3 stycznia 2021

Wszystko dla Lily: 11. Przyjaźń ponad wszystko.

      Wiosna przyszła niepostrzeżenie.
    Dni raptem zaczęły się robić coraz dłuższe, a na drzewach pojawiły się pierwsze pączki. W powietrzu pojawiła się nieznana świeżość, a szkolne błonia zapełniły się od spacerowiczów, chcących oderwać się od szkolnej codzienności. W wielu głowach pojawiły się nowe pomysły i nieoczekiwane nadzieje.
    Dla Syriusza wiosna nie miała jednak tak wielkiego znaczenia, chociaż oczywiście możliwość wyjścia na szkolne błonia miała duże znaczenie strategiczne. Tu można było wycisnąć więcej ze szkolnej swobody, braku nauczycieli nad głową i ciągłej obserwacji szkolnej społeczności.  W tej chwili najbardziej liczył się bowiem dla niego uśmiech stojącej obok niego dziewczyny, która z każdym kolejnym błyśnięciem zębów przybliżała się coraz bliżej.
- Lysandro, mówił ci ktoś, że jesteś piękna? - wymruczał, przybliżając twarz do jej policzka.
Poczuł jej westchnienie pod swoją skórą i uśmiechnął się uwodzicielsko. Czuł, że komplement dosięgnął celu.  Jej usta rozciągnęły się w marzycielskim westchnieniu, a w oczach pojawił się błysk pożądania. Była jego. 
Z tą myślą nachylił się ku niej i śmiało ją pocałował. Nie musiał długo czekać na odpowiedź, gdy wpiła się w jego wargi, wplatając palce w jego włosy i mocno je pociągając. Ból mieszał się z obietnicą. To było dobre, tak bardzo dobre... Przycisnął ją mocniej do drzewa, o które opierała się plecami.
- Widzę, że nie będę wam przeszkadzać. - Zimny głos gdzieś z oddali sprawił, że Syriusz oderwał swoje usta od Lysandry, biorąc głęboki wdech.  Jego dłoń zsunęła się z piersi dziewczyny. Nie musiał się odwracać, aby wiedzieć, że to Dorcas przerwała jego słodkie randez-vouz  i że najpewniej nie była zachwycona tym widokiem.
- Daj nam chwilę, dobrze? - powiedział Syriusz cicho do Lysandry i nie czekając na odpowiedź dziewczyny odwrócił się w stronę Dorcas. Wiedział, że Lysandra na pewno poczeka -  one wszystkie zawsze czekały i wątpił, czy kiedykolwiek pozna kobietę, której uda się go zaskoczyć, niemniej nie zamierzał się nad tym teraz dłużej zastanawiać. 
- Chodź, pogadamy - zarządził, chwytając Dorcas za ramię. Jej długie ciemne włosy zafalowały, gdy pozwoliła mu się poprowadzić kawałek dalej w marnej replice prywatnej rozmowy. 
- Słucham, Syriuszu. Na pewno masz mi coś do powiedzenia  - powiedziała stalowym tonem.
- Dorcas, sama wiesz jak jest...
- Właśnie nie wiem - warknęła - więc z łaski swojej powinieneś mi to chociaż wytłumaczyć!
To był moment, który zawsze napawał Syriusza niesmakiem. Jego związki, czy też jak wolał to nazywać relacje - jak wszystko, co w życiu piękne, nic nie trwały wiecznie, a koniec zwykle przynosił łzy, krzyki i mnóstwo pretensji, gdy do jednej strony dochodziło, że wszystkie długo tworzone oczekiwania nie będą miały szansy się spełnić. Wtedy nagle Syriusz z chłopaka, który ponoć potrafił sprawić, że dziewczyna czuła się jak w niebie, stawał się chłopakiem, który dawał im ich własne piekło.
Czasem zastanawiał się, w czym tkwił problem. Starał się postępować uczciwie. Nikogo nie oszukiwał. Nie obiecywał wiecznej miłości, nie mówił, że czuje się w ich towarzystwie jak po wypiciu amortencji. Stawiał sprawę jasno i mówił, że chętnie odda swoje ciało, ale na pewno nie serce. Mocno wątpił, że miłość istnieje, a jeszcze bardziej, że sam jest do niej zdolny. Zawsze był z tego dumny, że nie mamił nikogo obietnicami wiecznej miłości. 

Mimo to dziewczyny słyszały w jego słowach to, co same chciały wiedzieć - rolę pani jego serca, która nauczy go miłości. Tym samym Syriusz łamał kolejne serca, zyskując coraz większą sławę (zupełnie niezasłużoną w swojej opinii) szkolnego łajdaka. 

- Dorcas... Ja... Przykro mi  - powiedział, opuszczając ramiona. 
- Dlaczego jest ci przykro? - zaśmiała się gorzko, wiatr zwiał jej ciemne włosy na twarz. Ciałem Syriusza wstrząsnął dreszcz, gdy przypomniał sobie, jak miękkie w dotyku były na gołej skórze. 
- Przykro mi - powtórzył głucho, przywołując się do porządku z miłych wspomnień. - Nie myślałem, że ci na mnie zale...
- Nie myśl za dużo, Black - warknęła, Dorcas odgarniając włosy. - Zdecydowanie nie jest to twoją mocną stroną.

- Poczekaj, może...

- Na co mam poczekać?

Tu go miała. Nie mógł jej nic obiecać. Ba, on nie chciał jej nic obiecywać. Lubił ją, naprawdę cenił, ale nie na tyle, aby się zaangażować, by  powiedzieć, coś co jest nieprawdą. 

Spojrzał ja nią smutno, mając nadzieję, że jego oczy wyrażają niemą prośbę, że ona go zrozumie i że da się to jakoś wyprostować. Dorcas jednak nie zamierzała nic zrozumieć, gdy wymierzyła mu siarczysty policzek i odwróciła się nim dostrzegł ból w jej oczach.

***
Spokój Dorcas trwał jedynie do momentu, gdy była w stanie dojść do swojego dormitorium. Wtedy nagle puściły hamulce, a gniew zmienił się bezsilność. Zaciśnięte pięści rozwarły się, a  oczy wypełniły łzy. Podziękowała w myślach Merlinowi, że przynajmniej Syriusz jej takiej nie widział.  Nie chciała, aby to widział. Nie zamierzała dać mu  tej przewagi nad sobą. Nie chciała, by miał świadomość, jak bardzo bolesne to było. 

Padła na łóżko z głośnym westchnieniem. Nie chciała, aby ktokolwiek to widział...
 - Co się dzieje, Dorcas?  - Cichy głos dobiegający od strony okna o mało nie sprawił,  że cicho jęknęła. Lily.
Liczyła, że będzie sama tego popołudnia w dormitorium - Mary miała spotkanie klubu gargulkowego, Marlena poszła na randkę, więc miała spore szanse na absolutną samotność. Zapomniała jednak, że plany Lily niekiedy potrafiły być zupełnie nieprzewidywalne i mogły zakładać czytanie w zaciszu dormitorium po południu. 
- Co się dzieje?  - powtórzyła Lily, siadając na łóżku Dorcas.
- Wszystko skończone między mną a Syriuszem.
- Dorcas...
- Lily, proszę daruj sobie. Wiem, co będziesz mi teraz chciała powiedzieć, że wiedziałam jaki jest Syriusz, że przecież nie obiecywał mi związku, że powinnam być mądrzejsza. Ale nie byłam, a teraz wszystko tak okropnie boli.
Lily zamilkła. Zrobiło jej się wstyd, bo faktycznie miała ochotę coś takiego powiedzieć. Chciała powiedzieć największy banał. Wszyscy w Hogwarcie wiedzieli, jaki jest Syriusz Black. Nikt nie powinien oczekiwać po nim deklaracji wiecznej miłości ani wiecznego przywiązania.
Nie zmieniało to jednak faktu, że Dorcas najwyraźniej miała teraz złamane lub chociaż mocno potłuczone serce. Przypominanie jej teraz, że ten związek był skazany na porażkę byłoby jak sypanie soli na jej rany. To okrucieństwo w czystej postaci, a Lily z natury nie była okrutna. 
- Gdy zobaczyłam go z inną, zrozumiałam, że to koniec.
- Przykro mi - powiedziała cicho Lily.

Dorcas pokiwała głową, odsuwając kosmyk włosów od mokrego policzka. 

- Wiem, że byłam naiwna, ale taki mój chyba los. Myślałam... Wydawało mi się, że skoro nigdy z nikim nie był tak długo, to ma to większe szanse na powodzenie niż jego inne relacje. Myślałam, że to coś znaczy, Lily, zwłaszcza, że ja go naprawdę lubię... Znaczy lubiłam - urwała Dorcas.

- Dorcas, naprawdę mi przykro - powtórzyła Lily, zagryzając wargę. 

Nie czuła się dobrze w roli  pocieszycielki Dorcas. Zawsze sądziła, że nie umie pocieszać ludzi. Wolała działać niż mówić puste frazesy. Teraz jednak jedynym działaniem jakie mogła podjąć było podawanie chusteczek higienicznych i wypowiadania kwiecistych obleg pod adresem Syriusza Blacka, lecz szczerze wątpiła, czy cokolwiek z tego naprawdę pomoże Dorcas.

- Będzie lepiej.

- Naprawdę w to wierzysz?

- Wiem - zapewniła żarliwie Lily.

Reakcja Lily sprawiła, że Dorcas się ożywiła. Kolegowały się, ale trudno było je nazwać najlepszymi przyjaciółkami - oczywistym było, że Lily wolała Mary, a Dorcas częściej spędzała czas z Marleną. Słowa Evans były najbliższym co można by byłoby nazwać serdecznym wyzwaniem. 

- Byłaś kiedyś zakochana? 

Teraz Lily się zawahała. Podrapała się po czole i spuściła wzrok na podłogę. 

- Zakochana... Myślę, że może nie zakochana, ale niewiele brakowałoby, abym mogła się zakochać, abym potrafiła odpuścić. Jednak widać nie wszystko może być materiałem na historię wielkiej miłości, a mój mózg pracuje sprawniej niż serce.

Dorcas prychnęła:

- Lily, to w takim razie nie była właściwa osoba i na pewno nie była miłość. Gdybyś miała się zakochać, to nie byłabyś w stanie tego powstrzymać. Na pewno kiedyś się o tym przekonasz.

***

Ciemne korytarze Hogwartu nieodmiennie przerażały Mary McDonald.

Chociaż spędziła w szkole kilka dobrych lat późne powroty do dormitorium nadal potrafiły wzbudzić u niej pewne obawy. Początkowo mówiła sobie, że to zupełnie nieracjonalne, ale nieroztropny mózg zupełnie nie chciał słuchać, zwłaszcza po spotkaniu z grupką Ślizgonów po piątym roku. Na samo wspomnienie tego zadrżała i przyspieszyła kroku.

Teraz bardzo żałowała, że nie wróciła wcześniej ze spotkania klubu Gargulkowego wraz z resztą Gryfonów ze swojego roku. Niestety, zagadała się z koleżanką z Hufflepuffu i dlatego teraz musiała stawiać czoła swoim obawom i przedzierać się przez ciemne zaułki, które wydawały się dziwnie niegościnnymi krainami. 

Zaciskając dłonie na pasku swojej torby, ruszyła schodami. Niemal podskoczyła ze strachu, gdy ktoś zaśmiał się cicho. Szybko jednak okazało się, że to dwie damy w pobliskim obrazie spotkały się na wieczorne pogaduszki.

- Uspokój się, bo sama się nakręcasz - mruknęła pod nosem, gdy zeszła ze schodów. 

Nim jednak zdążyła postawić stopę na podłodze dostrzegła zielony błysk i jej nogi  bezwładnie odmówiły posłuszeństwa, przez moment tańcząc w powietrzu. Wylądowała na podłodze, boleśnie upadając na kolana. Marmurowa podłoga okazała się zadziwiająco niegościnnym podłożem.

- Co tam mamroczesz, mała szlamo? - drwiący głos i zielone zwieńczenie obszernej szaty. Mary znała ten głos i scenariusz. 

Wyciągnęła różdżkę, ale przeciwnik okazał się szybszy. Nim zdążyła wykrzyknąć zaklęcie rozbrajające jej różdżka już leżała u jego stóp.

- Nie dość, że mugolak, to do tego wyjątkowo powolny - zakpił. 

- Zostaw mnie - wymamrotała. 

On jednak zdawał się nie słyszeć jej prośby. Może mówiła za cicho? Może po prostu lubował się w tym przedłużającym się oczekiwaniu, które  napędzało jej strach? Teraz Mary była gotowa uwierzyć we wszystko. 

- Tacy jak ty nie powinni mieć wstępu do Hogwartu - wycedził. Uniósł ramię i zaczął wymawiać zaklęcie, a Mary próbowała się przygotować na kolejny rozbłysk jasnego światła i widmo nieuniknionego bólu. 

- Co się ty wyprawia?! Mulciber, natychmiast opuść różdżkę.

- Lupin, nie wtrą...

- NATYCHMIAST! - wykrzyknął Remus Lupin, wyjmując swoją różdżkę. 

Mulciber najwyraźniej postanowił nie próbować swoich szans, a może zwyczajnie bał się, że Remusowi będą towarzyszyć jego nieodłączni przyjaciele? Wszakże Huncwoci zwykle stanowili kwartet, na który należało mieć baczenie i lepiej było nie zadzierać. Mulciber schował swoją różdżkę i zniknął równie niepostrzeżenie jak się pojawił.

Mary i Remus zostali sami na korytarzu.

- Dziękuję - szepnęła dziewczyna, gdy poprawiła swoje ubranie i powoli ruszyli w stronę wieży Gryffindoru.

- Mary, nie masz za co dziękować. Każdy by tak postąpił na moim miejscu. Jednak to nie rozwiązanie. Musimy to gdzieś zgłosić. Może zamiast iść do profesor McGonagall powinniśmy od razu spróbować umówić się z dyrektorem Dumbeldore'm...

- Nie! - pisnęła Mary, kręcąc głową. - Nie, nie mogę tego zrobić.

- Ale to nie może się powtórzyć. To jest niebezpieczne.

- Nie zamierzam być osobą, która pójdzie z tym do nauczycieli. To na pewno się rozniesie po szkole i przysporzy więcej szkody niż pożytku. Przynajmniej mi - dodała cynicznie Mary. - Wiem, że to mało gryfońskie z mojej strony, ale...

- Nie musisz mi się tłumaczyć - odpowiedział Remus, nie dając jej skończyć. Rozumiał ją bardziej niż był to skłonny przyznać. - Skrzacia przysługa - powiedział hasło, gdy doszli pod obraz Grubej Damy. 

Przeszli przez dziurę w obrazie i w stanęli na środku.

- Raz jeszcze dziękuję - powiedziała Mary, unosząc ku niemu oczy. 

Po raz pierwszy od ich niefortunnego spotkania na jej twarzy zagościł nieśmiały uśmiech. Uśmiech, który sprawił, że jego serce zabiło niespokojnie. Niepokojący objaw, gdy nie możesz z tym nic zrobić, ale nie zamierzał w tej chwili z tym walczyć. Zbyt bardzo mu się to spodobało i zdecydowanie nie chciał tego psuć.

- Mary, ja nie... - zaczął, wahając się, by przez chwilę zapomnieć o narzuconych sobie ograniczeniach. Odnalazł jej dłoń i lekko ją uścisnął, mając nadzieję, że wyrazi to więcej niż jego nieporadne słowa.  Szerszy uśmiech na jej twarzy powiedział, że zadziałało, a jego serce wywinęło drugiego fikołka, gdy jej palce także musnęły jego dłoń. Na moment jego świat się zawirował, by po chwili zupełnie się zatrzymać.

- Lunatyk, jesteś wreszcie?! - krzyknął Peter, wpadając do Pokoju Wspólnego, a magia, którą poczuli Mary i Remus natychmiast przestała działać. Ich dłonie opadły, a spojrzenia rozminęły się w przeciwnych kierunkach - Łapa jest w okropnym humorze i myśleliśmy o małej przechadzce...  Musimy się pospieszyć!

Remus kiwnął głową, a Peter ponownie zniknął na schodach do męskich dormitoriów. Odwrócił się do Mary, ale totalnie nie wiedział co miałby jej teraz powiedzieć. Nie chciał jej zostawiać, a jednocześnie czuł, że powinien pospieszyć ku przyjaciołom. Był im to winien i czuł, że chwila z Mary bezpowrotnie minęła. 

- Mary, ja... - zaczął, wahając się. 

- Nie musisz nic mówić - przerwała mu Mary, zaskakująco raźnym tonem. - Dla takich jak ty zawsze przyjaźń jest ponad wszystko. 


____________________________________

Trwa poprawienie poprzednich rozdziałów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.