3 lipca 2012

Rozdział XXI: Jingle bells


Jingle bells, jingle bells, 
Jingle all the way! 
Oh what fun it is to ride 
In a one horse open sleigh!

Blondynka o ciemnych, niemal granatowych oczach i zdumiewającej urodzie z czułością spojrzała na swojego męża. Pod wpływem tego spojrzenia jego włosy zmieniły kolor z czarnych na ciemnorude. Kobieta zaśmiała się cicho, zalotnie mrugając długimi, gęstymi rzęsami, rzucającymi cienie na jej policzki. Brunet uśmiechnął się szeroko, a w jego oczach zabłysła obietnica, zapowiadająca rozkosze dzisiejszej nocy. Wygięła usta i pocałowała go delikatnie w policzek. Po chwili poczuła, że ręce męża mocno obejmują ją w pasie. Roześmiała się dźwięcznie, rozglądając się po pokoju.
- Rany, Victorie, Teddy, zachowujcie się przyzwoicie - mruknęła Dominique Weasley, przerywając sprzeczkę z Molly i patrząc z lekkim pobłażaniem na swoją starszą siostrę.  Lekko pokręciła głowa, a jej rude włosy zafalowały. - W końcu nie jesteście już nowożeńcami.
- Nika, nie bądź zazdrosna na pewno kiedyś znajdziesz sobie kiedyś kogoś i będziesz tak szczęśliwa jak ja - odpowiedziała z dobrotliwym uśmiechem Victoire Lupin. Od ślubu z Teddy'm, który miał miejsce kilka lat temu była żoną i matką dwójki ślicznych dzieci. Wszyscy oni tworzyli jej mały świat. Z Doris, Remusem i Teddy'm czuła się wprost niewiarygodnie szczęśliwa, więc zawsze chciała się dzielić swoją receptą na spełnienie z kuzynkami. Tyle, że one widziały świat zupełnie inaczej.
- Dlaczego wszyscy w tej rodzinie wychodzą z założenia, że ślub jest potrzebny do  szczęścia? - zapytała ze złością Roxanne Weasley, wchodząc do pomieszczenia, mocno trzaskając drzwiami i patrząc na wszystkich po kolei. Victorie westchnęła cicho, Teddy spuścił wzrok, Dominique zaśmiała się, a Lucy wzniosła oczy do nieba. Nikt nie chciał rozmawiać na ten temat rozmawiać z Roxanne, która pewnie przed chwila usłyszała od babci przemowę o roli małżeństwa w życiu człowieka, co pewnie powodowało jej gniew.  Ostatnio to właśnie Roxanne znalazła się na celowniku seniorki rodu. Dziewczyna spokojnie wysłuchiwała opinii babci na temat małżeństwa, ale i tak miała zupełnie inne zdanie na ten temat. W tej materii tylko jeden argument do niej przemawiał, mianowicie, że dzieci powinny mieć pełną rodzinę. A szczęście Bree było tym, czego Roxanne pragnęła najmocniej. Czasami miała z tego powodu wyrzuty sumienia, ale... ale po chwili zastanowienia dochodziła do wniosku, że jej córka wcale nie jest dzieckiem z rozbitej rodziny. Chociaż ona i Alan nie mieli ślubu, to przecież mieszkali razem, kochają siebie i Sabrinę, a to powinno być najważniejsze. Nie jest im potrzebny żaden durny świstek, niby mówiący o sile ich uczucia. W końcu miłość na papierze nic nie znaczy, pomyślała z desperacją. W chwilach zwątpienia jednak wystarczyła chwila z Alanem i Bree, ukochanym mężczyzną i ich małą córeczką. Tak, Wood i i  Sabrina byli wszystkim, czego potrzebowała.
Uspokoiła się i uśmiechnęła szeroko. Spojrzała wyzywająco na Dominique, która zaczęła rozmawiać z Lucy o najnowszych plotkach i szturchnęła kuzynkę w bok. Ta lekko się skrzywiła.
- Dominique, nie rób min. Babcia chce teraz rozmawiać z tobą - dodała z lekko złośliwym uśmiechem.
- Ze mną? Ja... - zaczęła ze zdziwieniem Dominique, a jej jasną, porcelanową cerę zabarwił na chwilę rumieniec. Rozejrzała się po pokoju i szepnęła - zabiję go...
- Czołem, szanownej rodzince. Coś się stało? Jak tam nastroje? - Louis Weasley z szerokim uśmiechem na ustach  wszedł do pomieszczenia. Ubrany w stylową, francuską koszulę i nowe dżinsy, sprawiał wrażenie człowieka, który nosi się z niewymuszoną, a wręcz przypadkową elegancją. Jasnoblond włosy doskonale komponowały się z błękitem jego oczu, które patrzyły teraz na dwie małe dziewczynki, które trzymał na rekach. Nimfadora Lupin, zwana przez rodzinę Doris z cichutkim chichotem potrząsała jasnym, kręconymi włosami. Kilkulatka wtulona w ramię wujka wierciła się i co chwilę szeptała coś do swojej kuzynki. Sabrina Wood, potocznie zwana Bree zmrużyła fiołkowe oczy i potrząsając miedzianą czuprynką, powiedziała coś cichutko do Louisa. Ten po raz kolejny odsłonił śnieżnobiałe zęby i zaczął łaskotać dziewczynki.
- Louis! - warknęła Dominique. - Jak mogłeś powiedzieć babci o moich zdjęciach na ostatnią stronę magazynu...
- Trzeba było się ubrać przyzwoicie na te zdjęcia...
- Ale przecież ja miałam na sobie bikini, bikini rozumiesz, bałwanie? Powinieneś wiedzieć, co to jest. W końcu tyle razy zdejmowałeś je z dziewczyn u dziadków we Francji.
- Nika, nie przy dzieciach - wtrąciła łagodnie Victoire swym aksamitnym głosem.
- Łatwo powiedzieć - odpowiedziała modelka, odrzucając na plecy splątane, rude loki. - Trochę trudniej o tym rozmawiać z babcią. A ty, Louis - groźnie popatrzyła na brata - ty mi jeszcze za to zapłacisz.
- Za co? - zapytał ze zdumieniem James, mijając się w korytarzu z Dominique. Kuzynka jednak nie odwróciła się, tylko mrugnęła coś w stylu ,,faceci to świnie" i poszła dalej. Westchnął cicho, rozglądając się po Norze. Od ostatnich wakacji nic się tutaj nie zmieniło. Meble nadal stały w tych samych miejscach, rośliny ciągle rosły, a  w powietrzu nadal unosił się zapach jedzenia robionego przez babcię, która najwyraźniej nie miała zamiaru odpuścić sobie umoralniania wnuków. Potter roześmiał się cicho chyba po raz pierwszy dzisiejszego dnia.  Zawsze nastrój i atmosfera panujące w domu dziadków pozytywnie na niego działały. Chyba tylko tutaj człowiek naprawdę czuł, że żyje. Wszedł do pomieszczenia i skinął głową Teddy'emu, który tulił do siebie Victoire. Sami tworzyli bardzo ładną parę, ale razem z Doris i Remusem  wyglądali niczym rodzinka z najnowszej reklamy mioteł rodzinnych  firmy GlodFly. Przed kominkiem Doris i Bree rozłożyły swoje lalki i najwyraźniej  głośno o czymś dyskutowały. Fred i Louis zawzięcie grali w szachy. Jamesowi ta scena przywołała na twarz uśmiech; obaj jego kuzyni nigdy nie mieli dość cierpliwości i zdolności logicznych, aby grać w tę grę. Podszedł do nich i  zapytał Louisa:
- Co się stało Dominique?
Fred roześmiał się, a w jego brązowych oczach błysnęła przekora. Chłopak przeczesał lekko rękami swoje rude włosy i zamiast Louisa odpowiedział Potterowi:
- Babcia dowiedziała się, że nasza kuzyneczka miała rozbierane zdjęcia do pewnego znanego magazynu.
- A miała?
- Czy to ważne? - Louis odpowiedział pytaniem na pytanie, mrugając do kuzynów. - Ważne jest, że babcia myśli, że ona nie miała wtedy na sobie absolutnie nic...
***
Rose Weasley przyłożyła sobie dłoń do rozpalonego policzka. Przymknęła powieki, próbując się uspokoić. Weszła do maleńkiego, pustego pokoiku, z którego miała wziąć czystą pościel. Zostawiła otwarte drzwi, chcąc zobaczyć coś w czeluściach schowka. Pewnie szybciej byłoby zrobić wszystko czarami, ale wiedziała, że mama i babcia są pod pewnym względami tradycjonalistkami. Zresztą, póki miała jakiekolwiek zajęcie, na którym mogła się skupić starała się nie myśleć, ba nawet udawać, ze nie widzi Easy'ego i tych jego niezwykłych oczu. Na samo ich wspomnienie z ust dziewczyny wydobyło się tęskne wspomnienie. Miała wrażenie, że już zna ich kształt i kolor, ale z chęcią poddałaby jego tęczówki bliższym oględzinom. Sama ta myśl wywołała u niej zdumienie. W końcu jego oczy nie są jej sprawą. Poza tym ma w tym roku SUM-y i powinna się na nich skoncentrować. A jeśli już będzie chciała mieć chłopaka to na pewno nie zostanie nim Easy Adams. Zaraz, znowu o nim myśli. Pięknie, po prostu pięknie. Nagle drzwi się zamknęły, a w pomieszczeniu zapanował gęsty, nieprzenikniony mrok.  Rose zmrużyła lekko oczy, próbując się przyzwyczaić do ciemności. Otworzyła usta, chcąc zwymyślać żartownisia, który ją tu zamknął, ale zdała sobie sprawę, że ów osobnik bynajmniej nie jest jej kuzynem. To zdumiewające odkrycie sprawiło, że puls dziewczyny gwałtownie przyśpieszył, a oddech stał się bardziej gwałtowny, urywany. Easy Adams zbliżył się o tylko jeden krok, ale to wystarczyło, aby ich ciała się stykały. Delikatnie dotknął jej ramienia i przysunął do siebie. Teraz czuła na czole jego ciepły, urywany oddech. Przejechał dłonią po po krzywiźnie jej pleców, na co Rose cicho jęknęła. Wplótł dłoń w jej włosy, dotykając nosem policzka. Delikatnie pocałował ją w kark, napawając się zapachem jej ciała. Drgnęła w jego objęciach, prosząc o więcej. Bardziej wyczuła niż zobaczyła, że się uśmiecha, najwyraźniej niezaskoczony jej reakcją. Położyła mu ręce na ramionach, przyciągając jego twarz jeszcze bliżej. Powoli, zbyt powoli, a jej zdaniem wręcz opieszale, stanowczo zbyt opieszale dotknął wargami jej ust. Krótkie muśnięcie, a potem dłuższy pocałunek całkowicie zawładnęły obojgiem. Rozwarł wargi dziewczyny językiem i powoli obrysował jej wargę, by później delikatnie dotknąć podniebienia. Liczyli się tylko oni. Świat na chwilę przestał istnieć, by później drżeć razem z nimi. Easy jęknął głucho i szaleńczo wręcz desperacko; przytulił jeszcze mocniej Rose. Jej ciało wydawało się takie kruche w jego objęciach. Był bardzo ciekawy czy tak samo krucho wygląda nago z rozpuszczonymi włosami i ustami spierzchniętymi od pocałunków.  O, to dopiero niepowtarzalne zjawisko. Miał nadzieję, że już niedługo, a sam się wszystkiego przekona. Sama myśl o tym sprawiła, że na jego twarzy pojawił się wyraz rozmarzenia.  Musnął delikatnie jej policzek i bezszelestnie wyszedł, zostawiając kompletnie ją zdezorientowaną i wytrąconą z równowagi.
***
Serena uśmiechnęła się do Scotta. Chłopak odwzajemnił gest i usiadł obok niej na dużej, drewnianej ławce w ogrodzie państwa Wilsonów. Przez chwilę bez słów patrzyli na płatki śniegu, które wirowały w powietrzu, aby po chwili spaść na ziemię. Niektóre osiadły na drzewach, czy krzewach, całkowicie przykrywając roślinę białym puszkiem.
Gryfonka uniosła dłoń, a na jej rękawiczce wylądowało kilka płatków śniegu.
- Dzięki, że przyszedłeś - powiedziała do swojego najlepszego przyjaciela. Znała Scotta od wczesnego dzieciństwa. To chyba już wtedy zaczęła się ich przyjaźń. Lubili te same książki i filmy, bawiły ich te same żarty, a na dodatek łączyła ich ogromna, wręcz chorobliwa nieśmiałość. Zdecydowanie bardziej woleli samotność. Z biegiem lat ich relacje stopniowo umacniały. Nie zmienił tego nawet list, który Rena dostała, mając zaledwie jedenaście lat. Nie  osłabił ich przyjaźń. Mimo rozłąki pisali listy i zawsze mieli wspólne tematy. Nadal byli przyjaciółmi. Pozostał bliski jej sercu, chociaż nigdy czuli do siebie niczego więcej.
- Nie jest ci zimno? - zapytał, poprawiając sobie czerwoną czapkę z czerwonym pomponem. Miał krótkie, ciemnoblond włosy i  niezwykłe, szare oczy, które na wszystko patrzyły z niesłabnącym entuzjazmem.
- Nie, może być - odpowiedziała, po czym wciągnęła do płuc zimne powietrze. - Zresztą, tutaj możemy spokojnie porozmawiać, bo w domu Eva ćwiczy sonaty Bacha... A do tego Isabella przyprowadziła jakiegoś chłopaka...-  zaczęła mówić, a on kiwnął głową. Gdzieś w oddali rozległo się bicie kościelnych dzwonów, hałas samochodów i wesołe szczekanie psa, a nad jasnym niebem przeleciał samolot.
- Coś się stało? - Tym razem głos chłopaka brzmiał dużo poważniej. Dziewczyna, widząc zatroskanie malujące się na twarzy przyjaciela, zaczerwieniła się. - Rena, o co chodzi?
- Nie... Bo... Ja... - Wilson oblała się jeszcze mocniejszym rumieńcem i wykrztusiła: chyba się zakochałam.
Scott Newbie otworzył lekko usta ze zdziwienia i ze śmiechem odpowiedział:
- Naprawdę? A ja już zaczynałem się martwić.
- Jasne. - Rena uśmiechnęła się i dała Scottowi przyjacielskiego kuksańca w żebra.
- Nic się nie zmieniłaś. - Uśmiechnął się, lekko ciągnąc ją za warkocz.
***
To gramy, czy nie? - zapytała Lily, niecierpliwie tupiąc nogą o parkiet. Mimo, że była już trzecia w nocy, to w Norze ciągle paliło się światło. Część rodziny spała, ale niektórzy zgromadzili się w salonie, aby oddawać się zakazanym w dzień rozrywkom, takim, jak chociażby karty. Większość członków rodziny Weasleyów i Potterów uwielbiało grać, zwłaszcza na pieniądze. Poza tym to właśnie nocą wymieniane były uwagi, plotki, czy najbardziej szokujące wyznania. Kiedyś Roxanne nazwała to ,,rodzinnym nocami" i już tak zostało. W końcu to wtedy umacniały się więzi między kuzynami. Tymczasem  Lily z niezadowoleniem popatrzyła na swoją rodzinę, szukając chętnego do gry w pokera. Dominique zaciekle kłóciła się z Louisem, co chwila oskarżycielsko dźgając go palcem zakończonym długim, różowym paznokciem. Wyglądało jakby miała go zaraz zabić, więc Lily postanowiła im nie przeszkadzać. Molly szeptała coś do Roxanne, a ta uśmiechała się szeroko. Wyglądały na bardzo zaabsorbowane rozmową. James, jej brat James, patrzył na płonący ogień w kominku z miną człowieka, który myśli, co Lily wydawało się wprost nieprawdopodobne. W końcu on nie potrafi myśleć. Postanowiła się jednak dzisiaj nie zastawiać na przyczyną jego jakże niecodziennego zachowania. Dalej, siedział Teddy razem z wujkiem George'm, Hugonem i małym Remusem. W fotelu w kącie znajdował się Easy z wzrokiem utkwionym w jednym punkcie. Mimo tego jego ręce powoli poruszały się po kartce papieru, którą trzymał na kolanach. Najwyraźniej coś malował, chociaż nie poświęcał uwagi tej czynności.  Popatrzyła dalej i dostrzegła Freda, Albusa i Alana, czyli faceta Roxy. Panna Potter wzięła głęboki wdech  i bezszelestnie do nich podeszła.
-  ...ona jest naprawdę niezwykła. Jeszcze nigdy nie miałem tak poręcznej i wygodnej. Może dużo więcej niż poprzednie - rzucił Alan.
- O kim mówicie? - spytała Lily, wtrącając się i ściągając na siebie uwagę.
Albus, widząc siostrę, jęknął cicho, Fred niepewnie się uśmiechnął, a Alan rozczochrał jej włosy, jednocześnie pytając:
- Jak myślisz o czym mówiłem?
Lily spojrzała na niego ostrym wzrokiem. Na Wooda to jednak nie zadziałało. Po kilku latach wspólnego życia z Roxanne był zahartowany na takie rzeczy. Zresztą, nie zrobiłby kariery w sporcie i nie utrzymałby stałego związku, gdyby nie uodpornił się na kobiece spojrzenia i inne sztuczki.
- Myślę, że mówiłeś o...
- ...nowej miotle, czyli Podmuchu404 - wtrącił Albus, patrząc triumfująco na siostrę.
- Jasne, w każdym razie przyszłam zapytać, czy zagracie ze mną w pokera - zapytała słodkim głosikiem, którego używała tylko w wyjątkowych sytuacjach.
- Głupiego szukasz? - zapytał Albus, parskając śmiechem. Lily jednak patrzyła na Freda i Alana.
- Ja odpadam. Lily, nie wystarczy ci, że wczoraj ograłaś mnie na pięćdziesiąt, słyszysz, pięćdziesiąt galeonów? - odpowiedział Alan.
- Ja wolałabym nie grać - powiedział Fred. - Chyba nie mam w sobie żyłki hazardzisty.
- Tchórze - prychnęła Lily, popatrzyła wyzywająco na Albusa. - A ty, grasz?
- Powiedzmy, że... tak. Ale ostrzegam przygotuj się na druzgocącą porażkę.
- Niedoczekanie twoje. - Lily uśmiechnęła się złośliwie. Doskonale wiedziała jak sprowokować swojego brata. Wystarczyło po prostu posądzić go o tchórzostwo, a ładował się we wszystkie zakłady. Nawet te, których nie miał szansy wygrać, jak chociażby ten. Bo przecież on nie ma szans z nią w pokera. Chyba zapomniał, że Lily Luna Potter nigdy nie przegrywa.
*
Dziewczyny, przepraszam, że tak późno, ale ostatnio tyle się dzieje, a mi się nic nie chce.  Nic nie robię, nie uczę się , nie piszę, dlatego od dziś postaram się zmienić, obiecuję. W tym tygodniu mam kilka sprawdzianów, ale już w przyszłym jestem cała Wasza. Zresztą, szykuje się trochę zmian, ale tym już kiedy indziej.
W opowiadaniu za dwa, trzy rozdziały na pewno zrobi się ciekawiej(przynajmniej moim zdaniem).
Błędy w poprzednich postach powoli poprawiam i myślę, że do wakacji skończę.

Bardzo dziękuję follis za komentarz. Nawet nie wiesz, jak on zmotywował mnie do działania, pisania i poprawiania. Co do mugolskich gadżetów to trochę się z tobą zgadzam. Mnie zawsze denerwowały i wciąż denerwując np. komórki w Hogwarcie. Jednak telewizor w poprzednim rozdziale miał pokazywać stosunek Potterów do mugoli. A piwo Jamesa było oczywiście kremowe. W końcu nie chcę tu nikogo demoralizować;-] I wiesz, że zgadłaś? Na początku, dawno temu myślałam, aby głównymi  bohaterami zrobić R&S, ale na szczęście pewna osoba mi to wyperswadowała. Tak, czy inaczej dziękuję za komentarz.

Casiopejo, też sądzę, że Easy jest uroczy. Ten dzisiejszy fragment o nim i Rose pisałam, mając na uwadze głównie Ciebie. Twój entuzjazm jest wręcz niewiarygodny, oby tak dalej;-]

I na koniec, chociaż nie najmniej ważna, Carsen. Za co? Hm, chyba za wszystko. I za przypomnienie o pierwszym razie S&J. Jak ja mogłam o tym zapomnieć? Chyba trochę przyśpieszę akcję;-D.  Poza tym czekam z niesłabnącą nadzieją na Twój powrót na bloga.

Dobra, kończę już i nie męczę Was;-*

1 komentarz:

  1. Trochę się dziwię, że nikt nie komentuje.. Bo opowiadanie jest w końcu całkiem ciekawe :-) Tak tak, minęłam xx rozdział i nadal tu jestem. Chociaż, nie chcę cię urazić, ale zachwytu nie ma.. Przynajmniej na razie. Wrócę jutro po kolejną dawkę czytania ;-)

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu
dla Zaczarowanych Szablonów.