27 października 2016

Wszystko dla Lily: 4. Przyjaźń

Ciemny korytarz na piątym piętrze wydawał się zupełnie opuszczony. Noc pochłaniała wszystko swą ciemnością. Bibliotekę zamknięto kilka godzin temu i większość jej użytkowników teraz spokojnie spała w swoich dormitoriach, śniąc o Czekoladowych żabach i jutrzejszych lekcjach.
Oni pewnie też może skusiliby się na tę możliwość, ale mieli plan, który nie mógł zostać zrealizowany w innych sposób niż dzięki nocnym włóczęgom. To był główny powód, dlaczego stali o północy za drzwiami biblioteki zamiast spokojnie spać w swoich łóżkach. Chociaż obydwaj uwielbiali nocne włóczęgi, gdyby mogli sobie wybrać destynację, na pewno nie byłaby nią biblioteka. Królestwo pani Pince kojarzyło im się ze zbyt wieloma ograniczeniami, nudą i wszystkim, czego szczerze nienawidzili. Gdyby mogli wybierać pewnie wybór padłby na Hogsmeade, które wciąż kusiło ich coraz to nowymi możliwościami.
- Myślisz, że nie ma tam tego głupiego kocura? - mruknął Syriusz, przysuwając głowę jeszcze bliżej drzwi, jakby miało mu to w czymś pomóc.
James pokręcił głową. Kot Filcha był jednym z tych wyjątkowo natrętnych stworzeń, których zachowanie stanowiło dla niego zagadkę. Zwierzę zdawało się mieć wyjątkowo złośliwe usposobienie, jakby szlabany wlepiane przez woźnego uczniom sprawiały mu jakąś przewrotną satysfakcję.
- Może chodźmy? - dodał po dłuższej chwili James, gdy nie usłyszeli z korytarza żadnego dźwięku. Dwa opasłe woluminy zdjęte wcześniej z półek biblioteki zaczynały się robić nieprzyjemnie ciężkie dla jego rąk.
- Chodźmy. - Wzruszył ramionami Black, a jego czarne oczy rozbłysły. - W końcu bez ryzyka nie ma zabawy.
James zaczął się szczerzyć, przybijając przyjacielowi piątkę. Otworzywszy drzwi, zaczęli się rozglądać wokół. Różdżki trzymali w uniesionych dłoniach.
Nie zamierzali dać się nikomu zaskoczyć. Znali zagrożenia nocnych wędrówek po zamku. Największym z nich było ryzyko spotkania kogoś na szkolnych korytarzach. Chociaż mieli na to swój sposób w postaci peleryny-niewidki, którą James zabrał ojcu z biurka, to i tak starali się zachować maksimum ostrożności. Niepotrzebny był im dzisiaj jeszcze jeden szlaban, skoro następny tydzień mieli zajęty u McGonagall, a kolejny u Slughrona.
Wyszli z biblioteki, próbując cicho zamknąć drzwi, które zaskrzypiały żałośnie. James pocieszył się w myślach, że niemożliwe, aby ten dźwięk obudził wszystkich w zamku. Nie, zapewne co najwyżej połowę uczniów i nauczycieli. Machnęli różdżkami, zamykając bibliotekę.
- Chyba nikogo tu nie ma.
Choć głos Jamesa był niewiele głośniejszy od szeptu, brzmiał niczym krzyk w opuszczonym korytarzu. Ruszyli w lewo, spokojnie wpatrując się w ciemność. Zdążyli zaledwie dojść do zakrętu za biblioteką, gdy kilkanaście stóp od nich rozległo się przeraźliwie miauczenie. Rudy kot jak zwykle pojawił się tam, gdzie nikt nie miał go ochoty zobaczyć.
James niemal jęknął ze zniecierpliwienia, ale w porę dostrzegł w ciemności twarz Syriusza. Black położył sobie palec na ustach, najwyraźniej uznał, że udawanie, że wcale ich tu nie ma to najlepszy pomysł na uniknięcie kłopotów.
- Co zobaczyłaś, kochana? - Czuły, troskliwy głos Filcha wydawał się równie dziwną rzeczą, co czułe słówka kierowane do kota, któremu bliżej było do futrzanej bestii, a nie ulubionego pupila.
Filch był już blisko światło z trzymanej przez niego latarni oświetliło miejsce, gdzie stali Syriusz i James, ale nie zobaczył tam nic podejrzanego, więc podszedł dalej, mówiąc do kota. Jego skrzekliwy głos jeszcze długo niósł się po korytarzu, zanim kompletnie zniknął w oddali.
- Uff, było blisko - odetchnął z ulgą James, gdy ruszyli w stronę przeciwną do Filcha.
- Zawsze jest blisko - wyszczerzył się Syriusz, a jego słowa spowodowały, że obydwaj zaśmiali się cicho.
Ruszyli ciemnym korytarzem, idąc bez słowa. Skręcili za posągiem uzbrojonego rycerza i skręcili w lewo, mijając kolejne miejsce w którym lubił czaić się Filch.
- Może zajdziemy jeszcze do kuchni? - zaproponował niespodziewanie James.
 Syriusz pokiwał głową. Pomysł był świetny, zwłaszcza że od kolacji minęło kilka godzin, do śniadania zostało ich jeszcze więcej, a oni mieli jeszcze kilka rzeczy do przećwiczenia. Zapowiadała się długa noc.
Przemknęli głównym korytarzem, skręcając tuż przed Wielką Salą. Przeszli następny korytarz i doszli do obrazu z narysowaną gruszką, którą połaskotali.Gdy otworzyły drwi do kuchni i przez chwilę obserwowali zapracowane skrzaty domów. Stworzenia zdawały się wypełniać każdy kąt pomieszczenia. Wszystkie były nieco do siebie podobne z olbrzymimi wyłupiastymi oczami i za dużymi uszami.
Syriusz chrząknął, a stojący najbliżej skrzat zapiszczał.
- Możemy dostać trochę jedzenia, Sprawku? - zapytał James skrzata, którego imię poznali kilka miesięcy temu. Od tamtej pory stali się stałymi bywalcami kuchni w Hogwarcie. Chociaż na pytanie Remusa, czy nie łatwiej najeść się podczas posiłków w Wielkiej Sali, zawsze przyznawali mu rację, potem i tak tutaj wracali.
- Oczywiście, oczywiście, panie Potter, panie Black! - Głos skrzata przypominał skrzeczenie wron, a jego dług nos niemal dotknął podłogi, gdy zaprezentował im swój szeroki ukłon.
Później gdy wychodzili z kuchni, mieli znacznie lepszy humor, co sprawiło, że droga do dormitorium wydawała im się znacznie krótsza niż zwykle. Skrzaty nie tylko ofiarowały im gorący posiłek, ale też zaopatrzyły ich w mnóstwo ciast i drobnych przekąsek, które teraz ledwo nieśli w rękach.
- Znalezienie drogi do kuchni to jedno z naszych największych osiągnięć - stwierdził James, gdy przeszli przez pusty pokój wspólny.
- Zdecydowanie zgadzam się z tym. To lepsze niż tajne przejście na trzecim piętrze albo opustoszała klasa na parterze - odpowiedział Syriusz, ostrożnie wchodząc po schodach z trzymaną przez siebie w rękach piramidką, na którą składały się skradzione z biblioteki książki i cały stos ciastek podarowanym im przez skrzaty.
Zastukali dwa razy do pierwszego dormitorium z napisem IV rok, czekając aż drzwi się otworzą. Stosunkowo niedawno zaczęli wymyślać rozmaite kody. I chociaż pewnie jeszcze niedawno wydawałoby im się to dziecinadą, teraz nie chcieli zaliczyć żadnej wpadki. Ryzykowali zbyt wiele, aby pozwolić sobie na zwyczajną głupotę.
- Wchodźcie - szepnął Peter, otwierając drzwi.
James i Syriusz szybko weszli. Ostrożnie zdjęli ciastka, a następnie zrzucili książki na łóżko stojące najbliżej drzwi. Pokręciwszy się chwilę pokoju, obydwaj usiedli na podłodze, chwytając po ciastku w dłoń.
- Widzę, że byliście w kuchni - bardziej stwierdził niż zapytał Remus i podrapał się po zadrapanym policzku, pamiątce po ostatniej pełni.
- Nie mogliśmy się oprzeć - wyznał Syriusz, podając Peterowi ciastko. Wyciągnął rękę w stronę Lupina, chciał mu dać następne, ale Remus tylko pokręcił głową, po czym spytał:
- Przynieśliście? Udało wam się?
- Oczywiście, że się udało - odpowiedział pewnym siebie tonem James, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z Syriuszem. - Niewiele brakowało, abyśmy mieli bliskie spotkanie z Filchem i jego kocicą, ale - zrobił dramatyczną pauzą - oczywiście udało nam się wyjść cało z opresji. Jak zawsze - dodał, zastanowiwszy się i wybuchnął śmiechem z Syriuszem i Peterem.
Twarz Remusa pozostała poważna, gdy po raz kolejny zapytał:
- Jesteście pewnie, że chcecie to robić?
Leżący na łóżku Peter, jęknął, połykając kolejne ciastko.
- Przecież mówiliśmy, że tak. Remusie, daj spokój.
- Będzie wspaniale.
Syriusz przytaknął, ale Remus nie wyglądał na przekonanego. James widział, że męczy go ta sytuacja. Od początku był sceptycznie nastawiony do ich planu, ale po ostatnich wydarzeniach niemal zdawał się chcieć ich powstrzymać. Z tym, że oni nie mieli zamiaru przestać. Nie dopóki osiągną sukces.
Od chwili gdy dowiedzieli się futerkowym problemie Remusa, nie ustawali w wysiłkach. Chcieli znaleźć sposób, aby móc z nim być, towarzyszyć mu w czasie pełni. Liczyli, że ich obecność mogłaby mu pomóc przetrwać ten ciężki okres, a zarazem z całych serc pragnęli wykorzystać niespotykaną dotąd szansę przeżycia nowych przygód.
To przywiodło ich do miejsca, które kojarzyło im się z nudą. Biblioteka na kilka miesięcy stała się ich domem. Czytali, przeglądali i coraz bardziej wątpili. Eliksiry, zaklęcia, dziwne rytuały - nic zdawało się nie pasować do tego, co chcieli osiągnąć.
W końcu wrócili do początków. Zwątpili, gdy zdali sobie sprawę, że zapomnieli o najprostszym sposobie. Animagia. Transmutacja idealnie odpowiadała ich potrzebom. Nie musieli do tego mieć żadnych składników na skomplikowane eliksiry, mogli sobie darować ćwiczenie zaklęć, które i tak  nie dawały rezultatów. Pozornie znaleźli sposób do czasu, gdy cała czwórka uświadomiła sobie, że jedynym mankamentem planu jest sama transmutacja. Żaden z nich dotychczas nie miał styczność z animagią.
Zaczęli ćwiczyć jeszcze w drugiej klasie, gdy zaczęły się zbliżać egzaminy. Pierwsze nieporadne próby kończyły się fiaskiem, gdy patrząc na siebie próbowali się skoncentrować. Śmiech zastępował namysł. W trzeciej klasie zaczęli powoli widzieć światełko w tunelu, gdy Syriusz transmutował swoją nogę. Teraz w czwartej byli bliżej sukcesu niż kiedykolwiek. Udawało im się zamienić niemal całe swoje ciało. Zmienić się. Ich pierwsze próby trwały krótko, ale niemal udawało się, sukces był na wyciągnięcie ręki. Albo tak przynajmniej chcieli myśleć do czasu, gdy kilka tygodni temu Peter miał problem z transmutowaniem swojego ogona.
Próbowali wszystkich znanych zaklęć w zaciszu swojego dormitorium, zanim poszli rano do pani Pomfrey. Zapytani, kto to zrobił Peterowi za sprawców wskazali bliżej sobie nieznanych Ślizgonów z wyższych lat. Peter wyzdrowiał w ciągu pięciu dni, ale Remus stanowczo zabronił im dalszych prób.
Syriusz i James znaleźli jednak sposób na przekonanie go. Zaproponowali mu, aby zapytał on McGonagall o jakieś książki o transmutacji. Syriusz i James wiedzieli, że gdyby oni spróbowali porozmawiać z nauczycielką cała sprawa wydawałaby się mocno podejrzana. Remusa jednak trudno było podejrzewać o cokolwiek złego, a jego największym wykroczeniem była przyjaźń z ich trójką.
Wygrali. Tego dnia mieli trzecią w tym tygodniu wycieczkę do biblioteki po książki o transmutacji ludzkiej. Z każdą kolejną wyprawą sięgali po te bardziej zaawansowane, chcieli wiedzieć jak najwięcej, zwłaszcza że Remusa widocznie uspokajał się, czytając o efektach, jakby miało dać mu to gwarancje, że nic nie stanie się ich trójce.
James wstał z łóżka i podszedł do Remusa, który stał teraz z niepewną miną na środku dormitorium.
- Nie próbuj więcej protestować. Nie damy się przekonać. Zamierzamy zostać animagiami, zostaniemy nimi. Sądzę zresztą, że zrobimy to szybciej niż ten kretyn Avery z Slytherinu skończy szkołę albo Smarkerus umyje włosy.
- Przyjaciele na zawsze - zironizował Syriusz, ale dziwnie łagodnym tonem pozbawionym buty, arogancji, z którą odnosił się do wszystkich.
- Pewnie, że przyjaciele - zgodził się Peter, uśmiechając szeroko.
James popatrzył na całą trójkę; wzruszonego Remusa, dziwnie cichego Syriusza i uśmiechniętego i uśmiechniętego Petera, po czym odezwał się:
- Nie ma w życiu nic cenniejszego niż przyjaźń. Mam nadzieję, że zawsze będziemy o tym pamiętać.

_______________________
W następnym kolejny rok, ale nie wiem, kiedy go dodam (chociaż już niemal gotowy).
Październik niemal minął, a ja mam wrażenie, że wciąż tkwię z głową w chmurach. Cóż, chyba najwyższa pora na powrót do rzeczywistości.

10 komentarzy:

  1. Tak, zdecydowanie.
    "Nie ma w życiu nic cennego niż przyjaźń" Piękne słowa które łączą chociaż na chwilę naszą dzielną czwórkę. Wspaniale jest o nich czytać. Ta historia naprawdę mi się podoba. Jedno z moich ulubionych opowiadań o Huncwotach. Muniette zdecydowanie mnie ujęłaś. No i oczywiście szkoda mi Remusa. Sama zauważyłam, że nie jest mu łatwo zwłaszcza teraz. Na szczęście przyjaźń jest silniejsza niż niejedna klątwa! Dla mnie rozdział z pięknym morałem. Czekam na ciąg dalszy i oczywiście zapraszam do siebie!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależało mi na zaakcentowanie, że przyjaźń znaczyła dla nich więcej niż cokolwiek innego (pomijając Petera). Cieszę się, jeśli mi się to udało ;)

      Usuń
  2. Ale ładne. Podobała mi się ta nocna eskapada. To było takie Huncwockie. Podoba mi sie to, ze nie zapomniałaś o ich szkolnych początkach i ze tak bardzo skupiłas się na wątku animacji; to wbrew pozorom oryginalne! Końcówka zas była idealna, James mnie ujął swoją dojrzałością w tym stwierdzeniu. Jedyne,co mi zgrzytnelo, to informacja w opisie prób przemiany:brzmiało to n tak, jakby te kilka miesięcy dotyczyło ostatniego okresu czasu i pozniej doszłam do wniosku,ze chyba o to Ci chodziło, ale ardzo mylące było nagle stwierdzenie,ze wszystko zaczęło się "jeszcze w drugiej klasie". Blogger nie informuje mnie o nowościach u Ciebie, stad opóźnienie. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym czasem to naprostuję, bo przyznam, że chronologia w opowiadaniach (i jej prowadzenie to moja pięta achillesowa ;D)
      Zależało mi na tej animagii, bo to część ich, część historii, która bez tego przecież nie potoczyłaby się tak samo.

      Usuń
  3. Ładnie przedstawiasz relacje między bohaterami, podobają mi się Twoje opisy i wartości, które przekazujesz w opku. Bohaterowie są dobrze wykreowani, tacy kanoniczni. Podoba mi się, że oddajesz w tym opku huncwocki charakter - np. ten nocny wypad, no i że pokazujesz też sam proces, gdy chłopcy dopiero uczą się bycia animagami. Ważne, że chłopcy wiedzą, że przyjaźń jest najważniejsza. :)

    Czekam na kolejne rozdziały i pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz ;) Chcę, aby postacie mimo wszystko pozostały sobą, zgodnie z kanonen, bo naczytałam się już zbyt wiele opek, gdzie tylko imiona i nazwiska łączyły postacie z bohaterami Rowling :P Tutaj chcę stworzyć coś, co miałoby niejako ręce i nogi, co mogłoby być realistyczne, a zarazem nie przytłaczające.

      Usuń
    2. No właśnie ja nigdy nie wiem, po co ludzie piszą opki, skoro postaci są inne. Ja rozumiem nagięcie charakteru pod wpływem wydarzeń, jakąś logiczną przemianę, no ale bez tego? Przecież to się kupy nie trzyma...
      Kiedy pojawi się jakiś news? :)

      Usuń
    3. Postaram sie dzisiaj dodac rozdzial, bo piatka od dawna czeka na swoja kolej w odpowiednim folderze :)

      Usuń
  4. Nadrobiłam dzisiaj oba rozdziały. W tym fanfiku jest coś ciepłego, rozczulającego i totalnie miło czytać o tym, jak przedstawiasz młodych Huncwotów, Lily i Severusa. Jak wyżej - uważam, że są bardzo kanoniczni. No i tak podczas czytania rozczulam się, uśmiecham, zachwycam z wizyty u Hagrida i trochę współczuję Sevowi (kiedyś bardziej bym mu współczuła, ale po odświeżeniu "Harry'ego Pottera" zdałam sobie sprawę, że go za bardzo idealizowałam), ale potem przychodzi ta świadomość, że wiadomo jak oni wszyscy skończyli. Wiem, że Lily nie pogodziła się z Petunią i mi przykro jeszcze bardziej przy tej rozmowie z Severusem. Wiem, że Peter, który jest całkiem sympatyczny, z jakiegoś powodu zostanie zdrajcą i cała szóstka umrze zbyt szybko... I Lily odda życie za syna (z wiekiem jej czyn wzrusza mnie coraz bardziej). Może dlatego tak długo nie zabierałam się za ff w czasach Huncwotów? Ale to nie zmienia faktu, że podczas czytania o Twoich Huncwotach i reszcie robi mi się tak cieplej na sercu. Ładnie to wszystko przedstawiasz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz ;) Staram się, aby byli kanoniczni, aby tkwiła w nich cząstka oryginały. Ogólnie to zgadzam, że historia tego pokolenia jest bardzo smutna, tragiczny koniec, ale gdy żyli robili, co mogli, by godnie przeżyć kolejne dni. Kochali, śmiali się i oddychali pełną piersią. Na tym na razie się skupię w opowiadanie. Potem będzie jeszcze czas na refleksję i łzy ;;)

      Usuń

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.