7 kwietnia 2017

Wszystko dla Lily: 6. Niespodzianka cz. I

1976
Lily, wstawaj.
Najpierw myślała, że to musi być sen. Nie miała siły otworzyć powiek. Dłonie zbyt mocno trzymały się poduszki. Chciała utonąć w cieple pościeli, przeżyć tak chociaż jeszcze kilka minut. Przycisnęła policzek do poduszki, gdy wołanie się powtórzyło.
Chciała je zignorować. Podnoszenie się, odkrycie przykrytego ramienia wydawało się czynnościami wymagającymi naprawdę zbyt wiele siły. Chciała jedynie spać. Teraz naprawdę żałowała, że wczoraj siedziała do późna w bibliotece i gdy wróciła wszystkie dziewczyny już smacznie spały w swoich łóżkach.

- Lily, obudź się.
Otworzyła na moment powieki, by zaraz je zamknąć. Rozgorączkowane głosy nie zamierzały jej jednak dać zasnąć, więc podniosła się, siadając na łóżku. Byłaby już w pełni obudzona, gdyby nie powieki, które wciąż opadały na dół. Potarła je więc palcami, niepewnie mrugając.
- Wszystkiego najlepszego!
- Sto lat, Lily!
Radosne okrzyki sprawiły, że całkiem oprzytomniała. Wokół jej łóżka stały Mary z Dorcas, radośnie się do niej szczerząc. McDonald trzymała w ręce niewielką babeczkę, w której tkwiąca świeczka miała zapewne być symbolem tortu urodzinowego. Meadowes machnęła różdżką, a na ciastku pojawił się niewielki płomyk.
Na ten widok Lily sama nie mogła opanować uśmiechu.
- Pomyśl życzenie - przypomniała Mary, podtykając Lily babeczkę pod nos.
Ta kiwnęła głową, zastanowiwszy się na moment. Zawahała się, żadne życzenie nie wydawało się wystarczająco dobre, aby je zmarnować w ten sposób, po czym zdmuchnęła świeczkę, przy akompaniamencie oklasków Mary, Dorcas i Marleny, której Lily wcześniej nie dostrzegła, bo siedziała na swoim łóżku patrząc na sytuację z uprzejmą miną.
Łóżko ich piątej wspólnego dormitorium, Allison, już nie było, o czym świadczyły odsłonięte zasłony i idealnie zaścielona pościel.
- Naprawdę bardzo mi miło, że o mnie pomyślałyście, ale...
- ...ale Lily Evans nie przepada za byciem w centrum wydarzeń - dokończyła Dorcas, wywracając oczami.
Lily spróbowała opanować uśmiech.
- Wszystkiego najlepszego, Lily - dodała Marlena, podchodząc bliżej. Przeczesała palcami długie, jasne włosy. - Teraz może zbierajmy się na śniadanie, bo pewnie solenizantka nie chciałaby się spóźnić na lekcje.
Lily zeskoczyła z łóżka, obiecując koleżankom, że się pospieszy i zniknęła w łazience. Odkręciła wodę, zapatrzywszy się w lustro. Wyglądała tak samo, jak wczoraj. Te same zbyt jaskrawe włosy i zarumienione policzki. Nadal z dziecięcą naiwnością przez moment wierzyła, że te urodziny naprawdę coś zmienią, że dostrzeże je, patrząc w lustro. Zaśmiała się z samej siebie.
Byłaby hipokrytka, gdyby nie poczuła się doceniona urodzinową pobudką współlokatorek. Może nie przyjaźniły się, ale czasami spędzały razem czas, pożyczały sobie notatki czy jadały razem posiłki. Rozpraszały samotność. Lily była im za to naprawdę wdzięczna. Zresztą, one pamiętały to, o czym ona sama zapomniała. A może chciała zapomnieć? Przygryzła od środka policzek, nie dopuszczając do siebie tej myśli.
Odkąd trafiła do Hogwartu, wszystkie urodziny wyglądały tak samo. Sowa przynosiła prezent od rodziców oraz długi list, w którym wyrażali ubolewanie, że nie mogę być razem i przesyłali nieszczere pozdrowienia od Petunii. Świat wydawał jej się piękniejszy, a w oczach błyszczała radość. Severus zawsze siedział obok niej i dawał jej prezent.
Podarunki od niego były czymś specjalnym. Nie takie, które dajesz nieznajomemu, któremu chcesz imponować. Nie, on, jakby czytał w jej myślach, bo zawsze dawał jej coś przemyślnego, niezbędnego, co sprawiało, że patrzyła na niego z podziwem. Ona miała zawsze zwiększy problem z prezentami dla niego.
Po lekcjach zaś zawsze wychodzili na długi spacer po szkolnych błoniach niezależnie od tego, w jaki dzień do wypadało. W urodziny Lily przestawały się na moment liczyć prace domowe czy niesprzyjająca pogoda. Wdychali mroźne, styczniowe powietrze. Śmiali się. Jeśli padał śnieg, pozwalali sobie na bitwę na bitwę na śnieżki. Gdy padał deszcz, ganiali się w deszczu.
- Lily, jesteś gotowa? - Dobiegł ją zza drzwi głos Mary.
- Już wychodzę - krzyknęła. Spojrzała ostatni raz w swoje odbicie. Musiała się wziąć w garść. Koniec z chowaniem się w przeszłości.
Kiedy piętnaście minut później wchodziły do Wielkiej Sali, humory im dopisywały. Zwykle milcząca Mary zaczęła trajkotać, a roześmiana Dorcas szła obok niej. Nawet zwykle nadąsana Marlena wydawała się tego dnia naprawdę miłą osobą. Lily nie wątpiła, że w tym przypadku niewiele miało to wspólnego z jej urodzinami, a znacznie więcej z tym, że był dzisiaj piątek. Pierwszy dzień weekendu zawsze wyciągał z ludzi najlepsze cechy.
Gdy doszły do stołu Gryfonów, Lily chciała usiąść z brzegu. Zwykle zajmowała to miejsce, chcąc uniknąć późniejszych tłumów i zamętu przy wychodzeniu z sali. Wszyscy się wtedy spieszyli, nikt nie zważał na podeptane stopy. Lily jednak wolała tego uniknąć, jeśli miała taką możliwość.
- Allison nas woła - stwierdziła Dorcas, odgarniając na ramiona długie włosy.
Lily też ją zobaczyła. Allison stała na środku i gestem wołała je do siebie. Lily zdusiła w sobie jęk, robiąc pierwszy krok do przodu.
- Strasznie przepraszam, że wyszłam dzisiaj tak wcześnie - zaczęła Allison. - Nie tak miało wyjść, ale i tak, Lily, wszystkiego najlepszego! - ostatnie słowa wykrzyczała tak głośno, że serce solenizantki zamarło.
Nie była nieśmiała. Nie, potrafiła powiedzieć swoje zdanie i dopominać się o to, co należało do niej. Niemniej jednak za wszelką cenę wolała unikać sytuacji, które wymagałyby psychicznego obnażania się. Powściągliwość zawsze wygrywała z ekshibicjonizmem swojego życia prywatnego.
- Dziękuję - odpowiedziała słabym głosem Lily w stronę oddalających się pleców Allison, która rzuciła szybko, że musi jeszcze z kimś porozmawiać przed pierwszą lekcją.
Rozejrzała się wokół i wtedy dostrzegła, że dziewczyny zajęły miejsca nieopodal. Jakby nie patrzeć, cztery miejsca koło siebie o tej porze były prawdziwą rzadkością. Lily zawahała się jeszcze na moment, ale uznała, że szczytem nieuprzejmości byłoby proszenie koleżanek o zmienienie miejsc, dlatego usiadła między Mary a Dorcas, obok której siedziała Marlena.
Zamierzała właśnie zacząć jeść, gdy ich dostrzegła i natychmiast pożałowała, że jednak nie nalegała na przeniesienie się na brzeg stołu. Siedzieli dokładnie naprzeciwko, dokładnie się jej przyglądając. Jednak oczy każdego z chłopców wyrażały co innego. Pomimo marnych ocen z wróżbiarstwa Lily była niemal pewna, że potrafiłaby zgadnąć, co działo się w ich głowach.
Petter Pettigrew przełykał ostatni kęs jajecznicy i zastanawiał się, co jest w niej tak pociągającego, czego nie mają innego dziewczyny, że James Potter od ponad roku nie ustawał w próbach zaproszenia jej do Hogsmeade i nie zrażały go jej odmowy. Nie potrafił jednak dostrzec nic wyjątkowego, patrząc na nią, więc pokręcił głową ze zdumieniem.
Siedzący obok niego Remus Lupin uśmiechał się współczująco, jakby wiedział, że Gryfonka nie przepada za takimi sytuacjami. On był jedynym z Huncwotów, którego Lily naprawdę polubiła. Potrafił rozmawiać, ale i wysłuchać. Miał jednak pewną wadę, o której czasami trudno było jej zapomnieć, jaką była przyjaźń z Potterem i Blackiem. Ta dwójka zdecydowanie nie pasowała do spokojnego Lupina, a mimo to stanowili nierozłączną całość, tworząc wraz z Peterem wyjątkowy kwartet.
Dalej rozpostarł się Syriusz Black, zawadiacko odgarniając przydługie czarne włosy. Lily usłyszała już wiele opinii od swoich koleżanek i rówieśniczek, że fryzura podkreśla szlachetne rysy jego twarzy. W jej opinii wyglądał jednak zwyczajnie głupio. On patrzył na nią inaczej. Nie było w jego oczach nic prócz irytacji. Wkurzała go jej sama obecność. Syriusz Black już dawno uznał uganianie się za jedną panną zbyt długo za rzecz niewartą jego cennego czasu, więc odmienne postępowanie najlepszego przyjaciela jedynie zwiększało jego irytację.
Na skraju przyjaciół, najdalej siedział i on. James Potter. Rękę położył na stole i oparł na dłoni swoją głowę. Jego rozwichrzone włosy błagałyby o grzebień, gdyby tylko mogły mówić. Okulary mu się przekrzywiły na lewą stronę, ale nie zwrócił na to uwagi. Nie spuszczał z niej wzroku, jakby bał się, że umknie mu jakiś szczegół jego wyglądu, ruchu.
- Witaj, Evans - powiedział Potter, nie spuszczając z niej wzroku. - Oczywiście również wszystkiego najlepszego, Evans!
W chwilach takich jak ta Lily zawsze zastanawiała się, co ją bardziej denerwuje - natrętny wzrok Pottera czy jego niewyparzona gęba.
- Sto lat, Evans - dodał Black zrezygnowanym tonem.
Czując na sobie jego oskarżycielski wzrok, Lily z trudem oparła się pokusie powiedzenia mu, żeby miał pretensje o tą całą szopkę do swojego przyjaciela idioty, a nie do niej, bo wcale nie zabiegała o jego atencję. Powstrzymała się jednak.
- Sto lat - powtórzył Peter, machając widelcem.
- Wszystkiego najlepszego, Lily - stwierdził Remus.
- Dziękuję za życzenia - odpowiedziała Lily, siląc się na uśmiech.
Zamierzała zająć się jedzeniem, gdy znowu rozległ się głos Pottera.
- Nie rozumiem tylko jednego, dlaczego ja nie wiedziałem, że ty masz dzisiaj urodziny, Evans?
Widelec zamarł w połowie drogi do jej ust.
Pierwsza śmiechem parsknęła Dorcas, a Huncwoci jej zawtórowali. Marlena mruknęła coś pod nosem, a Mary tylko pokręciła głową
- Nie wiem, kto niby miałby ci o tym powiedzieć. Poza tym to nie twoja sprawa.
- Nie moja?
Lily udała, że nie słyszy urażonego głosu Pottera. Nie zamierzała wdać się w kolejną słowną potyczkę. Do lekcji zostało raptem kilkanaście minut, a ona nie zamierzała iść na nie głodna, dlatego chwyciła za widelec.
- Wyjątkowo zgadzam się z Evans - wtrącił Black. - Codziennie jakaś nasza koleżanka obchodzi urodziny - machnął ręką wokół - a my nie jesteśmy tego świadomi.
Potter popatrzył na swojego przyjaciela, jakby ten nagle mu oświadczył, że nie cierpi qudditcha albo żałuje, że nie trafił do Slytherinu.
- Łapo, ale pomimo mojej ogromnej sympatii dla wszystkich naszych koleżanek zapominasz o małym szczególe. - James uśmiechnął się szeroko do siedzących naprzeciwko siebie Gryfonek. Mary spłonęła rumieńcem, Dorcas wciąż zerkała na Syriusza, a Marlena umknęła wzrokiem. Lily zaś nadal nieprzerwanie jadła. Zapewne zamierzała mu w ten sposób pokazać, że nic, co on powie, nie zrobi na niej wrażenia. - Dzisiaj obchodzi urodziny nasza wyjątkowa koleżanka, bo sama Evans.
- Co w tym tak wyjątkowego? - wtrącił Peter, wychylając się przed Remusa.
James zerknął kątem oka, czy Evans ich słucha.
- Może to, że w ten wyjątkowy dzień tak wyjątkowa dziewczyna zasługuje na wyjątkowy prezent?
- Mówiąc to, masz na myśli coś szczególnego? - spytała cierpko Marlena.
James uśmiechnął się szeroko. Poprawił spadające okulary i rozczochrał włosy, a Syriusz jęknął. Ten zawsze potrafił wyczuć, co siedzi jego w głowie, więc James nie był zaskoczony, że przyjaciel domyślił się jego intencji.
- Evans, czy w ten wyjątkowy dzień nie chciałabyś przeżyć nieco magii? To idealny dzień na spacer po błoniach w doborowym towarzystwie.... Nie przedłużając, Evans, może dzisiaj wreszcie umówisz się ze mną?
W głowie Lily słowa Jamesa zabrzmiały niczym krzyk. Rozejrzała się. Chciała dostrzec, czy wszyscy usłyszeli ten krzyk, ale większość uczniów spokojnie kończyła śniadanie, gdzieniegdzie rozbrzmiewały się rozmowy. Tym razem obyło się bez kompromitacji i późniejszych tłumaczeń dziewczynom zbyt głupim, aby zrozumieć, że nie każda uczennica Hogwartu marzy o randkowaniu z Jamesem Potterem. Uspokoiło ją to, lecz nie na tyle, aby zignorować jego słowa.
- Daruj sobie, Potter.
- Evans, zasługujesz na prezent urodzinowy. - James schylił się w stronę stołu.
Lily kątem oka dostrzegła wpatrzone w nich spojrzenia ich przyjaciół. Poczerwieniała, odkładając na bok widelec.
- Zamknij się, chociaż dzisiaj proszę - wycedziła lodowato, patrząc na niego z wściekłością w oczach. - Naprawdę chciałabym mieć spokój przynajmniej przez ten jeden dzień.
- Ale, Evans, to jest...
- Remusie, dokończyłeś już esej z transmutacji? - zapytała pospiesznie Lily, nie dając czasu Potterowi na dokończenie zdania. Chłopak zrobił smutną minę, ale ona nie zamierzała na to zwracać uwagi.
- Skończyłem wczoraj - odpowiedział Remus z uśmiechem. Rozbawienie na jego twarzy wyraźnie świadczyło o tym, że dostrzegł zmianę jej taktyki w stosunku do Jamesa.
- Szybko się z tym uwinąłeś - stwierdziła z podziwem Mary, gdy Lily i Dorcas zaczęły wstawać. - Idziecie z nami na lekcje?
- Nie.
- Tak.
Syriusz i James odpowiedzieli dokładnie w tym samym momencie. Spojrzeli na siebie z zaskoczeniem, po czym wybuchnęli śmiechem, przybijając piątki.
- Rogaczu, jest jeszcze mnóstwo czasu do lekcji - dodał Syriusz.
- Wolałbym się dzisiaj nie spóźnić - odpowiedział z naciskiem James, wciskając łokieć w brzuch Blacka, który z trudem powstrzymał jęk.
Obydwaj wiedzieli, że powód, dla którego Jamesowi zależało dzisiaj na punktualności stał z drugiej strony stołu miał rude, poplątane włosy, zielone oczy i nie znosił spóźnień. Rzadko udawało im się stykać z Evans na szkolnych korytarzach. Oni najczęściej wchodzili do sali równo z nauczycielem (albo nawet po nim), gdy Gryfonka przychodziła wcześniej, nie chcąc ryzykować spóźnienia.
Sytuacje takie, jak wspólne śniadanie też należały do rzadkości. Evans zwykle wstawała wcześniej i siadała z brzegu. James z resztą Huncwotów wolał zająć miejsce na środku, skąd miał dobry widok na otaczający go tłum.
Chociaż należeli do tego samego domu, nawet zajęcia pozalekcyjne mieli diametralnie różne. Lily Evans uczęszczała do mnóstwa niepotrzebnych i nudnych klubów, w których prowadzono dyskusje, czytano artykuły, poszerzając swoje zainteresowania. James nadal nie był w stanie zrozumieć, na co komu Klub Miłośników Transmutacji i wątpił, czy kiedykolwiek to się zmieni. Dla niego istniała tylko jedne zajęcie dodatkowe, które były warte jego uwagi - qudditch. Żałował, że Evans zupełnie tonie obchodziło, jakby naprawdę mógł kogoś nie interesować sport.
Jeśli zaś chodzi o ludzi, to nawet jeśli miewali wspólnych znajomych, rzadko kiedy spędzali z nimi wszyscy razem czas. James wiedział, że Evans przepada za Remusem, on też uwielbiał Lunatyka, ale nawet to nie skłoniło dziewczyny do próby poznania wszystkich Huncwotów w większym gronie. Podobnie sytuacja przedstawiała się z Dorcas i Marleną, które James uznałby za najbliższe koleżanki ze swojego rocznika. Często spędzały czas z nim i resztą Huncwotów. Razem się śmiali, wymieniali uwagi o nauczycielach, czy świętowali wygrane mecze qudditcha. Lily, chociaż mieszkała z Marleną i Dorcas, nigdy jednak w tym nie uczestniczyła, a co gorsze nic nie zapowiadało, aby miało to się wkrótce zmienić.
- Od teraz zawsze będziemy tak wcześnie wychodzić na lekcje? - spytał Peter, chwytając z patery jabłko, gdy reszta Huncwotów ruszyła za dziewczynami w kierunku wyjścia z sali.
- Na pewno nie byłoby w tym nic złego - odpowiedział Remus.
- Ale dobrego również nie - odciął się Syriusz, ciężko wzdychając.
Z lewej strony szły jakieś dziewczyny, do których puścił oczko. Wszystkie zachichotały, patrząc na niego z zachwytem.
- Szybciej, Łapo - jęknął James.
Zamierzał przyspieszyć, gdy dostrzegł skuloną postać również zmierzającą w kierunku wyjścia z sali. Od czarnowłosego chłopaka o haczykowatym nosie dzieliło ich teraz raptem kilka metrów. Snape patrzył na drzwi, nie spuszczając wzroku z rudych włosów Evans, które łatwo było wypatrzyć w tłumie.
Dłoń Jamesa powędrowała do różdżki. Nie, nie tędy droga, upomniał sam siebie. Nawet on musiał przyznać, że pojedynkowanie się w Wielkiej Sali w otoczeniu nauczycieli byłoby kompletną głupotą. W jego głowie pojawił się jednak inny pomysł. Zwolnił i poklepał Syriusza po ramieniu. Black spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- Łapo, piękny mamy dzień, prawda? - Mówił nieco głośniej niż była taka potrzeba przez co Black spojrzał na niego z zaskoczeniem. James skinął niemal niezauważalnie w lewą stronę.
- Taaaak, naprawdę piękny - odpowiedział z namysłem Black, gdy jego wzrok również wypatrzył Snape'a w gronie uczniów. Błyskawicznie pojął plan Jamesa, więcej słów nie było potrzebne.
- W dodatku śniadanie w takim towarzystwie...
Kątem oka dostrzegł, że Snape też ich wypatrzył w tłumie. Jego mina wskazywała, że wcale nie ucieszyło go to spotkanie. Już zamierzał się odwrócić i pójść w drugą stronę, ale James nie miał zamiaru na to pozwolić, więc dodał:
- Dawno się tak nie bawiłem. Evans jest naprawdę zabawna.
James z trudem opanował uśmiech na widok zaskoczonej miny Snape'a, który wyglądał, jakby zobaczył zjawę. Dopiero potem dostrzegł w jego dłoni niewielki pakunek zapakowany w ozdobny papier. W innych okolicznościach uznałby to za kolejny przejaw idiotyzmu Snape'a i co najwyżej zakpił z tego. Dzisiaj jednak zamierzał zachować większą ostrożność.
- Spędzimy dzisiaj cały dzień razem. Myślicie, że powinienem podarować jej biżuterię? -
 James powiedział te słowa jeszcze głośniej. Remus i Peter parsknęli śmiechem, jakby pomysł kupowania biżuterii dla Evans był czystą abstrakcją.
Potter jednak nie zwracał na to uwagi, przypatrując się Ślizgonowi, który poczerwieniał, zerkając na swój prezent. Cokolwiek zapakował we wzorzysty papier tego ranka, na pewno nie była to biżuteria. Sądząc z jego reakcji, James ocenił, że skutecznie udało mu się obniżyć nastrój Ślizgona i jego nadzieje na wręczenie prezentu solenizantce.
- Wynośmy się stąd - zarządził James, zaczynając lawirować miedzy uczniami.
Przepchnął się przed grupkę drugoklasistek, gdy dogoniła go reszta Huncwotów. Razem ruszyli w stronę sali do transmutacji.
- Myślicie, że co powinienem jej dać? - zapytał z niepokojem James, zawracając się ku przyjaciołom.
Dopiero teraz dotarło do niego, że cokolwiek nie kupił dla Evans Snape, pewnie byłoby to, coś przydatnego, co naprawdę by jej się przydało. Dziewczyna nie wyglądała na fankę biżuterii, więc wolał nie ryzykować kupowaniem błyskotek, jak wcześniej wkręcił Snape'a. Taki prezent pasowałby do każdej innej dziewczyny, ale nie do Evans, której zupełnie nie potrafił rozszyfrować W końcu gdyby było inaczej, już dawno temu przekonałby ją do siebie.
- Może słodycze? - zaproponował Peter.
- Na pewno lubi czytać - powiedział po chwili namysłu Remus. - Książki to bezpieczny prezent - dodał, co wywołało śmiech reszty Huncwotów.
- Lunatyku, naprawdę sądzisz, że danie Evans książki sprawi, że popatrzy na Rogacza, jak na chłopaka, a nie karalucha? - spytał powątpiewająco Peter.
- Książki odpadają - zaprzeczył Syriusz. Odgarnął czarne włosy z twarzy i uśmiechnął się do przechodzących nieopodal siódmoklasistek. Ich głosy chichot rozniósł się echem po korytarzu. - To musi być coś...
- ...wyjątkowego - dodał przygnębiony James.
- Może źle do tego podchodzimy - zastanowił się Syriusz.
- Co masz na myśli?
- Zamiast szukać prezentu, który pewnie i tak nie zadowoliłby panny wiecznie niezadowolonej, może lepiej zaskocz ją? Podaruj jej niezapomniane wspomnienie tych urodzin. Zróbmy przyjęcie-niespodziankę dla Evans.
- Nie - zaprotestował Remus.
- Tak - przytaknął Peter równocześnie.
James spojrzał na nich po kolei.
Nastał ten moment, gdy musiał podjąć decyzję. Żadna z opcji nie była jednak na tyle pewna, aby mógł się pozbyć wątpliwości. Z jednej strony Syriusz, naprawdę miał sporo doświadczenia z dziewczynami, nawet jeśli ograniczało się ono do poznania ich anatomii, wiedział, co się podoba kobietom. Skoro twierdził, że kobiety kochają niespodzianki musiało tkwić w tym ziarno prawdy.
Z drugiej jednak nie mógł się powstrzymać przed zerknięciem na zmęczoną twarz Lupina. Remus naprawdę dobrze dogadywał się z Evans. Umiał z nią rozmawiać, co budziło podziw Jamesa. Lunatyk więc także mógł mieć rację, skoro nie wydawał się przekonany do tego pomysłu.
- Co robimy? - spytał zniecierpliwiony Syriusz wyraźnie znudzony staniem przy klasie.
- Na razie zapraszam na lekcje, panie Black - odezwała się z boku profesor McGonagall. Kobieta poprawiła okulary. - Miło, że chociaż raz nie spóźniliście się na moją lekcję.
Weszli już do klasy, gdy James dostrzegł Evans w pierwszej ławce. Wróciło znajome łaskotanie w dole brzucha.
Szturchnął Syriusza.
- Robimy tę imprezę - mruknął cicho. - W końcu bez ryzyka nie ma zabawy.
___________________________
Prezent dla samej siebie z okazji 22. urodzin. 
Bez obietnic, bez żali i bez zbędnych słów.
Też czasem macie ochotę spakować plecak i uciec od problemów na Madagaskar?

1 komentarz:

  1. Ale dzieci z nich, wciąż. Zastanawia mnie, czy w momencie gdy James zrozumie, ze Lily naprawdę byłaby zadowolona z książki, ta nie zacnie myślec, ze ludzie, a nawet impreza , bywa byc fajna możliwością spędzenia wolnego czasu. Wiedziałam, ze Potter nie bedzie mógł sie powstrzymać przed wprowadzeniem pomysłu Syriusza w życie. Ciesze sie, ze Lily ma takie koleżanki, i mam nadsieje, ze zacznie sie z nimi przyjaźnić. Musiałaby im zaufać. W tym roku tez biegniesz dość szybko, nie spodziewałam sie, ze bedzie juz styczen. Zauwazylam, ze napisałaś "tonie" zamiast "to nie". Ponadto zdania "Na skraju przyjaciół, najdalej siedział i on. James Potter." Mnie rozwaliły. James na pewno nie siedział na skraju przyjaciół, jak cos-to stołu :D zycze Ci wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Czasem chce uciec na Madagaskar, choc bardziej dla przygody niz dla ucieczki samej w sobie :D zapraszam na nowy rozdział na Niezaleznosc i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.