3 lipca 2012

Rozdział VIII: A dream is a wish your heart makes

No matter how your heart is grieving
If you keep on believing
The dream that you wish will come true
So dream...

Serena Wilson rozejrzała się po szklarni, gdzie odbywało się właśnie zielarstwo szóstoklasistów. Była to luźna lekcja, na której rozmowy, jedzenie, wymiana plotek, poprawianie makijażu, to wszystko było na porządku dziennym. Profesor Longbottom już dawno zrezygnował z prób uciszania, co głośniejszych uczniów, widocznie zdając sobie sprawę, że tylko traci czas. Tak więc słowa nauczyciela notowali i słuchali tylko ci, którym zależało na zdaniu egzaminów, reszta ignorowała ten przedmiot. Rena zdecydowanie należała do tej pierwszej grupy, więc starała się wytężyć słuch, aby zrozumieć słowa nauczyciela. Ogarnęła spojrzeniem wszystkich po kolei, zatrzymując wzrok na chwilę na Jamesie Potterze, który nawet nie próbował ukryć ziewania.
- On ci się podoba - raczej stwierdziła, niż spytała Elizabeth.
- Nie, nie, Lizzy nie o to mi chodzi.
- O co może chodzić skoro ty niemal pożerasz go wzrokiem. Ja mam podobnie, gdy patrzę ma mojego Frederika. A więc on ci się podoba?
- Nie sądzisz, że gdyby jej się podobał to by nam to powiedziała? - spytała z nutką chłodnej ironii Gloria, nawijając na palec pukiel blond włosów.
- Oczywiście, że by nam nie powiedziała! Chyba ją, choć trochę znasz? A może nie...
- Och, znowu panna-mam-chłopaka chce udzielać wszystkim rad?
- Nie kłóćcie się - poprosiła cicho Rena, chcąc przerwać sprzeczkę dziewczyn. Jej ugodowa natura jak zwykle nie mogła znieść kłótni. - Naprawdę nie ma, o co.
- A więc on naprawdę ci się nie podoba? - zastanowiła się głośno Gloria, marszcząc lekko brwi i patrząc na siedzące obok Gryfonki. - W sumie James Potter to idiota, ale wielu dziewczynom się podoba, niektóra nawet twierdzą, że go kochają. Jest nawet przystojny - ciągnęła, krzywiąc się lekko - ponoć świetnie całuje. Więc dlaczego do cholery on ci się nie podoba?
- Nie krzycz tak - powiedziała Elizabeth, patrząc na Abbott z wrogością. - Poza tym czy ty nie widzisz, że ona jednak coś czuje do niego? - odrzekła, po czym spojrzała na Renę z zainteresowaniem.
Wilson zaczerwieniła się gwałtownie, pochylając nad szkolnym podręcznikiem:
- Dziewczyny, proszę zmieńmy temat.
- Więc przyznajesz, że jest przystojny - odrzekła z zastanowieniem Elizabeth.
- Nawet, jeśli to, co z tego? - zamiast Reny odpowiedziała Gloria, patrząc na nie wyzywająco - W końcu chłopak nie jest chyba Serenie potrzebny do szczęścia...
- Ale to chyba logiczne, że każda dziewczyna powinna mieć chłopaka?
- Możemy dać temu spokój? - spytała Serena cichym, lecz niezwykle poważnym głosem. Widać, było, że naprawdę nie chce roztrząsać swoich uczuć lub ich braku. Gloria nic nie odpowiedziała, a Elizabeth wygięła usta w uśmiechu, który najwyraźniej miał znaczyć ,,jak i tak swoje wiem." Rena po raz kolejny spojrzała na szkolny podręcznik, choć w ogóle nie mogła się skupić. Powód jej roztargnienia siedział kilka metrów dalej i nawet sobie nie zdawał sprawy, jakie wyzwalał w niej uczucia.
***
Angelique Zabini poprawiła swoją fryzurę i weszła do Pokoju Wspólnego. Wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę. Uwielbiała to. Odszukała wzrokiem swojego brata. Siedział na środkowej kanapie razem ze Scorpiusem, jakimś siódmoklasistą i nową dziewczyną Malfoya. Trochę ją to zdziwiło. Max nigdy nie przepadał za kuzynem, zresztą z wzajemnością. Przywitała ich swoim pięknym, lecz wymuszonym uśmiechem. Podeszła szybko do nich.
- Musisz mi pomóc - powiedziała słodkim głosem.
- Doprawdy, a w czym? -zapytał Max i popatrzył na nią spojrzeniem mówiącym: "Daj mi spokój."
- Mam wypracowanie do napisania z runów. Naprawdę nie mam na to czasu. Ty już swoje skończyłeś, więc nie powinno ci to zająć więcej niż pół godziny. Zrób to dla mnie, proszę.
- Jasne, a ty w czasie będziesz się obściskiwać z tym twoim Potterem. Nie wiem, co ty w nim widzisz, ale pomog ci. Jeśli oczywiście, ty narysujesz mi konstelację Pegaza na astronomię. Wiesz, że nienawidzę tego bazgrania planet.
- Dziękuję - Angie odetchnęła z ulgą. Ta praca z runów naprawdę zabrałaby jej cały wieczór. Weszła do swojego dormitorium. Przebrała się i szybko wyszła na korytarz prowadzący do wyjścia na boisko. Musiała przecież zdążyć na trening drużyny Gryfonów. Chciała zrobić niespodziankę Jamesowi, swojemu chłopakowi. Uśmiechnęła się mimowolnie na tę myśl. Idealnie do siebie pasowali. Ona - najładniejsza dziewczyna w Hogwarcie, on - największy szkolny przystojniak. Przejrzała się w szybie wielkiego okna. Wyglądała po prostu doskonale. Żółty sweter wspaniale komponował się z jej ciemną karnacją i białą mini spódniczką. Do tego założyła białe botki i bransoletki. Na hebanowe włosy założyła cytrynową opaskę. Przyspieszyła krok. Już chciałaby być z nim. Widzieć zazdrosne spojrzenia innych. Kochała to.
- Cześć! Znaczy, bardzo miło mi cię wiedzieć. Co za szczęście, że się spotkałyśmy, bo właśnie chciałam się z tobą zobaczyć - Candy paplała wesoło, usiłując nadążyć za Angelique, jednocześnie próbując nie dostać zadyszki, która była jej zdaniem bardzo nieprzyjemna. - Angie, proszę zwolnij. Ja już nie mogę.
Panna Zabini zacisnęła zęby z irytacją, lecz zatrzymała się.
- Czego chcesz?
- Ja? Znaczy, ja tak ogólnie myślałam, że może porozmawiamy, znaczy, no wiesz tak od serca. W końcu jesteśmy przyjaciółkami, znaczy, najlepszymi przyjaciółkami. Jak Rowena i Helga, jak Godryk i Salazar...
- Oni się pokłócili i przestali rozmawiać - wtrąciła Angie obojętnym, znudzonym głosem.
- No to jak Twilfitt i Tatting, znaczy, no wiesz mają butik na Pokątnej, jak Merlin i ten drugi, jak... - zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu nowych przykładów.
Zabini przerwała jej ostrym głosem:
- Dobrze. O czym chcesz porozmawiać?
- O czym...
- Mniejsza z tym. Spotkajmy się w sobotę w Hogsmeade, przed drogerią to sobie pogadamy i pójdziemy na zakupy - powiedziała sama zdziwiona własną wielkodusznością, po czym odepchnęła Candy i poszła dalej.
Panna Patil uśmiechnęła się z wyższością, patrząc na stojącą obok zbroję. Wszystko zawsze układa się według jej planu. Wreszcie Angie doceniła jej przyjaźń. Och, zaraz, gdzie jest Wisi i Lori? Musi z nimi natychmiast porozmawiać.
***
Ustawcie się... A wy tam, ciszej! - James krzyknął w stronę rozchichotanych dziewczyn siedzących na trybunach. Właśnie miał zamiar wybrać ostateczny skład drużyny Gryfonów, chociaż zdecydowanie lepsze byłoby słowo ,,próbował". - Drużyno, ustawcie się!
- Nie drzyj się tak. Nie będziesz nikomu rozkazywać - burknął Albus jak zwykle nieprzyjaznym tonem.
- James, streszczaj się - rzucił Ryan, biorąc miotłę do ręki - nie mam zbyt wiele czasu. Umówiłem się.
W orzechowych oczach kapitana zapłonął gniew. James nie rozumiał, dlaczego wszyscy najwyraźniej postawili sobie za punkt honoru ignorowanie treningu. A przecież nie był surowym kapitanem, choć qudditch to jedyna rzecz, którą traktował poważnie. Najwyraźniej jednak tylko on miał taki stosunek do tego.
- Fairchild, a co mnie to obchodzi? - warknął wrogim tonem.
- Nats będzie niezadowolona, że nic cię nie obchodzi - opowiedział z humorem Ryan, którego zapowiedź schadzki wprawiła w doskonały humor. Poza tym zupełnie nie rozumiał zachowania przyjaciela, który na treningach zamieniał się w kata. Kiedyś i owszem świetnie bawili się razem na przygotowaniach do meczów, ale gdy dostał odznakę kapitana całkiem zgłupiał. No, ale to w sumie nie jego problem. Teraz powinien się raczej skoncentrować na Natalie i tym, co będą robić.
- Ustawcie się! - krzyknął po raz kolejny, ale nie zobaczył żadnej reakcji.
- Cześć. - Usłyszał za sobą cichy głos i poczuł czyjeś ręce na oczach. Delikatny zapach perfum podpowiedział mu, kto za nim stoi.
- Hej, Angie. Co ty tutaj robisz? - spytał, odwracając się i składając na jej ustach szybki pocałunek. Przeczesał palcami rozczochrane włosy i spytał podejrzliwie. - Max cię tu przysłał? Pewnie chce się dobrać do naszej strategii...
- Nikt mnie nie przysłał - odpowiedziała chłodno, odsuwając się. - Przyszłam, bo miałam ochotę zobaczyć się z moim chłopakiem, ale skoro...
- Dobra, przepraszam - uniósł ręce w pokojowym geście - ale wszystko przez tych idiotów - wskazał na drużynę qudditcha Gryfonów. - Oni w ogóle nie chcą współpracować.
- Może po treningu znajdziesz dla mnie godzinkę - szepnęła, nachylając się w jego stronę i uśmiechając się znacząco.
James spojrzał na nią, nie wierząc we własne szczęście. Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko nachyliła się, dotykając ustami jego warg. Przysunął ją bliżej i zaczął całować ją coraz bardziej namiętnie, zachłannie. Angie splotła ręce na jego karku, jednocześnie delikatnie rozchylając usta. Musiała udowodnić wszystkim, kto jest najgorętszą para tego sezonu, a po tym pocałunku nikt nie będzie miał jakichkolwiek wątpliwości. James z radością pocałował ją jeszcze mocniej, choć przed chwilą zdawało się my to niemożliwe.
- Hmmm... - Słysząc czyjeś chrząknięcie, nawet nie próbowali odrywać się do siebie.- Hmmm....
- Czego? - spytał James, raptownie wciągając powietrze i tuląc do siebie zadowoloną Ślizgonkę.
Profesor Neville Longbottom gwałtownie się zaczerwienił, widząc nonszalancką postawę Pottera:
- Ja... To boisko... Trening... Zajmijcie się grą... - wydusił, odchodząc wyraźnie speszony.
James, widząc nieporadne zachowanie nauczyciela, roześmiał się głośno. Humor wyraźnie mu się poprawił...
***
Doprawdy, to jest, co najmniej karygodne - rzuciła Rose, patrząc na swojego kuzyna wpychającego język do gardła Angelique Zabini. - A najgorsze, że profesor Longbottom poniósł porażkę, próbując im przerwać. Teraz my, prefekci nie możemy nic zrobić...
- Serena uśmiechnęła się wyrozumiale, rozcierając zmarznięte dłonie. Siedziały właśnie na trybunach stadionu qudditcha, choć ona nie mogła znaleźć jakiegoś racjonalnego powodu, dlaczego Rose ją tu przyprowadziła. Teraz marzły patrząc na grupki zapalonych kibiców lub zawodników, a przecież, ona, Serena nigdy nie należała do żadnej z tych grup, a takie przesiadywanie zawsze uważała za głupie. Oczywiście aż do teraz, gdy nie potrafiła odmówić Rose. Bo przecież w końcu przyjaciołom się nie odmawia, czyż nie?
- Rena! Zejdź na ziemię z tych swoich obłoków.
- Jestem, już jestem - odpowiedziała, uśmiechając się i rozglądając po boisku. Nic nie mogła, a może nie chciała, poradzić na to, że co chwilę zerkała w stronę Jamesa Pottera. On oczywiście nie zdawał sobie z tego spray, za co była niezmiernie wdzięczna niebiosom.
- Cześć! - krzyknęła, podchodząc do nich, Elizabeth, najwyraźniej zapominając, że już się wiedziały tego dnia. - Co wy tu robicie? Czyżby nagle zainteresował nas qudditch? - spytała po chwili zastanowienia, spojrzała na Serenę, a w jej oczach pojawił się błysk zrozumienia - wam nie chodzi o quddich, tylko o...
- Elizabeth, czy byłabyś tak miła i dała nam spokój? - powiedziała Rose grobowym tonem, po czym wskazała na czekającego nieopodal chłopaka. - Frederik na ciebie czeka, więc idźcie stąd.
- Rena, nie mów, że miałam rację dzisiaj na Zielarstwie - powiedziała cicho, zupełnie ignorując Rose.
- Lizzy - rzekła Rena, unikając jej wzroku. - Ja po prostu... Przyszłyśmy tu, bo...
- Przyszłyśmy tu, bo ją o to poprosiłam, okej? - spytała panna Weasley z nieukrywanym sarkazmem. - Jeśli tak cię to interesuje Elizabeth, to chciałam się dowiedzieć, czy Albus rzeczywiście ma dziewczynę, tak jak powiedziała mi jedna z ,,miłych" dziewczyn. Zadowolona? - dodała z zaczerwienioną od gniewu twarzą.
- Nie o to mi chodzi. Serena, nie powiedziałaś jej? - zmarszczyła brwi, intensywnie się nas czymś zastawiając.
Panna Wilson nic nie odpowiedziała patrząc na zieloną trawę boiska. Nie rozumiała, o co chodzi Elizabeth. Przecież nie mogła powiedzieć Rose, że jej najbardziej znienawidzony kuzyn jest cudowny. Mogła sobie wyobrazić jej reakcję, ta wiedza zdecydowanie nie była jej do szczęścia potrzebna. A zresztą... Po co snuć marzenia o czymś, co nigdy się nie zdarzy?
- Elizabeth, proszę odpuść - powiedziała, spuszczając głowę - Frederik na ciebie czeka.
Tanner spojrzała na przyjaciółkę ze zdumieniem, otwierając usta, zamknęła jej jednak, patrząc na nieszczęśliwą twarz Wilson. Odeszła szybkim krokiem, starając się rozumieć słowa Reny.
***
James zamknął skrzynię, w której znajdowały się tłuczki, kafle oraz złoty znicz. Odwrócił się i uśmiechnął złośliwie, patrząc na przyjaciół. Ryan wkładał właśnie szkolną szatę, nucąc pod nosem, a Easy... Easy patrzył tępo w podłogę. Pewnie jak zwykle wypalił za dużo zioła - pomyślał James patrząc na artystę. Od kilkunastu minut siedzieli w szatni drużyny Gryffindoru. Choć Easy nie należał do niej, to z powodzeniem można by go uznać za jej członka. Bywał tu z nimi na niemal każdym treningu, udając, że cokolwiek rozumie z quddicha.
- Idziemy! - zawołał Ryan, poprawiając pomięty krawat w złoto-bordowych barwach.- Muszę się teraz przygotować, wiecie Nats czeka.
- Jasne - orzekł James, wybuchając głośnym śmiechem. - Najpierw przyszła do nas, dopiero później do ciebie...
- Nie zaczynaj! - rzucił Fairchild - J To ja jestem mistrzem uwodzenia i królem pocałunków. Każda na mnie poleci - dodał wyzywająco.
- Chyba śnisz. każdy wie, że większy pajac z ciebie niż uwodziciel - prychnął Potter.
-James, może kiedyś byłeś w tym najlepszy, ale te czasy dawno już minęły, bo nie masz  - Ryan zamilkł na chwilę i zaczął szukać w myślach odpowiedniego słowa - zwierzęcego magnetyzmu, który, przykro mi stary, posiadam ja.
- Chyba śnisz, mogę mieć wszystkie laski na tej planecie. - Te słowa Potter prawie wykrzyczał.
- Jesteście jak dzieci - powiedział głośno Easy, który najwyraźniej wrócił do realnego świata. Spojrzał z lekceważeniem na kolegów i dodał - James, mam pomysł...
- Jaki? - spytał kapitan drużyny Gryfonów, patrząc na przyjaciół z nieukrywanym sceptycyzmem.
- Pomysł? Pokażesz, czy dalej jesteś w formie.. Udowodnisz, co jeszcze potrafisz...
- Czyli mały zakład? - spytał z ekscytacją Ryan, Easy kiwnął głową:
- Zaliczysz pierwszą dziewczynę, którą zobaczysz po wyjściu stąd.
- A jeśli to będzie moja kuzynka, albo była dziewczyna? - podsunął Potter.
- Nie, wybierzemy pierwszą, która nigdy nie miała z nami trzema do czynienia.
- A są tu jeszcze takie?
Po tych słowach wszyscy trzej wybuchnęli głośnym śmiechem. James wymownym gestem wskazał kolegom drzwi. Chciał zostać chwile w szatni, aby jeszcze raz przetrzeć swoją miotłę. Wyszli, rozdając uśmiechy stojącym niedaleko dziewczyn.
- Idzie ktoś?- spytał Ryan z napięciem w głosie.
Easy kiwnął głową, a po chwili stwierdzili wspólnie.
- Ona. - Spojrzeli na dziewczynę, która siedziała wcześniej na trybunach. Włosy miała ciasno splecione w warkocz, na nosie tkwiły okulary o szkłach niczym denka od słoików, a jej ubrania były szare, bezbarwne, jakby ich właścicielka chciała powiedzieć: "Wygląd nie ma dla mnie znaczenia." James wychodząc, trzasnął głośno drzwiami. Podszedł szybkim krokiem do swoich kumpli. Gdy zobaczył ich miny, poczuł, że coś nie gra.
- Teraz czekamy, aż jakaś laleczka tędy przejdzie? - zapytał lekko skołowany.
- Już jest. Pierwsza - powiedział dziwnym tonem Easy, po czym wskazał na siedzącą na trybunach Gryfonkę.
- Stary, współczuję - szepnął Ryan.
James westchnął, patrząc, na dziewczynę, która trzymała kilka książek i rozmawiała z Rose. Uświadomił sobie, że są na jednym roku, w jednym domu, a on nawet nie zna jej imienia. Wiedział tylko, iż pełni ona funkcję prefekta i niewątpliwe to typ kujona. Poczuł, że zadanie zaczyna go przerastać już na samym początku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.