Na lekcji transmutacji James zrobił niewiele postępy z planowaniem imprezy urodzinowej dla Evans. Czujne spojrzenie opiekunki Gryffindoru lądowało na nim za każdym razem, gdy zbliżał się na odległość łokcia Syriusza. Odsuwał się więc wtedy i obydwaj udawali, że fascynacja fretki w rosiczkę to rzecz zaiste godna ich uwagi.
Jeśli chodziło zaś o transmutację, to James wiedział, że wraz z resztą Huncwotów, już dawno wykroczyli poza program przewidziany przez Ministerstwo Magii. Eksperymentowanie w zaciszu swojego dormitorium niewątpliwie zabawniejszy sposób na praktykowanie czarów niż siedzenie w klasie pełnej sztywnych reguł.
Machnął różdżką, wychylając się do przodu. Lily Evans siedziała na środku pierwszej ławki. Jej rosiczka mogłaby stanowić przykład, jak powinna wyglądać ta roślina, dla wszystkich chcących pogłębiać swoją wiedzę z zakresu zielarstwa, ale mimo to dziewczyna nie wyglądała na zadowoloną z efektu, jakby dzisiejsza transmutacja była zupełną porażką. Perfekcjonistka Evans nie lubiła odpuszczać.
Nie miał w tej chwili nic pilnego do zrobienia, więc mógł przez chwilę na nią pogapić bez napotykania jej pełnego wyrzutu spojrzenia. Ze swojego miejsca, ostatniej ławki z lewej strony klasy, dostrzegał lewy profil i kawałek wyprostowanych pleców.
Rude włosy Evans sięgały teraz do połowy łopatek. Podcięła je miesiąc wcześniej w czasie przerwy świątecznej. Zauważył to od razu po powrocie do szkoły, czego nie omieszkał jej powiedzieć. Ona jednak potraktowała jego komplementy jak przytyki i zupełnie zignorowała dobre intencje.
Gdy pochylała się do przodu, włosy opadały jej na ramiona. James już dawno zauważył, że pukle kręciły się przy końcówkach, a wiedza ta stanowiła dla niego kolejny dowód, jak bardzo mocno zadurzony był w tej dziewczynie. Na Merlina, znał włosy Evans pewnie lepiej od niej samej!
Przechylił się nieco w ławce, chcąc zapewnić sobie jak najlepszy widok. Evans przygryzła dolną wargę. James widział, jak jej dłoń mocniej zacisnęła się na różdżce. Gdyby mógł zobaczyć całą jej twarz, pewnie dostrzegłby zmrużone zielone oczy i śmiesznie wykrzywiony nos, który zawsze marszczyła, gdy coś jej nie wychodziło.
Do końca lekcji James, nawet nie próbował skupić się na niczym innym poza obserwowaniem Evans. Dziewczyna wytrwale doskonaliła efekty swojej transmutacji. Szkoda tylko, że nie potrafiła lekko zmienić ruchu nadgarstka. James chętnie udzieliłby jej lekcji, ale wątpił, czy byłaby nimi zainteresowana.
- To wszystko na dzisiaj - zarządziła profesor McGonagall.
Wszyscy pospiesznie zaczęli zbierać swoje rzeczy. James zaczął poganiać Syriusza, chcąc uniknąć tłoku przy drzwiach, gdy opiekunka Gryfonów dodała:
- Panie Potter, proszę chwilę zaczekać.
Syriusz posłał mu współczujące spojrzenie, a James z trudem zdusił w sobie jęk. Nie miał nic przeciwko karom, pogadankom na temat właściwego zachowania czy zwyczajnych upomnieniach ze strony nauczycielki. Wiedział, że to odpowiednie reakcje na ich wybryki, z których nie zamierzał przestać być dumny.
Dzisiaj jednak nie miał czasu na słuchanie o tym, jak ważne są zasady i ich przestrzeganie dla kształtowania jego młodego charakteru. Zresztą, już dawno uznał, że sam potrafi odróżnić, co jest w życiu ważne i tego zamierzał przestrzegać.
- Słucham, pani profesor? - powiedział, podchodząc do biurka nauczycielki.
Kobieta zerknęła na niego zza szkieł swoich okularów i zaczęła przekładać leżące na biurku pracę. Znalazła tę należącą do niego i pokręciła głową.
Cholera, czyżby jego ostatni esej z trasmutacji był aż tak słaby? Nie mógł sobie przypomnieć pisania, ale czy to był wystarczający powód do...
- Panie Potter, rozumiem, że jest pan ostatnio rozkojarzony. Rozumiem, że w młodym wieku trudno sobie poradzić z własnymi emocjami. Nie powinien to być jednak powód, aby opuszczać się w nauce - zaczęła łagodnie McGonagall, a James poczuł ciepło na policzkach. Zdradzieckie rumieńce pojawiły się, gdy zrozumiał, że nauczycielka w łagodny sposób próbuje zmobilizować go do nauki, zamiast spędzania lekcji na gapieniu się na plecy Evans.
On też chciałby przestać. Naprawdę wolałby żartować z Syriuszem, kpić ze Smarkerusa albo przefarbować kocicę Filcha na zielono (ostatnim razem udało im się zmienić jej kolor na biały) i udawać, że Evans wcale nie siedzi gdzieś obok. Już dawno pogodził się jednak z tym, że to wcale nie zależy od jego nastawienia czy chęci. Wciąż się na nią gapił. I nie miał pojęcia, jak przestać.
- Doceniam troskę, pani profesor - odchrząknął - ale ten stan będzie trwał, dopóki... Dopóki nie wygram. Jestem pewien, że Evans jeszcze przed końcem szkoły doceni moje rozliczne zalety.
Profesor McGonagall wyglądała na bardzo zaskoczoną jego bezpośredniością. Cóż, mogliby sobie w takim razie podać dłonie, bo James zaskoczył samego siebie, mówiąc o Evans. Przez chwilę żałował, że nie skłamał, albo chociaż nie udał, że nie wie, o co chodzi. Trudno, powinien się już przyzwyczaić, że zwykle mówił, a potem myślał.
- Hm, panie Potter, prosiłabym w takim razie o poprawienie tej pracy. Zacznie pan dzisiaj w moim gabinecie po zajęciach.
James z trudem powstrzymał jęk rozpaczy, gdy wpadł mu do głowy szalony pomysł, w którym niegodziwość mieszała się z brawurą, wprost idealny dla niego.
- Mam dzisiaj ostatni dzień kary u profesora Durry'ego, a potem trening qudditcha, bo chce, żebyśmy dobrze wypadli w czwartkowym meczu - wyrzucił z siebie na jednym tchu. Opuścił wzrok, aby poprawić okulary. Przesunął je na nasadę nosa.
Nie chciał patrzeć w czujne oczy nauczycielki. Czuł się jak ostatnia świnia, okłamując ją, ale nie czuł się na siłach, aby szukać innego rozwiązania. Dobrze chociaż, że nadchodzący mecz Gryfonów był prawdą i naprawdę powinni ćwiczyć. Jutro zarządzę trening, obiecał sobie w myślach James. Naprawdę nie chciał tego przegrać.
W ciszy, która zapadła James przez moment zastanowił się, czy nauczycielka uwierzyła w jego kłamstwo. Nie myślał o konsekwencjach. W tej chwili bardziej zajmowało go, co się stanie, jeśli przez kłamstwo bezpowrotnie straci dzisiejszy dzień. Nie chciał zmarnować urodzin Evans.
- W takim razie w poniedziałek ustalimy inny termin, panie Potter - powiedziała po chwili nauczycielka. - Nie zamierzam jednak tak łatwo panu odpuścić, panie Potter. Proszę się do mnie zgłosić w poniedziałek po lekcjach.
James pokiwał głową, pospiesznie wychodząc z sali, gdzie czekali na niego Huncwoci. Remus stał z otwartą książką w dłoni, a Syriusz podrzucał swoją różdżkę, czemu z zachwytem przyglądał się Peter.
- Chodźmy - zarządził Potter, czując, że czas jest teraz zbyt cenny, aby go marnować na pogawędki. - Mamy mnóstwo rzeczy do zrobienia dzisiaj.
- Czyli jednak impreza - mruknął zrezygnowany Remus.
- Tak, Lunatyku, bo jednak Łapa najwięcej z nas czterech wie o kobietach - odpowiedział pogodnie James, wzruszając ramionami.
Lupin nie wyglądał jednak na przekonanego.
- Gdybym był hazardzistą, założyłbym się z tobą, Łapo, o galeona, że przez twój pomysł Lily tylko się zdenerwuje.
- Przyjmuję - odpowiedział poważnie Syriusz, wyciągając dłoń.
James z trudem powstrzymał chęć walnięcia obydwóch w te ich puste łby. Syriusza za tak typowe dla niego chojractwo i Remusa, który powinien jednak nieco uwierzyć w moc przyjęcia urodzinowego Evans.
- Kończcie z tym - wtrącił Peter, klaszcząc w dłonie. - James pewnie wolałby, abyśmy się pospieszyli.
Na następnej lekcji rozdzielili zadania, chcąc wyrobić się do wieczora. Pewnie każdy inny zrezygnowałby z szalonego pomysłu przygotowania przyjęcia urodzinowego w ciągu jednego dnia, ale nie oni! Huncwoci uwielbiali wyzwania i nawet jeśli Remus nie wydawał się przekonany początkowo, entuzjazmu reszty był zaraźliwy.
Peter miał za zadanie udać się do kuchni. Mieli nadzieję, że skrzaty domowe pomogą im załatwić jakieś przekąski. Chociaż wydawało się to kiepskim pomysłem, a przy tym proszeniem o kłopoty, oni wiedzieli, że to się może udać. Zamierzali impertynencko wykorzystać żarliwą chęć pomocy skrzatów domowych.
Syriusz obiecał rozpowiedzieć o zbliżającej się imprezie ludziom należącym do ich domu, by nikt nie poczuł się wieczorem zobowiązany do zawiadomienia opiekunki o zabawie w wieży Gryffindoru. Uznali, że najlepiej będzie mówić o urodzinach Evans jako o głównym punkcie wydarzenia, tylko tym, którzy nie pobiegliby z tym od razu do samej zainteresowanej. Reszta miała sądzić, że chodzi o zwykłe świętowanie rozpoczynającego się weekendu i przedmeczowe odstresowanie się.
Remus obiecał zająć się dekoracjami, chociaż nie był z tego powodu zadowolony. Syriusz nawet śmiało wysunął przypuszczenie, czy on przypadkiem nie boi się narazić Evans, czemu Lupin nie zaprzeczył. On zwykle bywał przeciwny najlepszym pomysłom. Reszta Huncwotów nigdy mu tego jednak nie wypominała, bo gdy przystępowali do ich realizacji zawsze stał przy ich boku.
James sobie za zadanie wyznaczył Hogsmeade, gdzie zamierzali się udać z Syriuszem po obiedzie. Zamierzał kupić wyjątkowy prezent dla Evans, taki, który naprawdę by doceniła, który pokazałby wszystko. Początkowo zamierzał się wybrać do miasteczka sam.
- Zostawisz mnie tu? - spytał jednak z niedowierzaniem Syriusz, dla którego przetrwanie lekcji bez Jamesa wydawało się torturą. Razem urywali się z zajęć, chodzili na wagary i odnajdywali tajne przejścia, dlatego nie rozumiał, czemu teraz ma go ominąć cała zabawa.
James ustąpił. Przemyślawszy sprawę, uznał wręcz, że to dobry pomysł. Syriusz sprawnie zajmie się napojami, bo chociaż wszyscy młodzi uwielbiali kremowe piwo, wątpili, czy uczniowie ostatniej klasy chętnie po nie sięgną. Wcale jednak bynajmniej nie chodziło o upijanie się, jak na to krzywo patrzyło wielu dorosłym, którzy nie rozumieli, że wraz z wiekiem często zmienia się koncepcja pojęcia dobrej zabawy.
Tymczasem on sam w tym czasie będzie mógł znaleźć ten idealny prezent. Na razie nie miał żadnych pomysłów. Liczył na szczęście, które rzadko go opuszczało.
Gdy więc kilka godzin później James stał w zupełnie odmiennym pokoju wspólnym Gryfonów, miał tylko nadzieję, że fart tego wieczoru go nie opuści.
Impreza powoli się rozkręcała, a on rozglądał się wokół, próbując efekty włożonej pracy.
- Wszystko ładnie wyszło.
To nie było pytanie. Peter stwierdzał prosty fakt, a James poczuł przemożoną ochotę uściskania go. Glizdogon czasami naprawdę wiedział, jak dowartościować człowieka. To była właśnie jedna z takich chwil.
W ciągu ostatnich kilku godzin dokonali kilku zmian w pokoju wspólnym. Przesunęli siedzenia pod ścianę. Na prowizorycznym stoliku zorganizowali bufet, na który składały się przysmaki z kuchni i słodycze zakupione tego popołudnia w Miodowym Królestwie. Syriusz ustawił szklanki, za którymi wcześniej ułożyli butelki.
Nad kominkiem w powietrzu lśniły litery, które układały się w jakże wymowny napis - Wszystkiego najlepszego, Lily Evans! Cały napis stanowił koncepcję pośrednią, bo James nie wyobrażał sobie braku akcentu dekoracji urodzinowych, czegoś, co wyraźnie pokazałoby Evans, że zorganizował to wszystko z myślą niej. Remus stworzył więc Wszystkiego najlepszego, Lily! Nie spotkało się to jednak z aprobatą Syriusza, który uznał to za żart. Evans dla niego pozostawała Evans. Nie rozumiał potrzeby bycia uprzejmym, dla kogoś tylko dlatego, że ten ma urodziny. Ostatecznie stanęło więc na Wszystkiego najlepszego, Lily Evans!, co dla Jamesa brzmiało całkiem racjonalnie. Miał skrytą nadzieję, że solenizantka też tak o tym pomyśli.
- Jeszcze trochę i pośniemy tu z nudów - mruknął Syriusz, któremu humoru nie poprawiły nawet dziewczyny, które machały do niego z rogu.
James nie zwrócił jednak na to uwagi, zwracając się do Mary:
- Jesteś pewna, że niczego się nie domyśliła?
Dziewczyna poczerwieniała. Wiedziała, że dla nich, Jamesa czy Syriusza, była zapewne tak podobna do innych dziewczyn w Hogwarcie ze swoimi ciemnymi włosami i szarymi oczami, że niemal przezroczysta. Pewnie dlatego tak peszyło ją ich towarzystwo tych chłopaków.
- Na pewno - odpowiedziała Mary, odzyskując panowanie nad sobą. - Nie wiem tylko, czy to był dobry pomysł.
- Dlaczego? - spytał szybko James.
- Chyba jednak wygram galeona - parsknął Remus, podchodząc do nich i rzucając Syriuszowi rozbawione spojrzenie.
- Lily nie lubi, gdy się pozbawia ją możliwości wyboru - stwierdziła Mary.
- Ale ja nic takiego nie zrobiłem! - zaprzeczył James.
- Pomyśl pozytywnie - wtrąciła Marlena, unosząc szklankę. Patrzyła na swoje paznokcie, a i tak wszyscy z nich wiedzieli, że mówi wyłącznie do Jamesa. - Raczej bardziej cię nie może znienawidzić.
Naprawdę zachęcająca perspektywa, przemknęło przez głowę Jamesa, który miał ochotę odciąć się Marlenie. Nie zrobił tego jednak. Dzisiaj nie zamierzał skupiać się na żadnej innej dziewczynie, tylko na Evans.
- Idą! - pisnął Peter, który dostał jakże ważne zadanie obserwowania korytarza prowadzącego do wieży Gryfonów. Dorcas miała lada moment przyprowadzić Evans z biblioteki, gdzie rudowłosa zaszyła się na całe popołudnie, tłumacząc się nawałem nauki.
- Naprawdę mam dużo nauki... - James wszędzie rozpoznałby ten głos, w którym Evans potrafiła zawrzeć jednocześnie wszystkie cechy swojej osobowości.
- Odstresujesz się, zamiast wypłakiwać sobie oczy w bibliotece - przekonywała Dorcas,gdy przechodziły przez dziurę w portrecie.
Meadowes przeszła pierwsza i skinęła Jamesowi głową, chwytając Evans za rękę. Pociągnęła ją do przodu i nim Lily zdążyła się zorientować stała na środku pokoju wspólnego.
- Wszystkiego najlepszego!
- Sto lat!
Lily nie do końca zorientowała się, co się właściwie dzieje, gdy Dorcas beztrosko wypchnęła ją na środek. Zewsząd otoczyły ją ciekawskie spojrzenia Gryfonów z ostatnich roczników. Życzenia nie przestawały napływać, jakby składanie jej powinszowań było obowiązkowym elementem tej dziwnej imprezy.
- Raz jeszcze wszystkiego najlepszego - mruknęła jakaś wysoka Gryfonka, a Lily niepewnie odsunęła się, nie chcąc utonąć w kolejnym uścisku.
Popatrzył wprost i wtedy to dostrzegła. Duże litery unosiły się w powietrzu, jakby falując. Świeciły. Ich jasny blask niemal płonął, a ostre krawędzie dodawały wyrazistości. Gdyby była spokojna, pewnie doceniałby ten fajny odłamek magii, której piękno lubiła doceniać w rzeczach z pozoru zwyczajnych. Teraz jednak potrafiła się skupić jedynie na tym, co tworzyły te litery. Wszystkiego najlepszego, Lily Evans!
- Kto... - zaczęła, ale nie musiała szukać winnego.
Stał tuż pod tym demonstracyjnym napisem z tym głupkowatym uśmieszkiem, który nie opuszczał go, kiedy pokazywał, jaki to jest wspaniały. Widywała go w czasie każdego meczu qudditcha. Gdy ktoś mówił, że Huncowci są niemożliwi i Hogwart nigdy nie doczeka się godnych siebie następców. Albo gdy podejmował kolejną, z góry skazaną na niepowodzenie, próbę zaproszenia jej na randkę. Nie chciała jednak tego widzieć w dniu swoich urodzin.
Popatrzyła na znajdujących się obok niego ludzi. Reszta Huncwotów stała najbliżej. Cóż, mogłaby mieć żal co najwyżej Remusa, skoro jej kontakt z Blackiem i Pettigrew był wręcz minimalny. Mary też tam stała z niepokojem wypisanym na jej zwykle spokojnej twarzy. Nawet Marlena, która patrzyła na to wszystko z satysfakcją, jakby spodziewała się takiego obrotu zdarzeń.
- Wszystkiego najlepszego, Evans - powiedział Potter, zbliżając się ku niej.
- Żartujesz? - spytała słabym głosem, próbując nie dać się ogarniającej ją słabości.
Zacisnęła palce tak mocno, że czuła ostre krawędzie paznokci wbijające się jej w skórę.
- Czy ja mówię niewyraźnie? Czy moje kolejne odmowy w ogóle nie trafiły do twojego napuszonego łba?
Potter udał jednak, że nie słyszy jej podniesionego głosu, coraz większej liczby zaciekawionych spojrzeń zwróconych w ich kierunku. Spokojnie wyciągnął w jej kierunku niewielkie pudełko.
Lily machinalnie wzięła je, zanim zdążyła się zastanowić, jak można zinterpretować jej ruch. Otworzyła pudełko i zamknęła, zanim jej mózg na dobre zapoznał się z jego zawartością. Biżuteria niewątpliwie była piękna, nawet jeśli kształt poroża wydawał się nieco dziwaczny, zupełnie niezrozumiały. Widok naszyjnika sprawił jednocześnie, że wróciła jej trzeźwość umysłu.
- Nic mnie to nie obchodzi. - Oddała pudełko zaskoczonemu Potterowi. Jego zdziwienie sprawiło jej przewrotną satysfakcję. - Ty mnie nic mnie nie obchodzisz i żadne prezenty tego nie zmienią! Tandetne przyjęcie też niczego nie poprawi.
- To przyjęcie jest dla ciebie - wytłumaczył Potter.
- Nie prosiłam o nie! Nie chciałabym tego i wiedziałbyś o tym, gdybyś mnie poznał! - krzyknęła Lily.
Jej głos odbił się echem po pokoju wspólnym. Teraz niemal wszyscy na nich patrzyli. Nie trzeba było być ciekawskim, aby nie chcieć przegapić okazji do zobaczenia, jak Evans kolejny raz spławia Pottera.
- W ogóle nic od ciebie nie chcę, nigdy nie chciałam...
- Evans, uspokój się.
Potter położył jej rękę na ramieniu, ale strząsnęła się, wzdrygając się przed jego dotykiem.
- Nie uspokoję się, dopóki nie dasz mi spokoju. Odczep się ode mnie.
Twarz Pottera zrobiła się kredowobiała. Szybko się jednak opanował, a na jego twarzy pojawiła się zawziętość.
- Nie dam ci spokoju, Evans - wycedził, wskazując na nią palcem. - Proś o cokolwiek innego.
Lily zaśmiała się gorzko.
- Problem w tym, że ja nic innego od ciebie nie chcę i nigdy nie będę chciała.
Evans wybiegła na schody prowadzące do dormitorium dziewcząt, zanim James zdążył wymyślić jakąkolwiek odpowiedź. Patrzył na miejsce, gdzie zniknęła, zastanawiając się, jak znowu mógł ponieść porażkę.
Rozejrzał się wokół i dopiero teraz dostrzegł wpatrzone w siebie spojrzenia Nikt nic nie mówił, jakby wszyscy bali się przerwać zapadłą ciszę.
- Ludzie, bawmy się - zarządził w pewnym momencie Syriusz, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom Jamesa. Łapa był najlepszy w odczytywaniu jego nastrojów i wiedział, czego mu potrzeba.
Teraz, gdy okazało się, że reakcja Evans była inna od tej, którą przewidywał, poczuł gorzki smak porażki. Kolejne fiasko na niekończącej się liście starań. Czyżby to był niejako jakiś znak, że powinien przestać próbować?
Nie, to już dawno temu przestało być opcją.
- W porządku, Rogaczu? - spytał Syriusz, stając obok niego. Podał przyjacielowi jedną z trzymanych szklanek.
- Będzie dobrze - odpowiedział James, biorąc szklankę. - Będziemy się dzisiaj bawić..
- A co z Evans? - Syriusz wyraźnie starał się, aby w jego głosie nie zabrzmiał, choćby cień niepokoju.
James wzruszył ramionami.
- Evans zajmę się jutro. Skoro ona nie chce mnie dzisiaj znać, to i ja o niej na jeden wieczór zapomnę.
***
Severus urodziny Lily zaznaczył w kalendarzu już dawno, chociaż wcale nie musiał. Nie potrzebował robić tego z tego powodu, że uważał ten dzień za niewart swojej uwagi, czasu czy marnowania atramentu. Było wprost przeciwnie.
Uważał ten dzień za absolutnie wyjątkowy. Co roku miał wrażenie, że gdy nadchodził koniec stycznia cały świat ogarniała magia. Ludzie wydawali się milsi, Hogwart przytulniejszy, a lekcje nie tak męczące. Urodziny Lily zdawały się mieć w sobie własną magię.
Sam nie wiedział, po co zaznaczył to w kalendarzu. Zastanawiał się nad tym od rana, gdy dostrzegł kartkę, której gładką biel szpeciło jego koślawe pismo. Nie chciał zapomnieć? Pragnął cierpienia, patrząc na kalendarz? Chciał widzieć, co sam zniszczył? Nie mógł się zdecydować na żadną z możliwości.
Siedem miesięcy. Straszliwe siedem miesięcy.
Tyle czasu nie rozmawiali ze sobą i Severus powoli tracił nadzieję na zmianę tego stanu rzeczy. Przed... Przed epizodem na błoniach nigdy się nie pokłócili, jeśli nie liczyć tej głupiej sprzeczki o Petunię przed Hogwartem.
Potem zapadła między nimi idealna harmonia. Zgadzali się w pół słowa. Kończyli za siebie zdania. Lubili te same rzeczy. Obydwoje trzy razy obracali piwo kremowe, zanim brali pierwszy łyk. Nienawidzili mrużenia oczu, gdy trzeba było wyjść z mroku w stronę światła. Nie przepadali za historią magii, ale uwielbiali eliksiry.
Uzupełniali się nawzajem, a on wszystko popsuł. Wyrzuty sumienia gryzły go od środka. Schudł, ubrania leżały na nim teraz gorzej niż kiedykolwiek. Z natury był blady, ale teraz przypominał bardziej inferiusa niż człowieka. Czuł, że umiera od środka.
Początkowo myślał, że da jej czas, a ona wszystko przemyśli. Przemyśli i wybaczy, mówił sobie, nie dopuszczając innej możliwości. Nie widział swojej przyszłości bez niej. Niemożliwe, aby ona czuła inaczej, prawda?
Skończył się jednak piąty rok i przyszły wakacje, które też spędzili zupełnie osobno. Dostrzegł ją kiedyś na mieście, ale przeszła na drugą stronę ulicy. Nie było w tym niczego ostentacyjnego, żadnego triumfu, jakby była z siebie dumna. Nie, ona przed nim uciekła, a zielone oczy wolały obejrzeć każdą dziurę w chodniku Surrey niż spotkać się z jego tęczówkami.
Wtedy uświadomił sobie, że nic nie zostało wybaczone. Tysiące napisanych listów spłonęło nim zostało wysłanych. Jeśli wcześniej łudził się, że ma odwagę prosić ją o drugą szansę, tamtego dnia ją utracił.
Aż do dzisiaj, dnia jej urodzin, które on nawet zaznaczył w kalendarzu, jakby umysł mógł go zawieść. Nie zawiódł. Pamiętał. Wiedział, że zawsze będzie pamiętał i styczeń na zawsze miał należeć do Lily. Nie mógłby zapomnieć, nie jej. Nie potrafiłby.
Gdy wstał tego dnia, odżyła w nim dawno zagubiona nadzieja. Może akurat dzisiaj nastał ten dzień? Minione siedem miesięcy wydawało się złym snem, a urodziny Lily świętem nadziei. Dotychczas wszystkie jej urodziny w Hogwarcie spędzali razem.
Na dnie jego duszy tliła się iskierka naiwności, że ta tradycja dla niej też coś znaczyła, że będzie chciała powrotu do tego. Lily lubiła rytuały. Nie przepadała za zmianami. Skoro coś się sprawdzało, po co było to zmieniać?
Powtarzał to sobie do pory śniadania, gdy pojawiła się w Wielkiej Sali w towarzystwie dziewczyn ze swojego dormitorium. Już wtedy domyślił się, że ich obecność nie zwiastuje nic dobrego. Przez nie Lily usiadła dokładnie naprzeciwko Pottera. Nie przesiadła się, co w oczach Snape'a wyglądało jak zdrada. Dlaczego tam została?
Późniejsze słowa Pottera zaś były niczym zaklęcia, którymi jego ślizgońskie serce dostało. Lily. Urodziny. I Potter pośród tego wszystkiego bliżej niej teraz niż kiedykolwiek. Severus nie mógłby go bardziej nienawidzić, nawet gdyby chciał. Potter schrzanił jego szanse na pogodzenie się z Lily.
Severus zacisnął palce na zapakowanym prezencie, który zaczynał nieprzyjemnie ciążyć w jego dłoni. Popatrzył na jezioro, usiłując nie myśleć, że stoi raptem kilka kroków od miejsca, gdzie nazwał ją szlamą.
Był naiwny. Oszukiwał samego siebie, żyjąc nadzieją, która umarła siedem miesięcy temu.
Lily miała wiele zalet. Była odważna i niczego się nie bała. Potrafiła dostrzec dobro w każdym człowieku. Nigdy się nie spóźniała. Potrafiłaby rozśmieszyć nawet głaz i nawet trolla nauczyć ważyć eliksir rozśmieszający. Miała dobre serce, a za jej uśmiech Severus oddałby duszę (serce już dawno stracił na jej rzecz). Lily była idealna.
Ona go nie okłamała. On sam siebie oszukiwał. Pamiętał jej słowa. Powiedziała jasno, że nie chce mieć z nim nic wspólnego. Nie mówiła nic o wybaczeniu, potrzebie czasu czy przyszłości. Był idiotą, który widział to, co chciał widzieć.
Zamachnął się i wyrzucił pakunek, który z głośnym pluskiem wpadł do jeziora.
Nie dało mu to ulgi, wręcz przeciwnie - ból powrócił ze zdwojoną siłą, gdy walnął w drzewo.
______________________________________________-
Podobało mi sir w tym rozdziale to, ze pokazałaś zachowanie obu chłopakow którzy sa zakochani w Lily na jej urodziny. I wlasciwie trudno powiedzieć, którego bardziej mi żal (choc w ogole nie rozumiem, dlaczego Snape walnął w jakies drzewo na końcu). Potter naprawdę sie stara i choc jest wciąż niesamowicie wręcz dziecinny, to siła jego uczucia nie jest. Tzn mozna wlasciwie jinterpetowac to jako upór, ale jednak az tak to trudno byc upartym bez odpowiedniej motywacji. Bez uczucia nie rozmawiałby tak z McGonagall. Szkoda, ze Lily nie wierzy w prawdziwość tych emocji, bo jestem pewna, ze nie wierzy. A co do Severusa... wlasciwie szkoda, ze nie spróbował dać Lily tego prezentu. Moze to by cos zmieniło. Szkoda. Naprawdę.
OdpowiedzUsuńCiesze se bardzo, ze wróciłaś :) mam nadzieje, ze na długo :) zapraszam Cie na Niezaleznosc i pozdrawiam .
Cześć! Dopiero trafiłam na to opowiadanie i właśnie skończyłam czytać. Historia oczywiście mi się podoba. Wybrałaś pisanie po jednym rozdziale z każdej klasy - z jednej strony fajnie, bo ujmujesz tylko te ważne i ciekawe wątki. Nie ma dłużyzny i mniej ciekawych postaci pobocznych. Z drugiej strony jest to trochę przelecenie jak wicher przez tą szkołę. Aż by się czasem chciało, żeby coś było mocniej rozwinięte, a nie potraktowane pobieżnie. A co do bohaterów - bardzo podobają mi się kreacje, nie przesadzasz w żadną stronę. Widać, że piszesz lekko i z wprawą. Bardzo miło czyta się te rozdziały. Na pewno zostanę, by dalej śledzić tą historię, tym bardziej, że zapowiada się opisywanie losów po ukończeniu szkoły, co zawsze bardzo mnie interesuje (i co z resztą sama robię). Dziś tylko zasygnalizowałam swoją tu obecność, a więcej na temat tego, co sądzę o postaciach i wydarzeniach zawrę w komentarzach pod kolejnymi rozdziałami.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne wpisy i pozdrawiam serdecznie, a w wolnej chwili zapraszam do mnie na opowiadanie o pierwszym składzie Zakonu Feniksa.
Drama
zawszeoddanizawszesilni.wordpress.com
Czekam i czekam na kolejną część, a tu nic :(
OdpowiedzUsuńJak Ci idzie pisanie ?
Pamiętam jeszcze czasy, kiedy mając 12-13 lat zaczynałam swoją przygodę z Harrym, Hogwartem i wszelkiego rodzaju opowiadaniami. Później, nawet sama nie wiem kiedy, zaczęłam się interesować milionem innych rzeczy, a to wszystko odstawiłam w kąt.
OdpowiedzUsuńTeraz, mając 18 lat szukam starych perełek, opowiadań, które kiedyś tak bardzo kochałam. Właśnie przed chwilą skończyłam od nowa 'Brzydulę w Hogwarcie' i siedzę cała we łzach. Przypomniały mi się wszystkie piękne chwile, na nowo zżyłam się z postaciami i co chyba najważniejsze - zakochałam po raz drugi. Później chciałam sprawdzić, czy nadal coś piszesz. I jakie to szczęście, że ten ostatni wpis jest jeszcze w miarę 'świeży'. Trochę to nieskładne, bo jestem cała w emocjach, ale chcę przekazać jedno - NIGDY nie przestawaj pisać. Wiem, że od tamtego czasu zmieniło się wiele, jesteś prawdopodobnie już dorosła, ale ja też dorosłam razem z tobą i wróciłam, a czuję, jakby to był powrót do domu po długiej podróży.
Na pewno przeczytam wszystkie inne historie, wyrzucam sobie, że nie zrobiłam tego jeszcze kilka lat temu, ale oczywiście to nadrobię.
Piszę ten komentarz, żebyś wiedziała, że takie 'duchy' z przeszłości nadal tutaj zaglądają i czekają z nadzieją na coś nowego. Świat Pottera jest magiczny i oddziałuje, mimo upływu lat na każdego z nas. Mam nadzieję, że komentarz do ciebie dotrze i chociaż na chwilę wywoła uśmiech.
Pozdrawiam, W.
Bardzo dziękuję za komentarz <3 <3 <3
UsuńCóż, teraz ja siedzę i płaczę, czytając Twój komentarz, gdy niespodziewanie postanowiłam zajrzeć na bloga po seansie HP. Masz rację, że wiele się zmieniło w moim życiu i... Na pewno jeszcze bardziej się zmieni, ale nadal chcę wierzyć w magię tego bloga, pisać i sprawiać ludziom radość swoim pisaniem. Twój na nowo mi to uświadomił za co bardzo dziękuję.
i to jest najważniejsze! lecę czytać nowy rozdział <3 W.
Usuń