31 grudnia 2016

Wszystko dla Lily: 5. Słowo Huncwota część II

kwiecień
Ciemny korytarz wydawał się Severusowi wiecznością. Na wpół szedł, na wpół się czołgał, ale nie zamierzał się wycofać. Był zbyt blisko odkrycia prawdy; udowodnienia wszystkim, że się nie mylił, a czwórka wielkich chojraków to zwyczajni chuligani. Nie zamierzał zmarnować tej szansy. Musiało mu się udać. Czuł, że ręka zraniona o Bijącą Wierzbę, krwawi coraz mocniej. Owinął ją kawałkiem szalika. Na razie musiało to wystarczyć. Nie zawrócę z tego powodu, pomyślał, posuwając się do przodu.
Gdy tego popołudnia natknął się na Blacka i Pettigrew na trzecim piętrze, zamierzał zawrócić. Ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę było oglądanie ich przebrzydłych mord. Takie spotkania zwykle kończyły się spontanicznymi pojedynkami oraz wymianą obelg. Inne dnia pewnie więc dałby się sprowokować, przystąpiłby do tego z uniesioną w dłoni różdżką.
Dzisiaj jednak czekała na niego Lily. Obiecał, że pomoże jej z transmutacją. Za ostatni esej dostała Powyżej Oczekiwań i martwiła się, czy przypadkiem nie zaczyna mieć z tego przedmiotu zaległości. Początkowo próbował ją przekonać, że to tylko jedno wypracowanie, ale widząc jej zbolałą miną zaproponował wspólną naukę. Ten pomysł wyraźnie ją ucieszył, a Severus zaczął przeklinać samego siebie w myślach, dlaczego od razu na to nie wpadł.
Przy spotkaniu z Lily nawet możliwość rozłożenia na łopatki przygłupich Huncwotów wydawała się mało interesująca. Zamierzał odejść, odwrócić się, gdy usłyszał głos Blacka:
- Nikt się nie domyśli, że tam to trzymamy. W końcu kto mógłby się spodziewać czegoś takiego! Nasz największy sekret ukryty tak blisko szkoły....
Severus przywarł mocniej do ściany. Czas zwolnił, a jego serce zaczęło bić szybciej, gdy zaczął się wsłuchiwać w głos Blacka. Sekret ukryty pod Bijącą Wierzbą. Huncwoci planowali coś wielkiego, a on wreszcie mógł im w tym przeszkodzić. Ten idiota Black wszystko wytłumaczył Pettigrew, który powtarzał jego słowa niczym papuga.
To podsłuchana rozmowa sprawiła, że pierwszy raz nie potrafił się skoncentrować na Lily. Dzisiaj nie widział jej migdałowych oczu, nie słyszał zatroskanego głosu, mając w wyobraźni wielki upadek Huncwotów. Cały dzień wydał mu się niemożliwie długi. Gdy wieczorem wymykał się z zamku, księżyc w pełni świecił na niebie. Wybiła godzina prawdy.
To był właśnie powód, dla którego parł do przodu, nie zważając na nic. Zrobił kolejny krok do przodu, gdy nagle poczuł, że coś z tyłu go coś zatrzymuje. Serce zabiło mu szybciej. Uniósł różdżkę, szepcząc Lumos. Odetchnął z ulgą, gdy dostrzegł krzywo wbity gwóźdź, o który zaczepiła się jego szata. Pociągnął mocniej materiał.
Doszedł niemal do końca korytarza, gdzie strop był nieco wyższej. Wreszcie mógł wstać i stanąć. Wtedy to usłyszał. Głośne wycie. Ktoś przeraźliwie krzyczał. Dźwięk był tak przerażający, że mimowolnie zrobił krok do tyłu. Severus. Wyglądało na to, że ktoś był tu trzymany; może działalność bandy idiotów rozszerzyła się o porwania uczniów? Za coś takiego na pewno wylecieliby ze szkoły.
Ruszył do przodu, wyciągając różdżkę. Zapadła cisza, jęki ustały. Nagle zrobiło się dziwnie zimno w korytarzu. Panująca cisza dzwoniła mu w uszach, gdy przystanął. Stał teraz naprzeciw otwartych na oścież drzwi. Nie widział nikogo, ale ktoś musiał tam być. Wszakże ktoś krzyczał, Huncwoci kogoś tam trzymali...
Nie zdążył sformułować do końca tej myśli w swojej głowie, gdy ktoś brutalnie pchnął go na ścianę. Uderzył łokciem o cement; różdżka wypadła mu z dłoni. Silna ręka przyciskała jego nadgarstki do ściany, gdy próbował się wyrwać.
- Zwariowałeś, Snape? Aż tak jesteś znudzony swoim nędznym życiem, że postanowiłeś je zakończyć? - warknął James Potter, puszczając go. Podniósł różdżkę Snape'a i szybko mu ją podał. Rzucił przy tym nerwowe spojrzenie na otwarte drzwi, co nie umknęło Severusowi. Coś zdecydowanie było na rzeczy.
- Musimy uciekać.
Potter szybko wypowiedział te słowa, zaciskając ręce na różdżkę, po czym odwrócił się, jakby liczył, że Snape posłusznie za nim pójdzie.
On jednak nie zamierzał znowu grać w huncwockie gierki. Ruszył śmiało przed siebie w kierunku otwartych drzwi, skąd znowu zaczęło dobiegać wycie. Zatrzymał się i wtedy wszystko się zaczęło. Krzyk Jamesa Pottera, błysk złowrogich ślepi w końcu korytarza. Nagle wycie rozległo się bliżej. Bestia zaczęła wyłaniać się z ciemności.
- Co... - zaczął Severus. Uniósł dłoń, zaciskając palce na różdżce, gdy to się stało. - Potectus...
Nie zdążył wypowiedzieć całego zaklęcia, bestia przybliżała się coraz bliżej. Zrobił krok do tyłu, znowu wpadając na ścianę. Różdżka wypadła mu z dłoni. Bestia była już tuż tuż. Widział swoje odbicie w jej jasnych ślepiach. Nieunikniony koniec nadchodził nazbyt szybko...
- Drętwota! - James Potter zareagował w ostatniej chwili. Z jego różdżki rozbłysło światło. Wilkołak odskoczył w bok, jęcząc przeciągle. - Przykro mi, stary, nie dałeś mi innego wyboru - dodał jakby... przepraszająco, a z ust Severusa wydobył się pełen zdziwienia okrzyk.
Potter ewidentnie nie próbował zranić wilkołaka! Zachowywał się, jakby chciał go ogłuszyć, ale nie skrzywdzić. Obezwładniał, jednocześnie chroniąc. Zachowanie Pottera zawsze wydawało się Severusowi irracjonalne, ale nigdy tak bezdennie głupie. Bestie należało tępić, nie litować się nad nią.
Nie zdążył jednak uświadomił Potterowi jego głupoty, gdy ten wypowiedział kolejne zaklęcie. Z jego różdżki wystrzelił snop bladoróżowego światła, który zamienił się w mnóstwo małych ptaszków, które głośno popiskiwały. Wilkołak próbował odgonić je łapą, ale mu się nie udało. Warknął więc ostrzegawczo, odpędzając je od siebie, po czym popędził w kierunku otwartych drzwi. Zniknął za nimi; zapanowała cisza.
- Musimy stąd spadać - powiedział James. Chwycił różdżkę Snape'a i skinął głową w kierunku tunelu prowadzącego do wyjścia. - Ty pierwszy.
- Dlaczego? - warknął Snape, niechętnie robiąc krok do przodu. - Dlaczego niby mam cię słuchać?
- Bo jestem twoją największą szansą na przeżycie, idioto - odpowiedział równie przyjaznym tonem Potter, wyraźnie tracąc cierpliwość. - Musimy się pospieszyć. To nie zajmie go na długo.
Snape ruszył szybciej do przodu, czując koniec różdżki Pottera wbijający się w swoje plecy. Pomimo ciemności poruszali się zaskakująco szybko. Szło im to o wiele sprawniej niż wcześniej Severusowi, gdy potykał się o wystające kamienie. Potter znał to miejsce; zapewne nie był tu po raz pierwszy. Snape miał niezadanych pytań w swoim umyśle, ale żadnego z nich nie zamierzał powiedzieć głośno, dlaczego milczał.
Wyszli na błonia. Stali już niemal poza zasięgiem Bijącej Wierzby, gdy drzewo sobie o nich przypomniało. Teraz już nie byli osobami, które wiedzą jak je obłaskawić. Znowu stali się intruzami. Severus poczuł, że Potter chwyta go za ramię, odskakując do tyłu. Udało im się uniknąć gałęzi, ale upadli na trawę.
Upadek na twardą ziemię zamroczył Severusa. Zamrugał niepewnie. Było ciemno, leżał na czymś mokrym, a woń trawy, którą niemal połknął wydawała mu się aż nazbyt intensywna. Wypluł to i wstał. Dostrzegł swoją różdżkę metr dalej. Bez wahania skoczył ku niej. Zaciśnięcie palców na różdżce wystarczyło, aby adrenalina ustąpiła. Zapanował spokój.
Ostatnie fragmenty układanki nagle stały się całością.
Remus Lupin był wilkołakiem.
Znikał gdy księżyc w całej okazałości świecił na siebie, wracając niczym cień. Stawał się bestią. Zmieniał się, a potem wszystko wracało do poprzedniego stanu na kolejnych kilka tygodni. To był powód, dlaczego wiecznie chodził blady, zmizerniały. To stanowiło tak ten wielki sekret przygłupich Gryfonów. Pettigrew, Black i Potter wiedzieli o tym i pomagali mi ukryć ten fakt.
Teraz wszyscy czterej zasługiwali na karę odpowiednią do przewinienia. Zrobili coś strasznego. Narazili bezpieczeństwo uczniów. Pozwolili potworowi żyć wśród normalnych ludzi.W wyobraźni Severus już znalazł coś, co idealnie nadawało by się na karę. Wydalenie ich z Hogwartu nie wydawało się przesadzonym środkiem, a wręcz przeciwnie - nieuniknioną koniecznością.
Severus Snape odzyskiwał kontrolę nad sytuacją.
Wyciągnął różdżkę, celując nią w Pottera, który gramolił się na nogi. Gryfon wymacał okulary na ziemi i założył je szybko.
- Musimy iść.
- Tak, musimy - powtórzył ironicznie Snape. - Lumos.
Oślepiające światło sprawiło, że James zmrużył oczy.
- Ty chyba musiałeś już zupełnie zwariować! To nie czas na zabawy...
- Wiem dokładnie na co to jest czas! Idziemy do zamku. Czas skończyć z tą całą błazenadą.
James wzruszył ramionami, kierując się w stronę zamku. Widok Snape'a z różdżką w dłoni nie robił na nim najmniejszego wrażenia. Każdego innego dnia nie odpuściłby możliwości dokopania Ślizgonowi. O tak, z całą pewnością był do tego zdolny i nie miał się zamiaru powstrzymywać. Dzisiaj jednak nie chodziło o jego zachcianki. Ważniejsze było to, co zobaczył Snape i to, co miał zamiar zrobić z tą wiedzą.
Doszli na dziedziniec. Stało się to o wiele za szybko jak dla Jamesa. Nie zdążył wymyślać żadnego planu. Nie miał przygotowanej strategii.W jego umyśle pojawiła się panika. Rzadko się bał. Dziś jednak wiedział, że byłby idiotą gdyby nie czuł strachu. Bał się konsekwencji dzisiejszej nocy.
Pierwszy raz poczuł to, gdy Syriusz i Peter, pękając ze śmiechu opowiedzieli mu o nabraniu Severusa. Śmiech zamarł Jamesowi na ustach, gdy uświadomił sobie, jak daleko idące konsekwencje może mieć ich bezmyślność. Wybiegł z dormitorium, nie zważając na krzyki przyjaciół. Musiał ich uratować - zarówno życie Snape'a, jak i duszę Remusa przez zostaniem mordercą.
Udało mu się, a mimo to strach został. Co się teraz stanie? Jakie będą konsekwencje? Wątpił, czy proszenie Snape'a o dyskrecją cokolwiek by zdziałało, dlatego darował sobie płaszczenie przed nim. Musiał być inny sposób. Doszli niemal do końca dziedzińca, gdy wpadł mu do głowy pomysł tak szalony, że się zatrzymał. To było okrutne rozwiązanie. Rzucanie takich zaklęć zawsze wydawało mu się niehonorowym sposobem wykorzystywania magii. Jednak dzisiaj Obliviate wydawało się jedyną możliwością. Nie mógł dopuścić, aby Snape rozgadał wszystkim futerkowy problem Remusa. Nie miał bowiem zamiaru patrzeć, jak przyjaciela wyrzucają ze szkoły.
- Idź szybciej.
James jednak zignorował słowa Snape'a. Udał, że jest zbyt słaby, aby utrzymać się na nogach. Zachwiał się. W momencie gdy Ślizgon próbował go szturchnąć, chcąc go zmusić do marszu, James szarpnął się do tyłu. Wyciągnął różdżkę i wycelował w Snape'a, który odpowiedział identycznym gestem.
Wrócili do dawnych ról. Nienawiść zawisła w powietrzu.
- Potter, jesteś tak łupi, że myślisz, że masz ze mną jakiekolwiek szanse?
- Tak, niektórzy lubią się oszukiwać, że mają jakiekolwiek szanse - zgodził się James pogodnym tonem, w którym brzmiały stalowe nuty. - Na przykład ty. Wyglądasz jak śmieć. Zachowujesz się jak śmieć, a jednak myślisz, że ktoś dostrzeże, jaki to jesteś wspaniały.
- Niby ty jesteś lepszy? - zadrwił Snape.
- Naprawdę łudzisz się, że masz u niej jakieś szanse? - kontynuował James, nie zważając na słowa Severusa. - Naprawdę myślisz, że ona mogłaby cię zechcieć? Ciebie?
Ślizgon zaatakował; błysnęło niebieskie światło. Potter ledwo odskoczył.
- Ciebie tez nie zechce. Znam ją. Nie dostaniesz jej.
- Jeszcze się przekonamy.
Teraz James machnął różdżką, ale Snape krzyknął zaklęcie tarczy.
- Nie będziesz miał ani jej, ani swoich przyjaciół. Wszyscy możecie się pakować.
- Nigdzie się nie wybieramy - warknął James. - Zostaniemy w Hogwarcie.
- Nie wiem, dlaczego sądzisz, że zachowam dla siebie wiadomość, że po szkole grasuje wilkołak... - urwał Snape. Jego ciemne oczy zwróciły się ku Jamesowi z nienawiścią. - Zakładasz, że nic nie powiem, bo nie będę pamiętał.
James zamierzał odpowiedzieć, gdy dostrzegł ruch przy drzwiach wejściowych. Pomimo później pory jedno ich skrzydło się otworzyło. Najpierw dostrzegł rąbek szlafroka w kratę, a ułamek sekundy później wysoką postać. Gniewnego spojrzenia kobiety nawet pomimo później pory i zmęczenia nie byłby w stanie pomylić z nikim innym. Zbyt wiele razy widział ten wzrok gdy narozrabiał, a profesor McGonagall udzielała mu reprymendy.
- Strach cię obleciał, Potter? - zadrwił Snape.
Właśnie ten moment wybrała profesor McGonagall na wkroczenie do akcji.
- Potter, Snape, co wy tu wyprawiacie? Uniesione różdżki są wam zdecydowanie niepotrzebne. Wejdźcie szybko do zamku.
James i Severus zeszli do zamku. Gdy zatrzasnęły się drzwi, ich oczom ukazały się jeszcze dwie postacie. Argus Filch stał na środku korytarza. Szeroki uśmiech na jego twarzy nie budził zdziwienia; woźny pewnie już sobie wyobrażał, jak okropne kary ich spotkają za opuszczenie dormitorium tak późną porą.
Dla Jamesa jednak większym zaskoczeniem niż widok wiecznie złośliwego woźnego było dostrzeżenie wysokiej postaci opartej o ścianę. Czarne włosy opadały chłopakowi na twarz, zasłaniając rysy, w których zawarte było dziedzictwo rodu Blacków. Z boku wyglądał jak uosobienie arogancji. Zdaniem Jamesa zdecydowanie nim był. Nie znał drugiej takiej osoby, która byłaby tak cholernie arogancka jak Syriusz, nikogo, komu tak często uchodziłoby to płazem i komu naprawdę to pasowało.
- Idziemy. Odprowadzę was do dormitoriów - zarządziła profesor McGonagall. - Dziękuję, panie Filch, ale nie będzie nam już pan potrzebny - dodała w kierunku woźnego.
Filch kiwnął głową, odchodząc i mrucząc coś pod nosem. James postawiłby dziesięć galeonów, że woźny miał nadzieję, iż zostaną odpowiednio ukarani, a pewnie najszczęśliwszy byłby gdyby to zadanie zostało mu zlecone przez Dumbledore'a. Tak, stary Filch zdecydowanie marzył o godnym w swoim mniemaniu karaniu uczniów.
- On wie, pani profesor - wypalił gorączkowo James, nie czekając aż umysł oceni, czy mówienie wszystkiego opiekunce Gryfonów jest dobrym pomysłem. Czuł, że nie pozostało mu nic innego. - On w i e o Remusie.
Wargi profesor McGonagall zacisnęły się w wąskie szparki. Spojrzała na Jamesa, a potem Syriusza, by wreszcie jej spojrzenie spoczęło na Snape'ie, który udawał, że cała ta sytuacji nie robi na nim wrażenia. Nie mógł jednak opanować satysfakcji cisnącej mu się na twarz.
Gdy ruszyli w stronę gabinetu dyrektora, usiłował dostrzec wzrok Syriusza. Jego obecność tutaj powodowała zdziwienie Jamesa. Black znał wystarczająco dobrze zamek, aby wiedzieć, jak skutecznie unikać Filcha. Fakt, że dał się złapać zupełnie nie pasował do przyjaciela. James próbował zmusić przyjaciela do kontaktu, ale ten usilnie patrzył wprost.
Niemal szturchnął Łapę łokciem, gdy mijali Wielką Salę. Czuł na palcach materiał szaty... Profesor McGonagall jednak obrzuciła ich surowym spojrzeniem, zmuszając Jamesa do zaniechania tego planu. Nie miał w sobie nawet knuta cierpliwości, ale teraz musiał zacisnąć zęby i czekać.
- Zagryzka owocowa - powiedziała McGonagall, gdy doszli do gabinetu. Gargulec strzegący wejścia odsunął się.
Dyrektor nie spał, gdy weszli do jego gabinetu. Nadal miał na sobie dzienną szatę. Siedział za swoim biurkiem, mocząc końcówkę pióra w atramencie. Na ich widok odłożył przybory do pisania i wstał.
- Co was sprowadza do mnie o tak później porze? - zapytał pogodnie, Obszedł biurko i stanął przed nimi. Jego niebieskie oczy patrzyły na uważnie na trzech chłopców.
Profesor McGonagall mocniej obwiązała się szlafrokiem w pasie. Popatrzyła na uczniów, a potem dyrektora, by po chwili opaść na stojące najbliżej krzesło. Usiadła na nim wyprostowana, wyraźnie odzyskując siły, chociaż twarz nadal miała bladą.
James i Syriusz automatycznie stanęli obok siebie, ramię w ramię. Zawsze tak robili, gdy jakiś ich żart poszedł nie tak i trzeba było ponieść konsekwencje. Nie przerzucali się odpowiedzialnością, nawet jeśli uważano ich za zbyt lekkomyślnych, by mogli myśleć o takich kwestiach. Chociaż teraz sytuacja była zgoła inna, James poczuł ulgę.
Gdy Łapa stał obok, nic złego nie mogło ich spotkać.
Snape stał z drugiej strony. Jego uniesiona do góry głowa i arogancja w oczach sprawiły, że James poczuł ogarniający go gniew. Do cholery, tu nie było miejsca na satysfakcje. Problem Remusa nie powinien stać się źródłem triumfu tej miernoty, Smarkerusa.
- Albusie, mamy problem. Nie wiem, jak to się stało, ale wiadomość o wilkołactwie Remusa Lupina rozpowszechniła się. Ten chłopiec - wskazała na Snape'a, któremu wyraźnie nie spodobało się to określenie - wie o wszystkim i zapewne zrobi użytek ze swojej wiedzy. Naprawdę nie wiem, jak skończyłaby się ta historia, gdybym nie natknęła się dzisiejszej nocy na pana Pottera i pana Snape'a. Spodziewam się ponadto, że pan Black także jest w to zamieszany, skoro niewiele wcześniej został do mnie przyprowadzony przez szkolnego woźnego.
James doznał olśnienia. Słowa McGonagall uświadomiły mu, że nie docenił Syriusza. Chłopak specjalnie dał się złapać temu staremu wariatowi. Chciał trafić do opiekunki Gryfonów, by w ten dziwaczny sposób powiadomić ją, o tym co się stało. Sposób rozumowania Syriusza, jak zawsze pozbawiony był logiki, ale James nie potrafił mu mieć w tej chwili tego za złe. Zbyt mocno go cieszyło go, że ostatecznie trafili tutaj, do gabinetu dyrektora, osoby, której równie mocno jak im zależało na ukończeniu szkoły przez Remusa.
- Kto pierwszy opowie mi teraz, co się zdarzyło tego wieczoru? - zapytał spokojnie Dumbledore.
Pierwszy swoją wersję opowiedział Snape. Jamesa wcale to nie zdziwiło, gdy zrobił kilka kroków do przodu, wyraźnie delektując się tym momentem. Opowiedział wszystko, począwszy od podsłuchanej rozmowy (Syriusz mruknął przy tym, że nieładnie podsłuchiwać, ale umilkł pod wpływem spojrzenia Dumbledore'a), kończąc na wydarzeniach we Wrzeszczącej Chacie. Lawirował między wydarzeniami (tym razem James chciał się odezwać, ale ręka Syriusza zacisnęła się na jego ramieniu), robiąc z nich bandę idiotów, a z Remusa potwora, który powinien być trzymany w zamknięciu. Gdy skończył uśmiechnął się z satysfakcją. Zdaniem Jamesa liczył, że dyrektor w tym momencie go poprze. Nic takiego jednak się nie stało. Dumbledore pokiwał jednak tylko głową.
- Pana kolej, panie Potter.
- To wcale nie było tak - zaprzeczył, zerkając na Blacka, który zaczął kiwać głową. - Smar... Snape przesadza. Dzisiaj sytuacja faktycznie niemal wymknęła się spod kontroli, ale... Snape jest sam sobie winien - dodał, a Syriusz głośno go poparł. - Nie powinien nas szpiegować ani próbować udawać mądrzejszego niż jest. Sam wpakował się w tę sytuację przez własną głupotę, więc zwalanie tego na Remusa wydaje się niesprawiedliwe. On jest niewinny. Skąd mógł wiedzieć, że jakiś idiota tam przylezie? Poza tym - dodał pewnym siebie tonem, prostując się - Remus Lupin jest wilkołakiem, nie mogę temu zaprzeczyć. Jest jednak także wspaniałym człowiekiem, jednym z najlepszych, jakich poznałem w Hogwarcie, lojalnym przyjacielem i świetnym uczniem. On nie powinien zostać ukarany za coś, co stało się przez głupotę Snape'a!
Ostatnie słowa wykrzyknął tak głośno, że McGonagall zmarszczyła z dezaprobatą usta. Dyrektor jednak nie wydawał się zaskoczony krzykiem ani gorącymi słowami w obronie przyjaciela.
- Pan Black chciałby coś dodać?
Syriusz wyprostował się. Zerknął dyrektora, po czym hardo oświadczył:
- Domyślałem się, że Snape jak zwykle krąży gdzieś wokół dzisiejszego popołudnia. Od dawna próbuje nam zaszkodzić. Dzisiaj postanowiłem z tym skończyć.
- Nie kończymy rzeczy w taki sposób w domu Godryka Gryffindora, panie Black - powiedziała lodowato McGonagall. - Albusie, powiedz im coś.
- Minerwo, spokojnie wysłuchajmy, co mają do powiedzenia - zasugerował Dumbledore.
Opiekunka Gryffindoru nie wydawała się jednak przekonana.
- On wcale nie chciał go zabić - wtrącił James. Nie zamierzał być cicho, gdy ktoś występował przeciwko jego przyjaciołom. Syriusz miał dużo wad. Bywał lekkomyślny, nieodpowiedzialny i zbyt pewny siebie, ale na pewno nie był mordercą. - Syriusz chciał jedynie... To miał być kiepski żart. Syriusz nie przewidział konsekwencji, ale nie chciał zamordować Snape'a, prawda?
Odwrócił się w stronę Blacka. Nieodgadnione ciemne oczy przyjaciela kryły tajemnicę jego intencji. To co chciał osiągnąć Syriusz wcześniej, teraz utraciło wszelkie znaczenie. Stało się, co się stało. Czasu nie cofną. Teraz zresztą musieli się skupić na o wiele ważniejszej kwestii - zapewnieniu Lunatykowi bezpiecznej przyszłości w Hogwarcie.
- Gdybym chciał zrobić mu krzywdę, potrafiłbym to zrobić w otwartej walce - odpowiedział gładkim tonem Syriusz. - Słowo Huncwota, że nie zamierzałem w to wplątać Remusa. On nawet nic o tym nie wiedział.
- Wydaje mi się, że teraz wiem już wszystko - stwierdził Dumbledore. - Panie Black, Potter możecie wracać do dormitoriów.
Uśmiech na twarzy Snape'a stał się jeszcze bardziej nieznośny.
- Nie może pan tego zrobić - zaprotestował Syriusz głosem bardziej piskliwym niż zwykle. - Nie może pan wyrzucić Remusa!
- To jest niesprawiedliwe - dodał James.
- Skąd wam przyszło do głowy, że pan Lupin zostanie wyrzucony ze szkoły? - spytał Dumbledore, a Huncwoci popatrzyli na siebie nawzajem. - Karą za przebywanie poza dormitorium w czasie nocy, zajmą się opiekunowie waszych domów. Wydaje mi się, że oni najlepiej wiedzą, jakie kary zadziałają na was mobilizująco. Myślę zresztą, że sami wyciągniecie z tego incydentu wnioski, jak łatwo możemy zmienić czyjś los. Co do Pan Lupina to zostanie on tu, gdzie jest jego miejsce. W Hogwarcie.
***
czerwiec
Siedziała, apatycznie patrząc w ogień płonący w kominku. Migdałowe oczy nieruchomo patrzyły w liżące się nawzajem i walczące ze sobą pomarańczowe języki. Dawniej nie marnowałaby czasu na takie bezczynne siedzenie. Wolałaby wykorzystać czas do maksimum. Zaczął przygotowywać się do egzaminów, dopisać esej dla profesora Slughorna, zacząć list do rodziców czy namawiać Mary do zaproszenia na randkę Krukona, w którym ostatnio zaczęła się podkochiwać.
 Dziś jednak wszystkie te możliwości wydawały się absurdem.
Nigdy nie wierzyła w sentymenty. Ufała logice i magii. Tego dnia jednak obydwie ją zawiodły. Zostało tylko ono. Serce przepełnione bólem. Niemal fizycznie odczuwała tę stratę. To on był jej najlepszym przyjacielem, niemal bratem, przewodnikiem, człowiekiem, który otworzył przed nią inny, magiczny świat. Kochała go jak nikogo dotąd - jak kogoś, kogo można uznać za bliźniaczą duszę, jeśli ktoś wierzyłby w te bzdury.
Ufała mu bezgranicznie. Chciała ufać. Teraz musiała przyznać sama przed sobą, że zawaliła sprawę. Jej bezgraniczne zaufanie doprowadziło ją do tego miejsca - płaczu, rozdartego serca i samotności zamiast ostatnich powtórek do egzaminów. Serce zabiło jej szybciej, gdy umysł nie chciał przyznać, że ból to nie wszystko.
Czuła się też winna. Widziała, że ci Ślizgoni, że oni to nic dobrego, nie tylko Avery i Mulciber. Dostrzegała pogardę w ich oczach, gdy nią patrzyli, gdy lustrowali wszystkie mugolaki. Słyszała plotki. Słowa, które wypowiadali i okrucieństwo przez nich zadawane. Patrząc na nich, bała się, jak wielka eskalacja przemocy nastąpi, gdy takie jednostki skończą Hogwart, znikając tym samym z uważnego wzroku Dumbledore'a. Mówiła Severusowi, że oni są źli. Prosiła, ale on nie słuchał. Na jedno krótkie uderzenie serca pozwoliła sobie na wątpliwości. Czy zrobiła wszystko, aby go od nich odciągnąć?
Kolejne uderzenie serca. Warto kończyć coś, co miało trwać całe życie przez jedno głupie słowo?
Słowa, które niemal parzy i boli, jak otwarta rana, posypana solą. Pewnie nie warto. Głupio ulegać emocjom, które bywały zgubne. Wcześniej myślała, że nigdy mu nie wybaczy. Teraz jednak zaczynała przekonywać samą siebie, czy to na pewno była dobra decyzja.
Właśnie wtedy to poczuła, coś, co ostudziło jej współczucie dla Severusa. Gniew niespodziewanie zapłonął w jej duszy. Była przecież szlamą. Nie zamierzała temu zaprzeczać. Urodziła się w rodzinie mugoli, mugoli, którzy nie mieli różdżek, a mimo to poznali i nauczyli ją największej magii tego świata - miłości. W Hogwarcie dawała z siebie wszystko. Wiedzę miała równą uczniom z rodzin czystej krwi, o ile nawet nie większą w wielu przypadkach. Jednak to przestawało się liczyć, gdy ktoś zaczynał patrzeć na pochodzenie. To bolało ją najbardziej. Osoba, która mówiła, że w magii wszyscy są równi, uwierzyła w podziały, zaakceptowała niesprawiedliwość. Uwierzyła, że są szlamy i czarodzieje.
- Takiego dobrego numeru, to jeszcze w tym roku nie zrobiliśmy. Pomysł ze zmianą kolorów to naprawdę majstersztyk. Lunatyk i Glizdogon będą żałować, że ich z nami nie było…
Dziewczyna skuliła się, słysząc znajome głosy. Wiedziała, że to głupie, ale nie mogła się powstrzymać. Zachowywała się jak wystraszona łania, nie jak odważna Gryfonka, która potrafiła walczyć z przeciwnościami losu. Było jej wstyd za samą siebie.
- Jutro na śniadaniu wszyscy będą mówić tylko o nas, Huncwotach.
James Potter mówiąc te słowa, roześmiał się i wszedł do Pokoju Wspólnego. Nagle jego uśmiech znikł, a jego miejsce zajęła troska. W orzechowych oczach zabłysnął po raz pierwszy w życiu strach.
- Stary, co z tobą? – spytał Syriusz Black, wchodząc i czujnie patrząc przyjaciela. Potter jednak nawet nie usłyszał tych słów. Teraz liczyła się dla niego tylko skulona, rudowłosa dziewczyna siedząca przed kominkiem.
Black westchnął cicho, po czym odszedł wolno w kierunku dormitorium. James bywał nierozsądny i uparty. Jego uczucie do Lily stanowiło zdaniem Syriusza połączenie tych dwóch najbardziej wkurzających cech charakteru.
- Lily – szepnął James, patrząc jak zahipnotyzowany na ukochaną.
Jej sylwetka zdawała się być jeszcze bardziej krucha na tle ogromnego fotela o bordowym obiciu. Siedziała pochylona, a jej ramiona drżały. Zielone oczy, zwykle pełne emocji, zdawały się być wyprane ze wszelkich uczuć. Jakby nieżywe, pomyślał z przygnębieniem, podchodząc do niej i wpatrując się uporczywie. Chciał zobaczyć jej reakcję. Widzieć, że to tylko smutek, a jutro wszystko będzie dobrze. Dziewczyna poruszyła się nieco. Ich oczy się spotkały.
- Potter – powiedziała cicho, jakby z wahaniem, odwróciwszy wzrok. – Jeśli przyszedłeś teraz, by ze mnie kpić, to bardzo proszę, odpuść sobie – dodała, a po jej policzku pociekła pierwsza kropla, która okazała się początkiem prawdziwego wodospadu. Nie mogła opanować łez
- Lily… Dlaczego… Co się stało? – zapytał z troską, która zdumiała ich obydwoje. Jednak Lily pokręciła głową, jakby chciała się odpędzić od jego głosu i słów.
- Nie… Potter. Proszę cię, tylko nie udawaj. Przecież dobrze wiesz, co się stało – odpowiedziała z goryczą. Otarła łzy i spojrzała na niego oskarżycielsko. – To przez ciebie go straciłam, swojego najlepszego przyjaciela.
- Ale – zaczął szybko James, chciał zaprotestować, lecz widząc zrezygnowaną minę dziewczyny, zamilkł. Normalnie pewnie chciałby mieć w ich rozmowie ostatnie słowo, ale dzisiaj, widząc jej rezygnację, wiedział, że to nie ma nawet najmniejszego sensu. Zapadła cisza przerywana tylko sykiem ognia w kominku i ich oddechami. - Przykro mi.
Spojrzała na niego ukradkiem. Naprawdę wydawał się poruszony, jakby ktoś zaskoczył chłopaka, na którym nic nie robi wrażenia. Nie uśmiechał się jak idiota, nie czochrał swoich włosów, nie bawił się zniczem. Zupełnie jakby siedział koło niej ktoś zupełnie inny, kto miał mózg i potrafił go używać.
Później Lily miała tego żałować, wypominać sobie, że zbyt szybko uwierzyła w możliwość posiadania przez niego wrażliwości większej niż ziarno piasku. Pomyślała dobrze o Jamesie, a on naiwnie dostrzegł w jej smutnej twarzy coś więcej niż jedynie brak niechęci.
Nie domyśliła się jego zamiarów. Uśmiechnął się delikatnie, przysuwając bliżej. Brązowe (później, dużo później miała je zaklasyfikować jako orzechowe) oczy patrzyły na wprost na niej. Pochylił się ku niej. Byli teraz tak blisko, że widziała maleńką bliznę na jego podbródku, poczuła zapach trawy. Zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć, co właściwie się dzieje. Wtedy to się stało. Pocałował ją. Delikatnie musnął jej wargi swoimi w dotyku tak lekkim niczym muśnięcie skrzydeł motyla.
- Co ty robisz?! - wrzasnęła, zrywając się z fotela. Nagle nie obchodziło jej, że była już cisza nocna, a jej krzyk może obudzić wszystkich Gryfonów. - Co to miało być?
Na policzkach Jamesa pojawiły się rumieńce. Po raz pierwszy w życiu zabrakło mu słów. Wstydził się. Przeliczył się w swoich założeniach, czego efektem była złość Lily.
- Przepraszam - mruknął, wkładając ręce do kieszeni. - Lily, ja cię naprawdę chciałem tylko pocieszyć. Przepraszam.
Podejrzliwy wzrok Evans niemal wypalił mu dziurę w mózgu. Wyglądała jakby się wahała, ale ostatecznie opadła z powrotem na fotel, po czym westchnęła cicho.
 - Tylko nie próbuj tego znowu, Potter. Nigdy.
Odpuszczała mu. To uświadomiło Jamesowi w jak wielkiej rozsypce była Lily. Nie chciała awantur, kłótni. On nigdy nie potrafił jej doprowadzić do granic wytrzymałości, a jedno słowo Snape'a sprawiło, że rozsypała się niczym domek z kart. Pewnie znienawidziłby go przez to jeszcze bardziej, gdyby to było możliwe.
- Następnym razem, gdy cię pocałuję sama mnie o to poprosisz - zapowiedział James, mrugając do Lily.
Chciał, aby się roześmiała, choć na moment oderwała się od myśli o tym śmieciu. Nie zareagowała tak, jak na to liczył. Pokręciła jedynie głową niczym McGonagall, gdy ktoś gadał na transmutacji. Pewnie u niej podpatrzyła ten gest. Chciał coś dodać, ale Lily odwróciła się, wracając do poszukiwaniu sensu życia w gapieniu się na ogień. Czuł, że teraz należy milczeć.
Milczał więc.
Dla niej mógłby milczeć nawet cały rok.
****
Wcale nie zamierzała tu przychodzić.
Przez cały ranek Lily tłumaczyła samej sobie, że to głupota. Niektóre decyzje muszą być podjęte. Nie należy ich odwracać, próbować iść pod prąd. Mówiła sobie, że to głupota. Wiedziała o tym. Jednak ciało nie chciało słuchać rozumu. Nie posłuchawszy rozsądku, mimo wszystko tu przyszła.
Nie powiedziała o swoich rozterkach Mary, która miała dosyć swoich zmartwień. Zresztą McDonald zawsze widziała jedynie dobro w ludziach, pomimo wszystkiego, co przeżyła kilka tygodni temu z Ślizgonami, którzy próbowali sprowokować ją do reakcji, rzucając uroki. Skończyło się to dla niej tygodniem w Skrzydle Szpitalnym i mnóstwem strachu w oczach. W kwestii Severusa jednak pewnie Mary byłaby za daniem mu kredytu zaufania, kochana Mary.
Nic jednak nie powiedziała współlokatorce, więc McDonald nic nie wiedziała o całej sprawie z wybaczeniem, a Lily była zdana jedynie na swoje siły. Musiała dobrze wybrać w sytuacji, gdy każde rozwiązanie niosło ryzyko. Nie czuła jednak, aby podjęła dobrą decyzją, gdy krążyła niepewnie wokół wejścia do pokoju wspólnego uczniów Slytherinu. Kluczyła po korytarzach, odwracała wzrok i miała nadzieję, że los będzie jej sprzyjał.
Ruszyła do przodu, słysząc podniesione głosy. Korytarz nie dawał zbyt wielu możliwości ucieczki, więc zadowoliła się wnęką prowadzącą do nieużywanej klasy. Przysunęła się do drzwi, próbując jak najciszej oddychać.
- To musiało się tak skończyć.
Gardłowy głos, w którym brzmiała arogancja. Avery. W oczach Lily pod wieloma względami przypominał Blacka czy Pottera, ale tez się od nich różnił. To właśnie te odmienności sprawiały, że o ile była w stanie tolerować Huncwotów, to nie chciała mieć nic wspólnego z tym Ślizgonem.
- Mówiliśmy ci, że mugolakom nie można ufać. To wybryki natury, które nie wiedzą, jak się zachować w naszym świecie.
Lily zacisnęła dłonie w pięści, z trudem powstrzymując się od wyjścia ze swojej kryjówki i nagadaniem Mulciberowi, jak wielkim jest idiotą... Nie była zwolenniczką przemocy, nie przepadała za bezpośrednimi starciami, ale czuła, że są momenty, w których wprost należy dać się ponieść szaleństwu.
- Lily, znaczy Evans ona jest...
Ten głos znała najlepiej. Pamiętała, jak uspokajał ją, gdy bała się, że magia okaże się żartem. Zapewniał ją, że znajdzie się dla niej miejsce w Slytherinie i urodzenie w rodzinie mugoli nie jest niczym złym. Mówił, a ona słuchała Wierzyła mu. To pewnie dlatego tak bolesne było usłyszenie słowa szlama w obecności połowy szkoły. Teraz już wiedziała, kim był. Kłamcą Severusem.
Zamarła, wstrzymawszy oddech. Czekała, co powie dalej. Urwał jednak, jakby dokończenie zdania było zbyt trudne. Mogło jednak chodzić o coś innego - może uznał, że wyjaśnienie, kim ona jest niepotrzebne?
- Snape, ona jest nikim! - wykrzyknął Avery. Jego głos odbił się echem od ścian.
- Ona tylko... - zaczął Snape. Jego głos był cichszy, pewnie cała trójka oddaliła się od jej kryjówki. Nadstawiła ucha, ale nic więcej nie padło. Severus znowu przerwał w połowie zdania. Nie bronił jej. Nie próbował protestować. Nie poparł ich. Po prostu umilkł.
Gdy rano walczyła z samą sobą, miała w głowie milion wariantów. Severus i ona pogodzeni. Severus i ona jako wrogowie. Severus i ona jako... ktoś zupełnie inny. W milionach jej oczekiwań nie mieścił się nawet ułamek obojętności.
Odeszła stamtąd. W przyszłości Severusa nie było dla niej miejsce. Sam podjął decyzję i ona musiała ją zaakceptować. Jeśli wczorajszy incydent na błoniach nie był tego wystarczającym dowodem, to teraz musiała w to uwierzyć po tym, co usłyszała (albo raczej nie usłyszała) przed chwilą. Od teraz musiała zadbać, aby jej przyszłość wyglądała podobnie.
- Evans, miło cię widzieć, szlamo. - Czyjaś ręka zacisnęła się na jej nadgarstku szybciej niż zdążyła zamrugać.
Straciła czujność, włócząc się tutaj zupełnie sama. Oczy pełne łez spojrzały na twarz Ślizgona wykrzywioną w złośliwym uśmieszku. Nazywał się chyba Rosier, jeśli pamięć jej nie myliła. Kolejny okrutny Ślizgon, który zaczynał bawić się w podstawianie nóg mugolakom i przypadkowe szarpnięcia.
- Wcale nie tak miło - odpowiedziała drżącym głosem.
- Na pewno miło - zaśmiał się. - Snape wiele mi opowiedział o tobie i twojej szlamowatej rodzince...
Zdanie Rosiera urwało się w połowie, gdy upadł na podłogę. Lily z zaskoczeniem spojrzała na różdżkę w swojej dłoni. Nie zadziałał rozum, instynkt zwyciężył. Pierwszy raz kogoś zaatakowała. Uciekła stamtąd najszybciej, jak mogła, nie zważając na coraz głośniejsze bicie serca.
Gdy wczoraj usłyszała, jak Snape'a mówi w jej kierunku szlama, jej serce ucierpiało. Bolało, zawodziło niczym potraktowany brutalną klątwą przedmiot, ale mimo to istniało w jednym kawałku. Gdyby wierzyła w złamane serca, pewnie tak określiłaby to, co odczuła dzisiejszego ranka. Po prostu pękło na pół i nikt nie mógł go poskładać.
Gdyby była mała pierwszy raz usłyszała powiedzenie do trzech razy sztuka. Stare mugolskie porzekadło, które uwielbiała jej matka, a ona i Petunia lubiły wtrącać w swoich rozmowach. Raz można się pomylić. Każdy zasługuje na drugą szansę. Gdy ktoś błądzi trzeci raz, jest się naiwnym wierząc, że da się to naprawić. Teraz Severus stracił trzecią szansę, chociaż nigdy miał się o tym nie dowiedzieć.
__________________
Tralala, po dłużej przerwie kolejny rozdział. Teraz wreszcie dochodzimy do meritum opowiadania, co mnie baaardzo cieszy.

3 komentarze:

  1. Długi i wciągający rozdział. Nie jestem tylko pewna,czy wg kanonu odkrycie przez Severusa prawdy o Remusie i zakonczenie piątego roku było faktycznie tak blisko siebie? Jakoś mi to nie pasuje,ale moge sie mylić. W Twojej odsłonię to wlasciwie nie wyglada tak,jakby James uratował zycie Snape'a,ale tylko pozornie.tylko pozornie,ponieważ jako jedyny wiedział,co trzeba zrobic. To zaklęcie z ptakami było niby niczym,a jednak uratowało ich oboje. Interesujące było takze zachowanie Blacka-w końcu na swoj sposob chciał to jakoś naprawić. Choc troche poniewczasie. James dojrzewa,to widac;ale zdecydowanie za szybko próbował wywrzeć presję na Lily. Wierzę,ze chciał jej pomoc,ale tym pocałunkiem tr wręcz zepsuł swoje stosunki,takie mam wrażenie. Dla Evans znaczenie ma w tej chwili przede wszystkim utracona przyjaźn. Trudno mi nawet sobie wyobrazić, jak ona się czuje. Severus...Severus tak sie zagubił... to jest po prostu smutne, to,ze nie umiał sie pozniej wyswobodzić z łap Slizgonow,to,ze chciał byc kimś w taki sposob,co dało efekt wręcz odwrotny. Ciesze sie,ze tutaj wspomniałaś mimochodem o Mary,bo przyjaciółka przyda się teraz Lily. Co do kwestii technicznych było tutaj troche literówek i błędnych końcówek,podejrzewam,ze z nieuwagi; łatwo to bedzie poprawić. Brakowało mi tez określenia cZasu, tego, ile go minęło pomiędzy jednym a dużym sporym wydarzeniem, i czemu nikt nie wspomniał nawet mimochodem o przebiegu egzaminów. Ponadto jednak rozdział jak najbardziej. Ma plus. Czekam na ciąg dalszy z niecierpliwoscia i zapraszam na nowosc na niezaleznosc-hp.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do sceny we Wrzeszczącej Chacie nigdzie nie znalazłam informacji, kiedy dokładnie to było. Na pewno musiało być to na piątym roku, więc popuściłam nieco wodze fantazji.
      Czas poprawię, bo zapomniałam zaznaczyć, że akcja się dzieje na przestrzeni całego roku.

      Usuń
  2. Właśnie jestem w trakcie nadrabiania zaległości na blogach i w końcu dotarłam do Ciebie, więc do rzeczy. :)
    Ależ Ty pięknie piszesz! Naprawdę podobają mi się Twoje opisy - szczególnie uczuć. Większość akcji wydaje się taka naturalna. Jak na razie to jest chyba mój ulubiony rozdział. Najbardziej podobało mi się, jak ukazałaś tę całą "akcję ratowniczą" Jamesa. Nie pokazałaś go jako kogoś o nienaturalnych wręcz zdolnościach magicznych, ale osobę, która miała duużo szczęścia i pomysłowości. Cieszę się, że nie stworzyłaś Pottera uganiającego się za Lily od pierwszego roku - ciągle z tym samym tekstem (nie muszę chyba zdradzać jakim? ;))
    Przypadło mi do gustu również, jak zarysowałaś charaktery Huncwotów, szczególnie ten kontrast między tym jacy są dla siebie, a jacy dla Snape'a. Naprawdę dobra robota. :)
    Dobrze, że nie piszesz już o dwunasto-/trzynastolatkach, bo teraz styl wypowiedzi postaci bardziej do nich pasuje.
    Tak na marginesie - zrobiłaś trochę literówek i gdzieś nie powymazywałaś słów. :)
    Weny!

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.