Wiesz co zrobiłaś?
Marlena odwróciła się od okna, patrząc na Jamesa, który z głośnym trzaskiem zatrzasnął drzwi. Byli sami w dormitorium Huncwotów. Wydawać by się mogło, że to idealna okazja. Byli młodzi, byli samotni. Mogli wszystko, nie bacząc na żadne ograniczenia, dlaczego więc stali w miejscu? Dlaczego nie podszedł bliżej? Dlaczego marszczył gniewnie brwi, zamiast posyłać jej powłóczyste spojrzenia?
- Pytam, czy wiesz co zrobiłaś? - powtórzył James, a Marlena z trudem powstrzymała chęć westchnięcia.
Gdy James przed ostatnią lekcją spytał, czy ma czas, bez wahania powiedziała, że tak. Kiwnął wtedy głową i zniknął razem z Syriuszem, by piętnaście minut temu skinąć do niej głową w Pokoju Wspólnym na znak, że jest gotowa.
Posłała więc znaczące spojrzenie Dorcas, która mrugnęła do niej i poszła za Jamesem do pustego dormitorium Huncwotów. Pozornie wszystko szło zgodnie z jej oczekiwaniami, a jednak miała wrażenie, że sytuacja wymyka się spod jej kontroli.
James stał za daleko. Nie uśmiechał się. Patrzył na nią bezlitośnie. Jego oczekiwania w stosunku do tego spotkania musiały się różnić od jej. Gdyby myśleliby o tym samym, jej bluzka już dawno leżałaby na podłodze. Szyby zaparowałyby od ich przyspieszonych oddechów.
- Czego chcesz? Przyprowadziłeś mnie tutaj, aby ze mną porozmawiać? - spytała Marlena. Rozczarowała samą siebie, słysząc we własnych słowach niedowierzanie. Nie tak to miało wyglądać. Nie chciała wypaść tak żałośnie.
- Liczyłaś na coś innego? - odpowiedział pytaniem James.
Nie odpowiedziała. Znowu odwróciła się w stronę okna, przygryzając dolną wargę. Nic nie szło zgodnie z jej oczekiwaniami.
- Marleno. - Stanął koło niej, położył rękę na jej ramieniu.
- Ty naprawdę chcesz się tak bawić?
- Ty naprawdę myślałaś, że tak po prostu to zostawię?! - krzyknął. Jego głos odbił się echem od ścian pokoju.
Czuła ciepło jego dotyku. Słyszała jego nierówny oddech. Odwróciła się w jego stronę, nie mogąc znieść więcej niepewności.
- Marly, wiesz, dlaczego tak mnie to zabolało? - spytał jedwabistym tonem. Jego przesunęła się z jej ramienia na podbródek, który zaczął delikatnie gładzić. - Bo myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Jesteśmy przyjaciółmi - powiedziała z naciskiem.
On jednak się tylko zaśmiał.
- Gdy wczoraj w Hogsmeade wymyśliłaś wyzwanie dla Evans, nie zachowałaś się jak moja przyjaciółka. Wiedziałaś, że mnie to zaboli.
Jego słowa rozzłościły ją. Odrzuciła jego rękę.
- James, nie rozumiem...
- Nie rozumiesz? Sprawię, że zaraz zrozumiesz.
Nim zdążyła powiedzieć, że nic z tego nie rozumie, pocałował ją. Zaskoczył ją tym totalnie. Tak długo na to czekała, tak bardzo pragnęła, a jednak nie czuła, aby to było właściwe. Brakowało w tym uczucia, emocji.
Spojrzała w oczy Jamesa, które teraz znajdowały się tak niewiarygodnie blisko jej. Ich wargi wciąż się stykały, więc dlaczego żadne z nich nie spuściło powiek? Co to miało tak naprawdę znaczyć?
Odsunęła się, odrywając od jego ust i popychając chłopaka.
- Co to miało być? - zapytała ostro.
Dotknęła swoich opuchniętych ust, próbując zapanować nad mętlikiem w głowie. Wszystko się coraz bardziej komplikowało.
- James, wytłumacz się...
Nie wydawał się poruszony jej ponagleniami. Zrobił krok do tyłu, opierając się o parapet. Włożył ręce do kieszeni i popatrzył na nią wyzywająco.
- Co do cholery było?
- To czego chciałaś.
- Nie, nie chciałam tego...
- Nie chciałaś tego? - powtórzył głucho. - Dziwne, bo miałem wrażenie, że ciągle o to żebrzesz... Patrzyłaś na mnie oczekując wszystkiego, czego nie mogłem ci dać. I wepchnęłaś Evans w łapy przypadkowego kolesia, byleby nas tylko rozdzielić.
Marlena z wrażenia przysiadła na najbliższym łóżku. Westchnęła cicho, nie chcąc dać się ponieść emocjom i nie wykrzyczeć, że to wcale nie tak i James nie ma racji. Powiedziałaby, jak bardzo źle wszystko zrozumiał.
Gdy kilka miesięcy temu spojrzała na niego, dostrzegła kogoś zupełnie innego. Nagle przestał być chłopakiem, który idiotycznie targa sobie włosy, za dużo gada o quddditchu, który jest dosłownie wszędzie. Stał się tym chłopakiem, chłopakiem, który sprawia, że jej serce zaczęło bić szybciej.
Usiłowała z tym walczyć. Mówiła sobie, że James to tylko przyjaciel. Nawet ona sama potrafiła dostrzec bezsensowność tego wszystkiego. Dostrzegała to, a mimo to walka z własnymi uczuciami była z góry skazana na porażkę. To właśnie doprowadziło ją tutaj.
- Nie obchodzi mnie, co robisz z Evans - prychnęła, zaciskając dłonie w pięści.
- I bardzo dobrze, bo to nie jest twoja sprawa!
- Ciekawe, James, bo brzmisz zupełnie, jakby was coś łączyło, a wydaje mi się, że Evans ma na ten temat zupełnie innego zdanie...
- Marly, radziłbym ci zamilknąć w tym momencie - warknął James, wcelowując w nią palec. - Nie mieszaj się do spraw, które się nie dotyczą.
- Ciebie też nie!
- Niby co powinienem więc robić? Stać i patrzeć, jak pchasz Evans w ramiona jakiegoś idioty, bo myślisz, że to da nam szansę? To się nigdy nie stanie. Nigdy. Nie pozwolę na to - powtórzył, poprawiając okulary.
Odwróciła się od niego, chcąc uciec. Oparła się o kolumienkę łóżka. Nie powinien dostrzec jej łez, trzęsących się dłoni i szoku na twarzy. Nagle wszystko się rozsypało. Starannie budowany zamek z piasku oczekiwań runął, a ona nic nie mogła zrobić.
Mogła?
Nic nie przychodziło jej do głowy.
- Wszystko źle zrozumiałeś - powiedziała cicho. Odchrząknęła, chcąc się pozbyć wyraźnie słyszalnego bólu w swoim głosie. - To wcale nie tak. Nie kocham cię....
Zadrżała, czując jego dłoń na swoim ramieniu. Miała nadzieję, że on tego nie zauważył.
- Marleno - zaczął, używając jej pełnego imienia, a nie zdrobnienia, jakby chciała nadawać więcej powagi swoim słowom - jesteś dla mnie ważna. Cholera, kocham cię jak siostrę. Zależy mi na tobie. Musisz tylko zrozumieć, że ja i ty... Że my... To się nie zdarzy. Dla mnie liczy się tylko ona - urwał, jakby powiedział za dużo. Może faktycznie tak było?
- To dlaczego na urodzinach Evans całowałeś się z kimś innym? Skoro spotykasz się z innymi, dlaczego to nie mogę być ja?
Odwróciła się w jego stronę; Nienawidziła błagania w swoim głosie, oczu pełnych łez. Upokorzenie przybierało na sile, a ona żebrała o miłość niczym bezdomne zwierzę.
James przeczesał palcami włosy, wzdychając cicho. Poprawił okulary, które zsunęły mu się na sam czubek nosa.
- Nie jestem idealny. Jestem tylko człowiekiem. Popełniam błędy, ale tobie nie pozwolę stać się jednym z nich, dlatego nic się nie może wydarzyć między nami.
***
Dorcas wydawało się, że tak musi wyglądać niebo. Leżała na kanapie w Pokoju Wspólnym z nogami przewieszonymi przez oparcie mebla. Słyszała wokół siebie szmer rozmów. Rozkoszowała się tą chwilą. A najbardziej tym, że jej głowa spoczywała na kolanach Syriusza Blacka, który czule gładził ją po włosach.
Za każdym razem gdy ich spojrzenia się stykały, tonęła w jego czarnych oczach. Teraz znowu to się stało. Uśmiechnął się do niej, a ona poczuła, że jej serce zamiera, by po chwili zacząć bić szybciej. Jedno uderzenie... Dwa uderzenia... Przy trzecim uderzeniu serca Dorcas, znowu zerknęła na niego ukradkiem.
Teraz jednak patrzył inaczej. Jego ciemne oczy wpatrywały się w kogoś na wprost niej z widoczną niechęcią. Dorcas nie uważała się za przesadnie bystrą, czy błyskotliwą, a mimo to wiedziała, o kogo chodzi. Syriusz zawsze dobrze maskował swoje uczucia, chyba że chodziło o jego niechęć do Lily, która stała teraz raptem kilka metrów dalej.
Dorcas podniosła się z kolan Syriusza. Westchnęła, widząc, że chwila bezpowrotnie minęła.
- Ślicznie wyglądasz - powiedziała w kierunku Lily.
Rudowłosa dziewczyna zaczerwieniła się, jej ręce przestały wygładzać materiał spódnicy.
- Dziękuję.
- Naprawdę idziesz na randkę z tym idiotą z pubu? - spytał z niedowierzaniem w głosie Syriusz.
Dorcas wcisnęła mu łokieć w brzuch, chcąc pokazać, jak bardzo niestosowna była ta uwaga, ale nawet nie zwrócił na to uwagi.
- Dlaczego niby nie powinnam iść? Jest jakiś powód, dla którego nie powinnam pójść na tę randkę?
- Znam całkiem dobry powód. Ma czarne włosy, okulary i jakże czarujące imię James - odparł sarkastycznie Syriusz.
Wstał i popatrzył z niechęcią na Lily, której dłonie zacisnęły się w pięści.
- Moje randki nie są czymś, co dotyczy Pottera - warknęła Lily, zbliżając się do Syriusza. - Będę się umawiać, z kim mam ochotę, a jemu nic do tego.
- Jak zwykle grasz trudną do zdobycia, Evans - zaśmiał się Syriusz.
- Lepsze to niż bycie... - zaczęła Lily. Na jej policzkach pojawiły się ciemne plamy. Pokręciła gwałtownie głową, jej rude włosy zatańczyły wokół twarzy. - Nie, nie warto nawet kończyć dla ciebie zdania, Black. Jesteście siebie warci z Potterem.
Lily wybiegła z pokoju, a Dorcas dopiero teraz zdała sobie sprawę z panującej ciszy. Hogwart mógł być szkołą magii, miejscem, gdzie różdżki wytyczały możliwości, a niemożliwe stawało się codziennością. Uczniowie jednak pozostawali żądnymi sensacji nastolatkami, którzy podążali za sensacją. To właśnie teraz widziała w ich oczach Dorcas.
Przez moment wahała się, czy powinna coś powiedzieć, ale Syriusz ją wyprzedził, głośno pytając
- Nie macie nic ciekawszego do roboty?
Dorcas opadła z powrotem na kanapę, gdy wszyscy nad wyraz szybko wrócili do swoich zajęć, dostrzegając, że nie staną się gapiami kolejnego skandalu. Syriusz rozglądał się przez chwilę po Pokoju Wspólnym, by po chwili usiąść obok niej.
- Ona nic nie rozumie - powiedział, prychając.
- Może ty nic nie rozumiesz, Łapo? - spytała nieco złośliwie Dorcas.
Black posłał jej ostre spojrzenie tak odmienne od tego, jak zwykle na nią patrzył.
- O co ci chodzi?
Z trudem powstrzymała westchnienie, odnajdując jego dłoń. Pogładziła wierzch jego zaciśniętej dłoni. Syriusz miał piękne dłonie - szczupłe, o długich palcach. Szkoda tylko, że najczęściej zaciskał je mocno w pięści, chowając je przed światem.
Spojrzała na niego z boku, zastanawiając się, co powinna powiedzieć. Komuś innemu jak Marlenie, Remusowi czy Jamesowi powiedziałaby wprost - nie wtrącając się w nie swoje sprawy. W stosunku do Syriusza nie potrafiła się jednak wysilić na taką śmiałość.
Nie była w nim zakochana, co do tego nie miała wątpliwości. Nie zachowywała się jak James w stosunku do Lily. Brakowało w tym nadskakiwania, udawania i jakiejś takiej głupiej czułości. Nie czuła też motylków w brzuchu. To nie było to.
A jednak nie chciała powiedzieć mu teraz wprost powiedzieć, że jego zachowanie w stosunku do Lily jest co najmniej pozbawione sensu. Nie miał prawa wtrącać się w to, z kim się spotyka rudowłosa dziewczyna. Kierując się logiką, uzasadnione wydawałoby się więc powiedzenie mu, że to nie jego sprawa.
Odczep się, Łapo?
Powtórzyła to w myślach trzy razy, zanim pokręciła głową. Nie mogła tego powiedzieć. Nie powinna tego powiedzieć. Zbyt mocno zależało jej na jego akceptacji. Nie chciała, aby ktoś tak dumny jak on poczuł się urażony. To nie wydawało się właściwe.
- Dorcas, dobrze się czujesz? - Syriusz zamachał jej dłonią przed oczami. Zamrugała gwałtownie, zaczynając się śmiać.
- Tak, Syriuszu, ze mną dobrze, ale z tobą najwyraźniej nie.
- Znowu zaczynamy...
- Nie przerywaj mi - pouczyła go, ciągnąc za włosy. Jęknął teatralnie, ale po chwili faktycznie umilkł. - Wiesz, dlaczego tak dobrze się dogadujemy?
Syriusz potarł dłonią swoje czoło. Nasuwało mu się na myśl kilka odpowiedzi, ale wiedział, że żadna z nich nie przypadnie Dorcas do gustu, dlatego też milczał. Doświadczenia z płcią przeciwną nauczyły go, że powiedzieć mniej to zdecydowanie lepiej niż więcej.
- Na pewno masz jakieś pomysły - zasugerowała Dorcas, przysuwając się do niego bliżej.
Syriusz poczuł zapach jej perfum, gdy długie włosy dziewczyny połaskotały jego policzek. Nachylił się, aby ją pocałować, ale ona zdecydowanie pokręciła głową.
- Myślę, że cię lubię. Nawet bardzo - powiedział Syriusz, czując, że nie uniknie przesłuchania. Popatrzył na swoje dłonie. Mówienie o uczuciach sprawiało mu równie dużą satysfakcję, co przesiadywanie na historii magii. Sekundy życia tracone na rzeczy równie przydatne, co nauka latania dla trolli.
- Bardzo, nawet nie liczyłam na takie wyznanie - odpowiedziała Dorcas. - Teraz pora na kolejne pytanie. Dlaczego tak bardzo nie lubisz Lily?
- Dlaczego sądzisz, że jej nie lubię? - odpowiedział pytaniem, wplatając palce w jej włosy. Nawinął sobie jedno pasmo na palec.
- Syriuszu... - Nachylił się nieco, wyraźnie chcąc kontynuować temat, ale palce chłopaka odnalazły jej kark, delikatnie go pocierając.
- Dorcas, gra skończona. Kończymy z pytaniami, dobrze?
Wiedziała, że mogłaby dalej naciskać. Próbować go przekonać do Lily. Mówić, że zachowuje się irracjonalnie i apelować do pokładów jego zdrowego rozsądku, nawet jeśli musiałyby być to naprawdę głęboko ukryte zasoby. Wolała jednak nie wypróbowywać jego cierpliwości. Zbyt mocno się bała tego, co się stanie, gdy mu jej zabraknie.
Kiwnęła więc głową, zbliżając swoją twarz do jego.
Nagle wszystko straciło na znaczeniu.
***
Na pewno zaraz przyjdzie.
Powiedziała sobie to w myślach po raz trzeci. Zerknęła na zegarek. Wskazówka nie zdążyła zrobić nawet pół obrotu odkąd to ostatnio zrobiła. Pokręciła lekko nadgarstkiem, jakby miało to przyspieszyć działanie zegarka i jakby jego winą było spóźnienie chłopaka, na którego czekała. Na pewno zaraz przyjdzie, powiedziała w myślach po raz czwarty. Z trudem powstrzymała się od kolejnego zerknięcia na zegarek, dlatego splotła ręce za plecami, rozglądając się wokół.
Odkąd umówiła się na spacer z Jasonem, przeżyła cały ocean emocji. Początkowo idea z randką, jako wynikiem głupiej zabawy wydawała jej się niedorzeczna, żeby nie powiedzieć bezdennie głupia. Brakowało jej w tym logiki, harmonii i jakiegokolwiek planu. Takie rzeczy mogli robić idioci pokroju Blacka i Pottera, ale ona...?
Potem jednak pomyślała inaczej. Jason był miły, przystojny i bardzo uprzejmy. Miał też czarujący uśmiech i bardzo dobre oceny z transmutacji. Widywała go często w bibliotece i nie wydawał się zbyt wielkim entuzjastą qudditcha. Jason miał naprawdę dużo zalet. Wszystko to sprawiło, że nagle perspektywa randki przestała być zobowiązaniem. Stała się nieoczekiwaną możliwością. Pozwoliła, by ją to ucieszyło, napełniło podekscytowaniem i wszystkimi pozytywnymi emocjami, na które tak rzadko sobie pozwalała.
- Przykro mi.
Pisnęła cicho, robiąc krok do tyłu. Pogrążona we własnych rozmyśleniach straciła z kontakt rzeczywistością i przegapiła pojawienie się Jasona. Uśmiechnęła się do niego.
- Nic się nie stało - powiedziała pogodnie. - Dopiero przed chwilą przyszłam.
On jednak się nie uśmiechnął.Wydawał się czymś mocno zafrasowany. Zerknął na coś ponad jej ramieniem i odkaszlnął.
- Coś się stało?
- Nic... Ja po prostu nie mogę się spotkać - powiedział na jednym tchu, przenosząc wzrok na niebo.
- Coś się stało? Nie, ja po prostu nie mogę...
- Dlaczego? Co się stało? Czy coś się zmieniło?
- Lily, proszę nie naciskaj - powiedział cicho Jason, po raz pierwszy odkąd przyszedł wpatrując się w jej twarz. - To po prostu chyba nie nasz czas, nie nasze okoliczności. Przykro mi.
Odszedł nim zdążyła zapytać, jakie okoliczności miał na myśli, co mogło być ważniejsze, co właściwie mogło się zmienić. Podrapała się po policzku, z zaskoczeniem czując, że jest on mokry. Musiała się uspokoić. Czuła, że cała drży.
Odwróciła się w stronę zamku, próbując się zmusić do pójścia w jego stronę, gdy usłyszała z szelest z lewej strony. Zerknęła w stronę krzaków rosnących z tamtej strony, które niespodziewanie się poruszyły. Przez gęste zarośla nie była w stanie powiedzieć, kto się w nich ukrył.
- Kto tam jest? - zapytała głośno, wyciągając różdżkę. - Jeśli nie odpowiesz w ciągu pięciu sekund, to wtedy...
- Już wychodzę! Nie używaj zaklęć!
Cienki głosik wyraźnie przestraszonego Petera był jedną z ostatnich rzeczy, jakich spodziewała się Lily. Zaskoczyło ją to na tyle, że stała bez słowa, zanim Pettigrew zdołał się wyplątać z krzaków i otrzepać ubranie z liści.
- Co tutaj robiłeś?
- Miałem sprawę do zała...
- Peter!
Chłopak skulił się pod jej bacznym spojrzeniem. Cholernie nienawidził tego evansowskiego spojrzenia, które przewiercało go na wylot. Nie rozumiał, jak James mógł widzieć w niej cokolwiek pociągającego.Wydawała mu się bardziej podobna do McGonagall niż dziewczyn, które mogą się podobać chłopakom.
Przełknął nerwowo ślinę. Ta sytuacja w ogóle mu się nie podobała. Od początku wiedział, że coś pójdzie nie tak, ale oczywiście James jak zwykle go nie posłuchał i stwierdził, że komplikacje są dla cykorów. Peter rozumiał, dlaczego przyjacielowi tak bardzo zależało na zniszczenie jakiejkolwiek szansy na randkę Evans, nie był tylko pewien, dlaczego ten plan musiał obejmować jego siedzenie w krzakach, które teraz wszystko zniszczyło.
- Peter, czekam.
Kolejne ostre spojrzenie. Znowu przełknął ślinę. James, wybacz mi, rozgrzeszył się w myślach.
- Miałem tutaj tylko przyjść, żeby się upewnić, że rozmowa poszła dobrze i ten Puchon zrozumiał, że nie ma u ciebie szans.
- Co masz na myśli, mówią, żeby zrozumiał, że nie ma u mnie szans? - zapytał ostrym tonem.
- Zapewne rozumiesz - prychnął Peter, na chwilę odzyskując pewność siebie. - Nie trzeba być geniusze, aby to zrozumieć.
- To widać jestem idiotką, bo chcę to usłyszeć!
- Porozmawialiśmy sobie z Jasonem.
- My? - wycedziła Lily.
W jej głowie zaczęły się rodzić pewne myśli, których nie potrafiła zabić. Jesteś paranoiczką, napomniała się w myślach, gdy Peter potwierdził najgorsze jej przypuszczenia:
- Ja i reszta Huncwotów.
Liczyłam na to, że ktoś „zainterweniuje” w sprawke tej randki z Jasonem i jestem zadowolona z tego powodu :)
OdpowiedzUsuńHmm... jakoś ciężko mi zrozumieć Marlenę. Nie dziwię się, że właśnie tak postrzega Jamesa i myśli, że się w nim zakochała, ale jednocześnie sama zauważyła, że ten pocałunek wydawał się niewłaściwy, wiec jestem ciekawa „czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie” 😁
Syriusz nielubiący, wręcz zniechęcony do Evans to zdecydowanie coś rzadko spotykane w fanfikach. Jestem bardzo ciekawa tej relacji, czy sobie trochę odpuszczą, czy ich dalsza znajomość będzie oparta na wspólnej niechęci :)
Czekam na kolejny rozdział :)
Pozdrawiam serdecznie,
SBlackLady
http://kociol-pelen-amortencji.blogspot.com