3 lipca 2012

Rozdział VII: Didn't we


This time we almost made the pieces fit, didn't we?
This time we almost some sense of it, didn't we?
This time I have the answer right here in my hand,
Then I touched it, and it has turned to sand.
This time we almost sang the song in tune, didn't we?
This time we almost made it to the moon, didn't we?
This time, we almost made (almost made) a poem rhyme
And this time we almost made that long hard climb.
Didn't we almost make it this time... this time.
Lily Luna Potter zawsze uważała się za naprawdę wyrozumiałą osobę. Taką, która nigdy się nikogo nie ,,czepia" bez powodu. Bo przecież chyba taka właśnie była prawda? Czyż nie? Tolerowała swoich braci, kuzynki i kuzynów. Nie mówiła nawet nic na temat swoich niezbyt rozgarniętych rodziców, a to było jej zdaniem bardzo trudne. Jednak obok pewnych rzeczy po prostu nie potrafiła przejść obojętnie. Spojrzała z nieskrywaną wrogością na stojącą schodek niżej starszą, czarnowłosą Gryfonkę. Poirytowana dziewczyna patrzyła na pannę Potter z nieskrywaną wyższością.
- Musisz tak głośno wchodzić po schodach? - spytała Lily, marszcząc brwi w nadziei, że dzięki temu będzie wyglądać jeszcze bardziej groźnie.
- To ty uważaj jak chodzisz, smarkulo - warknęła dziewczyna, próbując przejść, Lily jednak tylko pokręciła głową ze złośliwym błyskiem w oku. Wyraźnie nie miała nic przeciwko słownej potyczce ze starszą od siebie dziewczyną na schodach prowadzących do dormitorium dziewcząt o piątej rano.
- Trzeba było ciszej wchodzić...
- Daj mi spokój! Po prostu się przesuń!
- Chciałabyś...
- Co tu się dzieje ? - spytała jakaś dziewczyna, schodząc po ostrożnie po schodach i wiążąc pasek szlafroka. Lily ze zmarszczonymi brwiami zwróciła się ku przybyłej, w której rozpoznała tą jak jej tam... W każdym razie to ona przekazała dzisiaj jej wiadomość o szlabanie. Zaraz, czyż ona nie była prefektem?
- Cześć! - powiedziała wylewnie Lily, patrząc na koleżankę Rose. - Cześć... - zaczęła, szukając w pamięci właściwego imienia.
- Rena - podsunęła jej łagodnie dziewczyna, mocniej obwiązując się szlafrokiem.
- Właśnie. Rena - powiedziała Lily, energicznie kiwając głową. Chciała sprawiać wrażenie osoby, która wie, o czym mówi, bo przecież chyba właśnie taka była prawda. A zresztą Rose zawsze się to udawało... - Ona - wskazała palcem na dziewczynę, z którą przed chwilą się kłóciła - włóczy się po nocach. Chyba kompletnie nie zdaje sobie sprawy, że tu, w Hogwarcie, obowiązuje cisza nocna. Na twoim miejscu będąc prefektem...
- Mała odsuń się! - warknęła poirytowana dziewczyna, próbując przejść, ale Lily przesuwając się uniemożliwiła jej to. Spojrzała na Renę wyczekująco. - Do jasnej cholery! Zrób coś tej małej, bo normalna to ona nie jest. Zaczepia spokojnych ludzi i wychodzi z dormitorium, gdy wszyscy jeszcze śpią. A teraz zajmij ją czymś, bo normalni ludzie o tej porze jeszcze śpią....
- To znaczy, że ty nie jesteś normalna?
- Odczep się!
- To może wytłumaczysz mi, czemu dopiero teraz wracasz do dormitorium?
- To nie twoja sprawa, gównia...
- Ona mnie obraża! - krzyknęła z oburzeniem w głosie Lily, wyginając usta w podkówkę. Spojrzała na Renę wyczekująco, lecz ta tylko zacisnęła wargi. - Trzeba coś z tym zrobić...
Zirytowana dziewczyna, odepchnęła Lily i szybkim krokiem weszła po schodach, aby zniknąć w korytarzu. Chwilę później dobiegł stamtąd głośny trzask zamykanych drzwi. Lily spojrzała na Serenę z wyrzutem i wolnym krokiem zeszła do Pokoju Wspólnego. Panna Wilson rozejrzała się, lecz nikogo nie dostrzegła, wszyscy spali, co znaczyło, że sama musi sobie poradzić z Lily Luną Potter. Westchnęła cichutko i poszła na dziewczynką. W Pokoju Wspólnym mimo później pory nadal płonął ogień, nadając pomieszczeniu przytulny wygląd. Rena usiadła na fotelu obok trzynastolatki, która wyraźnie nie wyglądała na zadowoloną.
- Dlaczego to zrobiłaś? - spytała z oburzeniem w głosie, patrząc na Renę wrogo. - Jak mogłaś jej tak po prostu odpuścić! To doprawdy niemoralnie i nieetyczne. Prefekci ta nie robią. - podkreśliła, wydymając usta. Według Sereny wyglądała zupełnie jak Rose, tak samo gniewnie i mrocznie, choć wiedziała, że nigdy nie powie tego żadnej z nich. Mogła sobie wyobrazić ich reakcje.
- Ale ty także byłaś poza dormitorium - orzekła łagodnie. W odpowiedzi dostała jedyne wściekłe spojrzenie.
- Ja to, co innego. Musiałam... W każdym razie miałam sprawę niecierpiącą zwłoki. To nie mogło czekać - podkreśliła, gestykulując - poza tym ta krowa wchodziła po schodach tak głośno, że nie mogłam spać. A teraz chyba będę zmuszona... Zaraz, zaraz, co właściwie powinnam robić w takiej sytuacji. Tego jeszcze nie obgadałam z Hugonem. A więc może się rozpłaczę? - zastanowiła się głośno.
- Nie płacz - powiedziała cicho Serena, chcąc załagodzić sytuację. Zdecydowanie nie lubiła, gdy ktoś płakał, szczególnie, gdy tym kimś była mała, bezbronna dziewczynka, choć nazwanie jej małą nie wydawało się właściwe.
Lily spojrzała na nią. Nie mogła uwierzyć, że ta dziewczyna nie rozumiała podstawowych zasad marketingu.
- Że niby ja płaczę? Ja, Lily Potter? To doprawdy śmieszne. Ja nigdy nie płaczę. Chyba, że istnieje taka potrzeba. W końcu trzeba jakoś sobie radzić...
Drzwi Pokoju Wspólnego otworzyły się i wszedł James Potter. Rena spojrzała na Lily, sprawdzając, czy zauważyła wejście brata, ale ona zdawała się być całkowicie pochłonięta własnym monologiem. Spojrzała na Jamesa, lecz ten nie patrzył w ich stronę. Jego ubranie, wyraźnie w nieładzie wskazywało na aktywną formę spędzania czasu. Choć z drugiej strony Rena zupełnie nie wiedziała, co można robić o tej porze.
- Potter! - krzyknęła niespodziewanie Lily. Jej głos rozniósł się echem po pomieszczeniu.
James stanął rozglądając się. Widać było, że ma nadzieję, iż to, co zobaczył, to jedynie sen, a raczej koszmar. Spojrzał na siedzącą w fotelu siostrę, koncentrując na niej swojej uwagę.
- Lils - odrzekł; wystarczyło to jedno jedyne słowo, aby na twarzy dziewczynki zagościł uśmiech, pełen radości i oczekiwania. - Czego chcesz mały potworku?
- Potworku? Ojej. Mam nową ksywkę! Cudownie - zapiszczała uśmiechając się jeszcze szerzej, na co James zareagował pełnym irytacji warknięciem - po prostu cudownie.
- Streszczaj się, nie ma zbyt wiele czasu.
- Oczywiście dla ciebie wszystko, kochany braciszku. A ty gdzie? - spytała się na widok Reny, która właśnie podnosiła się z fotela. Widząc palące spojrzenia spojrzenia rodzeństwa, zaczerwieniła się lekko.
- Nie chcę wam przeszkadzać - wyjąkała. Dziwnie się czuła pod ostrzałem ich spojrzeń, jednego poirytowanego, drugiego pobłażliwego:- Już mnie nie ma.
- Gdzie idziesz? - spytała Lily, wzdychając teatralnie. - Chyba mnie z nim - wskazała na swojego brata - nie zostawisz. A co by było, gdyby on mnie zamordował? Miałabyś moją biedną duszę na sumieniu! A jakbym zabiła tego idiotę? Musiałabyś potwierdzić, że działałam w afekcie. Dobrze wiem, że tego nie chcesz. Więc siedź cicho i później pogadamy... James, chyba nie chcesz, aby pewne osoby dostały wiadomość, że szlajasz się po nocach. Poza tym - zaczęła, wdychając powietrze nosem -  czuję perfumy Naty -  Mam rację?
- Zamknij się!
- A więc zgadłam! W końcu ma się ten węch doskonały. Nie to, żebym się chwaliła...
- Pośpiesz się.
- Nie patrz tak na mnie i tak staram się mówić skrótowo, choć to naprawdę trudne. Chodzi mi o to, że może mi się coś wymsknąć w czyjejś obecności. Oczywiście przypadkowo, nie to żeby specjalnie. Tak po prostu przez nieuwagę...
- Czego chcesz tym razem? - Głos Jamesa był ostry. Serena spojrzała na niego zdumiona. Nie wydawał się zaskoczony. Nie mieściło się jej w głowie, że w ich rodzinie wymuszenia mogą być codziennością, ale najwyraźniej tylko jej, bo Lily i James właśnie mierzyli się spojrzeniami.
- Powiedzmy, pięćdziesiąt galeonów, albo nie... sześćdziesiąt. To moim zdaniem rozsądna cena za milczenie i, jak to by określił Easy, duchowy spokój.
Rena sądziła, że chłopak zaprotestuje, ale on tylko kiwnął głową. Lily pewnym siebie ruchem wyciągnęła rękę:
- Czyli umowa stoi?
- Przecież dobrze wiesz, że to szantaż, więc raczej nie ma możliwości zmienienia warunków naszej jak to określiłaś umowy - odrzekł, patrząc na nią z politowaniem - a poza tym nie sądzisz, że sześćdziesiąt galeonów to za dużo zważywszy na świadka.
- Jakiego świadka? - spytała Lily, marszcząc brwi i wściekle patrząc na brata.
- Kto tu jest poza nami? - zadał pytanie James z irytacją, wyraźnie przygnębiony spostrzegawczością swojej siostry. Spojrzenie Pottera powędrowało w stronę Reny. Dziewczyna skuliła się jeszcze bardziej o ile to możliwe. Osobno ją onieśmielali i trochę przerażali, więc co dopiero razem.
- Możemy negocjować - powiedziała wspaniałomyślnie Lily - Chcę Mapę Huncwotów na...  dwa tygodnie. Plus te, no powiedzmy, czterdzieści galeonów...
- Zapomnij.
- To, chociaż miesiąc i peleryna - poprosiła słodko, lecz James nie zareagował.
- Nie wiem czy wiesz, ale w te wakacje ojciec zabrał mi pelerynę. Przez kogo? Przez ciebie! Trzeba było głośniej krzyczeć, aby ojciec usłyszał, że chyba ją popsuliśmy, co jest przecież kłamstwem.
- Nie musisz być taki niegrzeczny - oparła Lily.
- Ja mówię ty akcentujesz warunki naszej umowy.
- Dobra - prychnęła z irytacją w głosie panna Potter. - Resztę obgadamy później.
- Jasne, siostrzyczko - oparł James, odchodząc w stronę męskich sypialni z pełnym zadowolenia uśmiechem na ustach.
- Jak ja go nie cierpię! Kiedyś naprawdę to zrobię i wykończę go. W końcu ile można mieć cierpliwości do niektórych osób, które wyraźnie kpią sobie z naszej dobroci. To po prostu karygodne! Zaraz, zaraz, o czym to ja mówiłam? A już wiem, znaczy chyba wiem. Więc Reso...
- Reno - poprawiła ją po raz drugi tego dnia Wilson, starając się nie uśmiechnąć.
- Tak też może być. Więc, o czym rozmawiałyśmy? Zresztą, to chyba może poczekać? Bo ja już umówiłam się z Hugonem i resztą chłopców. Pa! - rzuciła, wybiegając z Pokoju Wspólnego.
Serena została sama. Rozejrzała się po pustym pomieszczeniu usiłując zebrać myśli. Nie mieściło się w głowie, że przed chwilą była świadkiem szantażu. Nie, bo chyba przecież to niemożliwe? W końcu mimo wszystko rodzeństwa tak nie postępują. A James Potter z pewnością nie dałby zwodzić się młodszej siostrze. Z kolei Lily - czy ona mogłaby kogokolwiek szantażować? W końcu to takie słodkie dziecko.

***

Easy z cichym świstem wypuścił z płuc powietrze. Chociaż był chłodny, jesienny ranek, on już od dawna nie spał. Wolał robić to, co kocha, czyli malować. Spojrzał na stojące obok sztalugi. Właśnie skończył malowanie wschodu Słońca. Nie był to jednak taki przeciętny obrazek. Nie, nie, on, Easy zawsze malował prawdziwe dzieła, które miały odrębne przesłania. Wyrażał nimi swój charakter i miłość do przyrody. Tak zawsze przynajmniej sądził.
- Witaj, mój artysto - usłyszał cichy głos o seksownym brzmieniu z nutką charakterystycznej chrypki.
Dotknął delikatnie pędzlem płótna, rysując poziomą linię, po czym odwrócił się w je stronę. Natalie Halliwell patrzyła na niego wyczekująco. Zbliżył się i pocałował ją mocno w usta. Dziewczyna wplotła mu ręce we włosy, przyciągając go bliżej.
- Cześć, Nats. Co porabiasz tu tak wczesnej porze?
- A nie wierzysz, że może po prostu stęskniłam się za tobą? - odpowiedziała mu pytaniem.
- Jasne. Tylko, dlaczego akurat mnie spotkał ten zaszczyt? Albo zresztą dajmy spokój dręczącym nam bólom egzystencjalnym i oddajmy się temu, co jest naprawdę ważne - odrzekł, przysuwając się do niej bliżej. Natalie ze śmiechem odchyliła głowę patrząc mu figlarnie w oczy:
- Może znajdziemy bardziej ustronne miejsce. Masz chyba trochę czasu dla starej przyjaciółki?
- Czyli, dla kogo? - spytał, patrząc na nią nieprzytomnie, co było zapewne skutkiem wypalenia zbyt dużej ilości skrętów.
- Dla twojej ulubionej muzy - warknęła cicho.
- Skarbie, jesteś moją jedyną muzą - poprawił ją, rozpinając powoli jej bluzkę. Chwilę później wylądowała na trawie. Szepnęła mu do ucha pewną propozycję, która najwyraźniej bardzo mu się spodobała. Wziął ją na ręce i położył na stoliku, gdzie wcześniej stał farby. Zaczęli się namiętnie całował, a jej palce mocowały się z jego koszulą.
- Co wy tu robicie? - Rozległ się wstrząśnięty głos.
- Do cholery, kto nam przeszkadza o tak wczesnej porze? - szepnęła z poirytowaniem, Naty do Easy'ego. Ten tylko wzruszył delikatnie ramionami i spojrzał na przybysza:
- Hej, Ryan, co ty tutaj robisz?
- Co ja tu robię?! Raczej, co wy tu robicie?! - wrzasnął, wskazując na nich i bluzkę dziewczyny.
- Zupełnie nie rozumiem, o co ci chodzi - odparła dziewczyna, unosząc się na łokciach i odgarniając do tyłu splątane włosy.
- O co mi chodzi?! Wy jesteście... Niemoralni! Co by było gdyby ktoś tędy przechodził?! Deprawujecie niewinne dzieci....
- Jest szósta rano, nikt normalny nie chodzi tędy. A od kiedy moralność to twoja mocna stroną? Poza tym przecież wszystko dobrze wiem o twojej hmm... niewinności, a raczej jej braku - naskoczyła na Ryana Naty, mierząc go nieprzyjaznym spojrzeniem. Easy rozejrzał się i zaczął z błyskiem w zielono-niebieskich oczach:
- Po co się kłócicie? Powinniśmy się kochać, tak po prostu z miłości. Dzięki temu świat będzie szedł w nowym, lepszym kierunku. Gdzie każdy znajdzie swoje uporządkowane i należne mu miejsce. Artyści, tacy jak ja, będą tworzyć; to ich powołanie - skończył i spojrzał na nich bardziej trzeźwo: - A tak właściwie to, co ty tu robisz, Ryan? Lepiej wymyśl coś dobrego, bo nie uwierzę, że chciałeś mi pomóc w malowaniu.
- Co ja tu robię? Ja właśnie... Ja miałem sprawę, ważną sprawę do załatwienia, która nie mogła czekać.
- Akurat dzisiaj miałeś coś pilnego do zrobienia? - spytała Natalie, wstając ze stołu. Ryan i Easy spojrzeli na nią, a raczej jej ciało, z ogromnym zainteresowaniem. Roześmiała się, widząc pełne nadziei błyski w ich oczach.
- Może innym razem - szepnęła do nich, odchodząc w stronę zamku.
***


Ja to mam pecha! - odrzekła ze złością Rose Weasley. Serena spojrzała na nią łagodnie. Była już przyzwyczajona do złości i narzekań przyjaciółki. Poprawiła spadającą torbę z ramienia. Właśnie wracały z biblioteki, gdzie spędziły kilka godzin na nauce.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Czemu? Rena, jeszcze się pytasz? Mając taką rodzinę, ja... - dodała, krzywiąc się. - To doprawdy niesprawiedliwe.
- Ale co ci tak naprawdę w nich przeszkadza? Wydają się być mili - rzuciła cicho, a po chwili skuliła się pod wpływem morderczego spojrzenia Rose.
- Oni nie są mili! Masz szczęście, że nie poznałaś wszystkich. A jeśli chcesz wiedzieć to dobrze, powiem ci, ale nie miej później do mnie pretensji, jeśli zmienię twoje wyobrażenie o nich. - Rozejrzała się po pustym korytarzy i podeszła do stojącej nieopodal ławki, na której obydwie usiadły. - Mój brat Hugo to mięczak. Nie ma w ogóle charakteru. Pozwala sobą rządzić temu małemu potworowi, którego z niewiadomych powodów wszyscy darzą sympatią. A przecież Lily jest okropna! Zupełnie nie rozumiem, dlaczego większość ludzi tego nie dostrzega. James to dziwkarz, przykro mi, ale tego po prostu nie da się inaczej wyrazić. Jestem prawie pewna, że to przez naszego kuzyna, Louisa. On też taki jest, a James zawsze był bardzo podatny na wpływy. Albus... - tu zatrzymała się na chwilę - Albus był normalny, ale ostatnio ma przede mną jakieś tajemnice. A Edith Dowson powiedziała mi dzisiaj na Zaklęciach, że wiedziała go z jakąś dziewczyną. On też przestaje być normalny. I jak ja mam wytrzymać z taką rodziną? Dobra, chodźmy, bo spóźnimy się na kolację...
Rena kiwnęła głową, choć myślała o czymś, a raczej kimś zupełnie innym. Czyżby znowu o nim myślała? Chyba tak, niestety, tak. Choć chciała nie potrafiła wyrzucić ze swojej głosy obrazu Jamesa Pottera. To chyba już jakaś obsesja. Bo jak inaczej to wyjaśnić?
***

A teraz pragnę razem z Black Princesse złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia świąteczne:
Lawiny miłości,
Potopu radości,
Mnóstwa przyjemności ,
Wspaniałych gości,
Śniegu białego,
Mikołaja radosnego,
Choinki pachnącej,
Gwiazdki świecącej,
Prezentów wyśnionych
Oraz marzeń spełnionych!!!


  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.