29 sierpnia 2016

Jeden błąd: Rozdział I: Początek końcem, koniec początkiem?

Możemy spać razem?
Cho oderwała głowę od papierów rozłożonych na łóżku i spojrzała na stojącego w drzwiach synka. Przed chwilą położyła go do łóżka, licząc że chociaż przez część wieczoru uda jej się popracować. Teraz jednak widząc jego twarzyczkę, nie miała serca odsyłać go z powrotem do łóżka. Jej serce zawsze biło mocniej, gdy go widziała. Jej maleńki syneczek, jej miłość, jej życie. Z westchnieniem zrzuciła z łóżka papiery i poklepała kołdę. To wystarczyło, aby Jasper z wojennym okrzykiem rzucił się na łóżko.
- Kocham cię, synku - szepnęła, tuląc się do jego ciepłego ciałka. - Nigdy o tym nie zapomnij, synku.

Dworzec King Cross stanowił dla uczniów Hogwartu nieodłączną część życia. Tutaj się żegnali z rodzicami jeszcze niepewni, co ich czeka. Tutaj nawiązywali pierwsze przyjaźnie, które mogły trwać całe życie albo skończyć się po kilku miesiącach. Tutaj zdawali sobie sprawy, że są zdani tylko na siebie i muszą się nauczyć działać w pojedynkę. Tutaj zaczynała się ich magiczna przygoda, która mogła się okazać najpiękniejszym snem lub najgorszym koszmarem. Tutaj miał miejsce początek, a po siedmiu latach koniec. To miejsce wszystko rozpoczynało. 
Tak przynajmniej zdawało się to wyglądać, bo dorośli czarodzieje i czarownice mieli na ten temat zupełnie inne zdanie. To miejsce było przypomnieniem ich sukcesów lub porażek, które na zawsze zaważyły na ich życiu. Mogli tylko wspominać twarz wroga i ubolewać nad własną głupotą.
Gdy odwozili tutaj swoje dzieci tak naprawdę wcale nie chodziło o potomków, a jedynie o chęć pokazania komu się udało, kto osiągnął sukces. Tacy ludzie szli z dumnie podniesionymi głowami, posyłając wszystkim lekkie uśmieszki oznaczające pobłażanie. Nieudacznicy stali gdzieś w rogu, unikając spojrzeń i ukradkiem żegnając się ze swoimi dziećmi.
- Uważaj na siebie. -  Czarnowłosa kobieta o skośnych, ciemnobrązowych oczach, dotknęła ramienia swojego syna. Uśmiechała się, chociaż nie było w tym radości. Na pierwszy rzut oka wydawała się uosabiać spełnienie marzeń. Tylko ile w tym było prawdy?
- Spróbuję, mamo - odpowiedział Jasper, uśmiechając się znacznie szerzej od swojej matki i mierzwiąc włosy stojącej obok Desire. 
Dziesięciolatka zapiszczała z radością, jednocześnie przysuwając się w jego kierunku i pociągając ze rękaw kurtki. 
- Musisz jechać? A jeśli już musisz, to będzie do mnie pisał, prawda? - dodała szybciutko, przygryzając dolną wargę i wbijając wzrok w chodnik.
Jasper popatrzył przez chwilę na młodszą siostrę, która udawała bardzo dzielną i próbowała nie płakać. Co roku ich pożegnania wyglądały tak samo. Ona bała się, że o niej zapomni, a on zapewniał, że będzie pamiętał. Obiecywał pisać i dotrzymywał obietnicy. Nawet jeśli za listy w jego wykonaniu służyły lakoniczne wiadomości liczące więcej rysunków niż słów.
- Desi, będę do ciebie pisał codziennie - obiecał, nachylając się w jej kierunku i delikatnie unosząc do góry podbródek dziewczynki.
Oblicze Desire, gdy zrozumiała słowa swojego starszego brata momentalnie się rozświetliło.
- Obiecujesz? - upewniła się, a on roześmiał się cicho.
- A czy kiedykolwiek cię oszukałem?
Dziecko zastanowiło się przez chwilę, a następnie kiwnęło głową i z całej siły przytuliło się do Jaspera. 
- Chodźmy - odezwał się w pewnym momencie milczący do tej pory mężczyzna, niespokojnie rozglądając się po dworcu i posyłając swojej żonie wymowne spojrzenie.  Miał ziemistą cerę, zakrzywiony nos i gęste, czarne brwi, które co raz marszczył. - Cho, możemy już iść? 
Kobieta zesztywniała, zaciskając pobladłe knykcie na pasku swojej torebki. Jej zarumienione policzki pobladły, a na twarzy pojawił się cień. Trzęsącymi dłońmi odgarnęła swoje długie włosy i niespokojnie rozejrzała się po peronie. Wnikliwie przyglądała się płaczącym dzieciom, pohukującym sowom i udających zadowolenie rodziców.  Na jej twarzy pojawił się chwilowy spokój. 
- Wiktorze, proszę. Poza tym czasem ciężko unikać pewnych rzeczy  - dodała po chwili cicho, tak cicho, że tylko po niezadowolonym grymasie na twarzy mężczyzny odgadła, że usłyszał jej słowa.
Wymruczał tylko jakieś bułgarskie przekleństwo, zaciskając usta. Odwrócił się, co oznaczało koniec kłótni.
- Uważaj na siebie - powiedziała Cho, patrząc na syna, który z łobuzerskim uśmiechem szeptał coś do rozpromienionej Desire. Nie mogła opanować wzruszenia, gdy patrzyła na swoje dzieci. Byli ze sobą bardzo zżyci, a Jasper zawsze przede wszystkim dbał o uczucia swojej małej siostrzyczki. Dla Desire zaś zawsze był niedoścignionym wzorem do naśladowania. Czasem miała wrażenie, że stanowią nierozerwalną całość pomimo wielu dzielących ich różnic. 
- Postaram się - mruknął, po raz ostatni przytulając siostrę. 
- I nie zapomnij do mnie pisać, bo obiecałeś - przypomniała po raz setny Desire z niemą prośbą w sarnich oczach.
- Na razie - rzucił w stronę Wiktora, a mężczyzna ograniczył się jedynie do lakonicznego kiwnięcia głową.
Podniósł swój kufer i ruszył w stronę pociągu. Nie rozglądał się, nie szukał przyjaciół. Wszedł na stopień, wszedł do pociągu i zaczął szukać jakieś przedziału. W pierwszym siedziały trzy rozgadane Puchonki, które zamilkły, gdy otworzył drzwi. Mógł więc przypuszczać, że to on był przedmiotem ich plotek. W drugim zastał pięciu Ślizgonów bardzo zajętych porównywaniem swojego poziomu znajomości heraldyki. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. W trzecim siedziało grono napuszczonych Krukonów. Ruszył dalej. Otworzył drzwi czwartego przedziału i uśmiechnął się kącikiem ust.
- Widzę, że nic się nie zmieniło - powiedział ironicznym tonem, a para siedząca w przedziale, która jeszcze przed chwilą namiętnie się całowała gwałtownie oderwała się od siebie. Przestraszona dziewczyna zaczerwieniła się i zaczęła szukać swojej bluzki, by po chwili wybiec z przedziału z zawstydzoną miną.
- Nie mogłeś chwile poczekać? - W głosie Scorpiusa zabrzmiały sarkastyczne nuty. Zwinnym ruchem podniósł i nałożył swoją, jeszcze przed chwilą leżącą na podłodze koszulę. W jego szarych oczach malował się chłodna ironia. Jasne, blond włosy miał dłuższe niż przed wakacjami, ale to była chyba jedyna zmiana jaka zaszła w jego wyglądzie.
- Wyglądasz tak samo kiepsko jak przed wakacjami - zawyrokował Jasper po chwili wnikliwych obserwacji, a Malfoy parsknął cichym śmiechem.
- Daruj sobie te komplementy. I dlaczego, do jasnej cholery, musiałeś wejść akurat w tym momencie?
- Wrodzone wyczucie czasu - odpowiedział z kpiarskim uśmiechem, rozkładając się na fotelach w wygodnej pozie. 
- Musisz jeszcze dużo nad nim popracować. 
- Wszyscy znamy prawdę, Malfoy - odparł podobnym tonem.
Zapadła cisza. Żaden z nich nie zapytał jak drugiemu minęły wakacje. Obydwaj wiedzieli, że takie pytanie jest nie tylko najgorszym tematem do rozmowy, ale też potrafi błyskawicznie  popsuć człowiekowi humor. Do tego nie czuli potrzeby mówienia głupot o udanych wakacjach, czyli bredzenia o zaliczonych dziewczynach, upierdliwej rodzinie czy niekończącej się nudzie. Widzieli, że to niczego nie zmieni i nie naprawi ludzkich błędów, a życie tymczasem toczy się dalej i tylko to się liczy. Nic więcej. 
 Gdzieś w oddali rozległ się odgłos gwizdka, pomruk silnika i gorączkowe głosy spóźnialskich. Ktoś głośno krzyknął, czyjś bagaż z trzaskiem upadł na podłogę. Kolejny odjazd pełen przepełnionych tęsknotą głosów i niekończącego się tupotu stóp w korytarzu.
Wreszcie pociąg ruszył z głośnym skrzypieniem, gdzieś w głębi rozległ się ryk silnika.
- Kolejny przesrany rok - zawyrokował ponuro Scorpius, patrząc w okno, gdzie właśnie zniknął magiczny peron. Pociąg napierał prędkości, a stukanie zaczynało przybierać na sile.
Jasper zaśmiał się tylko cicho i rzucił mu przesycone ironią spojrzenie, mówiąc:
- Scor, od kiedy zainteresowałeś się filozofią? Aż tak ci się nudziło w wakacje?
- Na pewno nie bardziej niż tobie, Jazz - padła cięta odpowiedź. - A poza tym daruj sobie te życzliwości.
- Jak chcesz, ale pamiętaj, że ja przynajmniej próbowałem być miły - odpowiedział Jasper równie cierpkim tonem. 
- Spróbuję zapamiętać - odpowiedział Scorpius, parskając śmiechem. - Nie wyszedłeś z wprawy.
- Z kłócenia się z tobą? - Chłopak uniósł lekko jedną brew. - Stary, nie pochlebiaj sobie.
- Oczywiście. Jak ja, Scorpius Malfoy mógłbym pochlebiać tobie albo komuś z twojego domu?
- Oczywiście - powtórzył Jasper automatycznie, odwracając się i patrząc w drzwi na korytarzyk, które jakaś dziewczyna niezdarnym ruchem próbowała otworzyć. Gdy kolejna próba skończyła się niepowodzeniem, a drzwi nie drgnęły nawet o milimetr, Jasper posłał Scorpiusowi wymowne spojrzenie. Ten tylko wzruszył obojętnie ramionami, ale po chwili wstał i otworzył drzwi od wewnętrznej strony.
- Nie ma jak gryfońska odwaga i wiara w siebie - mruknął pod nosem, wracając na swoje miejsce.
- Nie ma jak ślizgońska uczynność i chęć pomocy innym - zripostował Chang, a Malfoy tylko prychnął.
Dopiero ciche chrząknięcie przerwało ich słowną sprzeczkę. Zaabsorbowani własnym towarzystwem zapomnieli, że do przedziału ktoś wszedł. Obydwaj spojrzeli na dziewczynę z zaskoczeniem. Nie wydawała się niepewna, wystraszona bądź strachliwa, a nawet wręcz przeciwnie. Brązowe oczy patrzyły na nich poważnie. Stała wyprostowana przez co sprawiała wrażenie wyższej niż w rzeczywistości. Zaciśnięte usta zaś upodobniały ją do nauczycielki mające do czynienia z wyjątkowo krnąbrnymi dziećmi.
- Witaj, Weasley - rzucił lekceważąco Scorpius, spoglądając na jasnobrązowe, niemalże rude włosy dziewczyny. Nie przepadał za nią, ale do cholery, nawet on zaczynał mieć problemy z koncentracją, gdy dłużej patrzył na te pukle. Oczyma wyobraźni już widział te włosy rozpuszczone, białą pościel wokół i.... Nie, jego wyobraźnia sięgała za daleko.
Tymczasem ona  zlekceważyła go, bacznie rozglądając się po przedziale. Obejrzała wszystko począwszy od bagażu Jaspera chyboczącego na krawędzi półki po zmięty kardigan Scorpiusa, który zapomniany nadal leżał na podłodze. Nie spieszyła się z oględzinami, w milczeniu się wszystkiemu przypatrując.
- Dzień dobry, Malfoy - odezwała się w końcu, a brązowe oczy zatrzymały się na chwilę na twarzy jasnowłosego Ślizgona. - Miło, że humor ci w tym roku dopisuje.
- Jak zawsze złotko, jak zawsze - powiedział z typową dla siebie ironią.
- Coś jeszcze? - spytał Jasper bez większego zainteresowania.
- Nie. I pamiętajcie, że nie wolno odnosić się z takim lekceważeniem do prefekta - upomniała ich surowym tonem zupełnie nie pasującym do jej wieku i młodzieńczego wyglądu. Rozejrzała się jeszcze raz po przedziale i już zrobiła krok do tyłu, by wyjść, gdy z korytarza rozległo się wołanie.
- Rose! - Męski głos woła nagląco.
Scorpius i Jasper spojrzeli na siebie, posyłając sobie wymowne spojrzenia. Najwyraźniej zbliżał się ich serdeczny przyjaciel. Chyba to słowo najbardziej pasowało do ich definicji wrogości i ironii zawartej we wszystkich ich wypowiedziach. A ów przyjaciel zawsze im na swój sposób pomagał, motywował do nauki zaklęć, ćwiczeń na miotle i robienia lekceważących min. To właśnie dzięki niemu poznali się nawzajem i od tamtej pory uchodzili na przyjaciół. A wszystko dzięki przyjacielowi
- Rose, mówiłem ci... - zaczął gorączkowym tonem Albus Potter, dotykając ramienia swojej kuzynki. Rudowłosa dziewczyna błyskawicznie kiwnęła głową, rozumiejąc o co chodzi chłopakowi.
- A z nami się nie przywitasz, Albusie Severusie? - Scorpius dobitnie zaakcentował obydwa imiona chłopaka.
Potter zerknął w głąb przedziału i skrzywił się na widok siedzących tam dwóch chłopaków. Najwyraźniej i jego dzień zmienił się na gorsze od tej chwili.
- Malfoy... - zaczął gniewnie, ale Rose złapała go za rękę i głośno powiedziała:
- Za obrazę prefekta, Malfoy, normalnie dostałbyś minus dziesięć punktów, ale jako, że my jesteśmy prefektami naczelnymi to powinniśmy pomnożyć tą sumę razy dwa, a może nawet trzy. Obiecuję ci, że następnym razem nie omieszkam tego uczynić. Zrozumiano?
- Oczywiście - odpowiedział Malfoy, ale z jego twarzy nie zniknął pełen zadowolenia uśmieszek.
Rose popatrzyła na niego przez chwilę, zerknęła przelotnie na Jaspera, po czym kiwnęła głową i zamknęła drzwi, odchodząc z naburmuszonym Albusem.
- Kto by pomyślał... - mruknął Jasper - że Weasley potrafi być taka wojownicza. Ciekawe czy we wszystkim, co robi wykazuje taki temperament - dodał, a w jego oczach zamigotały złote ogniki.
- Chętnie bym się przekonał, ale... To mimo wszystko Weasley. A poza tym poza kuzynkami Potter jest mnóstwo innych ładnych dziewczyn w naszej szkole. I jedna z nich byłaby moja, gdybyś tu nie wszedł - przypomniał, po czym zastanowił się przez chwilę.  - Poza tym stała tutaj pięć minut i ani razu nie wspomniała, że dostała jeszcze jedną plakietkę i awansowała.  Wtedy przecież złożylibyśmy jej gratulacje.
- I skończyłoby się na wspólnym świętowaniu - dodał Jazz, próbując opanować drżenie kącików ust i nie wybuchnąć śmiechem.
 Scorpius posłał mu pełne wyższości spojrzenie, które odziedziczył po ojcu wraz z genami i dodał:
- Nie przesadzajmy... Ale jednego jestem pewien, nawet Rose Weasley nie zdoła mi popsuć tego roku.
***


Albus Potter rozejrzał się po Wielkiej Sali, lekko marszcząc czarne brwi. Czujne spojrzenie wyglądało, jak skupienie, ale trudno było o większą pomyłkę. Obecnie nie mógł się na niczym skupić. Czuł niepokój gdzieś w głębi duszy i nic nie mógł na to poradzić. Owe uczucie wyraźnie górowało nad wszystkimi innymi. Nerwy sprawiały, że raz po raz zaciskał dłonie w pięści i wykrzywiał w grymasie złości usta. Wszystko przez niepewność. Gorączkowo przeszukiwał tłum właśnie wchodzącej młodzieży. 
Nie zachowywał się jak prefekt, tylko jak zakochany uczniak, którym w gruncie rzeczy był. Na krótką chwilę zgubił swoją codzienną powściągliwość, a powaga wzięła urlop. Nie cierpiał tego. Tracił kontrolę; stawał się marionetką losu, która nic nie znaczy wobec siły swoich uczuć.
Nagle rozpromienił się; dostrzegł w tłumie postaci ukochaną postać. Serce zabiło mu szybciej, a pięści się rozluźniły. Czuł znajome ciepło rozlewające się po całym cieple. Nagle wszystko przestało się liczyć. Lexie tu była. Nie musiał się dłużej martwić, mogąc sobie pozwolić na chwilę rozluźnienia. 
Do chwili, gdy... ona na niego spojrzała. W ciemnooszarych oczach miała ciepło, a na twarzy uśmiech, jednakże...
- To Mellie, idioto - mruknął do siebie cicho, apatycznym wzrokiem parząc w swój talerz.
- Co się tym razem stało? ? - spytała automatycznie Rose, patrząc na Mellie i machając do niej. - Pomyliłeś Mellie z Lexie? Co w tym takiego strasznego? Przecież one są identyczne.
Pomyłka nie wydawała jej się tak poważna jak Albusowi. Bliźniaczki Longbottom wyglądały na pierwszy rzut oka identycznie. Różnił je za to charakter i domy w Hogwarcie. Lexie niemal nie chodziła, tylko wdzięcznie płynęła po szkolnych korytarzach. Mellie zaś sprawiała wrażenie zbyt mocno wystraszonej, aby umieć na siebie czymkolwiek zwrócić uwagę. Pewnie to poczęści sprawiło, że jedna została Gryfonka, a druga Puchonką.
- Niby tak, ale - zawahał się - to nie powinno się wydarzyć. Powinienem je rozróżniać. 
- Cześć - rzuciła krótko Mellie, posyłając im ciepłe uśmiechy, gdy znalazła się koło stołu. - Jak wakacje? 
- Średnie - odpowiedziała jak zwykle zwięźle Rose. - A twoje?
- Dziwne. - Odpowiedź dziewczyny była równie lakoniczna. - Ale to pewnie przez to, że babcia Augusta z nami zamieszkała.
- Jak ona się czuje? - spytała troskliwym tonem Rose.
- Nie najgorzej - oznajmiła Mellie, patrząc na zdenerwowanego Albusa, który niespokojnie rozglądał się po Wielkiej Sali. - Ale i tak tata zdecydował, że weźmie rok urlopu i się nią zajmie.
- Kto w takim razie zajmie się nauką zielarstwa? -  spytała zaniepokojona Rose, marszcząc śmiesznie nos. 
- Nie mam pojęcia - rzekła Mellie, odgarniając za ucho ciemne włosy.  - Nie martw się. Ona gdzieś tu jest.
Albus zamarł i spojrzał na Melissandrę z  zaskoczeniem. 
- Lexie jest i nie przyszła się ze mną przywitać? - W jego głosie słychać było niedowierzanie.
- Przecież wiesz jaka ona jest. Z nikim nie liczy i pewnie korzysta z upragnionej wolności od ojca nauczyciela.
- A ty? Ty, czemu tego nie robisz? - zapytał niespodziewanie Albus, a dziewczyna spojrzała na niego przenikliwie.
- Bo ja nie lubię tak korzystać z życia - odpowiedziała, tonąc w zielonych tęczówkach, w których mogła dostrzec wszystko, absolutnie wszystko, tylko nie to, co chciała.
- Czyli jak? - tego rozbawionego głosu nie dało się pomylić z żadnym innym Albus podniósł wzrok i zobaczył osobę, na którą czekał. Lexie Longbbottom stała przed nim ze śmiałym uśmiechem, zarumienionymi policzkami, rozwichrzonymi blond włosami, błyszczącymi niebieskimi oczami i ogromną pewnością siebie. 
- Lexie - powiedział, podnosząc się i bez chwili wahania namiętnie ją całując.
Mellie spuściła wzrok, a po chwili dotknęła ręki Rose i szepnęła, że musi wracać do swojego stołu. Szła powoli z nisko spuszczoną głową. Wyglądała jak uosobienie nieszczęścia. I chociaż była przecież równie ładna jak Lexie wyglądała niczym jej nędzna kopia.
Rose nic nie powiedziała, tylko zacisnęła usta w wąską kreskę, licząc w myślach do dziesięciu, tak jak nauczyła ją kiedyś matka. Przydatny nawyk, który niemalże wszedł jej w krew. Ledwie skończyła, zastukała palcami w krawędź stołu i głośno powiedziała:
- Prefekci naczelni są po to, aby dawać przykład innym uczniom. Albus, mam nadzieje, że o tym nie zapomnisz - dodała, zwracając się do swojego kuzyna. 
Nic nie wskazywało na to, że chłopak usłyszał jej słowa. Nadal trzymał w ramionach Lexie, a jego ręce spoczywały na ramieniu i włosach dziewczyny. 
- Moralność i przyzwoite zachowanie to aż tak dużo? - wysyczała jeszcze, jednocześnie oskarżycielsko dźgając jajecznicą leżącą na swoim talerzu.
- Znajdź sobie kogoś, kto zajmie się tobą i daj nam spokój - odparowała Lexie, wciąż trzymając w rękach poły szaty Albusa i przytulając się do niego.
- Lex, daj jej spokój - wtrącił niespodziewanie Albus, a obie dziewczyny spojrzały na niego z zaskoczeniem. - Później dokończymy to, co zaczęliśmy, kochanie - szepnął wprost do ucha Longbbottom, a ona tylko posłała mu zniewalające spojrzenie.
- Czyżby jakaś kłótnia w raju? - Rozległ się kpiący głos.
Albus zaciskając usta, podniósł głowę, a wyraz jego twarzy  wyraźnie pokazywał, co myśli, Lexie tylko uśmiechnęła się lekko, a Rose? Rose zakrztusiła się jajecznicą. Przybysz błyskawicznie zareagował, klepiąc dziewczynę w plecy. Gdy po kilku minutach odzyskała oddech, wyjąkała cicho:
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
Uniosła podbródek, zerkając spod rzęs na swojego wybawcę. 
Jasper wydawał się nieporuszony, a z jego głęboko osadzonych ciemnozielonych oczu jak zwykle nie dało się wyczytać nic poza chłodną ironią. W kruczoczarnych, rozwichrzonych włosach błyszczały krople wody. Najwyraźniej nie zdążył wejść do zamku przed deszczem. Kwadratowa szczęka, idealnie wykrojone usta namawiające do grzechu i prosty, orli nos znacznie dodawały mu uroku. Jego arystokratyczne rysy i męską urodę jeszcze bardziej podkreślała wieczorowa szata z naszywką domu, do którego należał. Wysoki i szczupły, a jednocześnie proporcjonalnie umięśniony stał kilka metrów dalej, a po jego ustach błądził zwykły, nieodłączny na wpół ironiczny uśmieszek, którego tak bardzo nienawidził Albus. 
- Nie przeszkadzajcie sobie - dodał, z wyraźnym znudzeniem, rozglądając się wokół.
- Chang - rzucił krótko Albus, zwierając w nazwisku Jaspera wszystkie swoje uczucia.   Zaniepokojona Lexie uniosła głowę i mocniej go objęła, jakby obawiała się, że może zrobić coś skrajnie nieodpowiedzialnego. - Czego chcesz?
- Po co od razu ta ostrość? - odpowiedział pytaniem Jasper, mierząc wzrokiem Albusa, a następnie Rose. Jego wzrok prześlizgnął się po jej sylwetce, a ona sama poczuła się niczym przedmiot; oceniona, wyceniona i niewarta uwagi. Skuliła się, by po chwili wyprostować z największą godnością. Nie miała zamiaru się bać. W końcu była samym prefektem naczelnym, a więc należał jej się płynący z tego tytułu szacunek i powszechne poważanie, o czym najwyraźniej Jasper Chang  zapomniał albo udawał, że nie wie. Najwyższy czas mu przypomnieć, pomyślała dziewczyna z niejakim zadowoleniem. uniosła hardo podbródek i wyprostowała się.
- Jesteśmy prefektami naczelnymi - powiedziała jasno i dobitnie. A może tak przynajmniej chciała aby to zabrzmiało?
- Myślisz, że o tym nie wiem? - zapytał, nie udzielając odpowiedzi. Najwyraźniej uznał, ze nie musi, ze nie jest tego warta.
- Wolała ci przypomnieć na wszelki wypadek - odparła, mrużąc oczy, na co chłopak odpowiedział milczeniem.
- Chodźmy, Rose - wtrącił Albus pozornie niedbałym tonem, z którego nieprawdziwości Rose doskonale zdawała sobie sprawę. O czym innym bowiem świadczyły napięte mięśnie jego twarzy, wykrzywione w nieprzyjemnym grymasie wargi czy dłonie coraz mocniej obejmujące protestującą Lexie.
Ruszyła za kuzynem, rzucając jedno spojrzenie przez ramię. Jasper wciąż stał koło stołu Gryffindoru i lekko się uśmiechnął, zauważając jej wzrok. Tylko tyle. A może aż tyle?
- Nie wiem o co chodzi temu przygłupowi - zaczął Albus, gdy wyszli z Wielkiej Sali. - Dlaczego on nas tak nienawidzi?
A może jest na odwrót, cisnęło się na usta Rose, jednak zachowała swoje myśli dla siebie. Wiedziała jaka byłaby reakcja Albusa. I wiedziała, że on zupełnie nie jest bez winy. Nie znała dobrze Jaspera, ale wiele mogła powiedzieć o swoim kuzynie, który miał wiele zalet, ale jedną złą cechę - mściwość, której wyraźnie nie potrafił się pozbyć. Chang również najwyraźniej był zainteresowany pojednaniem, a jedynie szarganiem nerwów swego przeciwnika. 
Tak było w pierwszej klasie, gdy mogli zostać najlepszymi przyjaciółmi. Zostali wrogami. Nie pomógł wspólny wagon w Expressie Hogwart ani ten sam dom, do którego przydzieliła ich tiara. Gryffindor zyskał dwie jednostki, które nie mogły się znieść. Tak było w drugiej klasie, gdy Jasper wylał na Albusa pół kociołka swojego eliksiru rozśmieszającego. Epizod urósł do rozmiarów zbrodni i przerodził się w niekontrolowaną chęć zemsty. Kolejna cegiełka nienawiści w łańcuchu uczuć. Tak było w trzeciej klasie, gdy Albus dostał się do drużyny qudditcha. Radość zmącił jednak fakt, że dostał się do drużyny na miejsce Jaspera, który również pojawił się na sprawdzianie możliwości. Wygrał, ale zrezygnował, aby pokazać swoją wyższość. Zostawił Albusowi rzecz, na której tak mu zależało, jednocześnie umniejszając jej wartość. Radość była już tylko pozorna. Tak było w  piątej klasie, gdy Albus zaczął szastać swoją odznakę prefekta, niepomny na jej napomnienia. Każdy kolejny odjęty punkt, każda kolejny szlaban stanowisko stało się bitwą, a pozycja bronią. Tak było w szóstej klasie, gdy ich drogi przestały wciąż wzajemnie się przecinać. Wciąż żyli razem, chodzili po tych samych korytarzach, tak samo, a jednak inaczej, osobno. 
Nienawiść przygasła, lecz wciąż tliła się szczątkowym ogniskiem, jakby czekając, kiedy wybuchnie ze zdwojoną siłą. I może gdyby Rose tak mocno nie nienawidziła konfliktów, spróbowałaby jakoś rozwiązać ten problem. Dotychczas jednak tchórzliwie uznawała, że cała ta sprawa bezpośrednio jej nie dotyczy, więc nie musi 
- Rose, czemu się tak wleczesz? Pospiesz się! - ponaglił kuzynkę Potter, nie zaszczycając jej jednak ani jednym spojrzeniem.  
- Zwolnijmy nieco - wtrąciła Lexie. Przeczesała palcami jasne włosy i posłała Albusowi szeroki uśmiech, który chłopak machinalnie odwzajemnił.
- Jasne - odpowiedział. 
- Wiedziałam, że zrozumiesz. Ja mam drobną sprawę do załatwienia, więc... spotkamy się później - powiedziała, cmoknęła chłopaka w policzek i odwróciła się, szybko znikając w czeluściach korytarza nim zdążył cokolwiek powiedzieć. 
- Albus, idziesz? 
Albus, ignorując głos kuzynki, przystanął  w miejscu i popatrzył w ciemność, jakby spodziewał się, że dziewczyna zaraz wróci.
- Idziesz? - W łagodnym zazwyczaj głosie można było usłyszeć irytację, bowiem niewiele rzeczy irytowało Rose tak mocno jak marnotrawienie czasu.
Albus jednak dla Lexi był gotów marnotrawić nawet całą wieczność. 

_____________________________________________
Rozdział napisany cale wieki, gdy dopiero co wpadłam na pomysł całej koncepcji opowiadania. Docelowo Jeden błąd ma być znacznie krótszy niż BwH, mam nadzieję, że się uda.

4 komentarze:

  1. Heeeej!!!!!!!!!!!!!!!!!
    Nawet nie wiesz jak długo czekałam na pierwszy rozdział. I w końcu się doczekałam.
    Nie wiem czemu ale już nie lubię Wiktora. W książce był znośny, ale tutaj u ciebie ... nie. Ale może moje postrzeganie go się zmieni. Zobaczymy.
    Cho ... całkiem okej :)
    Desire jest przeurocza. Wiem, że pojawiła się jedynie na początku ale ja już ją uwielbiam. Widać jak mocno kocha Jaspera i awwwww. Kocham.
    Sam Jazz również jest fajnie stworzony. Ciekawe czy będzie typoym bad boyem czy raczej tajemniczym typem? Zobaczymy. Ale ma plusa dzięki twarzy Gasparda :D :D :D. I coś czuję, że będzie kręcił z Rose :D
    Pozdrawiam i weny życzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz ;) Wiktor ma być tak enigmatyczny, więc bardzo dobrze go odebrałaś. Jasper będzie raczej tajemniczym typem, chociaż sam nie zna jeszcze wszystkich tajemnic; on też musi je odkryć. A co do Rose.. Cóż, nie potwierdzam, nie zaprzeczam :D

      Usuń
  2. Podoba mi się :D choc nie moge przeżyć, ze Albus i Scorpius się nie lubią :D to chyba przez Jaspera... Choc ciekawe, jak się zaprzyjaźnił ze Scorpiusem, byc moze Malfoya przyciągnęło to, ze Chang nienawidzi Albusa :D zaskoczyło mnie, zd Jo jest żona Wiktora, xhyba nie sa mega szczęśliwi :p
    podoba mi się, ze Rose i Jasper chyba mogą byc razem, a nie, ze Rose i Scorpius :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział☺☺☺☺

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.