Chelsea powtórzyła słowa Rose, usiłując nie pokazać po sobie emocji, które z pewnością nie byłyby mile widziane. Ich stosunki dawno temu zmieniły się z rywalizacji przemieszanej z przyjaźnią w prawdziwe poplątanie wzajemnych relacji i uprzedzeń.
Niegdyś konkurowanie o wyniki w nauce i stan wiedzy im wystarczało w dziwny sposób cementując i ich koleżeństwo. Potrafiły podziwiać się nawzajem i pomagać w osiąganiu perfekcji. Wspólne ćwiczenie zaklęć, warzenie eliksirów, dyskusje o wpływie goblinów na rozwój historiozofii magii? To były one. Ich świat, którego wydawało by się, że nic i nikt nie może zniszczyć. A jednak znalazł się śmiałek, który zniweczył wszystko, rujnując dotychczasową harmonię.
Easy.
To on był wszystkiemu winien i odpowiadał za tą totalną destrukcję ich przyjaźni. Chelsea w myślach przypisywała mu wszystkie najgorsze cechy, próbując nie myśleć o własnej winie. Easy sprawił, że przestały rozmawiać. To on doprowadził je do stanu gorszego niż pocałunek dementora.
- Co właściwie znaczy dobrze? – zapytała skrupulatnie Chelsea, przerywając niezręczną ciszę, a Rose z trudem powstrzymała się od okazania irytacji.
Uczucie to nie opuszczało jej od kilku dni, czyli od powrotu do Hogwartu. Zaczynała siódmy rok, a patrząc na ludzi dookoła niej nie mogła się doczekać, aby go jak najszybciej skończyć. Ludzie nic nie rozumieli, a ona była już znudzona tłumaczeniami.
Znudzona życiem, które nie odpowiadało jej wyobrażeniom. Znudzona codziennością, która zaczynała być coraz bardziej dokuczliwa.
Znudzona życiem, które nie odpowiadało jej wyobrażeniom. Znudzona codziennością, która zaczynała być coraz bardziej dokuczliwa.
- Chelsea, proponuję rozejm – odpowiedziała Rose. Odwróciła twarz ku słońcu, wpadającemu przez ogromne okna do wnętrza biblioteki. mrużąc brązowe oczy. – Może nie będzie tak jak kiedyś, może będzie trudno nam się przyjaźnić, ale chyba warto spróbować, nie sądzisz?
- Rose, wybacz, nie chcę być sceptyczna - zapowiedziała Chelsea, unosząc dłonie w obronnym geście - ale jak możemy zacząć od nowa, skoro nawet nie wiemy, jak skończyłyśmy ostatnio? Aby cokolwiek naprawić, trzeba wiedzieć, co właściwie się popsuło. Na przykład nigdy nie uleczysz sceplivus totalus bez rozpoznania przyczyny. Przyczyna jest tutaj kluczowa. Bez niej cały proces...
- Zrozumiałam - warknęła Rose.
Poczerwieniała na twarzy, zaciskając zęby. Zwiniętą w pięść dłoń schowała pod szatą. Policzyła w myślach do dziesięciu, piętnastu. Przy dwudziestu pięciu wstała i rozejrzała się po bibliotece, gdzie siedziały ukryte ze regałem zakurzonych książek. Zawahała się na moment, ale opanowała to uczucie i zaczęła zbierać swoje rzeczy.
Podniosła książki i zarzuciła sobie torbę na ramię, zerkając na zaskoczoną jej postępowaniem Chelsea:
- Chcesz znać przyczynę? Zapytaj samej siebie, bo ja jej nie znam. Chciałam ruszyć dalej, ale ty mi to skutecznie utrudniasz. Znajdź mniej, jeśli zmądrzejesz! - ostatnie słowa niemal wykrzyczała, po czym wybiegła z biblioteki, zanim Chelsea zdążyła zamknąć usta ze zdziwienia. Trzasnęła drzwiami, zastanawiając się, czy bibliotekarka wybiegnie za nią, chcąc udzielić jej reprymendy. Nie zaprzestawszy biegu, odwróciła się na dosłownie moment. To wystarczyło, aby wpadła z impetem na chłopaka idącego z naprzeciwka.
Ich głowy się zderzyły, a z ust wydobył się równoczesny jęk. Rose gwałtownie się szarpnęła, a jej torba spadła z ramienia. Książki poszybowały w powietrzu, spadając na wszystkie strony.
- Na trolla - mruknęła Rose. Potarła bolące miejsce na głowie i popatrzyła na wyraźnie zmieszanego chłopaka.
Widok jego stalowych oczu wpatrzonych w nią sprawił, że poczuła nieprzyjemne ukłucie strachu gdzieś w dole brzucha. Na Merlina, czego on od niej mógł chcieć? Nie łączyło ich absolutnie nic, a to że kiedyś go pocałowała czy spoliczkowała raczej nie miało w tym wszystkim znaczenia zaczęła przekonywać samą siebie. Nie może od niej wymagać, aby pamiętała to, co tak bardzo chciała zapomnieć. Dawna, stara Rose, która nad niczym nie panowała już dawno musiała ustąpić miejsce nowej Rose, która potrafiła skutecznie usunąć ze swojego życia wszystkie nieprzewidziane komplikacje.
W jej głowie to tłumaczenie brzmiało nawet przekonywająco. Gorzej jednak było, gdy patrzyła w te chłodne oczy, które wciąż odczekiwały odpowiedzi.
- Wszystko dobrze? - spytał pewnym siebie głosem.
Nie, nie było dobrze. Jak mogło być, skoro Chelsea nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że trzeba się odciąć od przeszłości, Albus z uporem maniaka trwał przy dawnych nawykach, a jej wyniki w nauce to coś niewątpliwie wymagającego poprawy? Dopiero, gdy pomyślała o tym wszystkim zdała sobie sprawę, że Scorpiusowi wcale nie chodziło o jej życie. Rozejrzała się wokół. On zadał to pytanie jedynie w kontekście porozrzucanych książek, które leżały teraz porozrzucane na całej szerokości korytarza,
- Może kiedyś będzie dobrze - mruknęła, mrużąc brązowe oczy.
Pochyliła się i zaczęła zbierać porozrzucane rzeczy. Ułożyła książki w pokaźny stosik, dwa opasłe tomiska wsunęła do torby i wyprostowała się, omiatając wzrokiem, czy czegoś nie zapomniała. Dostrzegła zapomniane pióro. Schyliła się więc po nie, mocno przechylając się na lewą stronę. Wyciągnęła mocniej rękę, chwytając porzucone pióro, gdy niespodziewanie się zachwiała. Podłoga nagle znalazła się niebezpiecznie blisko jej głowy, gdy silna dłoń pomogła jej odzyskać równowagę. Scorpius pomógł jej wstać. Trzymał jej dłoń dopóki nie wyprostowała się, a rude włosy z powrotem nie opadły na jej kościste ramiona.
- Dziękuję - powiedziała cicho, czerwieniąc się. Skinął głową, nie komentując tego w żaden sposób. - I przepraszam.
- Za ten incydent? - spytał z uśmiechem na ustach, a Rose poczuła się bardzo niepewnie. Kpił z niej, czy próbował być zabawny? - Nie szkodzi. Przywykłem, że zachowujesz się bardzo... niestandardowo.
Ostatnio słowo wypowiedział niskim gardłowym tonem, co sprawiło, że Rose popatrzyła na niego uważniej.
Nie znała go dobrze. Albo raczej nie chciała go poznać lepiej niż miała przyjemność.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - warknęła.
On jednak uśmiechnął się niewinnie, a w stalowych oczach pojawiły się postne błyski.
- Proszę cię, Rose... Możesz udawać, że przeszłość nie istnieje, a mnie nie znasz. Jednak to chyba lekkie niedopowiedzenie. - W jego policzku pojawił się dołeczek, który sprawił, że serce Rose zabiło o ton szybciej. - Pamiętasz jak mnie kiedyś spoliczkowałaś? Albo pocałowałaś i uciekłaś? Także wydaje mi się, że jednak nieco się znamy.
Patrzyła na jego oddalającą się sylwetką, dopóki nie zniknął za drzwiami biblioteki.
***
Do cholery, to nie może przynieść nic dobrego.
Scorpius trzasnął dwoma opasłymi tomami o stolik stojący w bibliotece. Hałas zaalarmował bibliotekarkę, która popatrzył na niego spod uniesionych brwi, ale on posłał jej równie jadowitym spojrzenie. Nie był w nastroju do upomnień. Spiorunował też wzrokiem jakieś dwie chichotające smarkule z Slytherinu, które siedziały przy stoliku po prawej. One jednak rozpromieniły się, jakby powiedział im komplement, więc przestał na nie zwracać uwagę. Bez tego i tak miał za dużo problemów.
Przeczesał palcami jasne włosy i położył ręce na stoliku, myślami wracając do zajścia z Rose. Wcale nie miał zamiaru jej zatrzymywać. Ba, miał naprawdę szczere chęci przejść obojętnie i darować sobie jakiekolwiek komentarze. Powinien był tak zrobić.
Może gdyby był bardziej zdyscyplinowany nie czułby się teraz, jak ostatni zdrajca, próbując wyrzucić z siebie wspomnienie brązowych oczu Rose. Kiedyś naprawdę myślał, że zaczynają się dogadywać. Był pocałunek, kłótnie i mnóstwo emocji. Oczywiście nie przyznał się do tego nawet przed sobą, a co dopiero w rozmowie z Weasley. Potem jednak wszystko przycichło. Ona była w rozsypce, a on niewystarczająco zainteresowany, aby próbować to ciągnąć dalej, zajął się swoim życiem.
Teraz jednak było inaczej, upomniał się sam w duchu. Musi się wziąć w garść, bo nie tego go uczono w domu. Pamiętał słowa ojca - analizuj, ale nie żałuj. Problem w tym, że już żałował. Zamknął oczy, widząc w pamięci inne brązowe oczy. Ciemniejsze ze złotymi plamkami i złośliwymi iskierkami.
Lily.
To prawda, że była złośliwa i przewrotna, a przy tym uparta nie mniej niż troll górski i bardziej pamiętliwa niż gobliny z banku Gringotta. Jednak zarazem w ostatnich czasach stała mu się wystarczająco bliska, aby jej wspomnienie powodowało u niego uśmiech, chociaż pewnie byłaby oburzona gdyby jej to zdradził.
Pamiętał ich rozmowę przed kilkoma miesiącami, gdy zdał sobie sprawę, że jej złośliwość jest niegroźna, a zadziorny charakter dziwnie go do niej przyciąga.
- Nie stać cię na nic więcej? - powiedziała wtedy nie stać cię na nic więcej, gdy celowali w siebie różdżkami. Stali w starej nieużywanej klasie, odsuwając się od miejsc, które już ucierpiały na skutek ich pojedynku.
Popatrzył na jej twarz i zdał sobie sprawę, że pomimo tej całej otoczki wrogości nie sposób jej nie podziwiać. Była od niego o głowę niższa, drobna, a mimo to zachowywała się, jakby to ona była w tym starciu silniejszą stroną. Wiedział jednak, że nie powinien tego mówić głośno. Zauważył, jak bardzo dziewczyna ceni swoją niezależność i nie chce żadnej taryfy ulgowej niezależnie, czy chodziło o bycie słabszą płcią czy też córką Harry'ego Pottera.
Zamrugał gwałtownie, otrząsając się ze wspomnień. Od tamtego pojedynku zapanowało między nimi nieme porozumienie. Skończyli walczyć, zaczęli się dogadywać. Niekiedy rozmawiali, innym razem milczeli. Prym w rozmowie wiodła Lily, której buzia się nie zamykała. Potrafiła jednak i jego skłonić do mówienia. Niekiedy siedzieli bez słów. Tak było ostatnim razem, gdy spotkali się w wakacje i oglądali gwiazdy. Milczenie trwało dopóki on go nie przerwał swoim pytaniem:
- Do której możesz dzisiaj zostać?
Przechyliła głowę i zmrużyła oczy.
- Już chcesz się mnie mnie pozbyć?
Mnóstwo czasu i wysiłku kosztowało go wtedy przekonanie jej, że wcale nie miał dosyć jej towarzystwa, a jedynie był ciekawy, czy nikt z domowników nie zauważa jej nieobecności. W odpowiedzi usłyszał długą przemowę na temat nieograniczoności jej swobody. Nie uznawała granic, więc jak sama przyznała, nie miała w zwyczaju kłopotać się normami narzucanymi przez społeczeństwo, włączając w to jej rodziców. Na tym ich rozmowa się urwała, bo Scorpius zdał sobie sprawę, że ta rozmowa zmierza donikąd. Ona nie miała zamiaru mu nic powiedzieć, on nie był w stanie tego na niej wymóc.
- Lily - mruknął cicho, po czym rozejrzał się wokół, czy nikt go nie słyszał. Na szczęście rozchichotane smarkule sobie poszły, więc stoliki wokół niego były puste.
Nie wstydził się Lily. W sumie dlaczego miałby? Była śliczna, zabawna, a przy tym szaleńczo sprytna. Obydwoje jednak zdawali sobie sprawę, że lepiej nie afiszować się z tą znajomością, aby ludzie nie doszli do zbyt daleko idących wniosków. Oni nie wiedzieli, czym jest ta znajomość, dlaczego więc ktoś inny miałby to oceniać?
Teraz jednak żałował, że nie porozmawiali.
Może wtedy nie czułby się jak ostatni drań, wspominając zarumienioną twarz Rose.
***
Co masz na myśli?
Ryan mówiąc te słowa, popatrzył uważniej na swoją matkę, która wydawała się być całkowicie skupiona na układaniu kwiatów w wazonie. Po raz trzeci przełożyła białą różę w to samo miejsce, kiwając głową z uznaniem. Czyniła to od prawie piętnastu minut i Ryan miał nieodparte wrażenie, że robi to tylko po to, aby nie patrzeć mu w oczy.
- Ryan, możemy skończyć tę rozmowę? - poprosiła łagodnym tonem. Wyjęła z wazonu kolejny kwiatek i z westchnieniem popatrzyła na swoją kompozycję. - Powiedziałam ci wszystko, co powinieneś wiedzieć.
- Powiedziałaś, że mam iść pracować jako cholerny sprzedawca w sklepie! - krzyknął Ryan. Wstał i kopnął stojące obok stołu krzesło, zaciskając dłonie w pięści. - Nie rozumiem, dlaczego mam tam pracować, skoro mógłby to zrobić ktoś inny... Są inne ważniejsze sprawy, którymi powinienem się zająć zamiast pomagać jakimś przygłupim jedenastolatkom wybierać miotły - dodał z pogardą w głosie.
- Ryan, proszę...
Nie słuchając tłumaczeń matki, Ryan wybiegł z domu. Udał, że nie słyszy wołania i zatrzymał się dopiero, gdy znalazł się dwie ulice dalej. Oparł się o ogrodzenie i głośno westchnął.
W szkole wszystko było proste. Promienny uśmiech, wysportowana sylwetka i niebanalny dowcip zapewniały mu powodzenie pośród dziewczyn. Miał Jamesa i Easy'ego i mógł z nimi porozmawiać o każdej porze. Imprezy, qudditch i mnóstwo wolności. Nawet rodzice wydawali się bardziej mili i uczynni, gdy wracał tylko na wakacje. W tej chwili szkoła jawiła mu się jako raj utracony. Tam życie było zdecydowanie łatwiejsze, mniej skomplikowane.
Teraz wiodło mu się zdecydowanie gorzej. Dziewczyny patrzyły na niego, mając w oczach pierścionek zaręczynowy i pragnąc zobowiązań. Dawni kumple stali się zdecydowanie mniej zabawni, nie wspominając o tym, że każde spotkanie z nimi kończyło się dla Ryana bólem głowy. A rodzice... Rodzice nawet nie udawali, że cieszą się na jego widok, tylko zaczęli dopytywać, co zamierza robić w życiu. Zupełnie jakby on musiał mieć przygotowany jakiś plan, o którym nigdy nawet nie myślał. Dotychczas spokojnie myślał o przyszłości. Teraz zaczynała go ona jednak napawać obawą.
Zawsze myślał, że po szkole zajmie się rodzinną firmą ze sprzętem sportowym, która radziła sobie całkiem nieźle na europejskich rynkach. Wystarczyło jednak kilka przedpołudni spędzonych w towarzystwie ojca w dusznym biurze, aby Ryan zrozumiał, że to całe przekładanie papierków wcale nie jest takie proste, jak mu się dotychczas wydawało. Głowa bolała go od liczb, a oczy kleiły się od rannego wstawania. Nie, zdecydowanie nie miał zadatków na rekina biznesu.
Jego ojciec też musiał to dostrzec, bo stanowczo kazał mu znaleźć sobie jakieś zajęcie. To jeszcze Ryan jakoś byłby w stanie przetrawić. Ojciec często podróżował i pewnie udałoby mu się przeciągnąć szukanie sobie zajęcia na kilka miesięcy, gdyby nie to, że pewnego ranka matka powiedziała mu to samo. Powinieneś pójść do pracy. Najpierw był w szoku, chciał ją wyśmiać, ale patrząc w jej stanowcze oczy nie mógł się na to zdobyć, więc pokornie przytaknął i spuścił głowę. Miał nadzieję, że temat umrze śmiercią naturalną, ale widać Merlin mu nie sprzyjał.
Tego ranka matka przejrzała jego plan unikania tematu i nie dała się zbyć. Gdy przyznał się, że nie znalazł żadnej interesującej go oferty pracy, zaproponowała mu pracę, której nie mógł odrzucić. Zupełnie jakby posada sprzedawcy w ich rodzinnym sklepie miała być spełnieniem jego marzeń.
Westchnął ciężko i rozejrzał się wokół. Dopiero teraz uświadomił się, gdzie właściwie się znalazł, a wraz z tą wiedzą przyszło przerażenie.
Stał pod domem Marissy, jak ostatni frajer, który nie może zapomnieć o dziewczynie, która go nie chce. Może nie była to do końca prawda, ale Ryan starał się choć nieco zmniejszyć swoją rolę w zakończeniu ich związku.
W końcu gdyby z Marissą tworzyli dobraną parę, nie szukałby rozrywki w ramionach innych dziewczyn. Wtedy byliby szczęśliwi. Gdyby Marissa nie była tak skupiona na sobie, dostrzegałaby, że coś jest nie tak, a on nie musiałaby się zachowywać jak ostatni drań.
- Ryan? Co ty tutaj robisz?
Odwrócił się, nie chcąc czynić tej sytuacji jeszcze bardziej niezręczną niż była. Odchrząknął i spróbował się uśmiechnąć.
- Miło cię wiedzieć.
- Naprawdę? - prychnęła. W jej ciemnych oczach błysnął gniew, który szybko opanowała. Odrzuciła na plecy długie włosy - Ryan, darujmy sobie te uprzejmości. Mów o co ci chodzi.
- Marissa... - jęknął chłopak, próbując wymigać się od odpowiedzi.
- Zapomniałam jak bardzo potrafisz być irytujący - odpowiedziała z goryczą z głosie. - Nigdy nie powiesz, czego właściwie chcesz. Nigdy nie dasz jasnej odpowiedzi, tylko chcesz namieszać mi w głowie. Problem w tym, że ja już z tobą skończyłam i nie chcę tego więcej słuchać.
Odwróciła się, jasne włosy zawirowały na wietrze. Chciała odejść. Ryan wiedział, że Marissa się nawet nie zawaha. Zbyt wiele łez, zbyt wiele bólu, aby miała jakieś opory z wyrzuceniem go ze swojego życia.
Powinien jej na to pozwolić, a mimo to nie mógł się na to zdobyć. Chwycił jej rękę i przyciągnął ją do siebie, korzystając z jej zaskoczenia.
- Proszę, nie odchodź - poprosił cichym głosem.
Widział niezdecydowanie w jej oczach. Popatrzył na nią błagalnie. Mocniej ścisnął jej dłoń. Wyraźnie się wahała aż w końcu skinęła głową. Podała mu rękę.
Razem weszli do jej domu. Zaprowadziła go do swojego pokoju. Usiadł w jednym z foteli stojących pod oknem. Siedzieli przez chwilę w milczeniu.
- Co chcesz mi powiedzieć? - spytała w końcu Marissa.
Ryan nie wiedział, co właściwie powinien powiedzieć. Przyszedł tu tknięty impulsem, spontanicznie. Nie miał żadnego planu, ani tym bardziej wyjaśnień, które mogłyby zadowolić kogoś tak wymagającego jak Marissa.
Popatrzył na nią. Zadarty nos, głęboko osadzone oczy, górna warga pełniejsza od dolnej, a wszystko wieńczył delikatnie zarysowany podbródek. Zdradzał upór, ale Ryan uświadomił sobie, że Marissa wcale nie była uparta.
Nie wobec niego.
Długo tolerowała jego błazeństwa. Pozwalała mu się przepraszać po niekończącej się ilości zdrad. Wierzyła, że naprawdę mu na niej zależy. Nie wymagała nic, ofiarując siebie w zamian. Zawsze uśmiechnięta, niekiedy z niegroźnym krzykiem na ustach, ale była. Dlatego tak mocno poczuł się jak śmieć, gdy kilka miesięcy temu powiedziała dość.
Skończyło się wszystko, a on nie widział w tym swojej winy. W końcu skoro wybaczała mu tyle razy, dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Trwał w ślepym uwielbieniu dla własnej osoby i dopiero dzisiaj uświadomił sobie, że mógł nie mieć wtedy racji.
Zranił ją. Poczuł bolesny ucisk w piersi, gdy pozwolił sobie na tą myśl. Popatrzył w oczy Marissy i uświadomił sobie, że wypowiedział to nie tylko w myślach. Powiedział to na głos.
- Marissa... Ja... - zaczął nieporadnie, jąkając się. Niepewny głos, brak słów spowodowały, że się zaczerwienił. Brzmiał jak ostatni fajtłapa, a nie chojrak mogący wszystko. Potarł dłonią czoło i jeszcze raz spróbował :- Marissa, naprawdę przepraszam.
- Nie będę udawać, że nie wiem za co - odpowiedziała, odgarniając włosy za ucho. - Bo zawsze wiedziałam, że kiedyś zmądrzejesz. Nie miałam jedynie pojęcia, że zajmie ci to tak długo. Już zaczynałam myśleć, że zakochałam się w idiocie.
______________________________
Tytuł równie dobrze mógłby pasować do mnie i do Was, kochani czytelnicy, którzy mimo wszystko tutaj jesteście. Przepraszam Nie wiem, co innego powinnam napisać, aby Wam to wynagrodzić. Tym bardziej, że to nie pierwsza taka sytuacja, a ja znowu zawalam na całej linii. Znowu przepraszam.
Ale koniec tego. Koniec mazgajenia się, koniec zawalania. Teraz biorę się z życie do kupy na kawałki; poukładam je niczym ulubione puzzle. A ten blog, pisanie to dla mnie kawałek zbyt ważny, aby go wyrzucić. Ba, ja nie chcę tego robić i chyba nie potrafię. Moja przerwa nie wynikała nawet z braku czasu - raczej z braku tego czegoś, co sprawia, że bohaterowie żyją, a literki pojawiają się na ekranie. Uwielbiałam pisanie i nagle to zniknęło. Teraz mogę to śmiało przyznać. Nagle pisanie stało się kolejnym niezbyt przyjemnym obowiązkiem, który starałam się jak najbardziej odsunąć od siebie, wiedząc, że i tak nie napiszę nic dobrego. W efekcie siedziałam przed pustym ekranem, denerwując się jeszcze bardziej. Na siebie, na świat i wszystko, co znalazło się w zasięgu moich myśli.
Niedawno jednak znowu zaczęłam marzyć. Marzyć o pisaniu, tworzeniu bohaterów, akcji i komplikacjach, które mogę stworzyć. Nagle przekonałam się, że wszystko zależy ode mnie. Koniec mojego pseudobełkotu, który pewnie Was mocno znudził.
Z spraw organizacyjnych - za tydzień powinien pojawić się tutaj pierwszy rozdział nowego opowiadania, później Stuck in love, a później inny pierwszy rozdział, abyście mogli obydwa ocenić i stwierdzić, który najpierw napisać. Co jednak nie oznacza zawieszenia kontynuacji Stuck in love. Od teraz o wszystkich postępach/ich braku będę pisała na fb, starając się nie śmiecić tym bloga. Nadrabiam też zaległości na blogach, które regularnie czytam, ale nie zawsze pozostawiam komentarz. Wszystko ogarnę, tym razem już na poważnie.
Przepraszam za długi wywód.
Edit. podaję maila, na wypadek jeśli ktoś chciałby o coś zapytać albo zwyczajnie mnie ochrzanić, co mi się niestety należy margarita@onet.eu
- Rose, wybacz, nie chcę być sceptyczna - zapowiedziała Chelsea, unosząc dłonie w obronnym geście - ale jak możemy zacząć od nowa, skoro nawet nie wiemy, jak skończyłyśmy ostatnio? Aby cokolwiek naprawić, trzeba wiedzieć, co właściwie się popsuło. Na przykład nigdy nie uleczysz sceplivus totalus bez rozpoznania przyczyny. Przyczyna jest tutaj kluczowa. Bez niej cały proces...
- Zrozumiałam - warknęła Rose.
Poczerwieniała na twarzy, zaciskając zęby. Zwiniętą w pięść dłoń schowała pod szatą. Policzyła w myślach do dziesięciu, piętnastu. Przy dwudziestu pięciu wstała i rozejrzała się po bibliotece, gdzie siedziały ukryte ze regałem zakurzonych książek. Zawahała się na moment, ale opanowała to uczucie i zaczęła zbierać swoje rzeczy.
Podniosła książki i zarzuciła sobie torbę na ramię, zerkając na zaskoczoną jej postępowaniem Chelsea:
- Chcesz znać przyczynę? Zapytaj samej siebie, bo ja jej nie znam. Chciałam ruszyć dalej, ale ty mi to skutecznie utrudniasz. Znajdź mniej, jeśli zmądrzejesz! - ostatnie słowa niemal wykrzyczała, po czym wybiegła z biblioteki, zanim Chelsea zdążyła zamknąć usta ze zdziwienia. Trzasnęła drzwiami, zastanawiając się, czy bibliotekarka wybiegnie za nią, chcąc udzielić jej reprymendy. Nie zaprzestawszy biegu, odwróciła się na dosłownie moment. To wystarczyło, aby wpadła z impetem na chłopaka idącego z naprzeciwka.
Ich głowy się zderzyły, a z ust wydobył się równoczesny jęk. Rose gwałtownie się szarpnęła, a jej torba spadła z ramienia. Książki poszybowały w powietrzu, spadając na wszystkie strony.
- Na trolla - mruknęła Rose. Potarła bolące miejsce na głowie i popatrzyła na wyraźnie zmieszanego chłopaka.
Widok jego stalowych oczu wpatrzonych w nią sprawił, że poczuła nieprzyjemne ukłucie strachu gdzieś w dole brzucha. Na Merlina, czego on od niej mógł chcieć? Nie łączyło ich absolutnie nic, a to że kiedyś go pocałowała czy spoliczkowała raczej nie miało w tym wszystkim znaczenia zaczęła przekonywać samą siebie. Nie może od niej wymagać, aby pamiętała to, co tak bardzo chciała zapomnieć. Dawna, stara Rose, która nad niczym nie panowała już dawno musiała ustąpić miejsce nowej Rose, która potrafiła skutecznie usunąć ze swojego życia wszystkie nieprzewidziane komplikacje.
W jej głowie to tłumaczenie brzmiało nawet przekonywająco. Gorzej jednak było, gdy patrzyła w te chłodne oczy, które wciąż odczekiwały odpowiedzi.
- Wszystko dobrze? - spytał pewnym siebie głosem.
Nie, nie było dobrze. Jak mogło być, skoro Chelsea nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że trzeba się odciąć od przeszłości, Albus z uporem maniaka trwał przy dawnych nawykach, a jej wyniki w nauce to coś niewątpliwie wymagającego poprawy? Dopiero, gdy pomyślała o tym wszystkim zdała sobie sprawę, że Scorpiusowi wcale nie chodziło o jej życie. Rozejrzała się wokół. On zadał to pytanie jedynie w kontekście porozrzucanych książek, które leżały teraz porozrzucane na całej szerokości korytarza,
- Może kiedyś będzie dobrze - mruknęła, mrużąc brązowe oczy.
Pochyliła się i zaczęła zbierać porozrzucane rzeczy. Ułożyła książki w pokaźny stosik, dwa opasłe tomiska wsunęła do torby i wyprostowała się, omiatając wzrokiem, czy czegoś nie zapomniała. Dostrzegła zapomniane pióro. Schyliła się więc po nie, mocno przechylając się na lewą stronę. Wyciągnęła mocniej rękę, chwytając porzucone pióro, gdy niespodziewanie się zachwiała. Podłoga nagle znalazła się niebezpiecznie blisko jej głowy, gdy silna dłoń pomogła jej odzyskać równowagę. Scorpius pomógł jej wstać. Trzymał jej dłoń dopóki nie wyprostowała się, a rude włosy z powrotem nie opadły na jej kościste ramiona.
- Dziękuję - powiedziała cicho, czerwieniąc się. Skinął głową, nie komentując tego w żaden sposób. - I przepraszam.
- Za ten incydent? - spytał z uśmiechem na ustach, a Rose poczuła się bardzo niepewnie. Kpił z niej, czy próbował być zabawny? - Nie szkodzi. Przywykłem, że zachowujesz się bardzo... niestandardowo.
Ostatnio słowo wypowiedział niskim gardłowym tonem, co sprawiło, że Rose popatrzyła na niego uważniej.
Nie znała go dobrze. Albo raczej nie chciała go poznać lepiej niż miała przyjemność.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - warknęła.
On jednak uśmiechnął się niewinnie, a w stalowych oczach pojawiły się postne błyski.
- Proszę cię, Rose... Możesz udawać, że przeszłość nie istnieje, a mnie nie znasz. Jednak to chyba lekkie niedopowiedzenie. - W jego policzku pojawił się dołeczek, który sprawił, że serce Rose zabiło o ton szybciej. - Pamiętasz jak mnie kiedyś spoliczkowałaś? Albo pocałowałaś i uciekłaś? Także wydaje mi się, że jednak nieco się znamy.
Patrzyła na jego oddalającą się sylwetką, dopóki nie zniknął za drzwiami biblioteki.
***
Do cholery, to nie może przynieść nic dobrego.
Scorpius trzasnął dwoma opasłymi tomami o stolik stojący w bibliotece. Hałas zaalarmował bibliotekarkę, która popatrzył na niego spod uniesionych brwi, ale on posłał jej równie jadowitym spojrzenie. Nie był w nastroju do upomnień. Spiorunował też wzrokiem jakieś dwie chichotające smarkule z Slytherinu, które siedziały przy stoliku po prawej. One jednak rozpromieniły się, jakby powiedział im komplement, więc przestał na nie zwracać uwagę. Bez tego i tak miał za dużo problemów.
Przeczesał palcami jasne włosy i położył ręce na stoliku, myślami wracając do zajścia z Rose. Wcale nie miał zamiaru jej zatrzymywać. Ba, miał naprawdę szczere chęci przejść obojętnie i darować sobie jakiekolwiek komentarze. Powinien był tak zrobić.
Może gdyby był bardziej zdyscyplinowany nie czułby się teraz, jak ostatni zdrajca, próbując wyrzucić z siebie wspomnienie brązowych oczu Rose. Kiedyś naprawdę myślał, że zaczynają się dogadywać. Był pocałunek, kłótnie i mnóstwo emocji. Oczywiście nie przyznał się do tego nawet przed sobą, a co dopiero w rozmowie z Weasley. Potem jednak wszystko przycichło. Ona była w rozsypce, a on niewystarczająco zainteresowany, aby próbować to ciągnąć dalej, zajął się swoim życiem.
Teraz jednak było inaczej, upomniał się sam w duchu. Musi się wziąć w garść, bo nie tego go uczono w domu. Pamiętał słowa ojca - analizuj, ale nie żałuj. Problem w tym, że już żałował. Zamknął oczy, widząc w pamięci inne brązowe oczy. Ciemniejsze ze złotymi plamkami i złośliwymi iskierkami.
Lily.
To prawda, że była złośliwa i przewrotna, a przy tym uparta nie mniej niż troll górski i bardziej pamiętliwa niż gobliny z banku Gringotta. Jednak zarazem w ostatnich czasach stała mu się wystarczająco bliska, aby jej wspomnienie powodowało u niego uśmiech, chociaż pewnie byłaby oburzona gdyby jej to zdradził.
Pamiętał ich rozmowę przed kilkoma miesiącami, gdy zdał sobie sprawę, że jej złośliwość jest niegroźna, a zadziorny charakter dziwnie go do niej przyciąga.
- Nie stać cię na nic więcej? - powiedziała wtedy nie stać cię na nic więcej, gdy celowali w siebie różdżkami. Stali w starej nieużywanej klasie, odsuwając się od miejsc, które już ucierpiały na skutek ich pojedynku.
Popatrzył na jej twarz i zdał sobie sprawę, że pomimo tej całej otoczki wrogości nie sposób jej nie podziwiać. Była od niego o głowę niższa, drobna, a mimo to zachowywała się, jakby to ona była w tym starciu silniejszą stroną. Wiedział jednak, że nie powinien tego mówić głośno. Zauważył, jak bardzo dziewczyna ceni swoją niezależność i nie chce żadnej taryfy ulgowej niezależnie, czy chodziło o bycie słabszą płcią czy też córką Harry'ego Pottera.
Zamrugał gwałtownie, otrząsając się ze wspomnień. Od tamtego pojedynku zapanowało między nimi nieme porozumienie. Skończyli walczyć, zaczęli się dogadywać. Niekiedy rozmawiali, innym razem milczeli. Prym w rozmowie wiodła Lily, której buzia się nie zamykała. Potrafiła jednak i jego skłonić do mówienia. Niekiedy siedzieli bez słów. Tak było ostatnim razem, gdy spotkali się w wakacje i oglądali gwiazdy. Milczenie trwało dopóki on go nie przerwał swoim pytaniem:
- Do której możesz dzisiaj zostać?
Przechyliła głowę i zmrużyła oczy.
- Już chcesz się mnie mnie pozbyć?
Mnóstwo czasu i wysiłku kosztowało go wtedy przekonanie jej, że wcale nie miał dosyć jej towarzystwa, a jedynie był ciekawy, czy nikt z domowników nie zauważa jej nieobecności. W odpowiedzi usłyszał długą przemowę na temat nieograniczoności jej swobody. Nie uznawała granic, więc jak sama przyznała, nie miała w zwyczaju kłopotać się normami narzucanymi przez społeczeństwo, włączając w to jej rodziców. Na tym ich rozmowa się urwała, bo Scorpius zdał sobie sprawę, że ta rozmowa zmierza donikąd. Ona nie miała zamiaru mu nic powiedzieć, on nie był w stanie tego na niej wymóc.
- Lily - mruknął cicho, po czym rozejrzał się wokół, czy nikt go nie słyszał. Na szczęście rozchichotane smarkule sobie poszły, więc stoliki wokół niego były puste.
Nie wstydził się Lily. W sumie dlaczego miałby? Była śliczna, zabawna, a przy tym szaleńczo sprytna. Obydwoje jednak zdawali sobie sprawę, że lepiej nie afiszować się z tą znajomością, aby ludzie nie doszli do zbyt daleko idących wniosków. Oni nie wiedzieli, czym jest ta znajomość, dlaczego więc ktoś inny miałby to oceniać?
Teraz jednak żałował, że nie porozmawiali.
Może wtedy nie czułby się jak ostatni drań, wspominając zarumienioną twarz Rose.
***
Co masz na myśli?
Ryan mówiąc te słowa, popatrzył uważniej na swoją matkę, która wydawała się być całkowicie skupiona na układaniu kwiatów w wazonie. Po raz trzeci przełożyła białą różę w to samo miejsce, kiwając głową z uznaniem. Czyniła to od prawie piętnastu minut i Ryan miał nieodparte wrażenie, że robi to tylko po to, aby nie patrzeć mu w oczy.
- Ryan, możemy skończyć tę rozmowę? - poprosiła łagodnym tonem. Wyjęła z wazonu kolejny kwiatek i z westchnieniem popatrzyła na swoją kompozycję. - Powiedziałam ci wszystko, co powinieneś wiedzieć.
- Powiedziałaś, że mam iść pracować jako cholerny sprzedawca w sklepie! - krzyknął Ryan. Wstał i kopnął stojące obok stołu krzesło, zaciskając dłonie w pięści. - Nie rozumiem, dlaczego mam tam pracować, skoro mógłby to zrobić ktoś inny... Są inne ważniejsze sprawy, którymi powinienem się zająć zamiast pomagać jakimś przygłupim jedenastolatkom wybierać miotły - dodał z pogardą w głosie.
- Ryan, proszę...
Nie słuchając tłumaczeń matki, Ryan wybiegł z domu. Udał, że nie słyszy wołania i zatrzymał się dopiero, gdy znalazł się dwie ulice dalej. Oparł się o ogrodzenie i głośno westchnął.
W szkole wszystko było proste. Promienny uśmiech, wysportowana sylwetka i niebanalny dowcip zapewniały mu powodzenie pośród dziewczyn. Miał Jamesa i Easy'ego i mógł z nimi porozmawiać o każdej porze. Imprezy, qudditch i mnóstwo wolności. Nawet rodzice wydawali się bardziej mili i uczynni, gdy wracał tylko na wakacje. W tej chwili szkoła jawiła mu się jako raj utracony. Tam życie było zdecydowanie łatwiejsze, mniej skomplikowane.
Teraz wiodło mu się zdecydowanie gorzej. Dziewczyny patrzyły na niego, mając w oczach pierścionek zaręczynowy i pragnąc zobowiązań. Dawni kumple stali się zdecydowanie mniej zabawni, nie wspominając o tym, że każde spotkanie z nimi kończyło się dla Ryana bólem głowy. A rodzice... Rodzice nawet nie udawali, że cieszą się na jego widok, tylko zaczęli dopytywać, co zamierza robić w życiu. Zupełnie jakby on musiał mieć przygotowany jakiś plan, o którym nigdy nawet nie myślał. Dotychczas spokojnie myślał o przyszłości. Teraz zaczynała go ona jednak napawać obawą.
Zawsze myślał, że po szkole zajmie się rodzinną firmą ze sprzętem sportowym, która radziła sobie całkiem nieźle na europejskich rynkach. Wystarczyło jednak kilka przedpołudni spędzonych w towarzystwie ojca w dusznym biurze, aby Ryan zrozumiał, że to całe przekładanie papierków wcale nie jest takie proste, jak mu się dotychczas wydawało. Głowa bolała go od liczb, a oczy kleiły się od rannego wstawania. Nie, zdecydowanie nie miał zadatków na rekina biznesu.
Jego ojciec też musiał to dostrzec, bo stanowczo kazał mu znaleźć sobie jakieś zajęcie. To jeszcze Ryan jakoś byłby w stanie przetrawić. Ojciec często podróżował i pewnie udałoby mu się przeciągnąć szukanie sobie zajęcia na kilka miesięcy, gdyby nie to, że pewnego ranka matka powiedziała mu to samo. Powinieneś pójść do pracy. Najpierw był w szoku, chciał ją wyśmiać, ale patrząc w jej stanowcze oczy nie mógł się na to zdobyć, więc pokornie przytaknął i spuścił głowę. Miał nadzieję, że temat umrze śmiercią naturalną, ale widać Merlin mu nie sprzyjał.
Tego ranka matka przejrzała jego plan unikania tematu i nie dała się zbyć. Gdy przyznał się, że nie znalazł żadnej interesującej go oferty pracy, zaproponowała mu pracę, której nie mógł odrzucić. Zupełnie jakby posada sprzedawcy w ich rodzinnym sklepie miała być spełnieniem jego marzeń.
Westchnął ciężko i rozejrzał się wokół. Dopiero teraz uświadomił się, gdzie właściwie się znalazł, a wraz z tą wiedzą przyszło przerażenie.
Stał pod domem Marissy, jak ostatni frajer, który nie może zapomnieć o dziewczynie, która go nie chce. Może nie była to do końca prawda, ale Ryan starał się choć nieco zmniejszyć swoją rolę w zakończeniu ich związku.
W końcu gdyby z Marissą tworzyli dobraną parę, nie szukałby rozrywki w ramionach innych dziewczyn. Wtedy byliby szczęśliwi. Gdyby Marissa nie była tak skupiona na sobie, dostrzegałaby, że coś jest nie tak, a on nie musiałaby się zachowywać jak ostatni drań.
- Ryan? Co ty tutaj robisz?
Odwrócił się, nie chcąc czynić tej sytuacji jeszcze bardziej niezręczną niż była. Odchrząknął i spróbował się uśmiechnąć.
- Miło cię wiedzieć.
- Naprawdę? - prychnęła. W jej ciemnych oczach błysnął gniew, który szybko opanowała. Odrzuciła na plecy długie włosy - Ryan, darujmy sobie te uprzejmości. Mów o co ci chodzi.
- Marissa... - jęknął chłopak, próbując wymigać się od odpowiedzi.
- Zapomniałam jak bardzo potrafisz być irytujący - odpowiedziała z goryczą z głosie. - Nigdy nie powiesz, czego właściwie chcesz. Nigdy nie dasz jasnej odpowiedzi, tylko chcesz namieszać mi w głowie. Problem w tym, że ja już z tobą skończyłam i nie chcę tego więcej słuchać.
Odwróciła się, jasne włosy zawirowały na wietrze. Chciała odejść. Ryan wiedział, że Marissa się nawet nie zawaha. Zbyt wiele łez, zbyt wiele bólu, aby miała jakieś opory z wyrzuceniem go ze swojego życia.
Powinien jej na to pozwolić, a mimo to nie mógł się na to zdobyć. Chwycił jej rękę i przyciągnął ją do siebie, korzystając z jej zaskoczenia.
- Proszę, nie odchodź - poprosił cichym głosem.
Widział niezdecydowanie w jej oczach. Popatrzył na nią błagalnie. Mocniej ścisnął jej dłoń. Wyraźnie się wahała aż w końcu skinęła głową. Podała mu rękę.
Razem weszli do jej domu. Zaprowadziła go do swojego pokoju. Usiadł w jednym z foteli stojących pod oknem. Siedzieli przez chwilę w milczeniu.
- Co chcesz mi powiedzieć? - spytała w końcu Marissa.
Ryan nie wiedział, co właściwie powinien powiedzieć. Przyszedł tu tknięty impulsem, spontanicznie. Nie miał żadnego planu, ani tym bardziej wyjaśnień, które mogłyby zadowolić kogoś tak wymagającego jak Marissa.
Popatrzył na nią. Zadarty nos, głęboko osadzone oczy, górna warga pełniejsza od dolnej, a wszystko wieńczył delikatnie zarysowany podbródek. Zdradzał upór, ale Ryan uświadomił sobie, że Marissa wcale nie była uparta.
Nie wobec niego.
Długo tolerowała jego błazeństwa. Pozwalała mu się przepraszać po niekończącej się ilości zdrad. Wierzyła, że naprawdę mu na niej zależy. Nie wymagała nic, ofiarując siebie w zamian. Zawsze uśmiechnięta, niekiedy z niegroźnym krzykiem na ustach, ale była. Dlatego tak mocno poczuł się jak śmieć, gdy kilka miesięcy temu powiedziała dość.
Skończyło się wszystko, a on nie widział w tym swojej winy. W końcu skoro wybaczała mu tyle razy, dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Trwał w ślepym uwielbieniu dla własnej osoby i dopiero dzisiaj uświadomił sobie, że mógł nie mieć wtedy racji.
Zranił ją. Poczuł bolesny ucisk w piersi, gdy pozwolił sobie na tą myśl. Popatrzył w oczy Marissy i uświadomił sobie, że wypowiedział to nie tylko w myślach. Powiedział to na głos.
- Marissa... Ja... - zaczął nieporadnie, jąkając się. Niepewny głos, brak słów spowodowały, że się zaczerwienił. Brzmiał jak ostatni fajtłapa, a nie chojrak mogący wszystko. Potarł dłonią czoło i jeszcze raz spróbował :- Marissa, naprawdę przepraszam.
- Nie będę udawać, że nie wiem za co - odpowiedziała, odgarniając włosy za ucho. - Bo zawsze wiedziałam, że kiedyś zmądrzejesz. Nie miałam jedynie pojęcia, że zajmie ci to tak długo. Już zaczynałam myśleć, że zakochałam się w idiocie.
______________________________
Tytuł równie dobrze mógłby pasować do mnie i do Was, kochani czytelnicy, którzy mimo wszystko tutaj jesteście. Przepraszam Nie wiem, co innego powinnam napisać, aby Wam to wynagrodzić. Tym bardziej, że to nie pierwsza taka sytuacja, a ja znowu zawalam na całej linii. Znowu przepraszam.
Ale koniec tego. Koniec mazgajenia się, koniec zawalania. Teraz biorę się z życie do kupy na kawałki; poukładam je niczym ulubione puzzle. A ten blog, pisanie to dla mnie kawałek zbyt ważny, aby go wyrzucić. Ba, ja nie chcę tego robić i chyba nie potrafię. Moja przerwa nie wynikała nawet z braku czasu - raczej z braku tego czegoś, co sprawia, że bohaterowie żyją, a literki pojawiają się na ekranie. Uwielbiałam pisanie i nagle to zniknęło. Teraz mogę to śmiało przyznać. Nagle pisanie stało się kolejnym niezbyt przyjemnym obowiązkiem, który starałam się jak najbardziej odsunąć od siebie, wiedząc, że i tak nie napiszę nic dobrego. W efekcie siedziałam przed pustym ekranem, denerwując się jeszcze bardziej. Na siebie, na świat i wszystko, co znalazło się w zasięgu moich myśli.
Niedawno jednak znowu zaczęłam marzyć. Marzyć o pisaniu, tworzeniu bohaterów, akcji i komplikacjach, które mogę stworzyć. Nagle przekonałam się, że wszystko zależy ode mnie. Koniec mojego pseudobełkotu, który pewnie Was mocno znudził.
Z spraw organizacyjnych - za tydzień powinien pojawić się tutaj pierwszy rozdział nowego opowiadania, później Stuck in love, a później inny pierwszy rozdział, abyście mogli obydwa ocenić i stwierdzić, który najpierw napisać. Co jednak nie oznacza zawieszenia kontynuacji Stuck in love. Od teraz o wszystkich postępach/ich braku będę pisała na fb, starając się nie śmiecić tym bloga. Nadrabiam też zaległości na blogach, które regularnie czytam, ale nie zawsze pozostawiam komentarz. Wszystko ogarnę, tym razem już na poważnie.
Przepraszam za długi wywód.
Edit. podaję maila, na wypadek jeśli ktoś chciałby o coś zapytać albo zwyczajnie mnie ochrzanić, co mi się niestety należy margarita@onet.eu
Co? Marissa nie rób tego! No ja nie mogę...
OdpowiedzUsuńAle moje nowe OTP to Scorpius i Lily. <33 Nie mogę się doczekać, aż ktoś się o nich dowie. xD
Wgl, Chelsea mnie irytuje. Tak po prostu. ;)
Pozdrawiam. <3
Dopiero się natknęłam na Twojego bloga, więc nie mogę się wypowiedzieć w pełni na jego temat.
OdpowiedzUsuńJednak tak po chamsku (nie zlinczuj mnie za to) zostawię link do siebie.
Zaczynam z nowym blogiem i bla, bla, bla...
http://emocjonalny-dementor.blogspot.com/
PS: Jeszcze tu wrócę...
ale się cieszę, nowość u Muniette!!! Co prawda nie było S&HJ, ale i tak mi się podobało. Wydaje mi się że niestety Rose i Chelsea chyba się już nie dogadają. no chyba że któraśn z nich nazwie problem, jakim jest E, ale wydaje mi się, że obie nadal go za bardzo lubią i to właśnie tanowi problem. Co do MAlfoy'a, mam nadizeję,że zajmie się Lily, szczrze mówiąć. Wydaje mi się, że to w niej ma szansę się zakochać. On i Rose to nie ta bajka, Rose ma być E. i już xD o ile tak włąściwie top już nie jest;p Co do Rayana... nie wiem, czy mu wierzyć. To miło, że przeprosił wreszcie Marissę i może faktycznie zrozumiał, jak chamsko się wobec niej zachowuywał, ale nie sądzę, aby ją kochał. Musi ogarnąć, że teraz czas dorosnąć. Nie dziwię się jego rodzicom, że go do czegoś zmuszają. zawsze może iść też na studia, a niekoniecznie do pracy od razu.... ale z oewnością musi podjąć jakieś dojrzałe kroski w przyszłość.
OdpowiedzUsuńA, i nawet nie wiesz, jak się cieszę, że za tydzień będzie tutaj nowy rozdział !!!
Zapraszam na świeżo dodany rozdział do mnie
Czytałam Twojego bloga od początku, potem zrobiłam sobie od blogowania przerwę, teraz wracając do tego opowiadania, nie mogę powiedzieć, że jestem w pełni zadowolona, że to zrobiłam. Fakt, Brzydula w Hogwarcie w pewien sposób mnie wciągnęła. Pomimo tej dawki erotyzmu i wyuzdania oraz niechęci do obu głównych bohaterów (James był według mnie zwyczajnym gnojkiem, a Serena bezpłciową idiotką). Pomijając już brak jakichkolwiek wartości wśród uczniów Hogwartu, co mnie zdołowało, bo uważam, że pokolenie Harry'ego, które stawiło czoła wojnie powinno jednak nauczyć swoich dzieci jakiś wartości poza seksem.
OdpowiedzUsuńTeraz widząc rozwój wydarzeń z życia Jamesa oraz Sereny zastanawiam się czy warto kontynuować. Zapowiada się trochę na romantyczną telenowelę z serią dramatycznych rozstań i powrotów, kłótni i godzenia się, oraz braku fabuły.
Brzydula w Hogwarcie miała bardziej ręce i nogi, a poszczególne wydarzenia w pewien sposób się splatały, teraz natomiast w każdym rozdziale jest osobny "odcinek" dotyczący każdej z postaci. Dlatego nie wiem czy nie lepiej skupić się albo na związku Sereny i Jamesa, chociaż myślę, że powinnaś ich zostawić w spokoju, już dość przeszli, a poza tym nie wiem czy można więcej wycisnąć z tego związku, chyba, że więcej zdrad i kłótni.
Bądź zawsze możesz pisać tylko o wydarzeniach i rozwoju życia młodzieży uczęszczającej jeszcze do szkoły np. wątek Lily (której jest stanowczo za mało) i Scorpiusa wydaje się naprawdę ciekawym rozwojem wydarzeń, tylko proszę to wtrącenie z Rose, byle nie zamieniło się w jakiś mętny trójkącik miłosny, no chyba, że pod koniec Lily zabije ich oboje, to do niej pasuje.
W każdym bądź razie nie twierdzę, że chcę abyś przestała pisać w ogóle dalszą część, tylko abyś przemyślała w jakim kierunku ma ona iść. W porównaniu do pierwszej części widzę parę postępów, mówię tu o postaciach Rayana, Rose oraz Sereny, ich osobowości nie wydają mi się już takie płytkie i jednotorowe (co do tych dwóch ostatnich to pod koniec Brzyduli też już tak było, co mi się podobało). Natomiast postaci Jamesa, dalej nie potrafię znieść. Nie wiem czy to przez to, że ciągle jest tym niedorosłym gnojkiem czy dlatego, że po prostu jako syn Harry'ego Pottera spodziewałam się więcej po nim. Nie wiem. W każdym razie jak Serena odejdzie od niego, a on z rozpaczy skoczy z mostu, nie będę płakała.
Życzę weny i pozdrawiam!