym pisaniu, dużo weny i pomysłów! Pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kogo to moje oczy widzą? Bardzo miło widzieć komentarz od znajomej twarzy (a raczej nicku) :) Cieszę się, że pamiętałaś o tej historii i nadal tu zaglądasz.
      W następnym rozdziale będzie na pewno, co dalej się dzieje u Sereny i Jamesa ;)
      Dziękuję za treściwy komentarz i cieszę się, że Ci się podoba.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Hah, co jest chyba jeszcze lepsze niz pierwsza cześć, to, ze cześć z nich jest juz dorosła,albo przynajmniej powinna byc, a częśc cały czas w szkole. Załamałam sie, kiedy przeczytałam, ze Rosę chyba zlała naszego kochanego E! O co biega? No Please, tak nie mozna. Ale może sie z Albusem przynajmniej pogodzi. Lily i scorpiorus rozwalają system, ciekawe, kiedy sie ogarną, ze to cos wiecej. Myśle, ze Lily może to nieco komplikować:D pewnie bedzie sama bać sie własnych uczuc. James i Selena... Cieszę sie, ze sie razem dostali, choć myslalam, ze ten kurs bedzie dłuższy. Mam nadzieje, ze nowi znajomi nie beda próbować zniszczyć tego malzenstwa, ale kurde, z drugiej strony oni naprawdę sie kochają. Rozdział b dobry, oby tak dalej:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieje, ze będzie więcej scen z Rose i Easy uwielbiam tą dwójkę;))))

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej bardzo mi się podoba opowiadanie, ale kiedy wreście będzie następna część

    OdpowiedzUsuń
  5. W dwa dni przeczytałam całą Serene i bardzo mi się podobało! Mam nadzieję, że kontynuacja kiedyś nastąpi!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Nastąpi, nastąpi ;) Już nad tym pracuję.

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.