Ty masz go w sobie,
Życia smak na co dzień!
Ale poddasz się na pewno
Zakochaniu chwilą jedną!
Taką chwilą, co wie,
Kiedy nocą słońce jest!
Kiedy sen to rzeczywistość
Booo tak smakuje życie,
Na chwilę być na szczycie,
Bo chwilą warto żyć.
Bo z chwilą warto być!
Ja, James Syriusz Potter, biorę sobie ciebie za żonę...
- ...i ślubuję ci...
- ...miłość, wierność...
- ...i uczciwość małżeńską...
- ...oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci...
- Ja, Serena Elena Wilson biorę sobie za męża...
- ...i ślubuję...
- ...miłość, wierność...
- ...i uczciwość małżeńską...
- ...oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci...
Uśmiechnęła się, patrząc w orzechowe oczy Jamesa. Malowała się w nich miłość. Brakowało wahania czy niepewności. To był moment pewności i triumfu ich historii. Wygrała miłość, a nie wzajemne nieporozumienia. Włożyła obrączkę na palec James, napawając się ciężarem swojej. Złote obrączki błyszczały w zachodzącym Słońcu.
- Jesteś najpiękniejszą panną młodą, jaką kiedykolwiek widziałem. - Zaczerwieniła się, słysząc szept Jamesa przy swoim uchu. Zeszli z ołtarza, a w jej uszach wciąż brzmiał głos księdza ogłaszającego ich mężem i żoną.
Pomimo tłumu gości widziała tylko Jamesa. Jego ręka czule obejmowała jej dłoń, zaś oczy zapowiadały więcej niż mogły powiedzieć usta.
Nie pamiętała, kto rzucił pierwszy, ale wystarczył moment, aby w powietrzu zrobiło się biało do confetti, ryżu i słodyczy, które przykryły kwiatowy dywan stworzony przez Doris i Bree.
- Miało tego nie być - zdziwił się James, próbując iść do przodu. - Powiedzieliśmy im, że tego nie chcemy...
- A one powiedziały, że się nad tym zastanowią - odpowiedziała Serena.
Dotarli do końca dywan, gdzie zatrzymali ich rodzice. James uśmiechnął się do swojej matki. Dopiero teraz wiedział szczery uśmiech na jej twarzy. Zaskoczyło go to, ale też ucieszyło. Miał nadzieję, że przekonała się do jego małżeństwa i Sereny, bo nie wyobrażał sobie bez niej życia, a kiedyś, kto wie, może pokocha ją równie mocno jak on? To byłoby rozwiązanie najlepsze z możliwych.
Ojciec był dla niego zagadką. Nie powiedział nic, co mogłoby zmienić jego decyzję, całkowicie ją akceptując. Nie miał jednak pojęcia, co tak naprawdę, o tym sądzi. Dzisiejszy pogodny wyraz twarzy mógłby wskazywać na aprobatę i na tym założeniu James miał zamiast zaprzestać swoich obserwacji.
Matka Sereny promieniała, a sądząc po spojrzeniach kierowanych w jej stronę przez niektórych jego kolegów sądził, że uważają ją na za młodą jak na jego teściową. Albert Wilson nie uśmiechał się szeroko, faktycznie w ogóle się nie uśmiechał, tylko w nieco przerażającym grymasie odsłaniał zęby. James nie miał powodów, aby nie lubić ojca swojej ukochanej. Co nie znaczy, że się go nieco nie obawiał odkąd kilka dni przed ślubem udzielił mu przyjacielskiej rady.
- Nie zrań jej, bo będę musiał cię zabić - powiedział po prostu, gdy przyszedł do domu Sereny. James pamiętał swoje niedowierzanie, bo teść roześmiał się i stwierdził, że to typowo włoski żart, ale kto mógłby być tego pewny? Serena mówiła mu o rodzinie na Sycylii, a on nie musiał oglądać wielu mugolskich filmów, aby wiedzieć, co się tam dzieje.
- Tak bardzo się cieszę - stwierdziła po prostu Francesca, przytulając córkę i odsuwając się, aby otworzyć torebkę w poszukiwaniu chusteczek. - Naprawdę bardzo się cieszę i dlatego będę płakać.
- Och, te kobiety. - Alberto krótko skwitował zachowanie odchodzącej żony. Ucałował córkę i podał rękę Jamesowi, obdarzając go czujnym spojrzeniem. - Dbaj o nią - dodał, odchodząc.
- Życzę wam szczęścia. - Słowa Ginny zabrzmiały szczerze, więc Serena nie miała powodu, aby w nie wierzyć. Wcześniej miała mgliste przeczcie, że matka Jamesa za nią nie przepada, ale teraz będzie się mogła śmiać ze swoich przeczuć. Matka Jamesa ucałowała ich oboje i odsunęła się, aby spojrzeć na swojego męża, który uśmiechnął się szeroko. - Mamy dla was prezent.
Serena spojrzała na Jamesa, ale on pokręcił głową na znak, że nie wie, o co chodzi. Zaczynało się robić coraz ciekawiej.
- Mamo... - zaczął James, ale Ginny ucieszyła go ruchem dłoni.
- Długo zastanawialiśmy się z Harrym, co powinniśmy wam podarować. Nie chcemy, żeby był to jakiś niepotrzebny prezent, który odłożycie na półkę, tylko coś, co się wam na pewno przyda. Kupiliśmy wam dom.
- Nie powinniście się czuć zobowiązani - wtrącił Harry, widząc minę Sereny i spojrzenie, jakie wymieniła z Jamesem. - My chcieliśmy jedynie nieco ułatwić wam wspólny start. Sami wiemy, że na początku bywa ciężko. Poza tym wciąż nie wiecie, czy domek wam się spodobać.
Słowa Harry'ego przypomniały Jamesowi i Serenie, że tej kwestii wciąż nie rozwiązali. Oczywiście, rozmawiali wielokrotnie, gdzie będą mieszkać po ślubie. Kwestia ta wymagała od nich więcej wysiłku niż sądzili. Myśleli o własnym lokum, ale nie znaleźli niczego odpowiedniego dla ich potrzeb i finansów. Ostatecznie wybrali podróż poślubną, próbując nie zastanawiać się, gdzie później się podzieją i którzy rodzice ich przyjmą.
- Dziękujemy. - James objął swoją rodzicielkę, a ona ucałowała go w obydwa policzki.
- Przynajmniej tyle możemy dla was zrobić. - Ginny uściskała synową.
- Może uciekniemy - zaproponował James, gdy kończyli przyjmować życzenia. Tłum powoli się przerzedzał, chociaż w jego oczach na złożenie gratulacji czekało mnóstwo osób. Rozumiał, że ich goście nie mieli złych intencji, ale okropnie nużyło go przyjmowanie gratulacji.
- Wytrzymasz - odpowiedziała Serena, zanim schwyciła ją w objęcia Candy, świergocząc, że bardzo się cieszy.
- Bardzo, bardzo się cieszę - wymamrotała ponownie, tym razem do Jamesa. Poczuł waniliowy zapach jej perfum i z trudem zapanował nad odruchem odsunięcia się. Nie wiedział, dlaczego miał wrażenie, że Candy nie zadowoli się zwyczajowymi życzeniami. - Chociaż... Chociaż nigdy nie myślałam, że do tego dojdzie. Znaczy, ja wiedziałam, że się spotykacie, ale to było strasznie dawno temu, gdy Serena nie była Sereną, a ty... Ty wciąż byłeś Jamesem Potterem...
***
Złap bukiet, złap szczęście. Wyciągnij rękę wystarczająco wysoko i schwyć je, aby wycisnąć z niego wszystko. Złap bukiet, złap chłopaka. Może zobaczy, może dostrzeże. Przekona się, że popełnił błąd, przekona się, że nie warto było odchodzić i pożałuje swojej decyzji. Zgodnie z tradycją panna, która złapie bukiet panny młodej sama niedługo stanie na ślubnym kobiercu. Zostanie mężatką poprzez złożenie przysięgi i szczęście w postaci kwiatów powędruje dalej.
Marissa McKinney speszyła się, gdy uświadomiła sobie, że właśnie złapała bukiet. Kiedyś pewnie tego pragnęła, ale nie dzisiaj, gdy czuła się nieszczęśliwa. Przytyła pięć kilo, na brodzie miała pryszcza wielkości żaby, a chłopaka, z którym przyszła bardziej interesowało, kiedy podadzą pierwsze gorące danie niż ona sama. Samopoczucia nie poprawiał jej fakt, że Ryan wyglądał lepiej niż zwykle. Ubrany w ciemny garnitur uśmiechał się uwodzicielsko, jakby jej nie poznał, a teraz spokojnie stał w otoczeniu świty państwa młodych.
- Gratuluję. - Popatrzyła na kobietę, która wypowiedziała te słowa. Śliczna blondynka uśmiechała się do niej szeroko. Marissa znała ją z wiedzenia. Victoire. Była najstarszą kuzynką Jamesa, a niegdyś, gdy chodziła do Hogwartu niekwestionowaną królową szkolnej elity.
- Wygląda na to, że mam szczęście - powiedziała tonem, który wyraźnie przeszłym jej słowom.
- Pewnie, że masz szczęście - wtrąciła druga blondynka, której tożsamość nigdy nie była dla niej tajemnicą. Nie raz zniszczyła jej życie. Candy Patil zrobiła to dwukrotnie i za każdym razem była przekonana, że robi jej przysługę. Marissa potrafiła zachowywać się naiwnie, ale nawet ona nie potrafiła zrozumieć, w jaki sposób zdaniem Candy, sypiając z Ryanem, zmieniała jej życie na lepsze.
- Nie mam szczęścia - zaprzeczyła gwałtownie, zaciskając dłoń na bukiecie. Lilie i róże. Sama niegdyś marzyła o takim w czasach, gdy jeszcze sądziła, że Ryan ją kocha. Myślała o ich przyszłości i snuła marzenia, które miały się nigdy nie ziścić, skoro była dla niego jedynie wygodnym rozwiązaniem mającym ogrzać łóżko i zapewnić nieco prestiżu.
- Masz - sprzeciwiła się Candy.
Marissa zmrużyła oczy, dokładniej jej się przyglądając. Dopiero teraz dostrzegła, że dziewczyna ma na sobie złotą sukienkę. Widziała ostatnio identyczną na Pokątnej. Obcisła, mieniąca się barwami, przylegała do bioder. Tył prawie nie istniał, bo głębokie wycięcie kończyło się tuż nad pośladkami, ukazując cały kręgosłup. Chciała ją kupić, ale nie było jej rozmiaru. Najwyraźniej Merlin postanowił ją ukarać za obżarstwo Czekoladowych Żab, dając tę sukienkę Candy. Patil zauważyła jej spojrzenie i rozpromieniła się. - Podziwiasz moją sukienkę? - Dotknęła dłonią materiału, przesuwając po nim paznokciami. Dźwięk ten przyprawił Marissę o ból głowy. - Jest piękna, ale nie tak banalnie, jak rzeczy, tylko zachwycająca. Wiesz, o co mi chodzi. Kupiłam ją, bo namówiła mnie na nią Lori. Pamiętasz ją może? Była na moim roku, Puchonka. Wydaje mi się, że gdzieś tutaj była razem z Wisi, bo ona są wprost nierozłączne, co w tym wieku wydaje mi się nieco niezdrowe. Powinny sobie znaleźć jakieś zajęcie... Ale, o czym mówiłam? Ona, znaczy Lori powiedziała, że cudownie bym w niej wyglądała i miała rację. Zwykle ma rację, ale po co jej o tym mówić?
Marissa poluzowała uścisk, patrząc na kwiaty. Bała się, że jeśli dłużej posłucha Candy doszczętnie je zniszczy. Gadulstwo dziewczyny działało jej na nerwy. Zresztą, ona sama była chodzącym przypomnieniem zdrady Ryana i faktu, że gdyby wystarczająco mu na niej zależało dziś mogliby się bawić na swoim weselu.
- Słuchasz mnie? - Candy wydęła wargi, prychając cicho. - Mówiłam, że mu się podobasz. - Dyskretnie w swoim mniemaniu skinęła głową w stronę pary młodej. Stronę, gdzie stał Ryan. - Mówię ci, znam się na tym prawie tak dobrze jak na wróżbiarstwie.
Marissa nie chciała robić sobie niepotrzebnych nadziei, ale nie mogła się powstrzymać od zerknięcia w kierunku wskazanym przez Candy. Ryan... Gdyby dostrzegł własną głupotę, przeprosił i powiedział, że kocha ją do szaleństwa, kto wie? Może mieliby swoją szansę? Pewnie pogodziliby się, a pół roku później zaręczyli. On błagałby, żeby została jego żoną, bo nie potrafi bez niej żyć. Ona rozpłakałaby się i wpadła w jego ramiona. Rok później byliby po ślubie, a za kolejne pięć mieli trójkę dzieci.
On jednak na nią nie patrzył.
Chociaż nie widziała dokładnie jego oczu, wzrok miał wyraźnie skierowany w stronę rudowłosej dziewczyny w koronkowej sukience, która podkreślała jej zgrabną figurę. Rude włosy opadały na jej szczupłe ramiona, a usta wyginały się w zachęcającym uśmiechu. Mogła się tego domyślić. Ryanowi wcale na niej nie zależało. Wątpiła, aby czuł coś do tej dziewczyny, która często gościł na okładkach czasopism i była inną kuzynką Jamesa. Jemu na nikim nie zależało i miała nadzieję, że ktoś kiedyś złamie mu serce równie boleśnie, co on jej.
Chciała się odwrócić, ale... Dostrzegła go. Uśmiechnęła się. Będzie musiała później podziękować Candy, przemknęło jej przez myśl, gdy nawiązała kontakt wzrokowy. Był przystojny, jasnowłosy i barczysty, a do tego sporo wyższy niż Ryan, co nie wiadomo dlaczego znacznie poprawiło jej humor. Gdy się do niej zbliżył, spostrzegła, że ma w butonierce kwiaty identyczne, jak te w bukiecie, który złapała. Drużba, przemknęło jej przez myśl, gdy stanął obok.
- Mam na imię Lucien - przedstawił się, a Marissa poczuła, że jej serce wywinęło koziołka. Nie mogła mieć Ryana, ale to wcale nie znaczyło, że musiała być nieszczęśliwa, wręcz przeciwnie.
Zamierzała być znacznie szczęśliwsza niż kiedykolwiek wcześniej.
***
Stanął z boku, przyglądając się namiotowi wypełnionemu ludźmi. Nie spodziewał się takiej ilości gości. Pamiętał, że James i Serena na początku przebąkiwali coś o przyjęciu weselnym, a nie wesela dla ponad trzystu osób. Najwyraźniej wszystko zmieniło się, gdy Ginny i Francesca zaczęły mieć swój udział w planowaniu uroczystości. Obydwie prześcigały się w pomysłach i listach gości. Harry próbował protestować, ale widząc stanowczo spojrzenie Ginny uznał, że lepiej zachować swoje przemyślenia dla siebie. Skoro ona uznała ślub ich syna za świetny moment na wspominanie starych czasów i zaproszenie wszystkich ich znajomych, nie mógł protestować.
- Harry, zobacz, kto przyjechał!
Ginny wygłosiła tę kwestię tego dnia co najmniej trzykrotnie. Za każdym razem uśmiechała się szeroko, jej oczy błyszczały entuzjazmem, a policzki zdobił lekki rumieniec. Harry miał nadzieję, że teraz ostatni raz wygłosiła tę kwestię i więcej nie usłyszy słów, które nie wcześniej nie zwiastowały niczego dobrego, tylko zapowiadały kolejnych, wyjątkowych gości.
Pierwszym był kuzyn Eugene, daleki krewny Weasleyów, pracujący w banku. Ginny zaprosiła go, chcąc sprawiać wrażenie, mającej znaczny kontakt ze światem mugolskim. Harry nie dociekał, dlaczego pokazanie tego było dla niej takie ważne, ale pogawędził z nim chwilę o kredytach i lokatach, próbując się nie skompromitować. Później dowiedział się, że to syn słynnego kuzyna Weasleyów, księgowego, o którym słyszał w zamierzchłych czasach swojej młodości.
Gdy drugi raz wypowiedziała te słowa, szedł za nią szpakowaty mężczyzna o rzednących włosach, na widok którego Harry poczuł gwałtowną ochotę dotknięcia swojej czupryny. Ginny popatrzyła na niego wyczekująco, oczekując, że rozpocznie rozmowę. Wymienił z nim zdawkowe uprzejmości, aby później dowiedzieć się, że był to Michael Corner, młodzieńcza miłość jego żony, a także późniejszy przyjaciel ich obojga.
Trzeci pretekst do wypowiedzenia tych słów stanowił człowiek, który nie zmienił się od ich ostatniego spotkania. Szata wciąż opinała się na jego wydatnym brzuchu. Nadal mówił ściszonym głosem, jakby miało to sprawić, że rozmówca nachyli się w jego stronę i będzie chciał dowiedzieć się czegoś więcej. Niezmienne prosił o zdjęcie, bo przydałoby mu się do postawienia na kominku i narzekał na pogodę. Na koniec konfidencjonalnym tonem dodał, że odchodzi w tym roku na emeryturę. W końcu nikt, że żyje wiecznie, zawyrokował Horacy Slughorn.
Odwracając się oczekiwał kogoś na poziomie poprzednich gości. Jednak Ginny udało się go przyjemnie zaskoczyć, pomyślał, gdy zobaczył znajomą twarz i rozmarzone oczy.
- Luna, miło cię widzieć. - Uściskał kobietę, która niewiele zmieniła się pomimo upływu lat. Szare oczy wciąż patrzyły na świat z rozmarzeniem graniczącym z wiecznym zadziwieniem. Jasne, zmierzwione włosy zakrywały jej plecy. Za ucho wetkniętą miała różdżkę, a na szyi sznur dziwnych owalnych przedmiotów, o których znaczenie wolał się nie dopytywać. Pomimo upływu lat wciąż pozostała tą samą osobą, wierzyła w nargle i z wrodzonym optymizmem stawiała czoła przeciwnościom losu.
- Nie mogłabym tego przegapić, zwłaszcza że Rolf ostatnio skończył badani nad kelpiami. Nie są tak fascynujące jak gnębiwtryski, ale to ciekawe stworzenia.
- A Lorcan i Lysander? - zapytała Ginny.
Luna rozpromieniła się.
- Pojechali do Szwecji z moim ojcem. Będą szukać chrapaków krętorogich. Niedawno widziano je w lesie pod Sztokholmem. To wyjątkowa okazja - wyjaśniła rozmarzonym tonem. Rozejrzała się dookoła i dodała: - Widziałam Deana Thomasa, Seamusa Finningana i Michaela Cornera to zasługa gnębiwtrysków, czy wy ich wszystkich zaprosiliście?
Harry popatrzył znacząco na żonę. Policzki Ginny pokrył blady rumieniec. Szybko jednak opanowała się i lekko wzruszyła ramionami.
- Chciałam, żeby to był niezapomniany wieczór.
- Na pewno będzie - zapewniła ją Luna. - Nie widzę nigdzie nargli, co bardzo dobrze wróży.
- Ja również mam dobre przeczucie - powiedział ktoś powolnym, głębokim głosem.
- Kingsley! - Ginny i Luna entuzjastycznie powitały Shacklebolta. Uściskały go, zasypując pytaniami.
Kiedyś, dawno temu próbował im żartobliwie tłumaczyć, że powinny wykazywać więcej szacunku dla jego urzędu, ale tylko się roześmiały. Obydwie traktowały go bardziej jak członka rodziny niż Ministra Magii. To wszystko zaczęło się dawno, tuż po skończonej wojnie i wciąż trwało. Stworzone wtedy więzi były odporne na upływ czasu.
- Myślałem, że jedziesz z jakąś misją dyplomatyczną do Albanii - przypomniał sobie Harry. Kilku jego ludzi miało pomagać w zapewnieniu maksimum bezpieczeństwa ministrowi, więc tym bardziej zaskoczyła go obecność Kingsleya.
- Nie mógłbym przegapić tego wieczoru. - Kingsley pokręcił głową. Niewiele zmienił się przez te wszystkie lata. Łysy i ciemnoskóry, nieco przerażał ludzi swoją posturą. W lewym uchu nosił złoty kolczyk w kształcie obręczy. - Patrząc na ten tłum, myślę, że wiele osób myślało podobnie.
- Na tym weselu wypada się pokazać - zaśmiał się Ron, słysząc ich rozmowę. - Co powiedziałem nie tak? To przecież prawda - oburzył się, gdy Ginny rzuciła mu jedno ze swoich piorunujących spojrzeń.
- Co młoda para zamierza robić po ślubie? - spytał Kingsley. Wyraźnie dążył do zmiany tematu. Harry poczuł ulgę, słysząc to. Ron miał wiele zalet, ale wyczucie taktu do nich nie należało, co wiecznie wypominała mu żona i siostra.
- Planują rozpocząć szkolenie aurorskie - odpowiedział swobodnie, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak bardzo go to ucieszyło.
Wcześniej nie sądził, że James może chcieć pójść w jego ślady. Poza krótką dziecięcą fascynacją nie interesował się pracą aurorów. Nie mówił, że chciałby to robić w przyszłości, a on nie pytał, nie chcąc naciskać na syna. Gdy jednak James powiedział mu o ubieganiu się o miejsce w Akademii Aurorów, poczuł przyjemne zaskoczenie.
- Chodź, zatańczymy - zaproponował nieoczekiwanie, wyciągając dłoń w stronę Ginny. Żona popatrzyła na niego z zaskoczenie. Czuł, że chciała mu odmówić, ale ostatecznie przeprosiła wszystkich i zrobili kilka kroków w stronę parkietu.
- Co to miało znaczyć? - spytała cicho.
Uśmiechnął się, słysząc dociekliwy ton Ginny. Nie chciała dopytywać się, a zarazem była ciekawa, o co mu chodzi.
- Wystarczyłaby jeszcze chwila, abyś udusiła Rona.
Kobieta zaśmiała się, czując jak opuszcza ją napięcie.
- Szkoda, że rodziny się nie wybiera - zażartowała, ale jej uśmiech zgasł na widok nieobecnego spojrzenia Harry'ego. Chociaż trzymał ją w ramionach, czuła, że tak naprawdę jest gdzie indziej, w przeszłości. - Harry?
- Przynajmniej ciesz się, że nie przysłał im kolejnego robota kuchennego - odpowiedział, obracając ją. Nawiązywał do kilku powtarzających się prezentów. Jeden z nich przysłali zaproszeni na uroczystość Dursleyowie, którzy od wielu lat mieszkali w Stanach Zjednoczonych, a dokładniej w Atlancie. Harry spodziewał się, że nie przyjadą, więc ich nieobecność nie była zaskoczeniem. Jego zdziwienie wzbudził jednak wylewny list dołączony do prezentu. Przyjął to jednak spokojnie, zdając sobie sprawę, że z perspektywy lat zupełnie inaczej patrzy na swoją relację z wujostwem.
- Cieszę się, że już po wszystkim - wymamrotała Ginny.
- To dopiero początek - uprzedził ją Harry.
- Myślisz, że będą szczęśliwi? - spytała cicho, zerkając przez ramię męża, gdzie miała dobry widok na młodą parę. James uśmiechał się do swojej żony, szepcząc coś. Jego słowa wywarły wyraźnie wrażenie na dziewczynie, bo Serena zaczerwieniła się, uderzając go lekko dłonią.
- Tak.
- Skąd wiesz? - dopytywała się, chcąc mieć jego pewność, której tak jej brakowało.
- James patrzy na nią tym samym wzrokiem, co ja na ciebie ponad dwadzieścia pięć lat temu. To chyba najlepsza gwarancja szczęścia.
***
Albus!
Jeszcze kilka tygodni temu ucieszyłby się, słysząc głos C. C. Poczułby się ważniejszy, wyższy i silniejszy niż rzeczywistości. Dostrzegłby jej subtelny makijaż, łagodną linię żuchwy i zgrabne nogi podkreślone zwiewną sukienką. Widząc uśmiech, pewnie rzuciłby jakiś tekst, który nie byłby ani błyskotliwy, ani tym bardziej zabawny.
Teraz jednak tylko przystanął w miejscu, uśmiechając się do niej serdecznie. Nie był to gest zaproszenie, tylko przywitania. Cieszył go jej widok, ale inaczej niż dawniej. Brakowało ekscytacji i podniecenia, które odczuwał w jej obecności.
- Nie wyglądasz na ucieszonego moim widokiem.
Nie było to pytanie, tylko stwierdzenie. C. C. znała go wystarczająco dobrze, aby nie dostrzec wesołych ogników w zielonych oczach, znudzonego spojrzenia i wyraźną uprzejmość z jego strony.
- Co się stało? - spytała, nie licząc, że uzyska odpowiedź.
Wiedziała, że nawet jeśli Albus nic do niej nie czuje, nie powie jej teraz tego. Chociaż rozstali się bez deklaracji wzajemnej miłości, nie było między nimi gniewu typowego dla związków na odległość. Robili sobie przerwę z wiążącą obietnicą powrotu. Widząc jednak jego spojrzenie, sama nie wiedziała, ile dla niego znaczyła ta obietnica.
Albus początkowo niewiele dla niej znaczył. Był odskocznią po gnojku o inteligencji trolla górskiego, który złamał jej serce. Pierwszą miłość przeżyła, pozbyła się złudzeń. Albus nie protestował, gdy czyniła ich związek innym niż sobie to wyobrażał. Trzymała na dystans, ale jednocześnie nie potrafiła zrezygnować. Teraz sama nie wiedziała, kiedy gra stała się czymś więcej.
Ten rok spędzili oddzielnie, co nie mogło pozostać bez wpływu na ich relacje. Próbowała z innymi. Chciała dowiedzieć się, czego chce i miała nadzieję, że Albus to akceptuje. Uznała, że musi poznać własne pragnienia nim je przed nim zdradzi. Gdy zaś powie, że chodzi jej o niego, a nie o resztę graczy qudditcha wiedziała, że będzie stracona. Już była.
- C. C., posłuchaj...
- Też mogę posłuchać?
Chelsea stała obok, zakładając ręce na piersi. Upięte rude włosy odsłaniały jej zgrabną szyję, ale to nie ona zwróciła uwagę Albusa tylko jej oczy. Szare, pełne tajemnic, a zwykle także uczuć. Teraz patrzyła na niego, jak na wyjątkowo prosty eliksir, którego przyrządzaniem nie warto zaprzątać sobie głowy, jakby była zbyt mądra, by marnować na niego czas.
Brakowało mu słów, gdy patrzył na nie obydwie. Na obydwóch mu w jakiś pokrętny sposób zależało, co dopiero niedawno sobie w pełni uświadomił. Szanował je. Potrafił z nimi rozmawiać i wiedział, co sprowokuje ich śmiech, a co płacz. Znał, ale nigdy nie potrafił zrozumieć.
- Chętnie posłucham, co masz do powiedzenia - dodała Chelsea.
Cały rok zmarnowała na umieraniu z miłości do niego. Nie spała, nie jadła i nie uczyła się. Stał się jej uzależnieniem, ale jedynym co dostała w zamian był ból. Złamał jej serce i wepchnął w niebezpieczną przepaść rozpaczy, z której drogę musiała znaleźć sama. Udało się jej. Była teraz silniejsza niż przedtem.
To nie zmieniło jednak jej uczuć. Nadal czuła, jak jej serce wyrywa się do niego, krew szybciej krąży w żyłach, a oczy szukają go w tłumie. Nie wyleczyła się z niego i wątpiła, czy to kiedykolwiek nastąpi. Zbyt mocnym uczuciem go darzyła, aby mogło ono tak po prostu przeminąć.
- Wiecie, że mi na was zależy? - zaczął niespodziewanie Albus, czując, że mówi prawdę.
Prawdą było jednak także to, co do nich czuł.
Nie czuł nic. To była okrutna prawda, której nie potrafił im przekazać.
***
Ślicznie wyglądasz.
Zapewnienie Ryana niewiele znaczyło dla Glorii. Uchodzili za parę, ale byli nią tylko z nazwy. W ich związku brakowało miłość, którą zastępowało pożądanie. Nie próbowali go mylić z romantyzmem i brać za coś, czym nigdy nie był. Nie zakochali się w sobie, co ułatwiało sprawę. Po prostu lubili się nawzajem, dogadywali w łóżku i nie chcieli problemów. Ona, bo miała niedługo opuścić Anglię, on ze strachu przed dłuższymi związkami.
- Czas to skończysz.
Ryan popatrzył na nią z zaskoczeniem. Gloria była świetną dziewczyną. Umiała się bawić, całowała jak mało kto i nigdy nie narzekała w jego obecności. Daleko jej było do ckliwych blondynek, z którymi zadawał się w przeszłości. Wiedziała czego chce i potrafiła do tego dążyć, a także wystrzegać się kłopotów. Zyskiwała tym w jego oczach, ale pomimo to...
Była tylko dziewczyną.
Powinna w głębi duszy pragnąć dłuższego związku, zobowiązań i przebąkiwań o przyszłości. Zacząć delikatnie wypytywać go o plany na dalsze życie. Zasugerować, że nie wyobraża sobie bez niego życia, bo odkryła w nim swoją bratnią duszę. Rozpłakać się i z mokrymi od łez oczami wyznać mu miłość. Zrobić to tak przekonywająco, że nawet on zacząłby się zastanawiać, czy nie czuje do niej czegoś więcej.
- Tak po prostu?
Gloria z trudem stłumiła uśmiech. Ryan nie był zbyt skomplikowanym człowiekiem, więc mogła przypuszczać, co teraz myśli. Zapewne nie może zrozumieć faktu, że to ona kończy ich związek, nie błagając o więcej i nie składając deklaracji wiecznej miłości. Jego zdaniem powinna to robić i nic nie mówić
Stali kilkaset metrów od wypełnionego gośćmi namiotu, ale nadal słyszeli podniecone głosy dzieci czekających na lody, przekomarzań młodych par i pogawędek starszych. Wesele trwało, a oni powinni tam być.
- Ryan, czego oczekujesz? - zapytała wprost.
Odwrócił się, nie chcąc widzieć jej spojrzenie, które mogło wychwycić targające nim emocje. Nie chciał związku. Tylko tyle wiedział. Nie miał ochoty na małżeństwo tak jak James, które w jego oczach niewiele różniło się od dożywocia w Azkabanie. To samo miejsce, ci sami ludzie i brak możliwości podejmowania decyzji. On chciał czegoś innego. Własnych możliwości, decyzji i braku poczucia winy, że kogoś zawodzi, którego w związku nie sposób uniknąć.
Ale... Zerwanie?
Tego wolałby uniknąć. To zawsze wiązało się z łzami, krzykiem i spojrzeniem pełnym nienawiści, którego nie sposób uniknąć. Ona mogła mówić inaczej, ale Ryan nie sądził, aby mogli po tym wszystkim zostać przyjaciółmi. Przyjaciele nie sypiają ze sobą, nie śmieją się i nie wiedzą, jak wyglądają po przebudzeniu. Wyjątkiem dla niego była Natalie, ale nie wyobrażał sobie takich relacji z Glorią jakie miał z Halliwell.
- Gloria - wypowiedział jej imię jak prośbę, odwracając się.
Dziewczyna popatrzyła na niego w milczeniu, gdy wciąć nie znajdował odpowiednich słów. Problemem było też to, że nie miał pojęcia jakie słowa powinny zostać wypowiedziane w takiej chwili. Chwili, którą wolałby zapomnieć.
- Co zrobiłem źle? - zapytał zduszonym głosem.
Jego słowa zaskoczyły dziewczynę. Zerknęła na niego ukradkiem. Jej ręka odnalazła jego place. Uścisnął je, nie chcąc puścić.
- Ryan, wiesz, że to nie wyjdzie - odpowiedziała delikatnie.
Nie odpowiedział, obejmując ją. Pocałował ją, przyciągając do siebie. Jego wargi napierały mocno, zdecydowanie. Nie pytał, czy może ją, tylko brał wszystko. Położył dłonie na jej talii, by po chwili przesunąć na jej pośladki. Gładził je, przyciągając ją do siebie. Odwzajemniła pocałunek, ale odsunęła się, gdy poczuła, że posuwają się za daleko.
- To się nie uda. - Chociaż w jej głosie słyszał żal, nie wyglądała na kogoś, kto ma złamane serce. - Ryan, nie patrz tak na mnie - ostrzegła żartobliwie. - Nie kocham cię. Ty nie kochasz mnie, więc po co to ciągnąć? Czekać aż ktoś poczuje się zraniony? Ja wyjeżdżam, ty zostajesz to nie ma sensu.
Prawda boleśnie ubodła go w samo serce. Sam często mówił dziewczynom podobne słowa, ale nigdy nie oczekiwał, że kiedyś znajdzie się na ich miejscu. Teraz czuł, jak bardzo boli rozczarowanie, gdy jedna strona chce więcej niż druga.
- Nie myśl, że czujesz coś do mnie - ciągnęła Gloria, a wiedząc jego zaskoczone spojrzenie roześmiała się. Uwielbiał jej śmiech i wiedział, że będzie to jedna z rzeczy, za którymi będzie tęsknił. - Ryan, rozumiem cię. Pewnie pierwszy raz znalazłeś się w takiej sytuacji, ale nie ma sensu tego ciągnąć. Po co? Nigdy nie poczujesz do mnie tego, co James do Sereny. Nigdy nie będziemy w sobie tak szaleńczo zakochani jak oni.
Porównanie do Jamesa było dla niego szokiem. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
Sądził, że wystarczy parę wyznań, aby wrócili do początku. Teraz jednak było za późno. Gloria chciała wszystkiego, on nie mógł jej tego dać. Chociaż mu na niej zależało, nie wiedział siebie jako czyjegoś narzeczonego albo tym bardziej, o Merlinie broń, męża. Akceptował wybór Jamesa, ale sam nie miał ochoty na tak szybki rozwój znajomości kończącej się wzajemną przysięgą.
- Rozumiem - wymamrotał.
- Zostaniemy przyjaciółmi?
Z trudem powstrzymał mało eleganckie prychnięcie i podał jej swoją dłoń. Błahy gest był wszystkim na co mogli sobie pozwolić.
- Damy radę - zapewniła go Gloria, gdy szli w stronę namiotu. Szpilki dziewczyny stukotały o parkiet, gdy oddaliła się, mieszając z tłumem gości.
Ryan z przymusem uśmiechnął się, wchodząc do środka. Nie określiłby siebie jako człowieka nieszczęśliwego, ale miewał dużo lepsze dni. Teraz musiał jednak postarać się, aby sprawiać wrażenie odprężonego i zaabsorbowanego zabawą. To był dzień Jamesa i nie zamierzał go popsuć.
- Mam nadzieję, że dobrze się bawisz - zagaiła Dominique. Dopiero teraz zorientował się, że kuzynka Jamesa stoi obok, co wyraźnie świadczyło na jego niekorzyść. Rozmowa z Glorią musiała rozproszyć go mocniej niż sądził.
Dominique nie była kobietą, którą można przeoczyć. Zwracała uwagę mężczyzn olśniewającą urodą. Wystarczyło, aby przeszła przez pomieszczenie i uśmiechnęła się, aby dostać to, co chce. Wygląd nie był jednak jedynym co sobą reprezentowała. Wrodzony wdzięk i pewność siebie jeszcze bardziej dodawały jej atrakcyjności i sprawiały, że brzydsza płeć leżała u jej stóp.
Jego też zachwyciła. Poznał ją parę lat temu i nadal był nią oczarowany. Nie pokazywał tego otwarcie, wiedząc, że ma niewielkie szanse na przerodzenie swoich fantazji w rzeczywistość. James i Easy wyśmialiby go, gdyby dowiedzieli się o jego zauroczeniu. Dominique była przecież kilka lat starsza od nich, pracowała jako modelka i ze swoimi wyglądem mogła mieć każdego.
Widząc jednak jej uśmiech, miał wrażenie, że jego szanse rosną.
- Z tobą jest bardzo zabawnie - odpowiedział, chwytając jej dłoń i nie czekając na przyzwolenie, poprowadził ją na parkiet. Dołączyli do innych par, zaczynając tańczyć w rytm powolnej muzyki. Ryan położył rękę na jej talii, czując drobne ręce dziewczyny na swoich ramionach.
- Nie wiedziałam, że potrafisz prawić takie komplementy - odparowała, zerkając na niego spod rzęs, a Ryan poczuł, że jego serce bije szybciej, a krew krąży szybciej w żyłach.
Dominique nie była Glorią, nie miała blond włosów ani niczego, co zwykle cenił w dziewczynach. Stanowiła miłą odmianę, a zarazem zagadkę, którą chciał rozwiązać. Nie zamierzał się myśleć o przeszłości. Wolał skupić się na teraźniejszości, która rysowała się coraz bardziej obiecująco.
Przyszłość? O nią pomartwi się jutro.
***
Rose, ale ty urosłaś.
Dziewczyna spróbowała się uśmiechnąć, ale grymas na jej twarzy w żaden sposób nie mógł świadczyć o radości. Kiwnęła tylko głową, stojący w tym samym miejscu dopóki jej rozmówczyni nie znalazła innego rozmówcy. Zazwyczaj potrafiła odsunąć swoje problemy i kryć je pod maską uprzejmości.
Co jednak, jeśli najdoskonalsza maska nie ukryje schowanych pod nią uczuć? Jeśli emocje przytłaczają zbyt mocno, aby mogła wziąć głęboki oddech? Jeśli świat zatrzęsie się w posadach, nie dostrzegając, że nadszedł koniec? Spróbowała odetchnąć, odsuwając od siebie problemy. Z jej ust nie wydobyło się jednak nic oprócz bezgłośnego szlochu. Zbyt obcisła sukienka, wmówiła sobie Rose, to ona uniemożliwia oddychanie, nie porażki, które ranią bardziej niż słowa.
- Wszystko w porządku, siostra? - Poczuła na ramieniu dłoń Hugona. Brat patrzył na nią radośnie. Jego nieskazitelny czarny garnitur kupiony na tę okazję, był już wymięty, a krawat przechylony. Rose chciała zareagować i poprawić mu go, gdy dostrzegła obok niego siostrę Sereny i Lily przeciskającą się przez tłum w ich kierunku.
- Tak, w porządku - odpowiedziała.
Pewnie powinna się zastanawiać, czy Evie spodobał się jej brat. Sprecyzować, co właściwie, o tym myśli i czy ma to jakieś znaczenie dla Hugona. Polubiła Evę, ale wątpiła, czy ona albo jakakolwiek inna dziewczyna będzie wystarczająco dobra dla jej młodszego braciszka. Widząc jednak spojrzenie, jakie wymieniła ta dójka, miała wrażenie, że czyjekolwiek zdanie nie stanie im na przeszkodzie. Chyba że...
- Zaczęliście beze mnie?
Lily.
Apodyktyczny rudzielec, który sądził, że ma jej brata na własność i czynił go wspólnikiem swoich wypraw. Hugo nie potrafił odmawiać ludziom. Zwłaszcza, gdy tą osobą była jego ulubiona kuzynka, która zawsze miała w zanadrzu parę wspomnień mogących go zmobilizować do nieodmawiania. Rose tłumaczyła mu, że powinien z tym skończyć, ale zawsze na rozmowach się kończyło.
- Zostawię was - powiedziała z cieniem uśmiechu na wargach. Był to popis aktorstwa z jej strony i jedyne, co mogła tego dnia zrobić.
Nie rozpaczać.
Nie rozsypać się.
Nie zacząć płakać.
Nie wpaść w histerię.
Nie obarczać ludzi, których kocha swoimi problemami.
Nie robić nic, co zrobiłaby normalnie, bo ta sytuacja nie była normalna.
- Już chcesz nas zostawić? - Słodki głos Lily nie pasował do wrednego charakteru. - W końcu mamy co świętować.
Zamarła, patrząc w brązowe oczy kuzynki. Lily nigdy nie bawiła się w subtelności i teraz też nie zamierzała. Wolała śmiało zniszczyć jej życie. Otworzyła usta, chcąc odburknąć, że to nie jej sprawa, ale nie wydobyło się z nich żadne słowo. Pokręciła głową, bez słowa odchodząc. Nie zwróciła uwagi na wołanie Hugona, który patrzył na nią z zaskoczeniem.
- Rose!
Inny głos, to samo wołanie. Miała zignorować mówiącego, ale stanął on jej na drodze. Lucy uśmiechała się do niej jak zwykle. Rose odbierała to jednak inaczej, jak gest zwycięstwa i sukcesów, których jej pozbawiono.
- Coś się stało? - spytała cicho, modląc się do Merlina, aby jej głos nie drżał.
- Nie, tylko chciałam ci kogoś przedstawić. - Mina Lucy nie zdradzała wątpliwości, że powinna ucieszyć się z tego spotkania. Wzięła ją za rękę i zaprowadziła do stolika w głębi namiotu. - Feliksa na pewno pamiętasz? - zwróciła się do niej, wskazując na wysokiego młodzieńca, siedzącego obok pulchnej brunetki. Chociaż byli razem na weselu Molly, później nie zamienili zbyt wielu słów. Rose zbyt mocno chciała skupić się na nauce i nie powtarzać starych błędów. Feliks wydawał jej się idealnym chłopakiem, ale wkroczył w jej życiu w nieodpowiednim momencie. Myślała wtedy, że nie jest za późno i jeśli się postara, jest w stanie dosięgnąć gwiazd.
- To jego narzeczona Louise. - Gdyby nie wyczerpała tego dnia zapasu zdumienia, pewnie teraz wyglądałby co najmniej nieuprzejmie. Ona myślała, że ma czas na wszystko, a teraz kolejna możliwość była poza jej zasięgiem. - Obok mój dzisiejszy towarzysz Miles, a dalej Dexter Masterson, brat Feliksa. Mama Feliksa i Dexa pracuje z twoją ciotką.
- Bardzo mi miło - wymamrotała, nie zwracając uwagi na nikogo. Nie obchodził jej Dexter, chociaż wnioskując po minie Lucy wyraźnie sądziła, że może on jej się spodobać. Pokręciła tylko głową, przepraszając i odchodząc.
Chociaż nie była w nastroju do rozmyślań, nie mogła zauważyć kaprysu losu. Znowu wesele, znowu Masterson i znowu ona w rozsypce. Wcześniej wybrała siebie i dokąd ją to zaprowadziło? Dziś nie miała siły decydować. Wszystko się waliło, a ona była widzem własnego życia.
Wyszła z namiotu i natychmiast zadrżała. Było zimniej niż sądziła. Potarła ręce ramionami, rzucając jedno krótkie spojrzenie w kierunku namiotu. Serena i James wirowali na parkiecie, jej ojciec jadł coś, kiwając głową do wuja Harry'ego, a Easy... Wyprostowała się. Easy stał przy parkiecie, rozmawiając z Louisem. Nieprzytomnym wzrokiem rozglądał się wokół. W pewnej chwili uniósł ręce, jakby chciał powiedzieć, że się poddaje i uśmiechnął się.
Impuls.
Nie należy się nimi kierować, powtórzyła sobie Rose w myślach. Nie powinna podejmować irracjonalnych decyzji, których nie można poprzeć argumentami. To wszystko komplikuje i czyni ludzi istotami pozbawionymi zdolności do trafnych wyborów. Wszyscy powinni najpierw myśleć, potem robić. To na pewno ograniczyłoby liczbę pomyłek popełnianych z powodu pośpiechu. Poczekała kilka uderzeń serca, ale w głębi duszy wiedziała, że decyzję już podjęła.
Nie chciała być tego dnia racjonalną Rose Weasley, która została z niczym.
Zacisnęła dłonie, rozglądając się wokół. Nikt nie na nią nie patrzył, więc powoli ruszyła w stronę warsztatu dziadka Artura. Stanęła przed drzwiami, wyjmując różdżkę.
- Alohomora! - szepnęła. Jedno uderzenie serca wystarczyło, aby drzwi się otworzyły. - Lumos!
Warsztatem Artura Weasleya jego rodzina nazywała pomieszczenie, gdzie trzymał swoje przybory do majsterkowania i mugolskie sprzęty, których sposób działania miał nadzieję kiedyś zrozumieć. Teraz, w związku z weselem Jamesa nawet tutaj dokładnie posprzątano. Na środku stała jedynie pralka z okrągłym bębnem i telewizor, z którego kurz ścierała trzy dni temu. Teraz mogła dziękować Merlinowi, że posłuchała babci i razem z Lily i Lucy posprzątały tutaj, nie zwracając uwagi na komentarze niezadowolonego z porządków dziadka.
Opuściła dłoń, aby światło różdżki było widoczne dla gości weselnych. Wyczarowała niewielki papierek i drżącą dłonią napisała jedno słów:
Przyjdź.
Karteczka zniknęła, a jej oczy wypełniły się łzami. Postępowała źle. Wiedziała o tym, ale nie mogła nic na to poradzić, a jedynie widzieć bliskość swojej porażki. Buntowała się jednak przeciwko własnym ograniczeniom, które miały zabrać jej wszystko. Starała się, tak cholernie się starała, aby nic nie zostać w zamian.
- Jestem - wyszeptał, wchodząc. Popatrzyła na cień jego postaci na ścianie. Był większy niż rzeczywistości, a zarazem dużo mniej przerażający niż w świetle dnia.
- Nie ma cię tutaj - poprawiła go. Położyła palec na jego ustach. - Nigdy cię tutaj nie było.
Nieodgadnione spojrzenie jego oczu przyprawiło ją o szybsze bicie serca. Czuła dziwną suchość w ustach i z trudem przełykała ślinę. Bała się. Mógł odmówić. Powiedzieć, że nie jest już jego rudzielcem albo drwiąco spojrzeć, jakby znaczyła mniej niż jeden knut.
- Easy? - warknęła.
Chłopak poruszył się, dotykając dłonią jej policzka. Wątpił, czy kiedykolwiek ją zrozumie. Kolor jej włosów, który zawsze kojarzył mu się z ogniem musiał być jej żywiołem. Czasem płonęła spokojnie, aby niespodziewanie spalić cały świat. Wystarczyła niewielka iskra, aby zaprószyć ogień.
Cała ona, cała Rose.
Patrzył na jej delikatną twarz, próbując zapamiętać tę chwilę. To była jedna z tych ulotnych, które zdarzają się raz na wieczność, aby później powracać we wspomnieniach. Chociaż słabe światło nie oświetlało dobrze jej twarzy, żałował, że nie ma kartki papieru. Mógłby oddać miękkość jej włosów, pełnię warg i intensywność tęczówek, przez którą jej oczy błyszczały w ciemnościach. Widywał ją przecież wcześniej, ale dopiero teraz czuł, że rzeczywiście są razem, ich serca biją w tym samym rytmie, a dusze nawzajem się poznają.
- Pocałuj mnie - zażądała.
Nie okazując zaskoczenia, zbliżył się do niej, biorąc ją w ramiona. Poczuł, jak westchnęła cicho, gdy jego usta delikatnie ucałowały jej kark. Pachniała miodem i sobą, co tworzyło jedyny taki zapach na świecie. Ucałował kąciki jej ust, aby wreszcie zająć się ustami. Nakrył je swoimi wargami, zanim zdążyła na powrót stać się zwyczajną Rose.
Ona jednak nie chciała być sobą. Nie teraz, nie dzisiaj. Mocno oddała pocałunek, wplatając ręce we włosy chłopaka. Nie przerwała tego, gdy poczuła jego język na swoich warg. Zaskoczyło ją to, ale nie zamierzała tego przerywać. Chciała wszystkiego i zamierzała to dostać. Położyła dłoń na jego karku, mocniej przyciskając jego głowę. Pocałunek stał się bardziej gwałtowny, namiętny.
- Rudzielcu - wyszeptał, odrywając się od niej. Chwycił zębami jej dolną wargę.
Jedyną reakcją był cichy jęk, który wydobył się z jej otwartych ust. Zacisnęła dłonie na jego marynarce, a jej palce zaczęły szukać guzików. Drżącymi dłońmi próbowała je rozpiąć. Pomógł jej zdjąć ją i podniósł do góry, sadzając na starej pralce.
Uśmiechnął się i popatrzył na nią z czułością. Dotknął jej włosów. Tego dnia swoje rude loki ujarzmiła mnóstwem wsuwek i spinek, co wydawało mu się barbarzyństwem. Jej włosy powinny swobodnie spływać na ramiona. Wyjął kilka wsuwek, a Rose spojrzała na niego spod przymrożonych powiek. Teraz ich twarze znajdowały się na tej samej wysokości i zamierzała to wykorzystać. Pocałowała go, oplatając nogami jego biodra. Początkowo próbował dalej uwolnić jej włosy, ale zrezygnował, czując jej palce błądzące po swoimi ciele.
Czuła, że to może właśnie popełnia błąd, ale nie zamierzała racjonalnie myśleć, zdając się na zmysły. Nie mogła sobie wyobrazić, aby coś tak przyjemnego mogło być złe. Pocałunki Easy'ego, jego ręce na jej ramionach, piersiach, brzuchu. To wydawało jej się właściwe. On. Ona. Nikt więcej.
Zdjęła mu koszulę. Przesunęła dłońmi po jego nagich plecach, schodząc coraz niżej. Pozwoliła, aby rozpiął jej sukienkę. Chwycił materiał i uniósł, zdejmując. Została w samej bieliźnie, ale uczucie wstydu nie pasowało do tamtej chwili. Nie otrzeźwiła jej własna nieprzyzwoitość, tylko zimno. Podmuch powietrza sprawił, że zadrżała.
Emocje opadły.
- Rudzielcu. - Jego cichy szept sprawił, że zamarła. Popatrzyła na jego roznamiętnioną twarz, wypełnione pożądaniem oczy i swoją dłoń na rozpięciu spodni Easy'ego, które zamierzała rozpiąć.
- Nie mogę. - Pisk, który wypełnił pomieszczenie zaskoczyło ich obydwoje.
Chłopak zamrugał niepewnie, próbując zrozumieć, co spowodowało zmianę w jej zachowanie, ale nie dała mu czasu do namysłu. Odsunęła się, ukrywając twarz dłoniach.
- Nie mogę - powtórzyła stłumionym głosem. - Nie mogę tak. To nie powinno się zdarzyć. Ja... Ja powinnam być bardziej rozsądna - dodała poważnym tonem, po czym zaśmiała się gorzko. - Rozsądna Rose. Oto kim jestem. Jestem nikim. - Kątem oka zauważyła zaskoczenie, a może nawet zaniepokojenie na twarzy Easy'ego, więc postanowiła kontynuować: - Jestem nikim odkąd po raz pierwszy poznałam smak twoich pocałunków, poczułam dotyk ust. Początkowo myślałam, że to ty zawiniłeś, bo gdybym zakochała się w kimś takim jak Feliks byłoby inaczej, lepiej. Porzuciłam jednak tę myśl, bo po co mi miłość? Potem był on. Scorpius. Kolejna fatalna pomyłka, którą popełniłam i zakończyłam, bojąc się, co się stanie. Dalej miało być tylko lepiej. - Otarła łzę, uświadamiając sobie, że płacze. - Skupiłam się na szkole i co mi zostało? Nic. Nie liczy się to, że ciężej pracowałam, miała lepsze oceny i byłam bardziej zaangażowana we wszystkie projekty. Ja zostałam niczym, a ona... - urwała, kręcąc głową. - Ona dostała to, co chciała. Chelsea została Prefektem Naczelnym.
Uniósł dłonie, bez słowa obejmując ją. Pozwoliła na to, czując irracjonalną radość przemieszaną ze strachem. Już wiedziała, po co stworzono miłość.
Czasem jedynie ona pozostaje, gdy wszystko inne przestaje istnieć.
***
Bardzo dziękujemy za przybycie.
- Nie mógłbym tego przegapić - poinformował donośnym tonem Horacy Slughorn, siadając obok młodej pary przy niewielkim stoliku. W jednej ręce trzymał kieliszek z szampanem, a w drugiej spory kawałek ciasta, który znajdował się niebezpiecznie blisko krawędzi talerza.
Okrągłe stoliki były pomysłem Ginny. Przekonała do nich przyszłą teściową i synową, pokazując zalety takiego usadzenia gości. Przy każdym stoliku wyznaczono miejsca dziesięciu osób. Ich gładkie blaty pokrywały śnieżnobiałe obrusy, których haftem ponoć zajmowały się gobliny, co było bardzo prawdopodobne, biorąc pod wagę ich horrendalną cenę.
- Zwłaszcza że mam przecież udział w dzisiejszym dniu - dodał, przełykając kawałek ciasta i mrugając do Sereny.
Dziewczyna uśmiechnęła się, nie chcąc przeciwstawiać się nauczycielowi. Bardzo ceniła Slughorna i była wdzięczna za wszystkie jego rady, pomagające stać się jej lepszą czarownicą. Lubiła nawet monologi, które wygłaszał, nie zwracając uwagi na słuchaczy.
- Niby w czym profesor nam dopomógł? - zapytał bezpośrednio James. Serena chciała tego uniknąć, ale było za późno, aby zrobić coś więcej niż tylko spojrzeć na niego karcąco. Miała nadzieję, że zorientuje się, że spojrzeniem prosi go o milczenie i cierpliwie wysłuchanie starego nauczyciela.
James jednak tylko posłał jej spojrzenie, od którego pewnie zrobiłoby się jej gorąco, gdyby nie była tak zdenerwowana, i wciąż patrzył na Slughorna. On powoli przełknął kolejny kawałek ciasta i roześmiał się.
- Taki sam jak dziadek. To już czwarte pokolenie Potterów, które uczę* - wyjaśnił Serenie. Westchnął, zakładając ręce na wydatnym brzuchu. - Jego babka była jedną z moich najzdolniejszych uczennic. Ogromny talent do eliksirów, a przecież pochodziła z rodzin mugoli. Do dziś pamiętam Felix Felicis jej autorstwa. Dwadzieścia lat później równie dokładny eliksir uwarzył twój ojciec. To talent przekazywany z pokolenia na pokolenie.
- Mnie i Albusa najwyraźniej przy tym pominięto - zauważył bez cienia złośliwości James.
Slughorn zastanowił się nad tym przez chwilę, po czym roześmiał się tubalnie.
- Masz racje, ale twój dziadek, również James też miał kłopoty z eliksirami. Poza tym twoja siostra ma całkiem spore zadatki na mistrzynię eliksirów - dodał, uśmiechając się do swoich wspomnień. - Ona nawet przypomina mi ją, Lily Evans. Ten sam zadziorny charakterek i cięty język. Któż by wtedy pomyślał... - urwał, patrząc na wpatrzone w niego twarze. Serena i James słuchali go z zaciekawianiem i nie chciał kończyć swojej opowieści w mało optymistyczny sposób, który właśnie wpadł do głowy. Chociaż prawda to dobra rzecz, on po latach nauczył się, że trzeba z nią postępować ostrożnie. - Lily i James, twoi dziadkowie należeli do mojego klubu. Chociaż nigdy tego nie mówiłem, zawsze sądziłem, że ta dwójka skończy razem. On zawsze dostawał wszystko, co chciał. Wszyscy Potterowie tak mają. Podobnie wspominam twoich rodziców. Od początku wiedziałem. Ona to taka zdolna czarownica, a on... Po prostu Harry Potter - dokończył, jakby to miało wszystko wyjaśnić. - O was już nie wspomnę - mrugnął do nich znacząco. - Szkoda, że nie wyświadczę podobnej przysługi Albusowi i Lily, ale dwójka musi sobie poradzić beze mnie.
- Naprawdę profesor odchodzi? - zdziwienie w głosie Sereny zaskoczyło ją samą, ale nie wyobrażała sobie Hogwartu bez Slughorna. W pamięci miała wszystkie jego rady, spotkania ulubieńców i opowieści o byłych wychowankach, których zdjęcia zdobiły jego gabinet. Zawsze potrafił rozładować napięcie w klasie i odpowiednio zmobilizować. uczniów. Był jednym z nauczycieli, których się nie zapomina.
- Zrobiłem co musiałem, a teraz czas na odpoczynek - odpowiedział lakonicznie Slughorn bardziej do swoich wspomnień niż do ich dwójki. - Teraz wybaczcie, ale chyba widziałem Gwenog Jones i pójdę się z nią przywitać.
Zostali sami. James spojrzał na Serenę znacząco, ściskając jej dłoń pod stolikiem. Ona jednak pokręciła głową.
- Nawet o tym nie myśl, James. - Pogroziła mu żartobliwie palec, gdy przysunął się do niej bliżej. Poczuła jego zapach i zapach... wiatru. - Latałeś dzisiaj na miotle? - spytała nieoczekiwanie.
James chciał zaprzeczyć, ale po minie żony wiedział, że to nie ma sensu. Kiwnął więc głową, robiąc bezradną minę.
- Nie jestem zła - powiedziała, dając mu pstryczka w nos. - Wiem, że kochasz latać.
- Jednak bardziej kocham ciebie - odpowiedział, gdy położyła głowę na jego ramieniu. Jej włosy dotykały jego policzka, a na szyi czuł ciepły oddech.
Serena uśmiechnęła się, słysząc zapewnienie Jamesa. Przeszli długą drogę, aby teraz móc być razem. Zaczęło się od kłamstw, przez intrygi i wzajemnie złamane serca. Był ból, łzy i cierpienie. Wszyscy mogli wątpić, że uda im się to pokonać, ale jej serce wiedziało. James był tym jedynym, kimś z kogo nie można zrezygnować.
Dlatego, że w dniu, w którym się zakochali, zatrzymał się czas.
K O N I E C
___________
*- można przypuszczać, że H. Slguhorn uczył w Hogwarcie już w czasach, gdy uczęszczała tam Dorea Potter (zd. Black)
Gdy zaczynałam pisać tą historię był rok 2009. Miałam czternaście lat i ogromne poczucie własnej wartości. Krytykę bolała i... Wszystko było inne. Ja byłam inna. Teraz straciłam sporo złudzeń i mam nadzieję, że wyjdzie mi to na dobre.
Chciałabym podziękować A., mojej siostrze, przyjaciółce i czytelniczce. Ty pierwsza dowiedziałaś się o BwH, pierwsza skrytykowałaś i pierwsza stwierdziłaś, że jednak ta historia jest warta mojego wysiłku. Miałyśmy pisać razem, a jednak wyszło inaczej. Miały wystarczyć dwa lata, potrzebowałam ponad trzech. Nie wyszło tak jak planowałyśmy, ale mam nadzieję, że Cię nie zawiodłam. Mobilizowałaś mnie, gdy odcinałam się od wszystkiego, więc wiedz, że to i Twój dzień. Udział, jaki miałaś w tej historii jest większy niż sobie to wyobrażasz. Poza tym lepszego dnia na skończenie BwH niż Twoje imieniny chyba wybrać nie mogłam, co sądzisz?
Cally/Elleth, która często zmieniała nicki i pewnie nie przeczyta tych słów, bo nasz kontakt urwał się w czasach, gdy po Ziemi chodziły dinozaury, ale też miała swój udział w BwH. To rozmowy z nią sprawiły, że pojawił się Duncan, a Angelique w tych nielicznych momentach wydawała się kimś więcej niż podłą intrygantką. Poza tym zawsze wierzyłaś, że dam radę to skończyć, a James i Serena będą razem.
Casiopei, która zmieniła bieg historii. Twoje uwielbienie dla Easy'ego i Rose jest dla mnie zagadką, a zarazem mobilizacją do dawania im kolejnych szans. Początkowo miał ich połączyć krótki flirt, a Twoje komentarze sprawiły, że stali się dla siebie kimś więcej.
Mademoiselle, za trzeźwe spojrzenie za tę historię. Potrafiłaś krytykować, ale jednocześnie sprawić, że ta krytyka trafiała do mnie, rozumiałam, co robiłam źle i miałam motywację, aby nad tym pracować. Poza tym uwielbiam Twoje opinie na temat bohaterów. Rozumiesz ich, przez co mam wrażenie, że odwaliłam kawał dobrej roboty. Wiem, że pewnie inny koniec wolałabyś dla Rose, ale dla niej to dopiero początek, ale o tym za chwilę
Ew, za wszystko, bo inaczej się nie da. Pewnie czasami miałaś dosyć moim powtarzających się błędów i wszechobecnych literówek, a mimo to dawałaś mi pomocne rady. Twoje komentarze zawsze powodują uśmiech na mojej twarzy, a bonus z Twojego opowiadania o LE&JP (mam nadzieję, że wiesz, o który mi chodzi) na zawsze zmienił moje spojrzenie na opowiadania potterowskie.
Lady Spark, która jest już dawno długo, że pamięta moje pierwsze błędy. Kiedyś było gorzej, ale teraz powinno być już tylko lepiej. Cieszę się, że wciąż jesteś i zaglądasz tutaj.
Dziękuję też: Amanuensis, Anastasi, Anowi91, Annice, Beni, Bezczelnej, Chloe, Crashie, Dangerous, Eli, Elfabie, Fancie102, Galadriel, GInger Grant, Heaven, Hidney, Iss, Nadii vel Ariadnie, Rudej, turskiej, Vinnie, Żabusi, których większości nie ma blogowym świecie lub po prostu kontakt się urwał. Wasze komentarze dawały mi motywacje do dalszego pisania.
Oraz nowszym i tym starszym, lecz wciąż aktywnym, tak samo przeze mnie uwielbianym czytelniczkom: Angel in Black Rausie, Zoe Rebece Thicknesse, Ianthe Whoe Cares, Frankie, Roseannie Weasley, Molly, Icetei Air, Sonnabeth, izuś, Kadzie113, Kosi, Lizbeth, Firiel, siemasiam, B., tośce, Tuli, Fly. Nie ma nic lepszego niż dostrzeganie zmieniającej się liczby komentarzy. Ten uśmiech i błysk w oku, gdy widzisz, że ktoś docenił Twoją pracę, dostrzegł, że czytanie tego to przyjemność i polubił bohaterów. Dziękuję Wam za możliwość przeżycia tego. Przepraszam też, jeśli kogoś pominęłam, co wynika z mojej sklerozy. Jeśli tak piszcie śmiało.
Na koniec chciałabym podziękować wszystkim anonimowym czytelniczkom, które nigdy nie zostawiły komentarzy, a mimo to czytały. Dziękuję Wam za. Jeśli możecie tym razem zostawcie krótki, nawet najkrótszy komentarz.
Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do stworzenia tej historii. Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, jak wielki był Wasz wkład w tę historię.
Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do stworzenia tej historii. Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, jak wielki był Wasz wkład w tę historię.
Uprzedzając ewentualne pytania - koniec BwH nie oznacza końca bloga. Zamierzam rozpocząć niedługo inne opowiadanie - Victoire i Teddy'ego, potem Dramione albo coś innego. Rozdziały będą się pojawiać regularnie, a blog pozostanie aktywny. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na tę i inne historie, bo mam ich w planach sporo;)
A, zapomniałabym zupełnie. Na listopad - czwarte urodziny wstępnie planuję rozpoczęcie sequelu BwH. Będzie to historia ostatniego roku w Hogwarcie bohaterów takich jak Rose, Chelsea, Albus czy Scorpius. Oczywiście nie zabraknie Lily i innych.
A, zapomniałabym zupełnie. Na listopad - czwarte urodziny wstępnie planuję rozpoczęcie sequelu BwH. Będzie to historia ostatniego roku w Hogwarcie bohaterów takich jak Rose, Chelsea, Albus czy Scorpius. Oczywiście nie zabraknie Lily i innych.
Przeczytałam i jestem oczarowana tą historią. Nigdy nie komentowałam tego, ale teraz...
OdpowiedzUsuńhaahha teraz do mnie dotarło, że to koniec BwH :)
Trochę to dziwne, związałam się z tą historią.
Pozdrawiam, weny życzę i zapraszam na moje blogi.
Od trzech dni męczyłam twój wywiader i wreszcie się doczekałam :)Rozdział CUDOWNY! Oczywiście, jestem dozgonnie wdzięczna za kawałek o Easy'm i Rose <3
OdpowiedzUsuńNa sequel BwH będę czekać z bijącym serduchem, z przyjemnością przeczytam również Victorie i Tedy'ego. A choć szczerzę nienawidzę Dramione, jestem pewna, że w twoim wykonaniu będzie lepsze od reszty.
Chcę ci powiedzieć, że kiedyś (z pół roku temu) trafiłam tu przez przypadek i pożarłam wszystkie rozdziały w jeden wieczór. Od tamtej pory śledzę cię z ukrycia, no ale cóż, czas się ujawnić :)
Życzę ci powodzenia w pisaniu,
Rausa
Jesteś najlepsza. Tylko strasznie szkoda, że to już koniec, aż się płakać chce...
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba.
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że to już koniec.
Myślałam, że może jeszcze to pociągniesz.
Mam nadzieję, że twój kolejny blog okaże się równie wspaniały.
Pozdrawiam, Aleksandra <3
To ja po raz drugi :)
UsuńNa moim blogu pojawił się rozdział :)
Jak chcesz to wpadnij
Zacznę od tego, że nigdy nie komentowałam BwH, a teraz gdy to koniec stwierdziłam, że trzeba się wreszcie pokazać :D
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie-przyznam szczerze, że przez parę pierwszych rozdziałów mnie nie zachwyciło (nie pamiętam co mi się w nim nie podobało, ale nie potrafiłam czytać tego z taką lekkością z jaką to teraz czytam, a raczej czytałam), ale po tych paru strasznie się wkręciłam, że w oczekiwaniu na kolejny rozdział przeczytała je jeszcze raz :D
Z głównymi bohaterami było po części podobnie :Sereny nie lubiłam z początku. Była osobą z charakterem, którego nie lubię u ludzi, ale później zaczęłam ją jako tako tolerować, a przez ostatnie około 10 rozdziałów mogę śmiało powiedzieć, że ją naprawdę polubiłam:) A co do Jamesa to go lubiłam od początku(taki wyjątek), a ostatnio jeszcze bardziej zyskał w moich oczach :)
Ulubionych bohaterów, a właściwie bohaterki w BwH miałam dwie ( nie, że nie podobała mi się reszta bohaterów, ale ja po prostu jestem z natury dziwna więc nie przejmuj się ;) ) Pierwszą jest Lily :D Polubiłam ją od pierwszej sceny :D i dalej ją ubóstwiam :D i mam taką cichą nadzieję, że będzie jej trochę więcej w sequelu :D A drugą jest ( tu pewnie będzie zaskoczenie ;) ) Gloria :D Choć była rzadko wspominana to ją bardzo polubiłam i do tej pory mi tak zostało :D
Z jednej strony szkoda, że to koniec, ale z drugiej dobrze, że to tak zakończyłaś, a nie zrobiłaś z tego brazylijskiego tasiemca :D Będzie mi ciężko przestawić się na to, że jak wejdę na twojego bloga to nie przeczytam już o Serenie i o Jamesie :/ ale aby do listopada :D w międzyczasie przeczytam sobie o Victorie i Tedy'm :)
A co do nowych opowiadań to mam podobne obiekcje jak Rausa co do Darmione, ale myślę, że twoje będzie wyjątkiem :D
Pozdrawiam i życzę weny Calypso :D
Czytałam od Twojego bloga prawie od samego początku, nigdy nie zostawiłam komentarza więc teraz napiszę parę słów. Chciałabym Ci podziękować, że stworzyłaś taką historię i doporowadziłaś ją do końca, co się zdarza niezbyt często. Będzie mi brakowało tego opowiadania, ale wszytsko musi mieć swój koniec. Takie zakończenie podoba mi się i uważam, że pasuje do całości.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i również życzę weny :)
Jeju ... Koniec. Najbardziej podoba mi się ostatnie zdanie :)
OdpowiedzUsuńCzytałam twoje opowiadanie od czasu Onetu i od tego czasu naprawdę wiele się zmieniło ;) Widać jak zmieniał się twój styl i jak zmieniałaś się ty. Cieszę się, bo tak naprawdę to nie koniec , lecz dopiero początek, w końcu moi ulubieni bohaterowie wciąż są w Hogwarcie.
Dodam jeszcze, że Rose może być z kimkolwiek byle nie z Easy'm ;)( Chociaż najchętniej widziałbym ją u boku Scorpiusa)
No i jestem ciekawa co szykujesz dla Lily - przydałoby się kogoś , kto ją oswoi ;)
Pozdrawiam :*
O kurczę, sorry, że zaniedbałam lekturę tego bloga! Pamiętam, że go nadrabiałam kiedyś i przez jakiś czas komentowałam, ale potem chyba miałaś jakąś przerwę w publikacjach (?) i jakoś to się stało, że cały czas myślałam, że nie jesteś już tutaj aktywna.
OdpowiedzUsuńAle! Skoro planujesz nowe opowiadanie, postaram się tutaj zajrzeć i czytać od początku, żeby nie mieć już żadnych zaległości.
Tak w ogóle gratuluję prowadzenia bloga przez tak długi czas! Istnieje od 2009 roku, czyli dłużej, niż wszystkie moje twórczości razem wzięte, bo ja zaczęłam pisać opowiadania dopiero w 2012 roku. Naprawdę pozazdrościć zapału i wytrwałości w pisaniu tej historii, oraz tego, że dotarłaś do tego ostatniego rozdziału, który napisałaś w naprawdę dobrym stylu. Wiem, wiem, że nie czytałam kilku ostatnich, ale pamiętam swoją lekturę początkowych i widać było, że przez te lata bardzo poprawił ci się styl, więc myślę, że kolejna historia będzie jeszcze lepsza. Cieszę się jednak, że opowiadanie skończyło się w taki sposób, bo choć uwielbiam możliwie jak najbardziej komplikować życie swoim bohaterom w trakcie opowiadania, lubię happy endy.
Obecnie prowadzę tylko opowiadanie evelyn-grant.blogspot.com, jeśli masz ochotę, zapraszam, bo dopiero 3 rozdziały są (piszę od nowa) ^^. Pamiętam, że czytałaś kiedyś MS, ale w październiku zostało przeze mnie zawieszone.
Postaram się zaglądać, kiedy tak rusza nowa historia?
Lizbeth, utnę Ci nóżki! Jak to tylko nie z Easy'm?! Właśnie odwrotnie, tylko i wyłącznie z Easy'm, innej miłości dla Rose nie dopuszczam.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że to już koniec... Przywiązałam się do tej historii. Cieszy mnie jednak, że to nie jest koniec bloga. Radziłabym Ci zrobić sobie małą przerwę i napisać parę rozdziałów do przodu na "czarną godzinę".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
Tośka przez duże "T" ;]
Idealne zakończenie niezwykłej historii, gdzie co chwila coś się działo. Ja osobiście z niecierpliwością czekam na bloga o Victoire i Teddym,bo mało jest tej pary w blogsferze,a ostatnio napadła mnie ochota na przeczytanie dobrego ff z udziałem tej pary.W twoim wykonaniu na pewno będzie świetny
OdpowiedzUsuńA więc zaślubin ciąg dalszy. Za każdym razem gdy czytam nowy odcinek, wprost nie mogę się nadziwić jak świetnie to wszystko opisujesz, a teraz było sporo wątków.
OdpowiedzUsuńOdcinek naprawdę fantastyczny. Może mi się tylko zdawało, ale Harry chyba był zazdrosny o Cornera. Co do Rose, to naprawdę okropne uczucie jak się wali całe życie, ale przynajmniej zrobiła coś szalonego. I to jest w tym wszystkim pozytywne.
Mnie również bardzo ciekawi ff z victoire i teddym w Twoim wykonaniu.
Co do Twoich podziękowań pod notką, miło mi bo widać, że nawet pojedynczy czytelnik ma dla Ciebie znaczenie.
Czekam na kolejne opowiadanie i Pozdrawiam :)
Dziękuję Ci niezmiernie za pamięć o mnie :)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o moją fascynacje Rose i Easy'm, to jest ona prosta - uwielbiam przeciwieństwa! Rose, która jest osobą apodyktyczną i poukładaną oraz Easy, marzyciel żyjący chwilą - od samego początku wiedziałam, że będzie to para trudna do połączenia ze względu na swoje charaktery, ale również wiedziałam że uda Ci się tego dokonać :)
Za każdym razem, kiedy tylko była scena z tą dwójką czytałam jak zahipnotyzowana- Oni mnie po prostu rozczulają, to para stworzona wręcz dla siebie :)
Innym aspektem mojej fascynacji tą dwójką był fakt, że mam po prostu przesyt Rose i Scourpiusem! Gdzie człowiek nie wejdzie tam ta dwójka - co jest dla mnie banalne :/ Rozumiem krótki romans między nimi, aby np. ktoś inny był zazdrosny ( wiesz o co mi chodzi, prawda? Rose + Scorpius = wściekły Easy, który walczy o Nią :D)ale to wszystko. Brzydula mnie zafascynowała pod tym względem, ponieważ nie była tak banalna jak reszta blogów o tejże tematyce ( nie uwłaczając niczyjej twórczości oczywiście. Być może wymogłam na Tobie kontynuacje tego związku, no ale... zobacz jak zabójczo Sobie z tym poradziłaś!!!
Czekam, naprawdę czekam na kontynuację losów tej pary, bo jak dla mnie to właśnie Oni są warci pięknej, wspaniałej miłości :D
Gratuluję
Casiopeja
Smutno, że to koniec, bo jednak przywiązałam się do tej historii i jej bohaterów. Jednak coś się kończy by mogło zacząć się coś nowego :). Happy end był jedynym rozsądnym rozwiązaniem w tej historii. Nie wszystkie wątki mają takie szczęście jak ten Jamesa i Sereny, ale przecież życie nie jest usłane różami.
OdpowiedzUsuńDziękuję, że wspomniałaś też o mnie... Widziałam jak zaczynasz i jak bardzo rozwinął się Twój styl od tamtej pory. Jest kolosalna różnica między tym wszystkim i jestem dumna, że mogłam to podziwiać.
Teraz czekam na kolejną historię, która wyjdzie spod Twego pióra i liczę, że dostanę informację o jej rozpoczęciu :).
Pozdrawiam i całuję, Lady Spark
Zacznę może od tego, że gdy zobaczyłam tę animację, to od razu nasunęła mi się na myśl pewna piosenka, którą ostatnio słuchałam. Może nie jest wykonywana przez znaną wszystkim gwiazdę, ale w tym głosie naprawdę można się zakochać. Posłuchaj, patrząc jednocześnie na ten obrazek. Te słowa, wykonanie... CUDO. Swoją drogą, to to niesprawiedliwe, że taka mała, a ma taki głos. Może śpiewa z playbacku? *ma nadzieję*
OdpowiedzUsuńAle teraz przejdę do skomentowania rozdziału - czy może epilogu? Wprawdzie nigdzie ta nazwa nie została użyta, ale jednak zakończenie historii to tak czy siak epilog, prawda?
Nie wiem czemu, ale jakoś do końca, nim zobaczyłam (przeczytałam) ceremonię zaślubin Jamesa i Sereny, miałam głupią obawę, że coś pójdzie nie tak, że stanie się coś, co obudzi starego Jamesa Pottera i chłopak wywinie Renie jakiś numer. To byłoby oczywiście koszmarne, ponieważ tyle dawał jej zapewnień... Zresztą nie tylko jej! Ale dobrze, że wszystko się skończyło tak, a nie inaczej. Jestem pewna, że - pomimo bardzo młodego wieku - będą szczęśliwi ze sobą jak Ginny i Harry. Mam tylko nadzieję, że nie doczekają się takiej zołzy jak Lily, bo to byłby koszmar, żeby mieć takie dwie wariatki w rodzinie. Nie żeby coś, czarny charakter potrzebny jest wszędzie, ale no.
Podobnie jak Jamie mam nadzieję, że Ginny przekona się w końcu do synowej i pokocha ją jak własną córkę. Choć rozumiem jej opory względem wybranki syna. Małżeństwa zawierane tak szybko (bo zaledwie w wieku 18 lat) są zazwyczaj kierowane tym, że dziewczyna jest w ciąży. Według stereotypu. Więc też bym się bała, gdyby mi tak dziecko zaraz po ukończeniu szkoły powiedziało, że chce się żenić.
Spróbowałam sobie wyobrazić minę ojca Sereny, ale w moim wykonaniu wygląda to niezwykle komicznie. Trochę tak, jakby wilk czaił się na owcę i tak odsłonił te zęby, żeby jej zakomunikować: „Ha, mała! Mam Cię! Już teraz mi nie uciekniesz! Muahahahahaha!” Oczywiście bez tego śmiechu. To tylko taka moja chora wyobraźnia. Ale w każdym razie Albert Wilson mnie trochę... przeraził? Przestraszył? Nie wiem, co ze mną zrobił, ale wiem, że dobrze postąpił. Serena jest jego pierwszą córką, która zdecydowała się na małżeństwo, więc jego obowiązkiem było wyznaczenie przyszłemu teściowi granic, których przekroczenie miałoby przykre skutki. Może trochę za bardzo wczuł się w rolę (zwłaszcza prezentując taką minę w trakcie wesela), ale przekaz dotarł prawidłowo. Zresztą - nie sądzę, by był potrzebny. James może i był dupkiem, chamem, prostakiem i durniem, ale zmienił się. Jestem pewna, że nie skrzywdziłby Sereny, nie świadomie.
Ej, to nie jest wcale taki nie do przewidzenia prezent! To było oczywiste, że Potterowie wykażą się gestem i w prezencie dadzą młodym coś, co zapadnie w pamięć po wieki wieków amen. Choć niektórzy rodzice dają swoim dzieciom w prezencie ślubnym robot kuchenny, zestaw porcelany czy obraz, to w świecie czarodziejów wydaje mi się takie na miejscu fundnięcie domku. Bill i Fleur przecież też dostali Muszelkę w prezencie... chyba. Plusem jest w tej sytuacji to, że James nie będzie musiał niszczyć swoich pięknych łapek przy budowaniu ich wspólnego lokum, no i że nie będą mieszkać z rodzicami pod jednym dachem, bo to by było z lekka, hm, krępujące.
Podobało mi się przemówienie Victoire, a zwłaszcza w momencie, gdy padły słowa: „(...) szczęście w postaci kwiatów powędruje dalej.” Nie spodziewałam się, że to akurat Marissa złapie bukiet. W ogóle nie spodziewałam się jej na weselu. Ale gdyby się tak porządnie zastanowić, to była blisko Jamesa, więc to oczywiste, że ją zaprosił. By the way - domyślam się, jak się czuje Marissa. Ryan ją w bezczelny i chamski sposób zostawił, wcześniej upokarzając, a teraz jest zmuszona na niego patrzeć. Widzieć, jak się śmieje, jak nienagannie się prezentuje, jak podrywa inne dziewczyny i jak nie zwraca na nią żadnej uwagi. Jakby nic dla niego nie znaczyła. Nigdy. Ale powinna przestać tak interesować się jego osobą. Skoro okazał się takim durniem, że ją wykorzystał i zostawił, to oznaczało, że w ogóle na nią nie zasługiwał. Marissa i tak była nadzwyczaj tolerancyjna, znosząc przez tyle lat jego wybryki. Teraz, gdy się od niego uwolniła, gdy nie musi cierpieć z jego powodu, powinna zacząć nowe życie. Może niekoniecznie u boku Louisa, podrywacza w stylu Ryana, ale u kogoś innego. U kogoś bardziej jej wartego. U kogoś, kto będzie ją kochał i szanował tak, jak na to zasługuje. Zresztą nie tylko ona, lecz każda dziewczyna. Takich Ryanów Fairchildów w ogóle nie powinno być na świecie. Never!
UsuńTo bardzo miłe ze strony Ginny, że zaprosiła Lunę i Kingsleya na ślub Jamesa. Że zaprosiła wszystkich, których się dało. Nawet prawie stulatków. Tylko nie wiem po co. Żeby udowodnić rodzinie synowej, jaka to jej rodzina ma znajomości w świecie magii? Przepraszam bardzo, ale czyje to jest święto? Jej czy Jamesa i Sereny? No chyba raczej, że pary młodej, więc Ginny nie powinna ingerować w listę gości, chyba że za przyzwoleniem syna i jego narzeczonej (teraz żony). Rozumiem, że ona się w to zaangażowała całą sobą, ale, no, nie przesadzajmy. Z wesela zrobiła jakiś zlot starych znajomych, gr gr. Ja bym jej już wyrwała te tlenione kudły. Żartowałam. Wiem, że nie są tlenione ani nie są kudłami, ale to określenie akurat mi pasowało do szyku zdania. I do przekazu. Wiesz przecież o co chodzi, prawda?
A jeśli chodzi o Lunę, to jakoś inaczej sobie wyobrażałam jej męża i synów. Sądziłam, że Rolf jest tym bardziej normalnym z ich gromadki - nie zrozum mnie źle, Luna jest fajna, ale trochę stuknięta; pewnie za dużo gnębiwtrysków - i wychowa synów na podobnych sobie, a nie żonie. A tymczasem, jak przeczytałam, że puścili z Luną bliźniaków na wycieczkę z Ksenofiliusem, to doszłam do wniosku, że lepszym dla nich nazwiskiem byłoby Lovegood, a nie Scamander. Przynajmniej ludzie by wiedzieli, dlaczego chłopcy mają takie poglądy, a nie inne. Ale chyba za bardzo namieszałam i odbiegłam od tematu. Tak to jest, gdy za bardzo się skupiam na rzeczach, na których nie trzeba i później wychodzi taki bełkot nie wiadomo dlaczego.
Ej, ale to było słodkie, jak Harry powiedział do Ginny, że jest pewny, że jego syn i synowa będą szczęśliwi, bo James patrzy na Serenę tak, jak on na nią w ich wieku. Poważnie. Chyba pierwszy raz w tym opowiadaniu widzę, by Harry z Ginny okazywali sobie jakieś uczucia. Publicznie. Na łamach literek w rozdziale.
Nie wiem dlaczego, ale jakoś zawsze wyobrażałam sobie C. C. jako kawał baby. No wiesz - dumna, umięśniona (boru, jak to głupio brzmi) i sporo wyższa od Albusa. Coś w stylu ochroniarza. To głupie i w ogóle nie pasuje do dziewczyny, ale co ja poradzę, że mam taką wyobraźnię? W każdym razie, wolałabym Chelseę na jej miejscu (jeśliby wybierać spośród tych dwóch). Ale jeśli Al nic do niej nie czuje (do żadnej), to powinien im to wyznać, a nie owijać w bawełnę. Im dłużej z tym zwleka, tym trudniej będzie mu później o tym mówić. Póki miał szansę, powinien skorzystać. Zwłaszcza że nie musiałby się powtarzać dwa razy, bo obie go słuchały. No a co zrobił mądry Potterek? Znowu im nałgał, że mu zależy, choć nie wyjaśnił, w jaki sposób. To strasznie samolubne zachowanie z jego strony - robi dziewczynom nadzieję, wiedząc, że i tak nic z tego nie wyjdzie. Nie prościej byłoby powiedzieć: „Zostańmy przyjaciółmi”, czy coś, tylko gadać to, co one chcą usłyszeć. Słodkie kłamstewka, ot co. Napisałaś, że planujesz sequel na listopad, więc mam nadzieję, że tam się wszystko wyjaśni. Ostatecznie. Raz na zawsze. Bo nigdy nie spodziewałam się po Albusie takiej zabawy uczuciami. Zawsze miałam go za porządnego, spokojnego i stałego w uczuciach chłopaka.
UsuńNo i życzenie Marissy się spełniło - ktoś zerwał z Ryanem, a nie on z kimś. Szkoda tylko, że McKinney nie mogła tego zobaczyć. Jej zadowolenie kontra jego zdziwienie i szok to byłoby idealne zakończenie ich sprawy. Tego, co między nimi było, ale już nigdy nie będzie. Cieszę się. Cieszę się, że ktoś wreszcie uświadomił Ryana, jak czuje się osoba, z którą się zrywa. On nigdy tego nie zaznał, bo zawsze był po tej drugiej stronie. Tej, która zadawała cios prosto w serce i nie miała przy tym wyrzutów sumienia. Więc cieszę się, że w końcu dostał nauczkę. Mam tylko nadzieję, że Dominique nie da mu się tak zmanipulować jak Marissa czy inne dziewczyny. Chociaż nie, to niemożliwe. Prędzej Ryan da się zmanipulować Weasley. Albo żadne się nie da omotać? Nie wiem, nie wiem. Choć jednego jestem pewna: trafił swój na swego.
Czemu Easy? Dlaczego właśnie on musi być tym, bez którego Rose nie panuje nad sobą? On, który postrzega dziewczyny jako modelkę do pozowania, jako rzecz, czym ją tak zauroczył? Ja wiem, że artyści są niezwykle pociągający, nieprzewidywalni, co tylko przyciąga do nich tłumy wielbicielek, ale Rose? Przecież ona jest rozsądna! Spróbowałaby nie być, mając za matkę Hermionę Granger. Jak mogła się w nim tak zadurzyć, że na jego widok przestała myśleć racjonalnie i najzwyczajniej w świecie zaciągnęła go do... schowka na miotły. Czy warsztatu, żadna różnica. Ważne, że było tam ciemno i ciasno. I przekonała się po raz kolejny, że Easy nie liczy się z jej uczuciami. Nim kierują emocje, chwila obecna. Załóżmy, że w tym pomieszczeniu jednak do czegoś by doszło, to co by było dalej? Rose byłaby szczęśliwa, zadowolona i w ogóle, a Adams? Skoczyłby na kolejny płatek, bo u Weasley dostał to, czego pragnął. I Rose by żałowała, że oddała się komuś takiemu niestabilnemu, niepewnemu, zamiast poczekać na odpowiednią chwilę, gdy spotka kogoś idealnego. Swoją prawdziwą miłość. Choć przyznam, że gdy Easy ją przytulił, to nabrałam do niego trochę sympatii, ale za mało, by się przekonać do ich związku. Nadal uważam, że to Scorpius powinien być u jej boku. I kij z tym, że nazywa się Malfoy, a ich rodziny się nienawidzą. Zakazana miłość jest najlepsza, najbardziej kusi i jest najsilniejsza, bo zbudowana na przeszkodach, na problemach, które zbliżają.
No, najwyższy czas, żeby Slughorn odszedł na emeryturę. W sumie, to dziwię się, że jeszcze nie wącha kwiatków od spodu. Ile można żyć? Ja wiem, Dumbledore to mistrz, ale on? Według Harry Potter Wiki Horacy urodził się albo w 1881 roku (czyli w dniu ślubu Jamesa miałby 141 lat), albo w 1920 roku (czyli miałby 102 lata). To i tak, w każdym przypadku, byłby za stary trochę, żeby sobie chodzić na wesela do swoich uczniów. O ile się nie mylę, to Dumbledore wspominał kiedyś, że zna Slughorna ze szkoły, więc bardziej prawdopodobne jest, że Mistrz Eliksirów z Hogwartu liczy sobie ponad 140 lat. No, no, no. Musi mieć niezłe zdrowie, bowiem przeżył dwie wojny i jeszcze nieźle się trzyma. Czy wszyscy czarodzieje tak mają? Że żyją sobie ponad sto lat? Ej, ja też tak chcę!
UsuńNie mogę uwierzyć, że to już koniec Brzyduli. Niby ciągnęło się to długo, ale jednak mam wrażenie, jakby wszystko trwało zaledwie chwilkę. Jakbyś dopiero opublikowała pierwszy rozdział. Będzie mi brakowało Jamesa i Sereny, ich miłości. Mam nadzieję, że w sequelu jakoś o nich wspomnisz. Nie wiem, może że Serena jest w ciąży? Cholerka, ja jestem jakaś nienormalna! Ci planują wybrać się na szkolenie, zrobić zawód, a ja ich chcę wplątać w pieluchy. Ale co poradzę? Od dziecka mam takie wyobrażenie rodziny, że po ślubie (rok, góra dwa lata) pojawia się dzidziuś.
Masz rację, innego końca pragnęłam dla Rose, ale skoro mówisz, że to dla niej dopiero początek, to nie tracę nadziei. Może jeszcze przejrzy na oczy i zobaczy, że Easy wcale nie jest taki cudowny jak jej się wydaje i zbliży się do Scorpiusa. Swoją drogą, ciekawa jestem, co nim wtedy kierowało, gdy ją całował. Przecież nie mieli żadnych bliższych spotkań, nawet nie rozmawiali! A on po prostu podszedł i ją pocałował. No Malfoy, nie ma na to innego określenia. Oni zawsze są nieprzewidywalni, ale i słodcy zarazem. Tacy słodcy dranie. <3
Trochę się ociągałam z dodaniem komentarza, choć rozdział przeczytałam parę godzin po publikacji, ale mam nadzieję, że długość Ci to wynagrodzi. Swoją drogą, to jest chyba najdłuższy komentarz, jaki kiedykolwiek napisałam. Serio. Dwie i pół strony w Wordzie małą czcionką (9pkt). Niektórzy nie lubią takich tasiemców, ale mam nadzieję, że Tobie to nie przeszkadza? :)
Nie mogę się już doczekać kolejnego opowiadania. Z opisu wynika, że Victoire będzie spokojną, zakochaną w swoim przyjacielu dziewczyną, a z rozdziału, że królową szkolnej elity. To ja nie wiem, czy źle coś w notce przeczytałam, czy źle odebrałam opis. W każdym razie z niecierpliwością oczekuję prologu. Jestem pewna, że będzie niesamowity.
Pozdrawiam serdecznie,
Madem.
To ja dziękuję. Dziękuję za to, że pozwoliłaś mi cieszyć się światem J.K. Rowling. Dziękuję, że pozwoliłaś mi polubić...ba! pokochać Rose Weasley. Dziękuję, że stworzyłaś tylu nowych, cudownych bohaterów, bez których nie mogłabym żyć. Dziękuję za masę pięknych słów i zdań, które tu napisałaś i które nadal pamiętam (Nie widział świata poza nią, która nagle stała się jego światem - kocham!). Dziękuję, że umożliwiłaś mi powrót do Hogwartu i poczucie magii. Dziękuję za wszystkie te momenty przez które uśmiechałam się do ekranu komputera. Dziękuję także za te chwile, kiedy wołałam "koniec rozdziału? w takim momencie?!". Dziękuję za to, że kiedy miałam dość wszystkiego i wszystkich twoja historia podtrzymywała mnie na duchu. Dziękuję za tą radość, którą czułam wchodząc na muniette i widząc nowy rozdział. Dziękuję za historię Rose i Easy'ego, która mam nadzieję, będzie kontynuowana i zakończy się happy endem. Dziękuję za to, że się nie poddałaś, wytrzymałaś i zakończyłaś to opowiadanie. Dziękuję za imponującą ilość rozdziałów, z których każdy był lepszy od poprzedniego. Dziękuję za wieczną inspirację, jaką było to opowiadanie. Dziękuję za to, że nie odchodzisz, ale planujesz powrót. Dziękuję ci za zapowiedź nowych historii. Dziękuję za każdy rozdział z osobna. Dziękuję za te trzy lata ciężkiej pracy. Dziękuję za wszystko.
OdpowiedzUsuńNie wierzę... To koniec? Przez tyle czasu byłam wierna mojej zasadzie: wejść-> przeczytać-> wyjść-> starać się przestać uśmiechać jak głupia, a teraz, co?! Z czyjego podniecania się na informatyce w szkole z powodu, iż, gdyż, ponieważ wstawiłaś nowy rozdział będą śmiać się moi znajomi?! Cóż... Będzie ciężko! Ale mimo wszystko, DZIĘKUJĘ!! Dziękuję za tyle wspaniałych rozdziałów, którymi mogłam sie podniecać. Za uroczą miłość Sereny i Jamesa, którą nasyciłaś to opowiadanie. Za każdą nieprzespaną noc spędzoną na czytaniu nowych rozdziałów Brzyduli. Za to, że stworzyłaś ten blog!!! Jest cudowny, a ja się w nim zakochałam!! Jesteś cudowną pisarką, nie mogę się doczekać twojego nowego opowiadania! Dziękuję Ci za wszystko!
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że przepraszam za to, że tak długo nie komentowałam ostatnich kilku rozdziałów ponieważ byłam w trakcie przeprowadzki ,którą dopiero zakończyłam. Oczywiście przeczytałam je i są cudne tak jak ten. Mimo, że koniec jest bardzo prosty to jest piękny. Uwielbiam happy endy:)Zrobiło mi się trochę smutno,że to koniec brzyduli. Pociesza fakt, że nadal będziesz pisać bo nie wiem co bym zrobiła.Uzależniłam się od twojego pisania:) Ciesze się, ze jestem chorowitą osobą. Ciesze się, że zachorowałam na zapalenie płuc i przez dwa tygodnie nie ruszałam się z domu i że nudziło mi się niemiłosiernie. Szukając sobie rozrywki w postaci czytania nowego bloga trafiłam na twój i od pierwszego rozdziału zakochałam się w nim:D Od tego momentu nie mogłam doczekać się kolejnych rozdziałów:) Piszesz wspaniale. Nie mogę doczekać się kolejnego opowiadania:)
OdpowiedzUsuńOjejku, czy to Brzydula? Kurczę, dawno jej nie czytałam... Chyba jak jeszcze była na onecie! Jejku, biorę się do nadrabiania zaległości!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiem od czego zacząć.. chyba od początku reszta wyjdzie sama. Zaczęłam czytać BwH jakoś w połowie jego istnienia przeczytałam wszystkie rozdziały i już wtedy wiedziałam że nie oderwę się od niej nigdy, że będę wyczekiwać każdego rozdziału i czytać go z zapartym tchem.
OdpowiedzUsuńZakochałam się w postaciach w Easym - ideale, Lili - złośnicy, Albusie, który mimo iluzji grania drugich skrzypiec za swoim bratem jest sam w sobie perfekcyjny, Glorii która strasznie przypomina mi mnie samą, Rose, drogiej Rose która od życia powinna dostać co najlepsze i najbardziej przez nią upragnione. Mogła bym wymieniać wszystkich ale chyba nie dam rady, powstrzymuję łzy od początku tego rozdziału i nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam. Na koniec wymieniania postaci jeszcze tylko nasi główni zakochani James i Serena. Pan Potter, który o ironio na początku tak bardzo mnie irytował a teraz mogła bym oprawić go w ramki (prawie)idealnego faceta. Hmm.. Serena, jej początkowa naiwność i zbyt duża empatia gubiły ją przez co martwiłam się z rozdziału na rozdział czy aby nie zastanie jeszcze raz i coraz mocniej zraniona, jednak cała tak historia wzmocniła ją dała jej szczęście które należało jej się w każdym calu!
A teraz ty droga autorko. Dziękuję Ci z całego serca że każdą chwilę poświęconą pisaniu tego bloga, za każdą literkę, wyraz, zdanie, rozdział i w końcu za całą historię. Za łzy wzruszenia i szczęścia które wylewałam łącząc się mentalnie z postaciami. Dziękuję, ten blog to kawał na prawdę dobrej roboty, Twojej roboty, jesteś cudowna <3 :**.
PS. Moment w którym łzy najbardziej były bliskie wylania się był ten w którym pojawił się Kingsley, nie wiem czemu może dlatego że obudziło to głębokie wspomnienia związane z HP? Chyba tak... Jeszcze raz dziękuję i mimo że nie znam Cię to chcę powiedzieć że w pewnie sposób Cię kocham za tą historię...
Dziękuję za wszystkie miłe słowa;) Jesteście najlepsze, bez Was nigdy nie skończyłabym tej historii. Szczerze, to mnie też chce się płakać, ale naprawdę to jeszcze nie ostatnie spotkanie z bohaterami BwH. Chociaż czytając komentarze naprawdę lecą mi łzy, wiem, że się powtórzę, ale nie wiem, jak to wyrazić lepiej: jesteście wspaniałe.Nawet nie macie pojęcia jak się cieszę, że zobaczyłyście bohaterów tak jak widziałam ich w mojej głowie. To najlepsze uczucie na świecie. Mam najlepsze czytelniczki na świecie!
OdpowiedzUsuńPS Dawni członkowie ZF i GD byli na weselu, bo uważałam ich za przyjaciół rodziny, bardzo blisko z nimi związanych;)
Nie wierzę. Po prostu nie wierzę, że to koniec. Wiedziałam, że opowiadanie już od dawna zbliżało się do końca, ale nie spodziewałam się, że nadejdzie on aż tak szybko. Wiem, że strasznie zaniedbałam to opowiadanie, szczególnie ostatnio, ale postaram się to nadrobić w tym komentarzu. Uwielbiam Jamesa i Serenę, Albusa, Scorpiusa, Rose, nawet Lily - chociaż na to nie zasługuje. Dobrze, przyznam się, nie lubię jej, ale wiem, że bez niej ta historia by nie istniała, więc postaram się ją polubić. Kiedyś. :P W każdym razie pamiętam ten pierwszy raz, kiedy wpadłam na Twoją stronę. A właściwie to Waszą, bo pisałaś ją z kimś. Niestety, nie jestem sobie teraz w stanie przypomnieć jej nicku. "Brzydula w Hogwarcie" od razu mnie zafascynowała. Ale nie przez wspaniale napisane rozdziały, szablony (które swoją drogą zawsze były z gustem i wyczuciem smaku), ale przez innowacyjność. BwH to było pierwsze opowiadanie o młodych Potterach, które miało jakąś fabułę. Pamiętam, że z początku nie była ona zbyt wyszukana (przeważnie pisałaś o zakładzie Jamesa i o miłosnych rozterkach innych bohaterów), ale było w niej COŚ. W trakcie trwania całego opowiadania, nawet nie zdajesz sobie sprawy (albo może i zdajesz), jak bardzo Twój styl poszedł do góry, jak bardzo się zmienił. I powiem Ci, że jestem dumna, że mogłam pośrednio mogłam uczestniczyć w czymś tak pięknym. Z biegiem czasu Twoi bohaterowie ożywali i byli przedstawieni tak prawdziwie, jakbym czuła, że stoją tuż obok mnie. Dziękuję Ci za to doświadczenie. Jako czytelnik poczułam się naprawdę spełniona.
OdpowiedzUsuńPrzeczytawszy epilog niezmiernie się wzruszyłam. Ślub to piękne doznanie, szczególnie jeżeli jest to ślub Jamesa i Sereny. Aż łzy mi się w oczach zebrały. I to na samym początku, na samej przysiędze. Kocham Harry'ego i Ginny za kupienie im domu. To było takie... potterowsko proste rozumowanie. Cieszę się również, że Rose odnalazła miłość. Kurczę, że wszystko potoczyło się szczęśliwie.
Uśmiecham się teraz do siebie. Mam ochotę przeczytać wszystko od początku. I zapewne zrobię to, ale niech emocje trochę opadną. Bo wiem, że gdybym teraz zaczęła, z całego BwH czytałabym wyłącznie sceny z Sereną i Jamesem w rolach głównych. I Ty już wiesz, jakiego rodzaju byłyby te sceny. :P
Nie za bardzo wiem, co mam jeszcze napisać. Zanim zaczęłam pisać ten komentarz, miałam Ci tak bardzo dużo do powiedzenia... Powinnam była to sobie gdzieś spisać od myślników. :)
Na koniec więc chciałabym Ci bardzo podziękować za tą historię. No i za to podziękowanie. Kompletnie się nie spodziewałam.
Cieplutko,
Ew.
P.S. Mam nadzieję, że ta "zmiana spojrzenia" nie była czymś negatywnym. :)
Nie mogę uwierzyć, że to już koniec... Ale cieszę się, że Serena i James mieli swój Happy End. Jesteś niesamowita, że udało ci się zacząć i skończyć (bo z kończeniem czasem są problemy) tak niesamowitą historię. Pisz, pisz więcej, bo masz niewątpliwy talent do opowiadania wielowątkowych historii :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńbardzo fajny blog dopiero teraz komętuje ale bardzo mi się podoba
OdpowiedzUsuńJakie to zabawne... Tyle razy próbowałam cokolwiek napisać, kiedy półtora roku temu wpadłam na tą historię jeszcze na Onecie. Kiedy wróciłam do blogowania spory czas szukałam tego... A jak wróciłam, historia dobiegła końca :).
OdpowiedzUsuńI baaardzo mnie to martwi. Kochałam Lily, to moja ulubiona postać, naprawdę, małe, rude, wredne (zupełnie jak ja, ha!). Ponadto trójkąty miłosne, opisy scen erotycznych. Czasem ta szkoła zdawała mi się trochę za bardzo naciskać na to, ale taka już była Twoja wizja. James był diabłem od samego początku: najbardziej jednak wkurzył mnie, kiedy zaliczył nauczycielkę (bo to chyba był on, jak dobrze pamiętam). Rose, urocza piegowata kujonka, która zdała mi się być coś warta przy Easym, który doceniał jej piękno, chociaż także był kretynem. Ucieszyłam się, gdy weszła w mały romans z Scorpiusem (jego zaś cholernie brakowało mi w tej historii, ale ja mam słabość do Malfoyów), a tu buumm... Paradoksalnie do mojej opinii Ty sprawiasz, że czuje się nikim. Lecz coś w tym jest - czym więcej uczuć nas wypełnia (złych), tym czujemy się mniej warci. Rozumiem także inspirację początkową "BrzydUlą", bo też miałam na to fazę :d. Wyszła Ci z tego konkretna, wielowątkowa historia. Porządna, choć w pewnych momentach, z początku, nieco nielogiczna. Stworzyłaś bardzo wiele postaci i nie pogubiłaś się ani w ich losach, ani w charakterach. Gratuluję, to ogromne wyzwanie.
Gdybyś pisała kiedyś o Draco i Hermionie (wiem, multum tego jest...) to z Twojego pióra ta historia stałaby się zdecydowanie moją ulubioną.
No nic... teraz raczej muszę zdecydować się na Twoje kolejne opowiadanie w wolnej (dłuższej) chwili, bo lubisz dużo pisać :D. Serdecznie pozdrawiam i jeszcze raz gratuluję (także tego, że dotrwałaś do końca, bo to aż TRZY LATA!!!).
Pozdrawiam.
(przerwana-cisza, zapraszam).