3 lipca 2012

Rozdział XLVII: Czerwonym blaskiem otoczona


Tancerką była w pewnym kabarecie
Rzeźbione kształty rozsiewały szał
Słynęła gwiazdą w całym modnym świecie
I rozniecała w wielbicielach czar
Gdy raz tańczyła tango swe na scenie
Rozkoszą ciała budząc pragnień kruż
Ujrzała kogoś blisko w jednej z lóż
On rzucił jej wiązankę róż.
Czerwonym blaskiem otoczona
Rozkosznie prężąc swe ramiona
Klasa błyskawicznie opustoszała.
Powód był prosty. Mugoloznastwo odbywało się dosyć późno i często stanowiło ostatnią lekcję w planie siódmoklasistów, co sprawiało, że po dzwonku uczniowie wychodzili szybciej niż po innych lekcjach. Wszyscy spieszyli do pokoju wspólnego, znajomych, biblioteki czy ukochanej osoby. Każdy powód był dobry, aby mocniej przycisnąć torbę do ramienia i gnać przed siebie.
Pomimo pozornego wyludnienia klasa wcale nie była całkowicie pusta. Bowiem przy nauczycielskim biurku stała kobieta i zbierała swoje rzeczy. Westchnęła na samą myśl, że tego dnia przyjdzie jej wykonać mozolną, niemalże katorżniczą, za jaką uznawała sprawdzanie wypocin swoich uczniów. Czasami miała wrażenie, że cała jej praca idzie na marne, gdy czytała bzdury na temat mugolskich osiągnięć w medycynie czy architekturze. Odsunęła jednak od siebie te niewygodne myśli, nie chcąc psuć sobie humoru. Wolała zająć się czymś innym. Zapięła swoją teczkę i spojrzała na siedzącego w profesorskim fotelu chłopaka, który przeglądał jakąś mugolską gazetę. Czynił to leniwie, z niewymuszoną gracją. Przywodził jej na myśl drapieżnika, który swym wdziękiem wabi ofiary. Rozbawiona tym porównaniem parsknęła śmiechem. Zaniepokojony jej reakcją Gryfon uniósł głowę.
- Co cię tak rozbawiło? - zapytał, unosząc brew. 
- Nie musisz wiedzieć - odpowiedziała, uśmiechając się zalotnie. 
- Nie chcesz mi powiedzieć?
- Wszystko musisz wiedzieć?
- A jeśli cię zmuszę? - Wstał i stanął obok niej. Był kilka centymetrów wyższy, więc musiała unieść głowę, aby spojrzeć w jego oczy. Zrobił krok do przodu, zmuszając ją tym samym, aby się cofnęła.
- Niby jak? - zapytała, chociaż tak naprawdę znała już odpowiedź. Poczuła, że brak jej tchu, zanim jego wargi dotknęły jej ust w szaleńczym pocałunku. Rozchyliła usta, wplatając dłonie w jego czuprynę. Dawała mu się całować, prowadzić, dominować. Jednak gdy poczuła jego język w zakamarkach swych ust, uznała, że czas kończyć tę zabawę. Oderwała się od niego, wsłuchując w ich nierówne oddechy. 
- Co robisz? - wycharczał. W ostatniej chwili opamiętania wzięła do ręki różdżkę i mruknęła zaklęcie, patrząc na drzwi, po czym spojrzała na niego z zachwytem. Wyglądał niczym ideał kochanka. Miał potargane włosy, nieobecne spojrzenie, w którym można było dostrzec żywe zainteresowanie, i wyraźnie jej pożądał. Próbował ją znowu pocałował, ale odchyliła głowę; jego wargi dotknęły policzka kobiety. Pokręciła głową, chcąc dać mu do zrozumienia, kto teraz rządzi, ale on nie miał zamiaru ustąpić. 
Złapał ją w pasie, pogładził jej plecy i niespodziewanie uniósł do góry. Zaskoczona pisnęła cicho. Uciszył ją krótkim pocałunkiem i posadził na biurku, spychając z blatu stosik starannie ułożonych arkuszy, kałamarz  i kilka piór. Karki zawirowały w powietrzu, spadając we wszystkie strony. Kałamarz, tego dnia akurat wypełniony czarnym atramentem, upadł z cichym trzaskiem. Tusz błyskawicznie zaczął wyciekać. 
Oni jednak nie przejmowali się tym, bawiąc w zupełnie coś innego. Spod wpółprzymkniętych powiek patrzyła na niego, czekając ja jakiś ruch. Nie wykonał żadnego gestu, więc postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Zbliżyła usta do jego szyi, obsypując pocałunkami jego twarz. Całowała policzki, skronie, oczy, celowo omijając przy tym usta. Zajęła się nimi na końcu. Ujęła zębami górną wargę chłopaka, przygryzając ją, by po chwili dosięgnąć ją językiem i wślizgnąć się do jego ust. Chłopak jęknął głucho. Przyciągnęła go do siebie mocniej, obejmując w pasie. 
Jego dłoni zsunęły się z jej pleców na pośladki. Gładził je delikatnie, jednocześnie całując ją namiętnie. Po chwili wsunął dłoń pod jej bluzkę. Dotknął nagiej skóry jej pleców. Drugą ręką zajął się sprawnym rozpinaniem guzików jej bluzki. Czynił to jednak powoli, jednocześnie językiem badając wnętrze ust kobiety. Wciskał się we wszystkie zakątki, dotykając jej języka. Całował ją do utraty tchu, kończąc rozpinać jej bluzkę, którą beztrosko rzucił w głąb klasy. Ugryzł ją w język, wsłuchując się w jej ciche jęki. 
Położył dłonie na jej piersiach, które pasowały do jego dłoni i lekko je ścisnął. Jęk, który usłyszał był najwyższą nagrodą za wszystkie starania. Oderwał głowę od ciepłych ust i nachylił się, całując jej biust przez krwistoczerwoną koronkę. Dotknął szczytów jej piersi, po chwili znacząc je wilgotnymi pocałunkami. Odchylił materiał i zaczął językiem kreślić kółeczka na jej skórze. 
- James... - Zanim skończyła wypowiadać jego imię, położyła dłoń na jego brzuchu, zjeżdżając nią coraz niżej. Gładziła go, poruszając rękę i ocierając się. Po chwili poczuła, że wypukłość pod jego rozporkiem zrobiła się większa. Zrobiła niecierpliwie guzik jego dżinsów, gdy on walczył z jego spódnicą. 
Gdyby nie zadziałało prawo Murphy'ego pewnie zdarliby z siebie ubrania, doznając spełnienia na biurku, rozmawiając kwadrans i rozchodząc się do swoich zajęć. Trwaliby do następnej lekcji, następnego spotkania, następnej schadzki. Jednak rzeczywistość postanowiła brutalnie upomnieć się o nich, a za swojego wysłannika wzięła nauczyciela zielarstwa, który musiał pilnie porozmawiać z Kandall Anderville. W ręce trzymał kilka wypełnionych teczek i miał właśnie zapukać, gdy usłyszał ciche jęki dochodzące z klasy. Stanął pod drzwiami, bijąc się z myślami. Z jednej strony sytuacja była na tyle niecodzienna, że instynkt kazał mu wyciągnąć różdżkę i wparować do klasy. Jednak myśląc trzeźwo, wiedział, że szanse na istnienie jakiegoś zagrożenia, jeśli w ogóle są, muszą być bliskie zeru. Postanowił nie kierować się bolesnym doświadczeniem, tylko rozumem i logiką, więc zapukał do drzwi. Nie usłyszał żadnej odpowiedzi, jeśli nie liczyć nasilenia się jęków za ścianą. Rozejrzał się po pustym korytarzu i wyjął różdżkę. Czas działać.
Podszedł do drzwi i spróbował nacisnąć klamkę. Gdy nie ustąpiły, uniósł różdżkę i wypowiadając stanowcze: Alohomora! Cichy trzask i klasa stała przed nim otworem. Wszedł do środka, unosząc różdżkę. Kilka kroków do przodu zakwestionowało cały jego światopogląd, gdy ujrzał zadziwiającą scenę. Na stojącym z przodu klasy biurku trwała, spleciona w namiętnym uścisku para. Ciemne włosy kobiety spływały na nagą skórę pleców, jednocześnie zasłaniając twarz kochanka. Wokół leżały porozrzucane ubrania, co znacznie ułatwiło pracę jego wyobraźni. 
- Profesor Anderville... Profesor Anderville! - krzyknął. Para oderwała się od siebie, a Neville dostrzegł twarz twarz kochanka Kandall.
Twarz Jamesa Pottera.
***
W gabinecie dyrektora Hogwartu niewiele zmieniło się w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Nadal mieścił się na siódmym piętrze, a wejścia nadal strzegły gargulce, które wpuszczały tylko wybrańców znających odpowiednie hasło. Wchodziło się po kolistych schodach, które wprowadziły wprost do drzwi z podniszczoną kołatką. W biurze dyrektora centralne miejsce zajmowało duże, dębowe biurko, na którego blacie stały starannie poustawiane pojemniczki z piórami, kałamarz i kilka kupek starannie poukładanych papierów. Na jednej ze ścian stał długi, staromodny regał. W jego przeszklonych szybach odbijało się światło wpadające do pomieszczenia. Na pozostałych dwóch ścianach wisiały portrety ludzi, którzy niegdyś zajmowali ten gabinet. 
Gdy drzwi do gabinetu otworzyły się, pierwszy z letargu wyrwał się właściciel portretu nad biurkiem. Otworzył szeroko oczy, słysząc kroki na schodach. Nauczył się już rozpoznawać chód Minerwy McGonagall, więc wiedział, że to nie ona się zbliża. Miał rację, gdy chwilę później wszedł mężczyzna około czterdziestki. Miał rozczochrane czarne włosy, a jego zielone oczy przypatrywały się wszystkiemu z ogromnym zaciekawieniem. Za nim wkroczyła poważna kobieta o zaciśniętych ustach, którą wizyta bynajmniej nie napawała pozytywnymi odczuciami. Pochód zamykał ciemnowłosy mężczyzna. 
- Poczekajcie tu, zaraz ktoś do was przyjdzie - powiedział, patrząc na nich. Czarnowłosy mężczyzna kiwnął głową. 
- Neville! - zawołała kobieta. Zaczęła nerwowo wyginać palce i zapytała cicho przyjaciela:- W jak poważnych jest on kłopotach?
Neville Longbbottom westchnął, po czym odwrócił wzrok. 
- Ginny, może nie będzie tak źle - pocieszył kobietę, chociaż nawet w jego uszach te słowa nie zabrzmiały zbyt przekonująco. Uścisnął ją delikatnie, chcąc dodać jej otuchy, po czym wyszedł.
- Co my teraz zrobimy? - wypowiedziała na głos swe myśli, zerkając w stronę męża. Mężczyzna jednak nie zareagował, cały czas rozglądając się po gabinecie. Jego wzrok wędrował po meblach, chwilę dłużej zatrzymując się na portretach. To wystarczyło, aby Ginny zaczęła odczuwać irytację. 
- Powiesz coś? - dodała.
Mężczyzna odwrócił się i popatrzył na nią, spod przymrużonych powiek. Wiedział, co chciała usłyszeć, ale nie miał zamiaru tego powiedzieć. Wiedział bowiem, że wbrew pozorom zawsze mogło być gorzej. Rozumiał jej odczucia, ale sam patrzył na obecną sytuację. 
Gdy zaś dostał sowę z Hogwartu z prośbą o jak najszybsze przybycie do szkoły i krótką notatką napisaną przez Neville'a, ogarnęły go sprzeczne uczucia. Owszem, zdenerwował się i był równie zaniepokojony co Ginny, lecz odczuł również ulgę. Ulgę, że problem da się rozwiązać, a ich dziecku nie zagraża żądne niebezpieczeństwo. Pomimo tylu spokojnych lat niekiedy wciąż odczuwał dziwny niepokój, który wzmagał się, gdy coś burzyło rytm codzienności. Tego dnia była to akurat wiadomość z Hogwartu. Zastała go podczas cotygodniowego posiedzenia, gdy miał czytać najnowsze statystyki i rozdzielić przydział zajęć. 
Gdy tylko dostał wiadomość, najpierw chciał przełożyć odczytanie jej. Pragnął dokończyć sprawozdanie i nie miał ochoty tracić czasu. Jednak młoda stażysta przysłana niedawno z Wyższego Uniwersytetu Aurorów zaśmiała się nerwowo i powiedziała, że to chyba dosyć pilne. Popatrzył na nią przez chwilę i bez słowa wziął kopertę, przez chwilę wpatrując się w pieczęć ze starannie ze starannie wykaligrafowaną literą. Miał przeczucie, że zwiastowała kłopoty, jak się okazało całkiem słuszne zresztą.  Co wcale nie zmieniło faktu, że odczuł ulgę, czytając pochyłe pismo Neville'a, który w prostych słowach opisał sytuację, nie próbując jej upiększać. Owszem, może to nie było zbyt mądre ze strony Jamesa pakować się w taką sytuację, lecz odetchnął z ulgą na wieść, że nikomu nic się nie stało.
Wiedział, iż nikomu tego nie powie, jednak tak naprawdę cieszył się z powodu swoich dzieci. Niekiedy pakowały się w sytuacje, bywały nieznośne, ale wszystko to doskonale dowodziło ich ciekawości, otwartości i chęci przygód, a jako że żyły w spokojnych czasach, realizowały się na inne sposoby niż on. Zamiast walczyć chłonęły życie pełnymi garściami, biorąc wszystko. 
Może niekiedy pozwalali im na za dużo, ale oni po prostu chcieli, aby były szczęśliwe. Ich dzieci, którym kiedyś z innymi dzielnymi czarodziejami wywalczyli nowy, lepszy świat. Pewnie dlatego nie wytyczyli im ścisłych granic, chcąc zapewnić jak najlepsze możliwości. W końcu nie musieli się niczego obawiać, a wolność była chyba najlepszą rzeczą, jaką można zapewnić dziecku. Wierzyli, że Jamesa, Albus i Lily wybiorą dobrze, a jeśli nie, to zwrócą się do nich o pomoc, ucząc na własnych błędach. Miał nadzieję, że nadal tak jest, dlatego nie zamierzał martwić się na zapas. 
- Nie sądzę, aby cokolwiek trzeba było mówić - powiedział w pewnym momencie, po raz kolejny rozglądając się po gabinecie. Próbował sobie przypomnieć, jak się czuł, gdy on był wzywany do tego gabinetu, gdy nosił szatę z naszywką Gryffindoru i marzył o przyszłości. Zerknął w stronę portretu Albuse Dumbledore'a, który patrzył na niego dobrotliwie znad swych okularów jasnoniebieskimi oczami, uśmiechając się przy tym kącikiem ust. 
- Chyba jednak trzeba - upierała się Ginny, podchodząc do jednego z wolnych krzeseł i opadając na niego bezsilnie.
- Wszystko będzie dobrze - uspokoił żonę Harry, jednak wyraz jej twarzy powiedział mu, że nie wierzy w te słowa. Nigdy nie dawała wiary rzeczom, o których sama nie mogła się przekonać Dzięki temu była znakomitym pracownikiem i świetną czarownicą, ale też nadopiekuńczą matką i nieufną żoną. Nie było to zbyt dobre w sytuacjach kryzysowych, gdy chciał, aby chociaż spróbowała myśleć pozytywnie.
- Możesz mieć rację - odpowiedziała wreszcie po długiej chwili głębokiego namysłu. Uniosła głowę i przez chwilę popatrzyła na niego z nadzieją, zrywając się z krzesła. Jej oczy zajaśniały, a na policzkach pojawiły się wypieki. - To może się udać. Zresztą, ponieważ na pewno nie jest dokładnie tak jak pisał Neville. Może nieco przesadził? W końcu James to jeszcze dziecko, więc niby jak on miałby...
Jej monolog przerwało ciche otwarcie drzwi. Do pokoju weszła Minerwa McGonagall, witając się z Potterami, a następnie zajmując miejsce za dyrektorskim biurkiem. Za nią wszedł Neville, który natychmiast posłał przyjaciołom pokrzepiające spojrzenia. Na końcu z miną potępieńca wszedł James, zamykając drzwi, ale nie próbując podejść bliżej czy przywitać się z rodzicami. Stał dziwnie daleko. Cały czas unikał ich wzroku. 
- Możemy się dowiedzieć, co się właściwie stało? - zapytała cicho, próbując opanować drżenie rąk. Dyrektorka popatrzyła na nią przez chwilę, by następnie lekko skinąć głową Neville'owi, który zaczął opowiadać:
- Nikt z nas, to znaczy nauczycieli nie wiedział o... - zawahał się - relacjach profesor Anderville z państwa synem, to znaczy Jam... - zaciął się, biorąc głęboki wdech - z państwa synem. Dopiero dzisiaj, gdy miałem spotkać się z profesor Anderville zastałem ich razem w...
- Och, Neville, na Merlina, wyduś to z siebie - pogoniła przyjaciela Ginny. 
-... w sytuacji... in flagranti - dokończył z trudem, unikając brązowych oczu, które teraz przewiercały go niemal na wylot. Tracił przez to swój obiektywizm tak cenny w pracy z młodzieżą, zwłaszcza że w tym przypadku było mu o niego zadziwiająco ciężko. 
- Co zrobimy? - zapytał trzeźwo Harry, zerkając ukradkiem na syna, który z ponurą miną wpatrywał się w podłogę. Chciał do niego podejść, potrząsnąć nim; krzyknąć, aby zrobił albo powiedział cokolwiek na swoją obronę, ale miał wrażenie, że niewiele to pomoże.
- Cóż, niewiele możemy - odpowiedziała profesor McGonagall. - Profesor Anderville już opuściła zamek z odpowiednią adnotacją w swych aktach. Z kolei co do Jamesa...
_________________________________
Krótko i chyba nie na temat, tak to moim zdaniem wyszło. Jednak koniecznie chciałam dzisiaj dodać, nawet olewając poprawę z matematyki, powtórzenie z historii i inne szkolne głupoty, które mnie jutro dopadną. Poza tym może to nie wnosi zbyt wiele do fabuły, ale mam wrażenie, że razem się rozkręcamy - ja i fabuła, prawda? Następny mam nadzieję niedługo. Mam już nawet pomysł i i będzie - zgodnie z Waszymi życzeniami - więcej Scorpiusa i Easy'ego. Nie zapomniałam o tym. Założyłam fanpage'a BwH, do którego link jest pod menu; postaram się, aby pojawiały się tam informacje (o terminie lub ukazaniu się rozdziału, opóźnieniach, zmianach itp.) oraz krótkie zapowiedzi następnego rozdziału w postaci fragmentu. Mam nadzieję, że spodoba się Wam ta opcja;-)
Koniecznie chciałam dodać dzisiaj, bo: obiecałam Wam i sobie, a staram się dotrzymywać słowa oraz, dlatego, że (zmobilizowało mnie to do pisania) są dzisiaj urodziny A., osoby, bez której ten blog nigdy by nie powstał, bo ja nigdy nie poznałabym świata magii. Może i jest wredną zołzą, ale ma w gruncie rzeczy dobre serce. Chcę Ci wszystko wszystkiego najlepszego w dniu Twoich dziewiętnastych urodzin, siostrzyczko!
A ja lecę brać się za rzeczy, które odkładałam, chcąc to dopisać przez ostatnie dwie godziny.Błędy poprawię jutro.
P.S. Mam nadzieję, że teraz widać miłość Harry'ego do do swoich pociech. 
P.P.S. Zaczęłam oglądać nowy serial Once upon a time. Wiem, że to już chyba nałóg, ale uwielbiam ten serial.

7 komentarzy:

  1. No to James wkopał się na całego. Jeśli ta wieść się rozniesie, a rozniesie na 99% to myślę, że u Sereny będzie skreślony. Co do reakcji to spodziewałam się, że Ginny zacznie na niego wrzeszczeć, albo chociaż wrzaśnie takie zadziwione "co?!". W każdym razie czekam na ciąg dalszy ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Angel in black19 lipca 2012 14:45

    Uuu. Kurcze, czasami tak trudno mi jest lubić Jamesa. Ale Harry'ego rozumiem doskonale... Czekam na następną notkę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie pamiętam czy kiedyś napisałaś imię chłopaka,który ma romans z nauczycielka.Jeśli tak to ja mam sklerozę gdyż jestem w szoku,że to James.Głupi,głupi i jeszcze raz głupi!Jak ona mógł?Przecież tyle powtarza,że nie chce zranić Sereny a przecież jak szkoła się dowie to będzie u niej skreślony.Boże,załamałam się czytając ten rozdział.Jednak jest on cudowny:)Bardzo mi się podoba.Niemogę doczekać się kolejnego.

    OdpowiedzUsuń
  4. cóż... nie spodziewałam się... ale to chyba dobrze, prawda ? Liczę na rozdział. najszybciej jak się da ; D

    OdpowiedzUsuń
  5. Miss_Natalien19 lipca 2012 14:46

    Mam nadzieję, że tym razem onet będzie dla mnie łaskawy :>
    Już polubiłam BwH na fejsie, oczywiście, ja prędka w internetowych nowościach!
    A teraz do rzeczy... Podobał mi się ten rozdział. Zaczęło się średnio, ale wraz z opisem Ginny, Harry'ego i Neville'a zaczęłaś się rozkręcać i czytało się bardzo lekko i przyjemnie.
    I tu muszę zaznaczyć, że spodobało mi się spojrzenie Harry'ego na dzieci - jak na poszukiwaczy przygód. Niesamowicie mnie to zachwyciło, bo przecież Harry musi rozumieć, czym jest życie bez przygód - 7 lat zmierzania się ze złem, aż wreszcie rutyna, która przecież po części zabija każdego, kto pragnie odrobiny urozmaicenia.
    Mam nadzieję, że James nie narobił sobie kłopotów i w sumie szkoda, że Neville od razu nakablował. Czułabym się lepiej, gdyby sam przeprowadził moraliztorską pogawędkę, ale z drugiej strony - to wciąż stary dobry Neville :)
    Buziaczki!

    OdpowiedzUsuń
  6. bardzo przyjemna notka. Choć faktycznie, troszkę krótka. A może wcale nie taka krótka, tylko tak szybko się czytało?
    Jestem ciekawa co zrobi Serena, kiedy dowie się o igraszkach Jamesa. Tak w ogóle to on zawsze coś wymyśli...
    Podobała mi się reakcja Harry'ego - była wręcz idealna. Tylko Ginny gdzieś mi zniknęła.
    Pozdrawiam i czekam na kolejną notkę :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Sama nie wiem, od czego zacząć. Może najpierw się przywitam. Cześć, wiem, że nie kojarzysz mnie po nicku, ponieważ nigdy jeszcze nie komentowałam tego opowiadania. ;) Twojego bloga znalazłam niedawno i zaciekawiona zaczęłam lekturę od podstaw. Zakochałam się już na samym początku! Nie ma słów, którymi mogłabym wyrazić swój zachwyt. Naprawdę, piszesz wspaniale, a historia tu publikowana nie zasługuje nawet na miano wyśmienitej. Zastanawiasz się zapewne dlaczego. Otóż już mówię; słowo 'wyśmienite' wydaje się w porównaniu do tego, co właśnie skończyłam czytać, zbyt obraźliwe. Pierwszy raz w życiu nie umiem się wysłowić. Nigdy nie spotkałam się w sieci z takim opowiadaniem. Wszystko doskonale opisujesz, a ja mam wrażenie, jakbym sama była uczestniczką owych wydarzeń. Podziwiam Cię za to i zazdroszczę. Nawet nie wiesz, jak bardzo ja chciałabym umieć tak pisać. ;*
    Nie można ukryć, że Serena Wilson jest moją ulubioną bohaterką i nie mogę znieść tego, że James tak potwornie ją skrzywdził. I to nie raz! Najpierw okłamywał ją, spotykając się jednocześnie z Angie i Natalie, swoją 'przyjaciółką'. Swoją drogą, tacy z nich przyjaciele jak ze mnie chłopak, ale to tak na marginesie. To, że dziewczyna nie była chodzącą pięknością nie oznaczało, że młody Potter mógł ją tak lekkomyślnie traktować. Co on sobie, do jasnej cholery, myślał?! Że z nieśmiałą i łatwowierną dziewczyną on może sobie śmiało pogrywać? Już od samego początku wiedziałam, że Serena przejdzie taką metamorfozę, że Jamesowi opadnie szczęka z wrażenia, i nie tylko jemu. Mówił, że ją kocha, że mu zależy; ponoć tak cierpiał po ich rozstaniu. Jednak to nie powstrzymywało go przed tym, żeby spotykać się z innymi dziewczynami. W końcu to James Syriusz Potter, który dostał imiona po dwóch najgorszych rozrabiakach sprzed lat, więc można mu wszystko. Jak to mówił: 'jestem młody, więc mogę się wyszaleć'. Tylko że on wyszalał się za dwoje, a nawet i troje. Nie podoba mi się jego postać, jednak mimo wszystko z całego serca pragnę, by wreszcie był z Sereną. Ale tak naprawdę; bez udawania, zdrad i kłamstw. Tylko on i ona. Nikogo poza nimi. Mam nadzieję, że Potter zmądrzeje i dostrzeże, że w życiu istnieją ważniejsze rzeczy niż zabawa i 'wyrywanie panienek'. Jednak teraz na myśl mi się nasuwa popularne powiedzenie: 'nadzieja matką głupich'... Tylko, czy w sytuacji tych dwojga młodych ludzi będzie miało ono jakieś szczególne znaczenie?
    Co się tyczy Rose, to bardzo mi przypomina Hermionę z czasów szkoły. Tyle, że z pewnymi niewielkimi szczegółami. Niegdyś Granger, teraz Weasley, nie przedkładała niczego ponad naukę. W jej życiu były miłości, rozczarowania i smutki, jednak nie odbijało się to na jej wynikach w nauce. Z jej córką jest zupełnie inaczej. Artysta, jakim jest Easy, zupełnie zawrócił jej w głowie, a potem zostawił. Wiele się słyszy o tym, że artyści nie są stali w uczuciach i Rose powinna to wiedzieć, jednak od zawsze wiadomo, że miłość rządzi się swoimi prawami.
    Wiesz, co podoba mi się w Lily Lunie Potter? To, że nie pozwoli sobą pomiatać i gardzić, zawsze starając się udowodnić swoje racje, które niekoniecznie muszą być co do joty zgodne z prawdą. Ma charakterek, o czym niejednokrotnie się przekonałam. Potrafi omamić sobie każdego wokół palca, a następnie go szantażować. To akurat jest ta mniej lubiane przeze mnie oblicze młodej Potterówny. Jest w stuprocentowym przeciwieństwem swojej imienniczki, którą była jej babcia.
    Cóż więcej mogę dodać... Wspomniałam już na początku, że uważam to opowiadanie za wyjątkowe i tego będę się trzymała po wieki. :D Mam nadzieję, że nowy rozdział szybko się pojawi.
    Pozdrawiam serdecznie! ;*

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.