16 czerwca 2015

3. Tylko ty i ja

Wyjazd był udany.
Ginny stojąc przed swoim domem, dopiero zdała sobie sprawę, jak bardzo ucieszyły ją te niespodziewane wakacje. W malowniczym zaciszu jakiejś zapomnianej przez świat wysepki wydawało jej się, że marzy tylko o powrocie do Anglii. Teraz jednak chętnie zamieniłaby tutejszy deszcz na wyspiarskie słońce.
Harry proponował, aby zostali tam dłużej, ale musiała mu z ciężkim sercem odmówić. Za kilka dni miał się zacząć wrzesień, a co za tym idzie - Lily i Albus odjeżdżali do szkoły, czego nie chciała przegapić. Wakacje możemy powtórzyć we wrześniu, przekonywała go, ale obydwoje wiedzieli, że to jedynie puste słowa. Gdy wrócą i pochłoną ich domowe, zawodowe oraz towarzyskie obowiązki, wyjazd będzie ostatnią rzeczą, o której będą myśleć.
- Jeszcze możemy wrócić.
Harry musiał wyczuć jej nastrój, bo na chwilę zawahała się, trzymając dłoń na furtce. Powrót do domu z każdą chwilą wydawał się coraz mniej zachęcający.
- To byłoby skrajnie nieodpowiedzialne, ale... - zawahała się, próbując przekonać samą siebie, że to kiepski pomysł, gdy niespodziewanie za ogrodzeniem dostrzegła czubek buta wystający zza żywopłotu. - Musimy zostać - dodała, otwierając furtkę i uważniej przyglądając się butowi. Zmrużyła oczy i czyniąc krok do przodu. But leżał samotnie pozbawiony właściciela, a Ginny nie wiedząc czemu, natychmiast się uspokoiła.
- Myślisz, że zrobili imprezę? - zapytał z pewnym zaniepokojeniem w głosie Harry. Szedł za nią powoli ścieżką prowadzącą do ich domu, a Ginny z trudem opanowała chęć pośpieszenia go.
- Wydaje mi się, że trudno to wykluczyć - odpowiedziała wymijająco.
Nie chciała głębiej drążyć tematu i niepokoić Harry'ego, którego nagły niepokój zapewne wywołany był troską o pamiątki z młodości - starą Błyskawicę, pierwszego złotego znicza i wyszczerbiony puchar stanowiący przedmiot jego dumy. Zupełnie jakby te graty były cenniejsze od błyszczącego parkietu, świeżo malowanych ścian i serii pastelowych akwareli, które dostali przed kilku laty od państwa Adams, cenionych mugolskich malarzy, a zarazem rodziców Easy'ego.
Fakt, że jej pociechy zapewne zrobiły imprezę był dla niej oczywisty. Ba, niczego innego się nie spodziewała po nich i pewnie mogłaby się czuć dumna, że tak dobrze zna własne dzieci, ale to nie był zapewne najlepszy czas na takie rozważania.
Weszła na schodki prowadzące do domku, szybko pokonując kolejne stopnie. Ostrożnie stawiała nogi. Wyraźnie usiłowała nie tupać. W pewnej chwili zamarła i odwróciwszy się do tyłu, ruchem ręki nakazała Harry'emu, aby postąpił tak samo.
W ciszy weszli do domu, rozglądając się wokół. Nigdzie nie było widać oznak destrukcyjnej działalności młodego pokolenia. Było zaskakująco czysto, a w powietrzu unosiła się orzeźwiająca woń pomarańczy.
- Myślisz, że wszystko w porządku z dziećmi? - szepnął Harry, a w jego głosie słychać było niepokój. Najwyraźniej mocniej przestraszył go porządek niż bałagan, którego tak się przecież obawiał.
- James? Albus? Lily? - zawołała donośnym głosem Ginny. Z głośnym trzaskiem zatrzasnęła drzwi, gdy na szczycie schodów pojawiła się czarna czupryna Albusa odzianego jedynie w czarne bokserki.
Chłopak ziewnął przeciągle, trąc zaspane zielone oczy. Zatrzymał się gwałtownie w połowie schodów, gdy jego wzrok padł na stojących nieopodal rodziców.
- Wróciliście? - zapytał głupio, jakby nie pamiętając, że to także ich dom. - To... to dobrze, że wróciliście - dodał Albus, kuląc się pod stalowym spojrzeniem matki.
Potrafił być asertywny wobec innych ludzi, ale w jej obecności miał wrażenie, że znowu jest małym chłopcem, któremu wpajano, jak powinien żyć. A on zbyt często postępował inaczej niż powinien i nie był z tego dumny.
- Chodźmy do kuchni - zaproponowała Ginny, gdzie usadziła za stołem Harry'ego i Albusa, a sama wyjęła różdżkę. Z doświadczenia wiedziała, że jedzenie działa na męża i syna bardziej niż groźby.
- Co się działo, jak nas nie było? - spytała ciepłym tonem, a łyżka zaczęła się miarowo obracać w garnku stojącym na kuchence.
- Nic ciekawego, naprawdę - zaczął się zarzekać Albus. - Naprawdę byliśmy grzeczni i wcale nie potrzebowaliśmy, aby ktokolwiek nas doglądał. Ja jestem dorosły, a Lily... Cóż, Lily i tak zawsze chodzi swoimi drogami.
- A James i Serena?  - zapytała niby od niechcenia Ginny. Nóż zaczął się poruszać po bochenku chleba, rozcinając go na cienkie kromki.
- Co z nimi? - zdziwił się Albus, a Harry zaczął się dusić ze śmiechu, co skrył pod nieudolnym atakiem kaszlu.
- Są tu?
- Ja jestem.
James stał oparty o futrynę kuchennych drzwi. W przeciwieństwie do Albusa był już ubrany, pomimo stosunkowo wczesnej pory. Czarne włosy miał jak zwykle rozczochrane. Zaskakujące było jednak to, że w jego oczach brakowało zwykłej radości, wesołych figlików, jak to nazywała w myślach Ginny.
Nie uśmiechał się, a na jego twarzy gościł wyraz rezygnacji, gdy podszedł do stołu, uwalniając Albusa od odpowiedzi na kłopotliwe pytania.
- Gdzie...
- Pojechała odwiedzić rodziców - przerwał matce James. Wyraźnie starał się uciąć ten temat i nie mówić o Serenie dłużej niż to było konieczne.
W kuchni zapadła cisza, a Ginny w swojej głowie wymyślała scenariusze tego, co właściwie się zdarzyło. Nie wierzyła w bajeczkę o odwiedzinach rodziców synowej. James wyglądał okropnie i musiało się za tym kryć coś więcej.
- Pokłóciliście się?
Pytanie Harry'ego zawisło w powietrzu. Ginny z trudem powstrzymała się od chęci zgromienia go wzrokiem. Też chciałaby się dowiedzieć prawdy, ale nie w ten sposób. Gruboskórnością było pytanie wyraźnie podłamanego syna, w którego oczach brak było życia.
- To naprawdę nieważne - powiedział z naciskiem James, pocierając dłonią skronie, jakby chciał odepchnąć od siebie niechciane myśli. Popatrzył wyzywająco na swoich rodziców, a potem brata, aby ostatecznie bez słowa wyjść z kuchni.
Podobnie postąpił Albus, który za wszelką cenę pragnął uniknąć kłopotliwej ciszy, która zapadła.
- Nie powinniśmy ich prosić, aby się tu przenieśli na te dwa tygodnie.
Słowa Harry'ego sprawiły, że oczy Ginny zmrużyły się, a na twarzy zagościł ciemny rumieniec.
- To nie nasza wina - powiedziała z uporem, akcentując kolejne słowa. - James i Serena najwyraźniej mieli problemy, o których nie wiedzieliśmy. Widocznie dopiero tutaj doszli do wniosku, że zabawa w małżeństwo to nie gra dla małolatów.
Gdy mówiła te słowa, zastanawiała się, kogo właściwie ona chce przekonać o ich prawdziwości - męża czy samą siebie? Nie powinna się czuć wszakże odpowiedzialna za ten niespodziewany rozwój wypadków. Nie było ich tu nawet, gdy Serena wyjechała...
Harry udał jednak, że nie słyszał jej słów i tylko się zaśmiał.
- Ginny, proszę nie udawaj. Przecież obydwoje wiemy, że nie przepadałaś za tą dziewczyną. Teraz powinnaś się cieszyć.
Ginny prychnęła cicho.
Faktycznie nie przepadała za Sereną. Ta dziewczyna wydawała jej się niedostatecznie dobra dla Jamesa, podobnie zresztą jak każda inna. Wynikało to jednak z tego, że chciała dla niej jak najlepiej. Pragnęła, aby był szczęśliwy.
- To nie nasza wina - powtórzyła z mniejszą pewnością w głosie.
- Na Merlina! - Harry niespodziewanie puknął się dłonią w czoło. - Zupełnie zapomnieliśmy. Gdzie właściwie jest Lily?
***
Myślisz, że to dobra decyzja?
Rose westchnęła cicho, słysząc pytanie Sereny.
Ostatnio często jej to się zdarzało. Miała bowiem nieodparte wrażenie, że świat nagle zaczyna się rządzić zupełnie innymi niż dotychczas regułami. Mówiła, co sądzi, a ludzi patrzyli na nią, jakby mówiła do nich w obcym języku.
- To dobra decyzja - powiedziała krótko, kiwając rudą głową.
Siedziały na trawie w ogrodzie w pobliżu domu Rose.
- Skąd to właściwie wiesz? - kolejne pytanie Sereny.
Rose zerknęła na przyjaciółkę kątem oka, zastanawiając się, kiedy właściwie przejdą do meritum wizyty. Nie musiała wysilać wyobraźni, aby wiedzieć, że James na pewno znowu coś nawyprawiał, a Serenie trudno było przejść nad tym do porządku dziennego.
Biedaczka zresztą nie wyglądała najlepiej. Była tak blada, że niemal przezroczysta. Pod oczami miała cienie i dwa razy mało co nie upadła z powodu zawrotów głowy. To musiała być całkiem poważna sprawa, skoro tak mocno się tym przejęła, przemknęło przez głowę Rose.
- Serena, wiem, że to dobra decyzja, bo mam dosyć bycia tchórzem - powiedziała mocnym, dźwięcznym głosem. - Ukrywanie się, uniki, mówienie tego, co bezpieczne, strach... Skończyłam z tym. Będę teraz próbować naprawić to, co zrujnowałam swoim irracjonalnym zachowaniem. Początkowo za wszystkie swoje porażki obwiniałam Easy'ego, najpierw tylko podświadomie, ale potem nawet nie próbowałam tego ukrywać. Wydawało mi się, że gdyby nie on wszystko byłoby piękniejsze, że ja byłabym lepsza.
- I jaka jest prawda?
- Moja perfekcyjność nie zależy od niego. Jestem sobą w najlepszym wydaniu niezależnie od jakiegokolwiek faceta i żaden już nigdy nie uczyni mnie mażącą się histeryczką. - Rose skrzywiła się przy tych słowach, jakby wspomnienie własnego zachowania niemal fizycznie ją zabolało. - Nie wiem na czym stoję z Easy'm i nie muszę teraz tego wiedzieć. Nie wykluczam, że może ułoży się  między nami zupełnie inaczej niż do tej pory... Wiem, że na razie muszę spróbować sobie wszystko poukładać, a Easy wbrew pozorom nie jest w tym przeszkodą.
- Rose, Rose. - Serena powtórzyła imię przyjaciółki, kręcąc z uznaniem głową. - Dobrze, że zaczyna się ci układać
Tego akurat Rose nie była pewna.
Wiedziała, czego chce od życia, jaka pragnie być, ale wciąż miała wrażenie, że w stosunku do Easy'ego potrafiła się zmienić w emocjonalną papkę. To był jednak dobry początek zbyt piękny, aby nie spróbować tego poukładać. Wiedziała, że to się nie zmieni niczym za dotknięciem różdżki, ale nie miała zamiaru więcej przegrywać w walce z własnym życiem.
- Może teraz mi wreszcie powiesz, co zaszło pomiędzy tobą a Jamesem? - spytała nieoczekiwanie Rose, a po plecach Sereny przebiegł zimny dreszcz.
James. Jedno krótkie słowo symbolizujące cały ocean miłości.
Nie widziała go od dnia po tamtej imprezie, czyli od ponad tygodnia. Nie wiedziała, jak powiedzieć mu, co właściwie czuje, więc wybrała najłatwiejsze rozwiązanie i po prostu uciekła. Nagryzmoliła krótką kartkę, żeby się nie martwił i napisała, że jedzie na kilka dni do rodziców. Do dzisiaj było jej wstyd na myśl o tym, co zrobiła, ale wtedy wydawało jej się, że postępuje słusznie, że kilka dni bez niego pozwoli jej inaczej spojrzeć na ich małżeństwo.
Okazało się jednak, że to wcale nie jest takie proste. Myślała o nim bez przerwy. Zastanawiała się, co robi, o czym myśli i czy ma jej za złe, że go tak po prostu zostawiła, bez pytania o zdanie.  Postąpiła źle i nawet nie wiedziała, jak zabrać się za naprawianie tego wszystkiego.
- Kocham go. Naprawdę kocham tak mocno, że trudno to opisać. Zaczynam jednak dostrzegać również problemy, których sama miłość nie pokona.
- Serena...
- Hermiono, jesteś w domu?! - Donośny głos Ginny dobiegający z pobliża domu sprawił, że Rose umilkła.
Obydwie z Sereną zdawały sobie sprawę, że ich rozmowa praktycznie dobiegła końca. Matki Rose nie było w domu, więc wiedziały, że Ginny zaraz pojawi się tutaj w poszukiwaniu przyjaciółki, zakłócając ich rozmowę.
- Hermiona? - Ginny powtórzywszy imię przyjaciółki, wyjrzała na dwór. Dostrzegła w ogrodzie rude włosy bratanicy i z uśmiechem ruszyła w tamtym kierunku, spodziewając się ujrzeć nieopodal niej szwagierkę.
Miała nadzieję, że Hermiona ze swoim rozsądkiem, ułożeniem i skłonnością do analizowania wszystkiego udzieli jej jakiejś rady odnośnie Jamesa. Nie żeby się wtrącać, ale w jakimś stopniu pomóc chłopakowi, który wyraźnie się męczył. Tak, Hermiona na pewno będzie wiedziała co zrobić.
- Rose, gdzie jest Her....
Ginny przerwała w pół słowa, gdy dostrzegła, kto siedzi obok Rose. Ciemnowłosa dziewczyna o jarmelowych oczach, w których nie ma ani cienia skruchy.
- Mamy nie ma, pojechała do ministerstwa,  zapomniała jakichś dokumentów, ale niedługo powinna wrócić - dodała pospiesznie Rose, wyraźnie nie wyczuwając napięcia, które się pojawiło w towarzystwie.
- Nie szkodzi poczekam.
Uśmiech Ginny sprawił, że Serena pobladła, zdając sobie sprawę, że nie uniknie rozmowy z matką Jamesa. Nim jednak myśl o tym zdążyła na dobre zagościć w jej głowie teściowa słodkim głosem poprosiła Rose o zrobienie herbaty, a Rose, biedna Rose posłusznie kiwnęła głową, odchodząc w stronę domu.
Zostały same. Ginny spojrzeniem swych brązowych oczu przeszywała Serenę, która delikatnie obracała w dłoniach szklankę, nie spuszczając z niej wzroku. Milczenie się przeciąga.
- Wiedziałam, że to się źle skończy.
Słowa Ginny sprawiły, że Serena znieruchomiała. Po krótkiej walce z samą sobą, wreszcie popatrzyła na matkę Jamesa.
- Nic się nie skończyło - zaprzeczyła, doskonale zdając sobie sprawę, o czym tak naprawdę rozmawiają. - Ja i James... My się kochamy... To że tu jestem, to nie znaczy, że się rozstaliśmy.
Ginny niecierpliwie wywróciła oczami, wychylając się do przodu:
- Kogo ty chcesz oszukać, dziewczyno? On myśli, że siedzisz u rodziców i oczy sobie za nim wypłakujesz.
- Bo to prawda! - spróbowała zaoponować Serena, ale w odpowiedzi dostała jedynie pełne politowania spojrzenie.
- Gdybyś go naprawdę kochała, teraz by cię tu nie było.
- Gdyby on mnie kochał, to nie musiałabym tu być - odparowała Serena.
Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, co właściwie powiedziała. Zaczerwieniła się, uciekając spojrzeniem w bok. Zdecydowanie nie czuła się komfortowo rozmawiając z matką Jamesa o ich prywatnych sprawach, odnośnie których miała wyraźny mętlik w głowie.
- Wiedziałam, że to się tak skończy. - Ginny nawet nie próbowała ukrywać swojej dezaprobaty. - Mówiłam Harry'emu, że zabawa w małżeństwo nie może skończyć się dobrze. Wy sami nie wiecie, czego chcecie od życia, a co dopiero od drugiego człowieka.
- To naprawdę nie...
- To jest moja sprawa - przerwała Ginny, potrząsając głową, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce. - Nie wiem, jak mogłaby to nie być moja sprawa. James to mój syn.
- A mój mąż - odcięła się Serena. Uniosła rękę do pulsujących skroni, delikatnie je masując. - Ja... My mamy teraz kryzys, ale to minie. Kocham Jamesa.
Ginny popatrzyła na Serenę z zupełnie nowej perspektywy. Rodził się w niej niechętny szacunek do dziewczyny siedzącej naprzeciwko niej. Wyraźnie nie zamierzała ustąpić, a ona dotychczas podejrzewała ją o wyraźny brak charakteru. Teraz widziała, jak bardzo myliła się co do niej.
- Nie zrozum mnie źle - powiedziała ugodowo Ginny, próbując zachować spokojny ton. - Może dotychczas faktycznie byłam nieco niechętna. To jednak nie znaczy, że wam źle życzę. Też bym chciała, aby wam się udało.
Dopiero, gdy Ginny popatrzyła na zaskoczoną twarz Sereny zdała sobie sprawę, co właściwie powiedziała.
I jak dobrze się z tym wszystkim poczuła.
***
Mieszkasz w muzeum.
Złośliwe słowa wypowiedziane jeszcze bardziej złośliwym tonem. Scorpius zastanowił się, jak powinien na nie zareagować - złością, sprzeciwem, gniewem, śmiechem? Każda reakcja wydawała się nieodpowiednia w tej sytuacji, w stosunku do właśnie tej osoby. Tu nie było miejsca na racjonalność, a on miał wrażenie, że śni.
Gdyby ktoś inny obraził jego dom, pewnie by się zdenerwował. Na jego bladej skórze pojawiłyby się rumieńce, a w ustach szereg niecenzuralnych słów. Taki gość pewnie nigdy więcej by tu nie powrócił, uciekając w popłochu i nie pomogłoby nawet powoływanie się na prawo gościnności.
Wszystko było bardzo relatywne.
- W takim razie byłabyś idealnym eksponatem do tego muzeum.
Prychnęła w odpowiedzi, rzucając w niego liściem.
Siedzieli pod wysokim dębem na szczycie wzgórza, z którego roztaczał się widok na rodzinną posiadłość Scorpiusa. On opierał się plecami o pień z wyprostowanymi nogami. Ona siedziała po turecku nieopodal i niespokojnie rozglądała się wokół, bawiąc się kolejnym źdźbłem trawy.
Tkwili tu już ponad godzinę. Trochę rozmawiali, nieco milczeli. Żadne z nich nie kwapiło się do odejścia, więc ciągnęli to dalej. Ich prywatna gra w nieskończoność, do której tylko oni mieli dostęp.
Scorpius sam przed sobą musiał przyznać, że już dawno z nikim się tak dobrze nie bawił, jak z nią tego dnia. Czuł się lepiej niż dobrze. Nie brakowało mu standardowych oczekiwań, nie tęsknił za doszukiwaniem się w nim kogoś, kim nie był.
Przy niej nie musiał się wysilać. Mówił, co myślał lub milczał. Prosty wybór, który cieszył go bardziej niż sam przed sobą chciał to przyznać. Zresztą wolał nie myśleć o tej ich pokręconej relacji, która powoli przekształcała się w coś, czego obydwoje woleliby jednoznacznie nie nazywać.
- Mógłbyś przynajmniej mnie słuchać - wytknęła mu, rzucając nim kolejną garścią trawy.
- Słucham cię  albo przynajmniej próbuję to robić - odpowiedział urażonym tonem. Nie miał sobie nic do zarzucenia. Naprawdę próbował przebrnąć przez jej paplaninę, której czasem było zwyczajnie za dużo.
- Socrpius, Scorpius... - Kręcąc głową, powtórzyła jego imię. W jej głosie nie było pobłażania, za to zaskakująco dużo sympatii. - Nadal tkwisz w sztywnych ramach społeczeństwa.
- Rozumiem, że tobie udało się ich uniknąć.
- Oczywiście - odpowiedziała skromnym tonem, spuszczając wzrok. - Dziwne, że pomyślałeś, że mogłoby być inaczej.
Zaśmiał się, słysząc jej słowa. Była niekiedy tak zaskakująco niedorzeczna, że nie mógł się powstrzymać od uśmiechu.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że teraz tu jesteś - powiedział, gdy zapadło między nimi milczenie, a cisza zaczynała przyjemnie dźwięczeć w uszach.
Nie odpowiedziała.
Popatrzył nią. Nadal siedziała beztrosko bawiąc się trawą, a jej rude włosy wesoło powiewały na wietrze. Brązowe oczy wesoło rozglądały się wokół, ale usta milczały. Jak zwykle, gdy chciał od niej wypowiedzenia czegokolwiek.
- Też się cieszę - odparła cichym głosem, gdy przestał oczekiwać odpowiedzi. - Ale nie powtórzę tego nigdy więcej, więc lepiej zapamiętaj sobie tę chwilę na zawsze!
Uśmiechnął się, nie zwracając uwagę na kolejny stos trawy, którym w niego rzuciła.
Przyznała się, że go lubi, a w przypadku Lily Potter to więcej niż sądził, że dostanie.
***
Zaczynał mieć tego dosyć.
- Głupota, jedynie głupota - mruknął sam do siebie.
Leżał na łóżku w swoim pokoju, zastanawiając się nad wachlarzem swoich możliwości o graniczeń.
Zaczynał to pewnie niewłaściwe słowo, ale miał tego faktycznie dosyć. Był żonaty, ale jego żona wyraźnie nie miała ochoty z nim przebywać. Miał swój dom, a mimo to nadal przebywał w domu rodziców. Był dorosły a czuł się dzieckiem bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
Teraz, gdy zaczęły się komplikacje dostrzegał, że samodzielnie życie jest zdecydowanie trudniejsze niż przypuszczał. Dorosłość to dojrzałość, której najwyraźniej mu brakowało, a także odwaga. Odwaga do odbudowywania tego, co zniszczone, a co można jeszcze spróbować naprawić.
On nie chciał próbować. Nie widział sensu w próbach. Chciał efektów, pewności, że to się uda, że jest sens podejmować walkę.
A walka bez pewności? Klęska, której on nie miał zamiaru zaczynać.
- Mamo, daj mi spokój... - warknął, słysząc dźwięk otwieranych drzwi. Przekręcił się na łóżko, wbijając wzrok w sufit.
Uwielbiał swoją matkę, ale miał wrażenie, że nawet ona zaczyna ostatnio przeginać ze swoją nadmierną troską. Był dorosły, do cholery, a to zobowiązywało wszakże do czegoś więcej niż mu się dotychczas wydawało.
- Mamo...
- James.
Poderwał się z łóżka. Ciepły, znajomy głos. Jego imię. Ona tu.
- Serena, co tutaj robisz?
Westchnęła cicho, podchodząc do niego bliżej. Stali teraz zaledwie kilka centymetrów obok siebie. Czuł zapach jej pomarańczowych perfum, pasemko jej włosów łaskotało jego policzek. Napływ zmysłów sprawił, że zaczął reagować szybciej niż myśleć.
- Już nie chcę żyć bez ciebie - powiedziała cicho, patrząc na niego z napięciem w oczach. Ucieszył się, chciał jej odpowiedzieć podobnym wyznaniem, ale położyła mu palec na ustach. - Kocham cię, James, naprawdę. Jednak teraz zdaję sobie sprawę, że dorosłe życie to coś więcej niż samo uczucie. To też zaufanie, o które między nami jest tak trudno.
Popatrzył na nią, chciał zaprzeczyć, ale popatrzyła na niego kręcąc głową. Wyciągnęła dłoń i splotła swoje palce z jego.
- James, nawet nie próbuj zaprzeczać. Może nie jest między nami najlepiej, ale możemy jeszcze to naprawić. Kocham cię i nie chcę z nas rezygnować.
- Co chcesz mi przez to powiedzieć? - zapytał, zaciskając swoją dłoń na jej.
Serena uśmiechnęła się blado.
- Od teraz jesteśmy ze sobą szczerzy. Koniec z półprawdami, a przeszłość... - umilkła na chwilę - Przeszłość do nas wraca, więc musimy się z nią rozprawić. Nie dzisiaj, nie jutro, ale kiedyś - dodała pospiesznie, widząc jego sceptyczną minę.
- Dziś jesteśmy tylko my.
- Tylko ty i ja.

_______________________________________________
Może nieco cukierkowo, może nieco przerysowanie - ale tym razem to celowe. Nie mam siły komplikować bohaterom życia, gdy bycie człowiekiem niekiedy jest niekiedy zbyt srogą karą. Następnym razem będzie nieco inaczej.
Przepraszam, że tak późno, ale zwaliłam dzisiejszy egzamin i zupełnie mnie to wytrąciło z równowagi. Oby następnym razem było lepiej.

8 komentarzy:

  1. Słodkie ale w pozytywnym znaczeniu
    extra rozdział
    nie mogę doczekać się następnego
    Lily i Scorpius ???

    OdpowiedzUsuń
  2. O MOJA ROWLING!
    YAAAS!
    Nie dość, że James i Serena się pogodzili, Ginny zaczęła ich akceptować, Rose chce ponownie spróbować z Easym to jeszcze...SCORPIUS I LILY! <3 To więcej niż mogłabym pragnąć! Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mi sie podoba że Rose postanowiła wziąć wszystko w swoje ręce. Wydaje mi się, że teraz już się nie da wykorzystać. No i Lily ze scorpiusem - to połączenie mi się podoba nawet bardziej niż Rose i Scorpius. Z reszta Lily to zdecydowanie jedna z twoich najciekawszych postaci ( znaczy ta która najbardziej lubię - wszystko jasne xD ) ;) Nie mogę się doczekać aż napiszesz o niej więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow, Scorpions i Lily, tak, tak , tak! To będzie mocne. Gdyby tak bracia się dowiedzieli, u kogo ona przesiaduje, Hahahahahahaha!! Już im kibicuję. Swietnie opisalas to ich spotkanie, tak magicznie. Zycze im wszystkiego, co najlepsze. Serena... Moze troche przesadziła, ale nie tak znowu do konca. Zaufanie jest ważne, ale ważna jest tez dojrzałość. Nie wiem, czy sie nie pospieszyli, podejrzewam, ze tak, ale skoro juz sa małżeństwem, to musza,a przynajmniej powinni, zaczac sie usamodzielniać. Zamieszkanie samemu z pewnością byłoby dobrym pomysłem i mam nadzieje, ze niedługo wejdzie on w życie. Ponadto oewnie beda musieli znalexc prace, pójść na studia. Moze byc ciekawie. Rose, wreszcie mówisz do rzeczy i nie uciekasz od uczucia...a nawet lepiej, pozwalasz niepewności życ i miec sie dobrze. Jestem z Ciebie dumna xD rozdział świetny, ja tam się cieszę, ze Radosny. Mam nadzieje, z egzamin poszedł lepiej, niz Ci się wydawało :) zapraszam do mnie na rozdział nr III - zapiski-condawiramurs

    OdpowiedzUsuń
  5. Otóż, biorąc pod uwagę ilość pisanego przez Ciebie tekstu, postanowiłam sobie, że komentarz będę pisała „na bieżąco” podczas czytania. O BwH się nawet nie rozpisuję, bo dawno, dawno temu czytałam ją na okrągło. Serenę i Jamesa znam od dobrych kilku lat ^^. A że wróciłam, jako tako, bo siedziałam jak mysz pod miotłą, zabieram się za zaległości.
    Trudno jest sobie wyobrazić poważną, starszą Lily i to szczególnie w roli teściowej – ale ta postać zdecydowanie rozświetla opowiadanie, lubię jej wyniosłość i komentarze TT (Typowej Teściowej). Wyfrunął spod maminych skrzydeł, pewnie więc, że schudnął od razu . Ach, te matki… i te „problemy” młodego małżeństwa typu „nie spytałeś mnie o zgodę”… Zdecydowanie je znam, moja siostra i jej wybranek co chwilę się atakują w ten sposób, trafiłaś w sedno. A mimo to, da się wyczuć pewną sielankowość w ich ‘nowym’ życiu.

    Czekam na rozwinięcie wątku Rose&Scorpius albo powrót do Rose&Easy – wyraźnie uwielbiasz łączyć przeciwieństwa ^^. Tylko nie przesadź z dolewaniem wody do ognia, bo wyparuje coś pięknego <3. Jestem wierną fanką przetwarzanego na tysiące sposobów Dramione, a Rose&Scorpius wydaje mi się taką swoistą kontynuacją, ale… no kurcze, nie mogę się zdecydować. Chyba jednak wolę Easy’ego (wszystko przez tą scenę w ciemnym korytarzu, dawno, dawno temu… I tą na pralce też. Zabiję Cię, że nie dokończyłaś tej sceny, że Rose musiała być Rose, musiała dać sobie na wstrzymanie… Ghrrr).
    Angie w dalszym ciągu mnie denerwuje, nic w tej kwestii się nie zmieniło. Duncan też nigdy nie był moim faworytem, jasne, bardziej pasował do Reny, ale… co to właściwie znaczy „pasować”…
    Impreza… Easy <3 wygrał moje serce dawno temu <3.
    Zapomniałam pisać na bieżąco, bo tak się zaczytałam… Za każdym razem, kiedy wkracza Lily, nieświadomie zaczynam szybciej oddychać ze zdenerwowania, ale na szczęście chociaż raz okazała coś a’la zrozumienie w stosunku do Sereny… Nie dziwię się dziewczynie, że nie potrafi się odnaleźć w małżeństwie, ale dziwię się Ginny, że jest taką suką. Gdyby nie objaw życzliwości w tym rozdziale, rozflaczyłabym ją kursorem.
    Czytam dalej, czytam… LILY I SCORPIUS?!
    I cukierkowe nieco zakończenie, ale tylko trochę, ale tak to jest między tymi parami, że albo rzucają w siebie mięsem, albo czekoladami. Przypomniało mi to ostatnią pogadankę z tą moją drugą połówką jabłka.
    Cóż mogę powiedzieć, czekam na kolejne rozdziały, a szczególnie na Rose&Easy oraz Lily&Scorpiusa <3. WIĘCEJ ICH, WIĘCEJ <3.

    W „wolnym czasie” (wiem, wiem, cholernie trudno chociaż o jego namiastkę) zapraszam do siebie – nie piszę jednego opowiadania, ale kilka… krótkich, beznadziejnie zazwyczaj tajemniczych i powyrywanych z kontekstów, ale jeżeli znasz (i lubisz) twórczość Marqueza, to z pewnością się odnajdziesz. A jeżeli nie – i tak zapraszam, a nóż Ci się spodoba moje gryzmolenie.

    http://szarady.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj. Powiem krótko - jesteś absolutnie fantastyczna. I chociaż aktualnie sporadycznie uczestniczę w blogowym świecie, do Twojego wracam z dziką przyjemnością. Brzydulę przeczytałam jednym tchem. Twój styl jest tak niesamowity, że klękajcie narody! Najbardziej podoba mi się zamysł zderzenia się Sereny i Jamesa z szarą rzeczywistością. Skończyły się anielskie chóry, strzały Kupidyna i motyle w brzuchu, a do akcji wkroczyła dorosłość... Mam tylko nadzieję, że Serena odrzuci w niepamięć wydarzenia z przeszłości i nabierze zaufania do Jamesa. Tworzą wspaniałą parę i niewątpliwie mają zadatki na przykładne małżeństwo, dlatego będę trzymać za nich kciuki i święcie wierzyć w to, że uda im się przełamać początkowe kryzysy.
    Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej;)
    Rozdział genialny, bardzo przyjemnie się czytało.
    Ginny strasznie mnie irytuje swoim matczynym, niemal zaborczym podejściem do Jamesa. Chyba nie zdaje sobie sprawy, że ingerowanie osób trzecich w młode małżeństwa jedynie komplikuje relacje między młodymi. Mam nadzieję, że w końcu zrozumie, że zachowuje się źle.
    Bardzo się cieszę, że mimo wszystkich przeciwności losu James i Serena postanowili się pogodzić.
    Chciałam Ci jedynie zwrócić uwagę na pewne zdanie: "Wynikało to jednak z tego, że chciała dla niej jak najlepiej. Pragnęła, aby był szczęśliwy" - chyba miało być: "chciała dla NIEGO jak najlepiej", ale możliwe, że nie mam racji i to zdanie ma inny kontekst.
    Z niecierpliwością czekam na nowy rozdział i przy okazji zapraszam na nowy rozdział u mnie - zemsta-gwiazd.
    Pozdrawiam cieplutko,
    Neithiria

    OdpowiedzUsuń
  8. To fajnie, ze rozdział przyszedł w moje urodziny , jeden z najlepszych prezentôw jakie dostałam 😍😊

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.