3 lipca 2012

Rozdział X: Give it me


When the lights go down and there's no one left
I can go on and on and on

Give it 2 me, Yeah
No one's gonna show me how
Give it 2 me, Yeah
No one's gonna stop me now

Marissa McKinney nigdy, doprawdy przenigdy nie uważała się za jedną z tych dziewczyn, które całe swoje życie podporządkowały jednemu chłopakowi. Takie postępowanie uważała za żałosne. W końcu tego kwiatu jest pół światu, więc zamiast pozwolić się rzucić jakiemuś palantowi, to one powinny rzucać i dyktować warunki. Tak byłoby o wiele łatwiej. Tak przynajmniej zawsze sadziła. Do czasu, gdy przekonała się, że ona, gdy uświadomiła sobie, że zalicza się do grona takich dziewczyn takich dziewczyn. Na własnej skórze przekonała się, co znaczy zbyt wiele zainwestować w związek. Ona i Ryan byli niczym dwa dryfujące statki, raz lepiej, raz gorzej. Ale zawsze jakoś szło i nikomu nie pozwolę tego zepsuć, pomyślała sentencjonalnie i wróciła z marzeń do realnego świata. Spojrzała na stojącą przed sobą osóbkę i odrzekła:
- Ile chcesz?
- Myślę, że dziesięć...
- Dziesięć galeonów za taką informację?!? - krzyknęła Marissa. Nie chciała się rozstawać z pieniędzmi. Owszem, jej rodzice byli zamożni, lecz chciała sobie kupić w sobotę nową szatę w Hogsmeade. No, ale w końcu, co jest ważniejsze udany związek czy nowa, trzynasta w tym roku czarna pelerynka? Dla Marissy odpowiedź była oczywista. - Najpierw mów, co wiesz.
- Chyba nie kwestionujesz moich informacji i ich źródła? Chyba poczuję się obrażona - spytała Lily Potter z udawaną urazą w głosie. W jej głosie fałsz mogłaby wykryć, tylko bardzo spostrzegawcza osoba, a do tych Marissa nigdy się nie zaliczała, z czego mały, rudowłosy diabełek doskonale zdawał sobie sprawę. Panna Potter przechyliła głowę na lewo i spojrzała wyczekująco.
- Dobra niczego nie kwestionuję. Po prostu mów, co wiesz - odparła McKinney z irytacją, odrzucając na plecy blond włosy.
- O czym? - Niewinne pytanie trzecioklasistki, wyraźnie zdenerwowało dziewczynę Ryana.
- Dobrze wiesz, o czym ty mały, rudzielcu... - warknęła, zaciskając w wąską kreskę, starannie umalowane usta.
Lily Luna Potter zmrużyła brązowe oczy, w których igrały ogniki złości, przekory i ironii. Każdy, kto dobrze ją poznał wiedział, że rozzłoszczona wygląda niczym drapieżnik mający za chwilę rzucić się na swoją ofiarę.
- Po pierwsze, nigdy nie nazywaj mnie rudzielcem.Chyba, że życie jest ci niemiłe - zaczęła powoli, przeciągając każdą głoskę i mierząc blondynkę pełnym wyższości spojrzeniem. - Po, drugie wcale nie muszę ci niczego mówić, jeśli nie będę miała na to ochoty, więc radze mnie nie denerwować. Po trzecie, od swoich klientów wymagam szacunku i zaufania - podkreśliła żywo gestykulując. - Po czwarte, moje informacje i usługi są najwyższej jakości, ze względów bezpieczeństwa działam jako spółka z ograniczoną odpowiedzialnością...
- Długo jeszcze? - spytała Marissa z wyrazem zdumienia na twarzy.
- Nie, już ostatni punkt - odpowiedziała Lily z promiennym uśmiechem.- Po piąte biorę dwadzieścia... dwa, nie dwadzieścia pięć galeonów za godzinę pracy - dokończyła, zakładając ręce na piersi i patrzą wyczekująco.
- Miałam zapłacić ci aż dwadzieścia galeonów za jedną głupią informację! A teraz nagle okazuje się, że mam ci płacić trzydzieści...
- Nie trzydzieści, tylko dwadzieścia pięć - poparła ją Lily. Nigdy nie rozumiała, dlaczego ludzie sądzą, że zdobywanie najświeższych nowinek, ploteczek, informacji to łatwa sprawa, przecież było zupełnie inaczej. No, może w tym przypadku miała szczęście, że zobaczyła Ryana z tą Candy, ale dobra pasa przed chwilą najwyraźniej ją opuściła. W końcu Marissa McKinney nie powinna się targować, chyba najwyższy czas jej to uświadomić.
- ...galeonów za nic?!? - wrzasnęła blondynka.
Potter westchnęła, czy ona zawsze musi mieć tego pecha, aby uaktywniać u ludzi ich szaleństwo?

***

Albus Potter spojrzał na stojącą obok blondynkę i uśmiechnął się. Wreszcie znalazł sobie dziewczynę i to o starszą o rok, bardzo ładną. Szczęście choć raz się do niego uśmiechnęło, a tak przynajmniej sądził. Miał już parę związków za sobą, to wszystko wydawało mu się teraz taki jakieś dziecinne... Od trzeciej klasy chodził z niejaką Chelsea, której urody może nie brakowało, ale przyjaźniła się z Rose i była typową Krukonką, czyli kujonem. Wisipina była spełnieniem jego marzeń. Nigdy nie oburzała się moralnie, nigdy nie stawiała pójścia do biblioteki nad spotkanie z nim, nigdy nie mówiła dość, no i oczywiście pozwalała na bardzo dużo...
- Al, idziemy na ten spacer? - spytała cieniutkim głosem. Al... To była chyba jedyna rysa w ich związku. Potter nie cierpiał tego skrótu, wymyślnego kiedyś przez członków swojej kochanej rodzinki. Mówili na niego tak, aż poszedł do Hogwartu. Tutaj, zrozumiał, że ,,Al" to niezbyt dobry skrót. Przestawienie rodziny na Albusa zajęło mu trzy lata. Zdecydowanie wolał całe imię niż te nędzne dwie pierwsze litery. Tylko jak to powiedzieć tak wrażliwej istocie jak Wisi? W końcu ona jest taka wrażliwa, jeszcze odbije się to na jej delikatnej psychice.
- Idziemy, kochanie - powiedział, całując ją w policzek. Puchonka zatrzepotała zalotnie rękami i zarzuciła mu ręce na szyje. Chłopak schylił się, chcąc przycisnąć usta do warg ukochanej. Uwielbiał ją całować, mógłby na tym spędzić całe życie. Odsunął się, nabierając powietrza. Dziewczyna zmrużyła błękitne oczy i patrzyła na niego niczym zadowolona kotka.
- Nie masz nic przeciwko?
- Czemu? - spytał, marszcząc brwi. Czasem nie rozumiał jej skrótów myślowych, ale chyba większość par tak ma. Najpierw trzeba się dobrze poznać.
- Jakiemu czemu? To ja się chyba spytałam, czy...
- Wiem, kochanie, spytałaś czy nie mam nic przeciwko, ale nie dodałaś, przeciwko czemu.
Twarz Puchonki rozjaśniła się, dotknęła opaloną dłonią jego policzka i dodała:
- Bo widzisz... Chciałabym, abyś poznał moje psiapsiółki. Na pewno je polubisz, przecież są podobne do mnie. One już cię lubią, przecież im opowiadałam o moim ukochanym chłopaku. To może spotkamy się z nimi w sobotę w Hogsmeade? - spytała z entuzjazmem, którego najwyraźniej nie podzielał Albus. Spostrzegawczej osobie wystarczyło jedno spojrzenie, aby zrozumieć sytuację, ale czy kiedykolwiek ktoś powiedział Wisipinie, że jest inteligentna? Nie, więc mądrość i spostrzegawczość były jej obce. Zresztą, przecież była ładna, to chyba powinno wystarczyć, czyż nie?

***

Co to ma być? - Stojąca kilkanaście metrów dalej Rose, wyglądała jakby poraził ja prąd. Rena z współczuciem popatrzyła na przyjaciółkę. - Jak on mógł mi to zrobić...
- Rose, może oni są tylko przyjaciółmi - zasugerowała Wilson.
- Nie! Nie wierzę w to. Jak w ogóle możesz coś takiego mówić! - prawie krzyknęła na Renę - To jest mój brat. Rozumiesz, ktoś, kto mi zawsze pomaga. Ktoś, komu mogę wszystko powiedzieć, przynajmniej mogłam - zamilkła na chwilę, a jej oczy się zaszkliły - On kiedyś chodził z moją przyjaciółką, Chelsea. Zerwał z nią. Ja ją pocieszałam, że wróci, bo przecież go znałam. A teraz ta idiotka. Ona nie umie myśleć. Nie ma mózgu. To jedna z najgłupszych i najbardziej pustych istot na świecie. Przecież mogłam go umówić z jakąś miłą dziewczyną, mam wiele koleżanek... Nic mi nie powiedział, nic totalnie nic... Przecież... - znowu zamilkła, by złapać oddech.

***

Marissa zacisnęła powieki, żeby powstrzymać łzy cieknące łzy po jej policzku. Nie przejmowała się rozmazanym makijażem, czarnymi smugami na twarzy. W tym momencie obchodził ją tylko on. Wszystko inne zdawało się tracić na znaczeniu, a to i tak było niewystarczająco. Nic nie wydawało się właściwe.
- Ryan, jak mogłeś? - spytała stojącego przed nią chłopaka, próbując ukryć zachowywać się normalnie.
- Ależ kochanie, ja nie wiem, o co ci chodzi - odrzekł z udawanym oburzeniem. Tak było łatwiej, o wiele łatwiej.
- Nie wiesz, naprawdę? Obiecywałeś mi, po tym jak przespałeś się z tą Patts, czy Catts, że już nigdy mnie nie zdradzisz. Mówiłeś, że mnie kochasz, że się zmienisz.
- Wiesz, że Patts mnie upiła i zaciągnęła do łóżka. Naprawdę cię kocham. - Ryan pomyślał, ile razy mówił już to swojej dziewczynie.
- Jakbyś mnie kochał, to byś mnie nie zdradzał - jęknęła, miała wrażenie, że wszystko idzie na opak, cały jej świat nagle się zawalił - takie upokorzenie... Przed całą szkołą.
- Przecież, wiesz kochanie, że nigdy bym nie mógł. Natalie to moja przyjaciółka. Jest jak siostra. A Magalie Carsendorff udzielała mi korków z transmutacji. - Uśmiechnął się na wspomnienie tych"korepetycji".
- To były jeszcze inne? Jak możesz? Myślałam, że tylko raz.. Że się na ciebie rzuciła i siłą przycisnęła Cię do ściany... - Marissa zaczęła głośno szlochać. Ryan zacisnął ręce usiłując nie okazać irytacji.
- Ale, o czym tym mówisz?
- O tobie i Candy Patil. Ktoś widział, jak się całowaliście. Jak możesz... - jej słowa znów utonęły w spazmatycznym płaczu, który nie odejmował jej uroku, a nawet przeciwnie. Marissa McKinney była bowiem jedną z tych dziewczyn, którym do twarzy było z łzami na policzkach i zapuchniętymi oczami. Ryan, patrząc na nią, poczuł szybsze bicie serca, które bynajmniej nie miało nic wspólnego z miłością, raczej z pożądaniem. Widząc jej zaciśnięte usta, na których zazwyczaj gościł szeroki uśmiech, zapytał niepewnie:
- Ale skąd ty...
- Myślałeś, że się  nie dowiem?! - wrzasnęła, a Ryan odruchowo zatkał sobie uszy. W jej oczach płonęła żądza mordu - Cała szkoła się ze mnie śmieje...
- Kochanie - Ryan wszedł jej w słowo - Wybacz mi nie chciałem ci tego zrobić.. To było po tym, jak zrobiłaś mi awanturę  o jakąś Puchonkę z siódmej klasy. Byłem zły, kochanie, wybacz, przecież wiesz, że ja tylko ciebie naprawdę...- wyszeptał, posyłając dziewczynie błagalne spojrzenie. Miał nadzieję, że to zadziała. Zawsze działało. Nie miał nic więcej na swoją obronę, a wbrew pozorom zależało mu na niej. W końcu niewiele dziewczyn miało tyle cierpliwości, tolerancji. A do tego była jedną z najładniejszych przedstawicielek płci pięknej w szkole. Nie, zdecydowanie nie mógł jej stracić. Patrzył na nieprzeniknioną twarz dziewczyny.
- Ja też cię kocham. Ale to ostatni raz. Jeszcze jeden taki wyskok i koniec - zastrzegła poważnym tonem. Nie chciała się dłużej kłócić. Nie miała zamiaru próbować wymusić kolejnych obietnic Powinna być mądrzejsza i wcześniej zauważyć, że słowa Ryana znaczyły mniej niż pergamin. Jeśli chciała jego zmiany, sama będzie musiała nad nią popracować.
Ryan nie zdążył zareagować na jej słowa, bo dziewczyna zaczęła go namiętnie całować. Nie pamiętał już, o co się wcześniej kłócili. W tej liczyły się dla niego jedynie usta Marissy i nic więcej.

***

Rena odprowadziła wzrokiem odchodzącą do dormitorium Rose. Weasley wyraźnie była wyraźnie przybita nową dziewczyną Albusa Pottera, choć próbowała udawać, że to nie ma znaczenia. Widocznie nie doceniłam ich więzi rodzinnych - pomyślała Wilson z lekkim ukłuciem w sercu.
Sama miała stosunkowo dobre relacje ze swoją rodziną. Uwielbiała ciepłą, zwariowaną matkę i ojca, który często żartował, że kiedyś zamknie ją w domu zamiast zawieść na pociąg do Hogwartu. Kochała też swoje siostry. Trudno jej było jednak uznać, że łączy ją z nimi jakaś bliższa więź. Wszystkie trzy żyły osobno, a rozmowy ograniczały się raczej do lakonicznych konwersacji niż szczerych wyznań. Dopiero patrząc na Rose, dostrzegła, że rodzina może być czymś zupełnie innym.
- Powiedziałaś jej? - spytała Elizabeth, Rena drgnęła i spojrzała na przyjaciółkę ze zdumieniem. - Chodź, usiądziemy. - Pokazała ręką stojące nieopodal fotelu.
Gdy zajęły miejsca Rena cicho odrzekła:
- Liz, nie, nie powiedziałam jej...
- Dlaczego?
-Nie chcę jej martwić. Na dzisiaj wystarczy jej wstrząsów i niespodzianek... Nie nie mogłam jej tego zrobić - westchnęła cicho, kręcąc delikatnie głową.- Poza tym czy to takie ważne, że...
-Umówiłaś się na randkę z jej kuzynem? Jak dla mnie tak - odpowiedziała Lizzy.
Wilson uśmiechnęła się na samą myśl o sobotnim spotkaniu. Zawsze sądziła, że takie rzeczy są zdecydowanie przereklamowane, ale... ale teraz miała na ten temat zupełnie inne zdanie.
- Myślisz, że takie spotkanie to już randka? - zapytała, a w jej głosie słychać było niepewność. Choć Elizabeth dopiero niedawno zyskała pierwszego chłopaka to i tak była bardziej doświadczona od niej. Popatrzyła na Tanner, szukając odpowiedzi w oczach przyjaciółki.
- Szczerze mówiąc, nie wiem - zaczęła, widząc Sereną przygryzającą z niepewnością wargę dodała - Ze zwykłym chłopakiem wątpię, czy to już byłaby taka prawdziwa randka, ale ty nie umówiłaś się ze zwykłym chłopakiem, tylko z Jamesem Potterem, więc... więc to na pewno jest taka prawdziwa randka!
- Cudownie - wyszeptała Rena, uśmiechając się szeroko - po prostu cudownie. Czyli w sobotę pójdę na swoją pierwszą randkę.
- Tego mu lepiej nie mów - ostrzegła Lizzy.
- Komu?
- Temu twojemu Potterowi.- zaśmiała się Tanner.
- Czemu? - zapytała panna Wilson, lekko marszcząc brwi. Starała się zapamiętać wszystkie rady przyjaciółki, ale to było dosyć trudne zadanie. Wszystko wydawało się zbyt trudne, aby dało się zapamiętać bez jakiejkolwiek powtórki.
- Jeśli chłopak dowiaduje się, że dziewczyna wcześniej nikogo nie miała, robi się bardziej ostrożny - odrzekła Beth z miną kogoś, kto wie, o czym mówi.
- Tyle, że on będzie pierwszym chłopakiem, z którym się umówię, a w kłamstwach jestem beznadziejna - odparła. Beztroska natychmiast z niej uleciała, ustępując miejsca obawom. Nie była pewna czy jej pierwsza randka przypadkiem nie okaże się kompletną klapą.

***

James zapiął dżinsy i przejechał dłonią, po mokrych od wody włosach. Nie miał czasu się zbyt dobrze wytrzeć po kąpieli, w końcu są o wiele ważniejsze sprawy. Szybkim krokiem otworzył drzwi do dormitorium, które dzielił ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi. We trójkę mieli całe pomieszczenie tylko dla siebie. Reszta męskiej części ich rocznika zajmowała wspólne dormitorium. Ryan, Easy i James często kpili z kolegów, że muszą się męczyć w piątkę. Na myśl o tych lekkich kpinach, Potter uśmiechnął się.
- Easy - zaczął, patrząc na przyjaciela, który siedział na parapecie i patrzył za okno.
- Wątpię czy zareaguje - odrzekł Ryan, podnosząc głowę znad jakiegoś magicznego pisma dla na okładce, którego widniała modelka, ubrana tylko w przezroczystą szatę, która prezentowała swe ciało w różnych pozach. - Pewnie znowu szuka kantów swojej duszy.
- Nie chodzi o kanty, tylko o krańce - odparł Easy, zeskakując z parapetu. - Zresztą, tobie także bym to polecił. Może wtedy wiedziałbyś jak trzeba postępować z kobietami...
- Dajcie, spokój - odrzekł James, siadając obok Ryana.
- Akurat wiem jak trzeba postępować z kobietami. Chcesz przykładu? Marissa właśnie mi wybaczyła - powiedział triumfująco, po czym spojrzał na Pottera. - Właśnie, James, mam pytanie czy to nie przypadkiem twoja siostra powiedziała Marissie o Candy? - spytał.
- Skąd niby ona miała wiedzieć o twoim małym randez-vouz z Candy? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Widziała ich - zamiast Fairchilda odpowiedział Easy, śmiejąc się głośno. - Najpierw go szantażowała, żądając Ognistej Whisky, a gdy próbował z nią negocjować postanowiła jeszcze zarobić ja blondynce Ryana.
James słysząc to zaniósł się głośnym śmiechem:
- I po co próbowałeś z nią dyskutować? Przecież wiesz, że z tym małym diabłem nie wygrasz, a wręcz przeciwnie. Na przyszłość radzę zaprzestać negocjacji i robić co każe. Uprzedzając twoje pytanie nie zamierzam ponosić odpowiedzialności, za czyny mojej chorej na umyśle siostry.
- Dałem się puścić kantem trzecioklasistce... - warknął Fairchild z irytacją, która wprawiła jego przyjaciół w jeszcze lepszy humor,.
- A swoją drogą ciekawe, po co jej tyle Ognistej - powiedział Potter - marszcząc lekko brwi. Siostra nieustannie komplikowała mu życie, więc w przeciwieństwie do przyjaciół, był już do tego przyzwyczajony.
- Jak to, po co? Do picia! - podpowiedział kumplowi Easy. - A jak tobie idzie poderwanie Brzyduli? - zapytał.
Ryan spojrzał na Pottera z ciekawością, najwyraźniej o Lily i jej postępkach.
- Jak idzie? Nijak. Już jest moja - powiedział uśmiechając się zwycięsko.
- To znaczy...
- To nic nie znaczy. Umówiłem się z nią do Hogsmeade w tą sobotę. Musze tylko uważać, aby nikt się nie dowiedział. W końcu nikt nie powinien wiedzieć o naszym zakładzie - dodał, a Ryan i Easy pokiwali głowami. - Muszę wiec postarać się, aby ani Angie, ani Rose, ani nikt nie się nie dowiedział...
- O czym? - rozległ się damski głos. Natalie popatrzyła na ich przestraszone i zdziwione miny, po czym powiedziała:- Czy mi się zdaje czy wy coś planujecie...?
- Nie, oczywiście, że nie - odpowiedział James - jak się tu dostałaś? To wieża Gryffindoru.
- Mam swoje sposoby - zachichotała, puszczając oczko do Pottera - Ale i tak wiem, że coś knujecie. Powiedzcie mi. Nikomu nie powiem - wyszeptała seksownym głosem.Natalie byłą jego najlepszą przyjaciółką, mógł jej powiedzieć wszystko, prócz tego zakładu. Wątpił czy by zrozumiała. W końcu było to trochę szowinistyczne, a Nats nie cierpiała takich rzeczy. Po co więc ją denerwować? W końcu zaliczy tą dziewczynę i wszyscy zapomną o tym nieszczęsnym zdarzeniu. Wszystko wróci do normy, pomyślał, chcąc w to uwierzyć. Miał nadzieję, że tak będzie...
***
A teraz mała dygresja. Pojutrze zaczyna się szkoła, co niestety wpłynie na częstotliwość dodawania nowych rozdziałów. Postaramy się publikować tygodniowo, co najmniej dwa. Mamy mnóstwo pomysłów, ale przez obowiązkową edukację szkolną w Polsce ( w takiej formie od poniedziałku do piątku), brakuje nam czasu. Za to ferie spróbujemy Wam wszystko wynagrodzić (rozdziały będą może nawet codziennie). Jedyny problem stanowi termin zimowego odpoczynku. U nas ferie zaczynają się dopiero 15 lutego. Pozdrawiamy!
Autorki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.